Zwiadowcy dalekiego zasięgu

Baza Khe Sanh, Wietnam Południowy, 19 kwietnia 1968 roku, godzina 20:00.
Idąc w kierunku śmigłowca sierżant Doug Parkinson wrócił myślami do wydarzeń kilku ostatnich dni. Po mozolnej wspinaczce jemu i jego ludziom udało się zająć szczyt wzgórza Dong Tri skąd Wietnamczycy mieli ostrzeliwać bazę w Khe Sanh. Nie dość jednak, że wroga tam nie znaleźli, to za nimi na wzgórze wlazł jakiś cholerny tygrys, który przez kilka nocy nie dawał im spokoju kręcąc się wokół ich stanowiska.
Jakby tego było mało – zabłąkany pocisk artyleryjski o mały włos nie rozwalił ich na kawałki.
A na koniec jakiś debil ze sztabu zapomniał o ich lokalizacji i skierował na wzgórze bombowce B-52. Helikopter ewakuował ich dosłownie w ostatniej chwili…
Zadanie, które dostali teraz było jeszcze gorsze – mają zająć wzgórze Dong Re Lao w samym sercu doliny A Shau, w której roi się od żółtków. Ma ono kluczowe znaczenie dla planowanej Operacji Delaware – masowego zbombardowania doliny A Shau będącej w istocie gigantyczną arterią komunikacyjną, przez którą wlewają się do Wietnamu Południowego komunistyczni bojownicy, broń i zaopatrzenie.
„Mamy przerąbane…” – pomyślał sierżant Parkinson. I miał zupełną rację.

Idea utworzenia niewielkich, wyspecjalizowanych oddziałów zwiadowców zdolnych do przeprowadzania rekonesansu daleko za linią frontu powstała pod koniec lat 50-tych w sztabie 11 Dywizji Powietrznodesantowej US Army stacjonującej w Augsburgu w Niemczech Zachodnich. W razie konfliktu z Układem Warszawskim żołnierze ci operujący w grupach po 5 lub 6 zwiadowców mieli zostać przerzuceni drogą powietrzną wgłąb terytorium wroga i zbierać informacje dotyczące miejsc koncentracji wojsk nieprzyjaciela, jego ruchów, linii zaopatrzenia itp. Powstały dwie kompanie takich zwiadowców, ale na szczęście do wykorzystania ich w Europie nie doszło. W 1968 roku zostały one przetransferowane do Stanów.
W tym czasie wojna w Wietnamie wrzała już na dobre. Kompanie utworzone w Niemczech nie zostały jednak wykorzystane w Azji. W końcu europejskie równiny i lasy to nie wietnamska dżungla. Wymaga ona innego typu szkolenia i innego wyposażenia.
Już w pierwszych latach konfliktu w południowo-wschodniej Azji generał William Westmoreland zarządził utworzenie grup zwiadowców w każdej brygadzie. W ramach Projektu Delta w 1964 roku powstało sześć grup zwiadowców złożonych z żołnierzy Sił Specjalnych oraz wyselekcjonowanych żołnierzy południowowietnamskich. Była to jednak prowizorka, która nie była w stanie zaspokoić bieżących potrzeb. W 1966 roku w Nha Trang powstała więc profesjonalna szkoła zwiadowców Recondo School (od RECONnaisance i commanDO). Jej instruktorami byli żołnierze Sił Specjalnych o największym doświadczeniu w Wietnamie, a kursanci wywodzili się zarówno z Armii, jak i korpusu Piechoty Morskiej. Szkolono tam także żołnierzy południowowietnamskich.
Uczono w niej sztuki survivalu, bezszelestnego poruszania się po dżungli, cichego zabijania, zakładania pułapek, metod przesłuchań jeńców i setek innych umiejętności niezbędnych do przeżycia na terytorium wroga. Ćwiczenia często odbywały się w terenie zajętym przez partyzantów Vietcongu, a więc w warunkach identycznych z tymi, w których przyjdzie im operować po ukończeniu kursu.
Wszyscy jego uczestnicy mieli już spore doświadczenie w Wietnamie – do Recondo School nie przyjmowano bowiem żółtodziobów. Trudno bowiem wymagać, by „świeżak” w ciągu zaledwie trzech tygodni przyswoił sobie wszystkie umiejętności niezbędne do przetrwania w podzwrotnikowej dżungli.
Egzamin końcowy miał postać misji bojowej w głębi terytorium nieprzyjaciela, więc rolę egzaminatorów spełniali… żołnierze Armii Północnego Wietnamu i partyzanci Vietcongu. A ci nie wahali się oblać kursantów za pomocą kul…
Absolwenci Recondo School trafiali do jednostek liniowych i zaczynali służbę. Byli oczami i uszami wojsk amerykańskich w Wietnamie. Oceniali liczebność wroga na danym terenie, naprowadzali bombowce na szczególnie ważne cele, oceniali skuteczność bombardowań i ostrzałów artyleryjskich, ratowali zestrzelonych pilotów, zakładali pola minowe, chwytali jeńców celem wydobycia zeznań oraz likwidowali mniejsze oddziały nieprzyjaciela. Typowy oddział zwiadowców składał się z sześciu ludzi: dowódcy, zastępcy dowódcy, starszego radiooperatora, młodszego radiooperatora, starszego zwiadowcy i młodszego zwiadowcy. Taka struktura zwiększała szanse na wykonanie zadania nawet w przypadku, gdy jeden lub dwóch członków patrolu poległo.
Marines działali nieco inaczej – ich zwiadowcy zazwyczaj działali w grupach ośmioosobowych.
„Lurpy”, jak sami o sobie mówili (od skrótu LRRP – Long Range Reconnaissance Patrol) byli przerzucani na punkt wyjściowy za pomocą helikopterów. By zmylić przeciwnika pilot zawieszał maszynę nad dżunglą w kilku odległych od siebie miejscach, zanim zwiadowcy desantowali się na linach. Ich przeciętna misja trwała od siedmiu do dziesięciu dni. Z pomalowanymi na zielono twarzami i z palcami na spustach M-16 zagłębiali się w dżunglę podejmując śmiertelną zabawę w chowanego z przeciwnikiem, dla którego podzwrotnikowy las tropikalny był rodzinnym podwórkiem. Lurpy musiały więc podjąć jego grę i grać według jego reguł. Bycie odkrytym oznaczało śmierć.

Lurpy, czyli zwiadowcy dalekiego rozpoznania. Fot. www.militaryphotos.net

Istnienie Lurpów było tajemnicą wojskową i ani słowo o nich nie przedostało się do mass mediów. Oni sami też nie chwalili się na czym polega ich praca. Chodziło o to, by Wietnamczycy nie zorientowali się, że na ich podwórku działają niebezpieczni intruzi.
Dzięki Lurpom amerykańscy stratedzy i planiści znali rozmieszczenie jednostek i umocnień wroga, wiedzieli gdzie posłać jaki oddział, który rejon ostrzelać z artylerii i gdzie skierować bombowce.
Zwiadowcy dalekiego rozpoznania chwytali też jeńców, którzy podczas przesłuchań dostarczali ważnych informacji.
Odegrali kluczową rolę w krwawym starciu, które przeszło do historii pod nazwą Bitwy o Signal Hill – kluczowego epizodu Operacji Delaware.
W północnej części Wietnamu Południowego, przy granicy z Laosem znajduje się długa na 25 kilometrów dolina A Shau otoczona wysokimi górami. W 1968 roku był to jeden z najważniejszych strategicznie regionów znajdujący się w rękach komunistów. Przez dolinę prowadziła jedna z odnóg Szlaku Ho Chi Minha, którym płynął nieprzerwany strumień zaopatrzenia dla Vietcongu.
Uderzenia z powietrza były bardzo ryzykowne – dolina otoczona była wysokimi, okrytymi mgłą górami, a Wietnamczycy dysponowali sporą liczbą dział przeciwlotniczych. Generał Westmoreland postanowił opanować dolinę za pomocą wojsk aeromobilnych. Wybrał do tego 1 Dywizję Kawalerii Powietrznej.
Dwie brygady z tej dywizji, przerzucone helikopterami na północny skraj doliny miały spychać wroga na południe, a trzecia miała zaatakować od wschodu i posuwać się w stronę granicy z Laosem. Dodatkowo cele w dolinie miały stać się celem masowych nalotów przeprowadzonych przez bombowce B-52.
Aby przeprowadzić taką operację najpierw należało uchwycić przyczółek, z którego można byłoby kierować nalotami i monitorować sytuację w dolinie. Na taki przyczółek idealnie nadawało się wzgórze Dong Re Lao o wysokości około 1500 metrów położone w centrum doliny. Sztabowcy ochrzcili je mianem Signal Hill.
Właściwie nie było dyskusji na temat tego kto ma opanować wzgórze położone w środku terytorium nieprzyjaciela. Wiadomo było, że to zadanie dla Lurpów.
Powierzono je 30-osobowemu oddziałowi zwiadowców z 52 Dywizji Piechoty dowodzonemu przez porucznika Joe Dilgera. W jego skład wszedł patrol dowodzony przez sierżanta Douga Parkinsona, grupa saperów oraz kilku dodatkowych radiooperatorów.
Wieczorem 19 kwietnia 1968 roku wsiedli na pokłady śmigłowców Huey i po około 20 minutach lotu znaleźli się nad celem.
Piloci nie przewidzieli jednej ważnej rzeczy – że w rozrzedzonym górskim powietrzu silniki helikopterów utracą moc i nie będą oni w stanie utrzymać maszyn w zawisie. Pierwszy ze śmigłowców spadł na ziemię w momencie, kiedy dwaj pierwsi zwiadowcy opuszczali się na linach. Na szczęście nie zapalił się i żołnierze z pozostałych maszyn zdołali wyciągnąć z niego załogę i pasażerów. Pozostałe cztery maszyny natychmiast po desancie zawróciły do bazy.
Saperzy natychmiast przystąpili do budowania prowizorycznego lądowiska za pomocą pił łańcuchowych i rur Bangalore (podłużnych ładunków wybuchowych służących głównie do wysadzania zasieków).
Eksplozje i odgłosy pracujących pił dochodzące ze szczytu wzgórza oczywiście nie uszły uwadze Wietnamczyków, którzy natychmiast przypuścili szturm. Na szczęście nieskuteczny.
Następnego dnia koło południa na szczyt podkradł się większy oddział, który zaatakował saperów pracujących nad lądowiskiem. Zwiadowcy odparli atak za pomocą granatów. Późnym popołudniem tego samego dnia lądowisko było gotowe, jednak jego powstanie zostało okupione śmiercią kilku ludzi i ciężkim zranieniem porucznika Dilgera.
Wczesnym rankiem w niedzielę 21 kwietnia na lądowisku pojawił się medevac – śmigłowiec ratunkowy, który podjął rannych. Sierżant Parkinson i jego ludzie otrzymali rozkaz oczyszczenia zboczy wzgórza z komunistów.
Tego dnia mgła spowijała większą część Signal Hill. Żołnierze stacjonujący na szczycie znajdowali się ponad chmurami i mieli przed sobą morze białej pary, która zaległa nad doliną. Sierżant Parkinson i jego ludzie schodząc ze szczytu weszli w gęstą mgłę. Żołnierze patrolu rozdzielili się. Sierżant Parkinson został z młodym południowowietnamskim zwiadowcą zwanym Dish. Szli bardzo ostrożnie przez spowity chmurami las, kiedy nagle dwa metry przed nimi wyrosła sylwetka żołnierza Armii Północnego Wietnamu. Był równie zaskoczony spotkaniem, co oni. Na szczęście oni szybciej ochłonęli ze zdumienia i zastrzelili go zanim zdążył nacisnąć spust kałasznikowa.
Równocześnie z desantem grupy zwiadowców na Signal Hill rozpoczęła się Operacja Delaware. Z dwóch stron doliny na Wietnamczyków ruszyły trzy amerykańskie brygady. Ich natarcie poprzedziła seria ataków lotniczych. Zwiadowcy na Signal Hill mając całą dolinę A Shau jak na dłoni naprowadzali Skyraidery i Phantomy na cele. Nocami zaś komuniści zasypywani byli gradem bomb z bombowców strategicznych lecących poza zasięgiem ich dział przeciwlotniczych.
Lurpy wytrzymały na tej samotnej wyspie pośród wietnamskiego morza prawie trzy tygodnie odgrywając kluczową rolę w opanowaniu doliny A Shau.
W lutym 1969 roku wszyscy zwiadowcy dalekiego rozpoznania zostali włączeni do nowoutworzonego 75 Pułku Rangersów. Ich spadkobiercami są dzisiejsi zwiadowcy o nieco zmienionej nazwie – Long Range Surveillance. Nazywają siebie Lursami.

Przeczytaj także:
Szczury tunelowe
Kosiarka do bambusu

Źródło:
Leo J. Daugherty, Gregory Louis Mattson, NAM: a photographic history, MetroBooks 2001.
Charlie Ostick, Long Range Reconnaissance Patrol (LRRP), http://www.vhpa.org, Dostęp 7.04.2013.
Tom Corpora, Life and Death on a Long Range Recon Patrol, http://www.historynet.com, Dostęp 7.04.2013.
Long Range Reconnaissance Patrol, http://en.wikipedia.org, Dostęp 7.04.2013.
Battle of Signal Hill Vietnam, http://en.wikipedia.org, Dostęp 7.04.2013.