Nieudane polowanie

Trasa Warszawa – Mińsk Mazowiecki, okolice Wawra, 8 stycznia 1944 roku, godzina 18:00.
Kilkudziesięciu ludzi rozstawionych po obu stronach szosy zdążyło już zmarznąć na kość. Leżeli w śniegu od ponad dwóch godzin. Zmrok zapadł już na dobre. No kiedy wreszcie te cholerne Szkopy przyjadą???
Ten i ów podniósł się z ziemi, żeby rozprostować kości i wykonać parę ćwiczeń gimnastycznych dla rozgrzewki. Kilku ukryło się za drzewami, by mimo wyraźnego zakazu po kryjomu zapalić papierosa.
Ich dowódca nie miał zamiaru im folgować i tolerować niesubordynacji.
- Ej ty! Gaś tego peta! Ale już!!! – syknął do jednego z żołnierzy, który ukryty za pniem sosny chciwie zaciągnął się papierosowym dymem.
- Przepraszam… – bąknął przyłapany delikwent i wdeptał niedopałek w śnieg.
„Ech, co za wojsko… Jak pragnę zdrowia!” pomyślał porucznik „Szyb” i ponownie przytknął lornetkę do oczu.
Jemu też było bardzo zimno, ale nie dawał tego po sobie poznać. Zresztą – podczas szkolenia w Szkocji nie takie rzeczy przechodził. Podczas kursu korzonkowego w Highlandach wpadł do lodowatego strumienia, a potem całą noc spędził skulony we własnoręcznie wykopanej jamie smagany bezlitosnym wiatrem i deszczem.
Cichociemny wpatrywał się w szczyt niewielkiego pagórka wznoszącego się przy szosie. Tam czuwają obserwatorzy, którzy mają dać sygnał o zbliżającej się kolumnie niemieckiej.
Jest!
Pięć krótkich błysków latarką oznacza pięć samochodów. Znakomicie!
- Na stanowiska!
Trzydzieści uzbrojonych postaci wybiega z lasu, wpada do rowów po obu stronach szosy i kuca w nich ściskając w rękach pistolety i granaty. Jedna z nich przeciąga w poprzek drogi stalową linę.
Jeszcze tylko kilka sekund…

W latach trzydziestych hitlerowscy dygnitarze regularnie przyjeżdżali do Polski na polowania. Puszczę Białowieską upodobał sobie Hermann Goering, który w towarzystwie prezydenta Mościckiego wielokrotnie strzelał tam do dzikiej zwierzyny.
W okupowanej Polsce nazistowscy dostojnicy bez skrępowania kultywowali dawne nawyki. Polowania stały się ich ulubioną rozrywką.
Organizację imprezy najczęściej zlecano miejscowym leśniczym. Jakoś przeoczono fakt, że część z nich może sympatyzować z Polską Podziemną…
Pod koniec 1943 roku wywiad Armii Krajowej ustalił, że w okolicach Mińska Mazowieckiego regularnie organizowane są polowania dla nazistów piastujących najwyższe stanowiska w niemieckiej administracji Warszawy. Pomysł zorganizowania zamachu i odcięcia za jednym zamachem głowy hitlerowskiej hydry nasunął się sam. Takiej okazji nie wolno zmarnować!
Według leśniczego – jednego z organizatorów tych myśliwskich imprez, bywała na nich sama „śmietanka” warszawskich nazistów: Ludwig Fischer – gubernator dystryktu warszawskiego Generalnego Gubernatorstwa, generał Franz Kutschera – szef SS i Policji oraz pułkownik Ludwig Hahn – komendant SD i Sipo w Warszawie.
Trzech arcyzbrodniarzy za jednym zamachem – to byłaby gratka!
Dowództwo Kedywu powierzyło zadanie przygotowania zamachu dowódcy Batalionu „Zośka” porucznikowi Ryszardowi Białousowi „Jerzemu”. Ten z kolei na szefa akcji wyznaczył swojego zastępcę – porucznika Bronisława Gruna „Szyba”.
„Szyb” był Cichociemnym. Po klęsce kampanii wrześniowej przez Węgry przedostał się do Francji i dalej do Wielkiej Brytanii, gdzie zgłosił się na ochotnika do służby specjalnej. Został przeszkolony w dywersji i zrzucony w okolicach Łowicza podczas operacji lotniczej „Screwdriver” w nocy z 25 na 26 stycznia 1943 roku.
Natychmiast wziął się do planowania zamachu. Jako pomocnika dobrał sobie porucznika Tadeusza Jana Gaworskiego „Tadziunia” (również Cichociemnego). Wspólnie pojechali do majątku Mienia pod Mińskiem Mazowieckim, gdzie mieszkał współpracujący z Podziemiem leśniczy, któremu hitlerowcy zlecili zorganizowanie najbliższej myśliwskiej imprezy. Uzyskano od niego bardzo cenne informacje. Nie tylko dokładnie opisał swoich nazistowskich gości, ale i opowiedział dokładnie o ich obstawie, uzbrojeniu, samochodach, którymi się poruszają itp.

Ludwig Fischer - gubernator dystryktu warszawskiego i główny cel akcji "Polowanie".

Ludwig Fischer – gubernator dystryktu warszawskiego i główny cel akcji „Polowanie”. Fot.
Mieczysław Bilażewski-Bil

Cichociemni początkowo chcieli przeprowadzić zamach podczas polowania lub krótko po nim, kiedy dygnitarze będą świętować zdobyte trofea zwyczajową lampką wina. Kategorycznie sprzeciwił się temu leśniczy, który zdawał sobie sprawę z tego, że w takim wypadku Niemcy zemszczą się na nim i jego rodzinie. „Szyb” i „Tadziunio” postanowili więc przeprowadzić zamach w momencie, kiedy po łowach kawalkada hitlerowskich limuzyn będzie zmierzać z powrotem do Warszawy.
Wielokrotnie przemierzyli samochodem trasę Mińsk Mazowiecki – Warszawa w poszukiwaniu najlepszego miejsca do przeprowadzenia akcji. Wyniki rekonesansu nie nastrajały optymistycznie – rejon trasy był dość gęsto zaludniony, a sama szosa była szeroka i równa. Hitlerowskie limuzyny będą z pewnością gnać po niej ile fabryka dała.

SS-Standartenfuhrer (pułkownik) Ludwig Hahn - komendant SD i Schupo w Warszawie.

SS-Standartenfuhrer (pułkownik) Ludwig Hahn – komendant SD i Sipo (policji bezpieczeństwa) w Warszawie.

Dopiero tuż przy rogatkach Warszawy, na wysokości Wawra znaleźli stosowne miejsce. Szosa tam nieco się zwężała i prowadziła przez las. Po jej bokach ciągnęły się dość głębokie rowy – idealne miejsce do ukrycia oddziału uderzeniowego tuż przed zamachem.
Akcja będzie wymagała udziału wielu dobrze uzbrojonych ludzi. Kawalkada hitlerowskich pojazdów będzie z pewnością liczyła minimum cztery samochody. A limuzyny nazistowskich dygnitarzy są dość dobrze opancerzone. Zamachowcy będą więc musieli dysponować ogromną siłą ognia.
W akcji ma wziąć udział co najmniej trzydziestu ludzi podzielonych na dwuosobowe patrole rozstawione po obu stronach szosy na odcinku dwustu metrów. „Szyb” i „Tadziunio” kontaktują się z wybranymi ludźmi z Batalionu „Zośka”, kompanii „Sawicz”, oddziału bojowego Delegatury Rządu „Podkowa” oraz grupy dowodzonej przez porucznika Romana Kiźnego „Polę”. Dowódcy patroli mają wolną rękę w doborze ludzi, których chcą wziąć na akcję. Dwaj Cichociemni ogólnie opisują im planowaną akcję – narazie żaden z nich nie może znać celu ataku ani miejsca wykonania zamachu.
Ustalają także szyfr, za pomocą którego leśniczy przekaże im informacje o terminie polowania i osobach w nim uczestniczących.
Od dowództwa przychodzi rozkaz: „Podczas akcji nie zabijać Ludwiga Leista”.
Oberfuhrer Ludwig Leist to starosta Warszawy. Jest jednym z nielicznych nazistów przyjaznych Polakom. Unika wydawania zarządzeń dyskryminujących Polaków i Żydów, przez co powszechnie uważany jest za nieszkodliwego. Kedyw postanawia go oszczędzić.
Cichociemni nie biorą sobie tego rozkazu za bardzo do serca. Co ich obchodzi jakiś tam Leist?! Jak przeżyje to dobrze, a jak nie – tłumaczyć się będą później.
Omawiają kwestię uzbrojenia dwuosobowych patroli. Uzgadniają, że jeden żołnierz będzie uzbrojony w pistolet maszynowy, a drugi w broń krótką i granaty. Dodatkowo na niewielkim pagórku przy szosie urządzone zostanie stanowisko ręcznego karabinu maszynowego. Półtora kilometra od miejsca zasadzki, na wzniesieniu zajmą pozycje obserwatorzy, którzy błyskami latarki dadzą znać o zbliżaniu się hitlerowskiej kolumny.
Pozostaje kwestia zatrzymania samochodów. „Szyb” proponuje rozciągnięcie w poprzek drogi stalowej liny na wysokości około 70 cm. Inni sugerują ułożenie na jezdni bron odwróconych kolcami do góry. Zwycięża jednak koncepcja „Szyba”.
Punkt zbiorczy to mała kotlinka w lesie niedaleko miejsca zasadzki. Tam dojadą samochody z bronią. Tam też będzie czekać lekarz – Zygmunt Kujawski „Brom” z sanitariuszkami, by opatrzyć ewentualnych rannych.
W piątek 7 stycznia „Szyb” odebrał telefon od leśniczego. Za pomocą umówionego szyfru poinformował on Cichociemnego, że polowanie rozpocznie się następnego dnia o 9:00, a jednym z jego uczestników będzie Ludwig Fischer.
Z wcześniejszych rozmów z leśniczym wiedzieli, że zbiórka uczestników myśliwskiej imprezy odbywa się za każdym razem na Placu Teatralnym w Warszawie.
W sobotę 8 stycznia na Plac Teatralny rusza dwuosobowy patrol z „Zośki”. Obserwują jak Niemcy pakują strzelby i wsiadają do samochodów. W tym samym czasie „Szyb” spotyka się z „Tadziuniem” na rondzie Waszyngtona i razem idą w kierunku Wawra. Po około godzinie mija ich kolumna pięciu limuzyn. Rozpoznają bezbłędnie dzięki leśniczemu, który je bardzo dokładnie opisał.
Cichociemni stwierdzają z zadowoleniem, że wszystko idzie zgodnie z planem i wracają spacerkiem do Warszawy. O godzinie 11:00 odbywa się odprawa uczestników akcji, na którą przychodzi także szef „Szyba” – dowódca Batalionu „Zośka” porucznik Ryszard Białous „Jerzy”. „Szyb” omawia cel zamachu, mówi o miejscu akcji, wyznacza godzinę koncentracji i mianuje zastępców – „Tadziunia” i „Blondyna”.
Uczestnicy zamachu mają zebrać się w kotlince nieopodal szosy między godziną 14:30, a 15:15. Każdy z nich musi podać hasło – po drodze rozstawieni są ludzie „Blondyna”, którzy mają rozkaz zatrzymania każdego nie znającego hasła i przetrzymania go aż do zakończenia akcji.
O 15:00 wszyscy są na miejscu. Trzydziestu młodych ludzi gromadzi się w leśnej kotlince i czeka na przyjazd samochodów z bronią. Cichociemni „Szyb” i „Tadziunio” przyglądają się im z zadowoleniem. To młode chłopaki – większość nie ma nawet dwudziestu lat. Są pełni zapału. Część z nich brała już udział w podobnych akcjach. Ci uspokajają nowicjuszy, którzy z niecierpliwości mało nie wyskakują ze skóry.
Samochody z bronią przyjeżdżają dopiero za piętnaście czwarta – oba miały awarie po drodze. Chłopaki wyciągają z nich butle tlenowe, w których ukryte są steny, visy, „parabelki” i granaty – głównie filipinki konspiracyjnej produkcji. Upychają po kieszeniach magazynki, sprawdzają broń i czekają na zmierzch. Kiedy się ściemnia ruszają na stanowiska. „Szyb” i „Tadziunio” rozstawiają ludzi według wcześniej ustalonego planu. Dwóch nieuzbrojonych obserwatorów przyczaja się na szczycie niewielkiego wzgórza, około półtora kilometra od miejsca akcji. Dwuosobowe patrole rozstawiają się w regularnych odstępach po obu stronach szosy na odcinku dwustu metrów. Nieco dalej w kierunku Warszawy, na pagórku instaluje się Stefan Santarek „Kajtek” z erkaemem i dwoma ludźmi. Jeden z żołnierzy mocuje stalową linę do słupa telegraficznego stojącego przy drodze i kładzie ją w poprzek jezdni.
Czekają ukryci na skraju lasu. Dokucza im mróz i niecierpliwie czekają na początek akcji, by się rozgrzać w ogniu walki.
Jest godzina 18:00. „Szyb” dostaje wreszcie upragniony sygnał od obserwatorów.
– Na stanowiska! – krzyczy.
Trzydziestu ludzi wybiega z lasu i wskakuje do rowów. Jeden z żołnierzy chwyta koniec liny i owija ją wokół drzewa. Sięga po hak, by ją dobrze umocować, tak, by była napięta na wysokości 70 centymetrów.
Samochody z niezaciemnionymi reflektorami pędzą jeden za drugim. Jeszcze sekunda i wjadą w odcinek obstawiony żołnierzami „Zośki”.
Teraz!
Żołnierze z pierwszych patroli prują seriami ze stenów do samochodu jadącego na czele kolumny. Kierowca naciska pedał gazu, by jak najszybciej wyjechać ze strefy śmierci, ale wtedy ogień otwierają kolejne patrole. Na jezdnię toczą się filipinki, sypią się odłamki szkła z szyb i reflektorów. Samochód na pełnym gazie wpada na linę, zrywa ją i podziurawiony jak rzeszoto pędzi w stronę Warszawy. Na pożegnanie „Kajtek” pakuje w niego długą serię z erkaemu.
Dwa następne samochody wjeżdżają w zasadzkę. AK-owskie pistolety maszynowe nieprzerwanie plują ogniem zamieniając je w sita. Pod pojazdami wybuchają granaty. Ciężkie limuzyny podskakują podrywane eksplozjami, ale toczą się dalej… Ich kierowcy pochylają się i z całych sił naciskają gaz. Jeden z samochodów skręca, jakby chciał zjechać w las. Żołnierze z pobliskiego patrolu wstrzymują oddech. Jak wpadnie do rowu to jest ich! Niestety, w ostatniej chwili kierowca szarpie kierownicą i wyprowadza wóz na drogę.
Czwarty samochód zatrzymuje się kilkadziesiąt metrów przed zasadzką i czeka. Jego kierowca widzi co się dzieje z pierwszymi trzema pojazdami i nie ma zamiaru przechodzić przez podobną „ścieżkę zdrowia”. Czeka na odwrót zamachowców.
Kiedy pierwsze trzy wozy wydostają się ze strefy śmierci ogień milknie. Kierowca czwartego samochodu czeka jeszcze dwie minuty i rusza.
Czeka go bardzo niemiłe rozczarowanie.
Zamachowcy zdążyli przeładować pistolety i przygotować nowe granaty. Kilkanaście stenów pruje do niego bez ustanku, filipinki zakreśliwszy łuki w powietrzu wybuchają mu na dachu i masce.
A ten nadal jedzie… „Kajtek” wali do niego z erkaemu, aż do wyczerpania taśmy nabojowej.
Kilkadziesiąt metrów za strefą śmierci auto zatrzymuje się. Paru chłopaków wyskakuje na jezdnię, by podbiec do niego i dobić pasażerów, ale wstrzymuje ich rozkaz „Szyba”, który dostrzega światła jakichś samochodów zbliżających się od strony Warszawy.
Kierowca piątego samochodu z kolumny nie ma najmniejszego zamiaru powtarzać wyczynu swojego poprzednika. Zawraca w kierunku Mińska Mazowieckiego.
– Odskok! – zarządza „Szyb”.
Zamachowcy wycofują się do kotlinki. Nastroje są znakomite. Są pewni, że natłukli Niemców jak orzechów. Może Fischer i Hahn są wśród ofiar?
Doktor „Brom” oddycha z ulgą. Żaden z zamachowców nie jest nawet draśnięty. Zresztą Niemcy nie mieli czasu, by odpowiedzieć ogniem.
Po kilku dniach przychodzi informacja wywiadu. W zamachu zginęło dwóch Niemców, kilku innych zostało ciężko rannych (jeden z nich, szef Schupo dostał siedemnaście kul i amputowano mu nogę), ale dwie najgrubsze ryby – Fischer i Hahn uszły bez szwanku. Niech to szlag!
Akcja „Polowanie” spowodowała, że nazistowscy dygnitarze zaczęli obsesyjnie dbać o swoje bezpieczeństwo. Zrezygnowali z wypadów poza miasto i nawet do pracy zaczęli jeździć w towarzystwie silnie uzbrojonej obstawy.
Ludwig Fischer – gubernator dystryktu warszawskiego i główny cel akcji został krótko po wojnie aresztowany przez aliantów i przekazany władzom polskim. Najwyższy Trybunał Narodowy skazał go na karę śmierci. Został powieszony 8 marca 1947 roku.
Ludwig Hahn – komendant SD i policji bezpieczeństwa w Warszawie przez wiele powojennych lat pozostawał bezkarny i robił karierę w branży ubezpieczeniowej w RFN. Nie zmienił nazwiska i nie ukrywał swojej nazistowskiej przeszłości. Często opowiadał o swoich wojennych „dokonaniach”, zwłaszcza o roli, jaką odegrał podczas likwidacji getta warszawskiego.
Kiedy Izraelczycy dopadli w Argentynie Adolfa Eichmanna opinia publiczna zwróciła uwagę na Hahna. Był kilkukrotnie aresztowany, ale potem wypuszczany na wolność, prawdopodobnie dzięki swojemu szwagrowi, który pełnił funkcję dowódcy zachodnioniemieckiego lotnictwa wojskowego. Dopiero w 1972 roku stanął przed sądem. Proces był wielowątkowy i ciągnął się przez lata (zeznawał na nim m.in. profesor Władysław Bartoszewski). W lipcu 1975 roku Ludwig Hahn został uznany za winnego zarzucanych mu czynów i skazany na dożywocie. We wrześniu 1983 roku został jednak zwolniony warunkowo z przyczyn zdrowotnych. Zmarł trzy lata później.
Ludwig Leist – starosta Warszawy, którego Kedyw nie chciał zabijać został po wojnie schwytany przez aliantów i przekazany Polsce. Najwyższy Trybunał Narodowy skazał go na osiem lat więzienia. Odsiedział wyrok w całości i w 1954 roku został deportowany do RFN.
W opisywanym polowaniu nie wziął udziału generał Franz Kutschera – dowódca SS i policji w Warszawie. Ale to nic straconego. Niecały miesiąc później ten „gruby zwierz” padł od kul innych polskich „myśliwych”.

Przeczytaj także:
Akcja „Góral”, czyli skok na sto baniek
Warszawski kamikaze
Akcja „Kretschmann”
Akcja „Za Kotarą”
Śmierć zdrajcy
Pierwsza krew

Źródło:
Bronisław Grun, Polowanie po polowaniu w: Drogi Cichociemnych, praca zbiorowa, Bellona, 2010.
Jędrzej Tucholski, Cichociemni, Wydawnictwo Dolnośląskie, 2011.
Whatfor, Akcja „Polowanie”, http://www.info-pc.home.pl, Dostęp 22.02.2014.
Ludwig Fischer, http://pl.wikipedia.org, Dostęp 22.02.2014.
Ludwig Hahn, http://pl.wikipedia.org, Dostęp 22.02.2014.
Ludwig Leist, http://pl.wikipedia.org, Dostęp 22.02.2014.