Argentyński sabotaż
Algeciras, południowa Hiszpania, 4 maja 1982 roku, godzina 11:00.
Właściciel wypożyczalni samochodów Manuel Rojas bardzo uważnie przyglądał się dwóm mężczyznom, którzy ponownie zawitali do jego firmy, by przedłużyć wynajem niewielkiego Datsuna, którego pożyczyli tydzień temu. Coś mu się w tych kolesiach nie podobało.
Nie wiedział jednak co…
Może ten dziwny akcent? Może fakt, że już po raz drugi płacili dolarami? A może to, że znowu się spóźnili – przecież telefonicznie jeden z nich umówił się godzinę wcześniej…
Kiedy wyjmowali pieniądze, by zapłacić za przedłużenie wynajmu samochodu jednemu z nich wypadły z kieszeni trzy pary kluczyków z przypiętymi do nich breloczkami. Manuel bez problemu rozpoznał loga dwóch konkurencyjnych wypożyczalni samochodów.
Po cholerę im tyle aut???
Czyżby ci kolesie byli z ETA?
Baskijska organizacja separatystyczna rozpoczęła niedawno nową falę ataków…
Manuel bez zmrużenia oka przyjął od klientów pieniądze i zanotował w dokumentach przedłużenie wynajmu samochodu.
Odprowadził nieznajomych wzrokiem, po czym podniósł słuchawkę telefonu i wykręcił numer 092.
- Halo! Policja?
Krótko po tym, kiedy rankiem 2 kwietnia 1982 roku argentyńscy marines zajęli Falklandy dowódca marynarki wojennej Argentyny admirał Jorge Anaya stworzył plan niezwykle śmiałej operacji. Argentyńczycy liczyli się z możliwością brytyjskiego odwetu i nie pomylili się – jeszcze tego samego dnia premier Margaret Thatcher podjęła decyzję o siłowym rozwiązaniu konfliktu.
Admirał Anaya zdawał sobie sprawę z potencjału brytyjskiej floty i postanowił przenieść część ciężaru spodziewanej wojny do Europy. Doszedł do wniosku, że jeśli zaatakuje brytyjskie okręty w którymś z europejskich portów wówczas Brytyjczycy ograniczą kontyngent wysłany na Falklandy.
Takiego ataku mogła dokonać niewielka grupa komandosów-płetwonurków, którzy umieściliby na kadłubach okrętów miny magnetyczne z zapalnikami czasowymi.
Początkowo rozważał wariant wysłania komandosów do Wielkiej Brytanii, ale doszedł do wniosku, że byłoby to zbyt niebezpieczne. Wybór padł więc na Hiszpanię, gdzie komandosi mówiący tym samym językiem, co tubylcy mogli się poczuć znacznie pewniej.
Sabotażyści mieli dotrzeć do położonej na południowym krańcu Hiszpanii miejscowości Algeciras, pod osłoną nocy przepłynąć Zatokę Gibraltarską, dotrzeć do portu w Gibraltarze, podczepić miny pod brytyjskie okręty, a następnie ewakuować się przez Francję i Włochy do Argentyny.
Operacja Algeciras, jak nazwał ją admirał Anaya, była ściśle tajna. Nie poinformował on o niej nawet swoich kolegów z junty wojskowej rządzącej w tym czasie Argentyną. Wtajemniczył jedynie admirała Eduardo Girlinga – szefa wywiadu marynarki wojennej.
Girling zaproponował na dowódcę operacji niejakiego Hectora Rosalesa – byłego oficera i szpiega.
Trzon grupy miało stanowić trzech doświadczonych komandosów-płetwonurków. Co ciekawe – wszyscy trzej byli byłymi bojownikami lewicowej organizacji terrorystycznej Montoneros walczącej z rządzącą juntą wojskową.
Najbardziej doświadczonym żołnierzem z tej trójki był Maximo Nicoletti – były płetwonurek bojowy, który kilkakrotnie uczestniczył w podobnych akcjach. Schwytany pod koniec lat 70-tych uniknął kary śmierci idąc na współpracę z juntą. Zaczął pracować dla niej jako szpieg w Wenezueli, a następnie osiedlił się w Miami.
Kiedy wybuchła wojna o Falklandy natychmiast skontaktował się ze swoimi dawnymi mocodawcami i zadeklarował gotowość do działania.
Argentyńczyków mogą dzielić poglądy polityczne i wiele innych rzeczy, ale łączy ich jedno: „Malvinas son argentinas!” – „Malwiny (tak nazywają Falklandy) są argentyńskie!”. Sporne wyspy znajdują się według nich pod okupacją brytyjską i muszą powrócić do Argentyny.
Dobrał sobie dwóch współpracowników – dawnych towarzyszy broni, również byłych członków Montoneros: Antonio Latorre oraz niejakiego Marciano, którego prawdziwe imię i nazwisko nadal pozostaje nieznane.
W drugiej połowie kwietnia 1982 roku sabotażyści przez Francję dotarli do Hiszpanii posługując się fałszywymi argentyńskimi paszportami i udając turystów – amatorów nurkowania. Mieli ze sobą sprzęt nurkowy i sporą sumę amerykańskich dolarów w gotówce.
Po dotarciu do Madrytu skontaktowali się z argentyńską ambasadą, gdzie attache wojskowy przekazał im miny magnetyczne.
Podczas planowania operacji w Argentynie sabotażyści doszli do wniosku, że wyprodukowanie takich min na miejscu będzie zbyt skomplikowane, dlatego urządzenia te wysłano do Hiszpanii pocztą dyplomatyczną.
Następnego dnia ruszyli trzema samochodami na południe kraju, do Algeciras. Początkowo jechali głównymi drogami, ale kiedy natknęli się na policyjną blokadę zawrócili i postanowili kontynuować podróż drogami drugorzędnymi. Nie mogli ryzykować przeszukania samochodów – w jednym z nich były miny magnetyczne.
Był to niespokojny czas w Hiszpanii. Baskijska organizacja separatystyczna ETA rozpoczęła nową falę ataków terrorystycznych, premier Leopoldo Sotelo zmagał się z silną opozycją w kręgach wojskowych, trwały procesy organizatorów nieudanego zamachu stanu, który miał miejsce rok wcześniej, a na dodatek kraj przygotowywał się do mających się odbyć za nieco ponad miesiąc Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej. Policja i wojsko były w stanie najwyższej gotowości, a każdy podejrzanie zachowujący się osobnik był szybko wyłapywany i rewidowany.
Po dotarciu do Algeciras zameldowali się w trzech różnych hotelach, wypożyczyli nowe samochody i zaczęli rozpoznanie terenu. Kupili spory ponton i dużo sprzętu wędkarskiego, który miał służyć jako przykrywka. Za wszystko płacili w dolarach, gotówką.
Sporo czasu spędzili na plaży wybierając miejsce, z którego powinni wypłynąć. No i uważnie obserwowali port wojenny w Gibraltarze znajdujący się na drugim brzegu zatoki.
Przez cały czas utrzymywali kontakt telefoniczny z ambasadą Argentyny w Madrycie, która informowała o przebiegu misji admirała Anayę. On zaś tą samą drogą wydawał sabotażystom polecenia i instrukcje.
Sabotażyści wiedzieli, że w razie wpadki władze ich kraju wyprą się wszystkiego. Mieli podawać się za argentyńskich patriotów, którzy zaatakowali brytyjskie okręty z własnej inicjatywy.
Pewnego dnia w gibraltarskim porcie pojawił się brytyjski trałowiec. Admirał Anaya uznał jednak, że to zbyt mały cel. Jeden z komandosów zasugerował więc wysadzenie tankowca, bez względu na banderę. Ropa, która by z niego wyciekła na długo zablokowałaby brytyjski port. Odpowiedź admirała również była negatywna – taki ruch rozwścieczyłby Hiszpanów, na których plażach osiadłaby ropa.
Rankiem 2 maja 1982 roku sabotażyści zauważyli, że do gibraltarskiego portu wpływa brytyjska fregata HMS „Ariadne”. Nareszcie porządny cel! Niezwłocznie skontaktowali się z admirałem za pośrednictwem ambasady.
Ten nakazał im wstrzymać chwilowo atak. Prezydent Peru wystąpił z nową propozycją pokojową i Argentyńczycy czekali, jak się do niej ustosunkuje premier Margaret Thatcher.
Ustosunkowała się do niej tak, jak na Żelazną Damę przystało…
Tego samego dnia Margaret Thatcher wydaje rozkaz zatopienia argentyńskiego krążownika ARA „Generał Belgrano”. Śledzący go brytyjski atomowy okręt podwodny HMS „Conqueror” odpala torpedy, które posyłają krążownik na dno. W tym momencie wszystkie inicjatywy pokojowe trafiają do kosza. Wiadomo już, że będzie to prawdziwa wojna na bomby i pociski, a nie na noty dyplomatyczne.
Admirał Anaya wydaje sabotażystom rozkaz przeprowadzenia operacji „Algeciras”.
Datę operacji wyznaczono na 4 maja. Według planu sabotażyści mieli wyruszyć pontonem w kierunku portu o godzinie 18:00, po odpłynięciu od brzegu założyć sprzęt nurkowy, podpłynąć niezauważenie do brytyjskiej fregaty i zainstalować miny około północy, a następnie wrócić na hiszpański brzeg około piątej rano. Miny miały eksplodować godzinę później.
Następnie sabotażyści mieli wymeldować się z hoteli, wrócić samochodami do Francji, stamtąd do Włoch i z Rzymu odlecieć do Buenos Aires.
I wszystko zapewne by się udało, gdyby nie czujność właściciela wypożyczalni samochodów. Dwaj sabotażyści poszli do niej, by przedłużyć wynajem samochodu. Nie wiadomo, co dokładnie wzbudziło podejrzenia u Manuela Rojasa, jednak zaraz po tym, jak Argentyńczycy wyszli z jego firmy zadzwonił na policję. Ta szybko aresztowała całą czwórkę.
Początkowo Hiszpanie myśleli, że mają do czynienia ze zwykłymi przestępcami, ale Nicoletti wbrew wcześniejszym ustaleniom powiedział policjantom, że są argentyńskimi agentami.
No i powstał problem.
Hiszpanie mieli dość własnych kłopotów, by wikłać się w jakąś międzynarodową aferę szpiegowską, narażać się Brytyjczykom i Argentyńczykom jednocześnie. Postanowili załatwić sprawę po cichu.
Argentyńczycy zostali odstawieni do Malagi, stamtąd przewiezieni do Madrytu, skąd z policyjną eskortą odlecieli na Wyspy Kanaryjskie. Stamtąd, już bez eskorty polecieli do Buenos Aires. Nikt ich nie przesłuchał, nie zebrał odcisków palców, ani nie sporządził żadnych dokumentów. Hiszpanie chcieli się bowiem jak najszybciej pozbyć owego „gorącego kartofla”.
Brytyjczycy do dzisiaj twierdzą, że wiedzieli o całej operacji z podsłuchu telefonicznego argentyńskiej ambasady w Madrycie, prawdopodobnie jednak nie mieli o niej pojęcia.
Przeczytaj także:
Rozkaz: Zatopić Belgrano!
Tajna misja „Conquerora”
Operacja, której nie było
Bitwa o Goose Green
Historia pewnego aparatu
Operacja „Black Buck”
Twarzą w twarz
Źródło:
Stephen Woodward, Operation Algeciras: How Argentina planned to attack Gibraltar, http://newhistories.group.shef.ac.uk, Dostęp 16.08.2014.
Giles Tremlett, Falklands war almost spread to Gibraltar, The Guardian, 24.07.2004.
Operation Algeciras, http://en.wikipedia.org, Dostęp 16.08.2014.
Operation Algeciras, http://www.historicalrfa.org, Dostęp 16.08.2014.