Operacja „Black Buck”

Gdzieś nad południowym Atlantykiem, na wschód od Rio de Janeiro, 1 maja 1982 roku, godzina 8:00.
Zaczerwienione ze zmęczenia oczy pilotów Vulcana z niepokojem obserwowały pomarszczoną powierzchnię oceanu. A więc taki ma być koniec ich misji? Po wielogodzinnym locie i wykonaniu arcytrudnego zadania mają wodować pośrodku oceanu? Ciężki bombowiec leciał już dosłownie na oparach paliwa. Jeśli w ciągu kilku minut nie pojawi się latająca cysterna to silniki obetną i czeka ich śmierć w odmętach.
Nawigator sięgnął po jasnożółtą paczkę zawierającą nadmuchiwaną łódkę dinghy. Pozostali członkowie załogi wydobyli kamizelki ratunkowe i położyli obok foteli. Wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że szanse odnalezienia ich na bezkresnym Atlantyku są bliskie zeru.
Nagle przez owiewkę kabiny przeleciał jakiś cień. Tuż nad nimi pojawił się olbrzymi kształt powietrznego tankowca.
Napięta atmosfera w kabinie Vulcana prysła jak bańka mydlana. Lotnicy zaczęli ściskać sobie dłonie i poklepywać po plecach jak chłopcy z drużyny piłkarskiej po zdobyciu mistrzostwa szkoły.
Operator systemów elektronicznych wyjął przenośny magnetofon, włożył do niego kasetę i nacisnął „play”. Ciasną przestrzeń wypełniły dźwięki „Chariots of fire” Vangelisa.

Kiedy wojska argentyńskie dokonały inwazji na Falklandy wczesnym rankiem 2 kwietnia 1982 roku na odpowiedź Brytyjczyków nie trzeba było długo czekać. Żelazna Dama niemal natychmiast podjęła decyzję o siłowym rozwiązaniu konfliktu. W ciągu kilku dni na południowy Atlantyk ruszyła armada ponad stu okrętów Royal Navy oraz statków wspomagających. Trzon sił uderzeniowych stanowiły dwa lotniskowce – HMS „Hermes” i HMS „Invincible”. Rejs na Falklandy miał trwać około trzech tygodni.
Zanim jednak brytyjska flota dotarła w pobliże wysp dowództwo brytyjskie postanowiło przeprowadzić niezwykle śmiałą akcję.
Solą w oku brytyjskich wojskowych było zajęte przez Argentyńczyków lotnisko w Port Stanley – stolicy Falklandów. Startujące stamtąd myśliwce stanowiły śmiertelne zagrożenia dla nadciągającej floty. Postanowiono, że pas startowy lotniska musi zostać zniszczony za wszelką cenę.
Akcja miała także niebagatelne znaczenie psychologiczne – miała pokazać rządzącej Argentyną wojskowej juncie, że Brytyjczycy nie żartują i są zdecydowani odbić wyspy. Miała wstrząsnąć dyktatorem Leopoldo Galtierim i uświadomić mu, że brytyjskie bombowce mają wystarczający zasięg, by zaatakować miasta na kontynencie.
Do przeprowadzenia ataku wyznaczono bombowce Vulcan stacjonujące w bazie lotniczej Waddington w Lincolnshire.
Vulcany były częścią brytyjskich sił odstraszania nuklearnego. Zbudowane i oblatane w latach pięćdziesiątych bombowce zdolne do przenoszenia broni jądrowej stanowiły odpowiedź na atomowe zbrojenia Związku Radzieckiego. Na początku lat osiemdziesiątych była to jednak konstrukcja mocno już przestarzała.
Vulcany nie posiadały nawet komputerów pokładowych. Nawigator musiał dokonywać niezbędnych obliczeń za pomocą… suwaków logarytmicznych i kieszonkowego kalkulatora.

Bombowce stacjonujące w bazie Waddington od dawna nie były modernizowane i powoli rdzewiały w hangarach oczekując smutnego końca w postaci żyletek lub tablic rejestracyjnych.
Teraz wszystko miało się zmienić.

Brytyjski bombowiec nuklearny Avro Vulcan

Kiedy zapadła decyzja o ataku na lotnisko w Port Stanley w bazie rozpoczęto gorączkowe przygotowania. Wyciągnięto bombowce z hangarów i zaczęto bardzo dokładny przegląd. Jego wyniki nie były zachęcające. Samoloty były oczywiście zdolne do lotu, ale taki rajd bombowy wymagał co najmniej kilkukrotnego tankowania w powietrzu. Problem w tym, że ostatnie takie powietrzne tankowanie Vulcanów przeprowadzono ponad dwadzieścia lat wcześniej…
System uzupełniania paliwa w powietrzu był zardzewiały i zdekompletowany. Inżynierowie wzięli się do roboty. Odetkano przewody, oczyszczono zawory i przede wszystkim – odszukano brakujące części.
Jeden z inżynierów z przerażeniem znalazł najważniejszą część układu tankowania w mesie oficerskiej. Wymontowany zawór służył pilotom jako… popielniczka.

Kiedy system był już gotowy rozpoczęły się testy w powietrzu z latającymi cysternami Handley Page Victor.

Tankowiec powietrzny Handley Page Victor

Czas naglił. Okręty z żołnierzami płynęły już na Falklandy, a oni ciągle nie byli gotowi.
W normalnych warunkach trening tankowania bombowca w powietrzu trwa miesiącami. Oni mieli na to dwa tygodnie…
Kiedy procedura tankowania w powietrzu została już opanowana przez załogi, przyszedł czas na ćwiczenia precyzyjnego bombardowania.
Vulcan był bombowcem przeznaczonym do przenoszenia bomb jądrowych. Przy ataku nuklearnym dokładność bombardowania nie jest rzeczą najważniejszą – to, czy bomba atomowa zostanie zrzucona kilkaset metrów bliżej czy dalej nie robi żadnej różnicy. Lotnisko w Port Stanley miało być zniszczone za pomocą konwencjonalnych, 1000-funtowych bomb. Celność była tu kwestią najważniejszą – pas startowy, który mieli zaatakować miał zaledwie 40 metrów szerokości.
Vulcany zaczęły ćwiczyć precyzyjne bombardowanie w Szkocji. Jako cel ćwiczebny posłużyła niewielka skalna wysepka Garvie. Kolonię zamieszkujących ją mew czekał bardzo nieciekawy los.
Ekolodzy z Królewskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków gwałtownie zaprotestowali przeciwko takim praktykom i zażądali wstrzymania ćwiczeń. Dowództwo RAF-u odpisało im bardzo grzecznie, że co prawda jest im bardzo żal nieszczęsnych mew, ale są rzeczy ważniejsze niż kilka ptaszków.
Wyspa Garvie do dzisiaj służy brytyjskim bombowcom jako poligon doświadczalny. Ma ona rozmiar sporego lotniskowca i jest regularnie obrzucana bombami i rakietami. Ćwiczą na niej także saperzy rozbrajający niewybuchy.

W tym samym czasie nadeszły dane wywiadowcze z Falklandów. Nie nastrajały one optymistycznie – Argentyńczycy obstawili lotnisko w Port Stanley systemami obrony przeciwlotniczej Sea Cat (notabene – produkcji brytyjskiej…) oraz francusko-niemieckimi wyrzutniami pocisków ziemia-powietrze Roland. Na miejscu były też szwajcarskie działa przeciwlotnicze Oerlikon. Stało się jasne, że atak musi nastąpić z totalnego zaskoczenia. Inaczej Vulcany zostaną zestrzelone jak kaczki.
Dowództwo było przerażone doniesieniami wywiadu. Załogom Vulcanów doradzono napisanie testamentów…
Uczono ich także co mają robić w przypadku pojmania żywcem i przesłuchania przed kamerami.
„Pamiętajcie, że jeśli będą was pokazywać w telewizji to mówiąc prawdę drapcie się w lewy policzek. Jeśli zmuszą was do mówienia kłamstw drapcie się w prawy.”

29 kwietnia 1982 roku dwa Vulcany dowodzone przez poruczników Martina Withersa i Johna Reeve’a wystartowały z bazy Waddington i po ośmiu godzinach lotu dotarły na Wyspę Wniebowstąpienia leżącą na środku Atlantyku, niemal dokładnie w połowie drogi między Afryką, a Ameryką Południową. Ta wulkaniczna wyspa będzie stanowić główną bazę wypadową brytyjskich sił uderzeniowych.
Wczesnym popołudniem 30 kwietnia rozpoczęły się ostatnie przygotowania do misji. Na pokład każdego z dwóch wyznaczonych do akcji Vulcanów personel lotniskowy załadował po 21 tysiącfuntowych bomb, które nudzący się żołnierze upstrzyli napisami typu „Present for Galtieri”, czy „Stick it up your junta!” („Wsadźcie to sobie w… juntę!”). Maszyny zatankowano i dokonano ostatnich przeglądów.
Obciążony bombami samolot będzie wymagał kilkukrotnego tankowania w powietrzu. Latające cysterny Handley Page Victor były w zasadzie przebudowanymi bombowcami i same zużywały ogromną ilość paliwa. Jak więc zapewnić tankowanie bombowcom na olbrzymim dystansie prawie ośmiu tysięcy kilometrów, który dzielił Wyspę Wniebowstąpienia od Falklandów?
Opracowano niezwykle skomplikowany system wzajemnego uzupełniania się latających tankowców. Jeden Victor uzupełniał drugi, drugi uzupełniał trzeci i ten dopiero podawał paliwo bombowcowi. W całej operacji miało wziąć udział aż 14 latających cystern.
Operacja „Black Buck” rozpoczęła się wieczorem 30 kwietnia 1982 roku. Jako pierwsze wystartowały powietrzne tankowce. Kilka godzin później, około 22:30 w powietrze wzbiły się oba Vulcany. Główne zadanie spoczywało na maszynie pilotowanej przez porucznika Johna Reeve’a. Bombowiec porucznika Martina Withersa stanowił zabezpieczenie – miał towarzyszyć głównemu wykonawcy przez 4 godziny, a następnie wrócić na Wyspę Wniebowstąpienia.
Zadziałało jednak prawo Murphy’ego zgodnie z którym „jeśli coś się może zepsuć, to na pewno się zepsuje”.
Najpierw, tuż po starcie wysiadł mikrofon w hełmie Johna Reeve’a, a chwilę potem cała załoga Vulcana usłyszała przeciągły świst. Uszczelka okna kabiny wykruszyła się i kokpit uległ rozhermetyzowaniu. Załoga próbowała temu zaradzić zatykając szczelinę wszystkim, co miała pod ręką – nawet folią aluminiową, w którą owinęli kanapki. Bez skutku. Dalszy lot nie miał sensu. Kiedy osiągną wysokość przelotową 20 tysięcy stóp to po prostu zamarzną. Wściekły pilot zawrócił bombowiec do bazy.
Cała misja spoczęła teraz na barkach porucznika Martina Withersa i jego załogi. Vulcan wspiął się na pułap 20 tysięcy stóp i podążył w kierunku pierwszego spotkania z latającą cysterną. Z tyłu kadłuba Victora wysunął się długi wąż zakończony elastycznym koszem. Martin Withers ostrożnie manewrował bombowcem, aż w końcu wsunął zawór umieszczony na nosie samolotu w końcówkę węża. Kiedy lampka na pulpicie zasygnalizowała, że połączenie się uszczelniło paliwo zaczęło płynąć. Vulcan pił jak spragniony wielbłąd.
Kolejne tankowania nie poszły tak łatwo. Samoloty wleciały w strefę burzową i połączenie bombowca z cysterną zaczęło przypominać grę w bierki rozgotowanym makaronem. Vulcan z trudem utrzymywał wyznaczony kurs. Pomagała mu w tym nietypowa konstrukcja w układzie delta – jak na bombowiec był samolotem niezwykle manewrowym. Podmuchy wiatru kołysały wężem paliwowym na wszystkie strony. Martin Withers cudem zdołał połączyć się z cysterną.
Wszystkie operacje przeprowadzono w całkowitej ciszy radiowej, co dodatkowo utrudniało zadanie.
Ostatnie tankowanie miało miejsce około 300 mil przed celem. Martin Withers połączył się z cysterną pilotowaną przez Boba Tuxforda i rozpoczął pobieranie paliwa. Po chwili ku swojemu zaskoczeniu zobaczył dwa czerwone światła na kadłubie cysterny sygnalizujące, że za chwilę tankowanie zostanie zakończone.
– Co? Już??? – krzyknął z niedowierzaniem obserwując wskaźnik. Pobrał 7 tysięcy funtów paliwa zamiast spodziewanych 32 tysięcy. Wystarczy mu do celu, ale co potem?
Nie wiedział, że Bob Tuxford nie mógł mu podać więcej. Okazało się, że latające cysterny same spalały więcej paliwa, niż się spodziewano. Dał Vulcanowi maksymalną ilość zostawiając sobie tyle, by móc wrócić na Wyspę Wniebowstąpienia. Doleciał na nią cudem, o mało nie wodując na Atlantyku.
Martin Withers musiał podjąć najważniejszą decyzję w życiu. Przerwać misję, wyrzucić bomby do morza i wracać do bazy, czy kontynuować nalot? Spojrzał na czterech pozostałych członków załogi. – Skoro dolecieliśmy aż tutaj, to nie możemy wracać – zdecydował i rozpoczął zniżanie w kierunku celu.
Vulcan leci teraz z prędkością 400 mil na godzinę około stu metrów nad powierzchnią oceanu, by uniknąć namierzenia przez argentyńskie radary. Nawigator melduje problem – jego instrumenty podają różne dane, także nie może ustalić dokładnej pozycji bombowca. A musi to zrobić, bo inaczej bomby spadną poza lotniskiem, na przykład na domy w Port Stanley. Operator radaru wpatruje się w zielonkawy ekran. Nic. Na tej wysokości, na której lecą radar niczego nie pokaże. Muszą wznieść się wyżej. To jednak oznacza, że zostaną wykryci przez argentyńskie radary.
Trudno, trzeba podjąć ryzyko. Martin Withers podrywa bombowiec do góry i po chwili na ekranie radaru pojawia się zarys wyspy. Jednocześnie rozlega się pisk alarmu – zostali namierzeni przez Argentyńczyków. Czy za chwilę w ich stronę pomkną rakiety i pociski?
Nie pomkną. Służbę przy radarze na lotnisku w Port Stanley pełni młody argentyński oficer. Widzi Vulcana na ekranie radaru, ale bierze go za swój. Przecież to niemożliwe, żeby był to samolot brytyjski!
Vulcan gwałtownie wspina się na pułap 10 tysięcy stóp. Do celu pozostało sześć minut lotu.
Na minutę przed celem otwierają się klapy komory bombowej. Operator radaru uważnie wpatruje się w ekran i trzyma palec na przycisku zwalniającym bomby.
Teraz!
Z bombowca wysypuje się dwadzieścia jeden owalnych kształtów i leci w kierunku lotniska. Załoga Vulcana słyszy serię stłumionych wybuchów. Bomby dziurawią pas startowy, uderzają w budynki i niszczą argentyńskie myśliwce. Ginie kilku żołnierzy z obsługi lotniska. Vulcan wspina się w górę, skręca na północ, a z ziemi ścigają go pociski z dział przeciwlotniczych. Na szczęście żaden z nich nie trafia.

Vulcan z otwartym lukiem bombowym

Znowu lecą nad oceanem, tym razem wzdłuż wybrzeży Argentyny i Brazylii. Nagle na pulpicie operatora systemów elektronicznych rozbłyskują lampki alarmów. Znowu ich ktoś namierza. Ale kto?
Okazało się, że wykryły ich radary brytyjskich okrętów wojennych zmierzających w stronę Falklandów. Martin Withers rzucił w eter hasło „Superfuse”, oznaczające powodzenie misji. Wiadomość natychmiast dotarła do brytyjskiej floty, do bazy na Wyspie Wniebowstąpienia, oraz do Londynu.
Ale to nie był koniec kłopotów. Vulcan leciał już dosłownie na oparach paliwa, a na horyzoncie nie było widać śladu powietrznego tankowca. Jeśli nie pojawi się za kilka minut czeka ich smutny koniec misji w falach Atlantyku. Członkowie załogi wyciagnęli sprzęt ratunkowy i przygotowywali się na najgorsze.
W ostatniej chwili spotkali latającą cysternę i uzupełnili paliwo. Po kilku godzinach wylądowali na Wyspie Wniebowstapienia, gdzie czekało ich gorące przyjęcie.
Załoga Vulcana wykonała najdłuższy rajd bombowy w historii lotnictwa, często porównywany ze śmiałym atakiem na niemieckie zapory wodne w maju 1943 roku dokonanym przez 617. Dywizjon Bombowy RAF „Dambusters”.
Sukces ich misji zachęcił strategów do zaplanowania kolejnych – w sumie jeszcze sześciokrotnie Vulcany podrywały się w powietrze z Wyspy Wniebowstąpienia, by zbombardować argentyńskie pozycje na Falklandach.
Zniszczony pas startowy stał się bezużyteczny dla Argentyńczyków. Ich myśliwce musiały startować z lotnisk na kontynencie, co znacznie zmniejszyło ich efektywność.
Wojna o Falklandy była pierwszym i zarazem ostatnim konfliktem zbrojnym, w którym wzięły udział bombowce Vulcan. Wkrótce potem wycofano je z użytku. Do dzisiaj tylko jeden z nich pozostaje w stanie zdolnym do lotu. Jego przelot stanowi główny punkt programu wielu pokazów lotniczych w Wielkiej Brytanii. Najczęściej pilotuje go nie kto inny, jak Martin Withers.

Pułkownik RAF Martin Withers. Fot. Oxford Mail

Przeczytaj także:
Trzy okrążenia Liberatora
Ostatni lot
Rajd na reaktor
Pogromcy zapór

Zobacz także:
Przelot Vulcana podczas pokazów lotniczych RAF Leuchars 2011

Źródło:
Christopher Hudson, The mission impossible of the Falkland’s War, Daily Mail, 26.05.2006.
Gary Parsons, Victorious Black Buck, http://www.airsceneuk.org.uk, Dostęp 29.03.2012.
Falkland’s Most Daring Raid, http://www.youtube.com, Dostęp 29.03.2012.