Szczury rzeczne

Delta Mekongu, Wietnam Południowy, kwiecień 1967 roku.
Bosman John Ruzinski przytknął lornetkę do oczu, popatrzył przez chwilę na zbliżający się obiekt i dał znak ręką sternikowi, by zwolnił. Ten przesunął manetkę do siebie i dziesięciometrowa łódź patrolowa powoli wyhamowała.
Od dziobu zbliżała się do niej niewielka wietnamska łódka. Zwykły sampan, jakich tysiące snują się po labiryncie rzek w tym rejonie Wietnamu. Jej sternik wyłączył stary, dymiący silnik. Na jego twarzy nie widać było zdziwienia, ani zdenerwowania. Spotkanie z patrolowcem US Navy nie było dla niego nowością.
Jeden z marynarzy chwycił bosak i przyciągnął drewnianą łódź do burty. Kanonier przeszedł na dziób, chwycił rękojeści dwóch sprzężonych karabinów maszynowych i skierował je na sampana. Mechanik chwycił swój M-16 i również skierował go w stronę pasażerów wietnamskiej łodzi.
Robili to raczej z przyzwyczajenia, niż z realnej potrzeby. Patrolowali ten obszar już od sześciu miesięcy i nabrali wprawy w odróżnianiu zwykłych łodzi, którymi wietnamscy wieśniacy wieźli swoje produkty na targ od podejrzanych jednostek mogących przewozić zaopatrzenie dla Vietcongu.
Pasażerami niewielkiego sampanu była jakaś rodzina złożona z rodziców, dwojga umorusanych dzieci i babci staruszki, która drzemała pod płóciennym zadaszeniem.
Bosman Ruzinski wszedł na pokład łodzi i odebrał od Wietnamczyka papiery. Ten zaczął mu tłumaczyć, że jadą na targ do My Tho. Amerykanin skinął głową i rozejrzał się dookoła. Pokład sampana zastawiony był koszami z rybami i ryżem. Wziął do ręki bagnet i kilkukrotnie zanurzył go w koszu z ryżem. Nic, żadnego szczęknięcia, czy zgrzytu mogącego świadczyć o tym, że Wietnamczyk wiezie coś innego, niż własne produkty.
Zastanawiał się przez moment nad wysypaniem ryb z kosza, ale zrezygnował. Oddał Wietnamczykowi papiery i przeskoczył na pokład patrolowca.

Mekong jest dla Wietnamczyków tym, czym Nil dla starożytnych Egipcjan. Służy jako arteria komunikacyjna, dostarcza ryb, krewetek i żółwi, a niesiony przez niego muł użyźnia pola. Jego delta jest jedną z największych na świecie. W porze monsunowej przypomina ona gigantyczne rozlewisko, a kiedy woda opada wówczas zamienia się w labirynt rzek, rzeczek i strumieni o łącznej długości ponad pięciu tysięcy kilometrów, które oplatają niezliczone wyspy i wysepki.
To najżyźniejsza i najgęściej zaludniona część Wietnamu. Jej kontrolowanie podczas wojny stało się dla Amerykanów absolutnym priorytetem.
Niezliczone kanały i rzeki były ze strategicznego punktu widzenia przede wszystkim siecią wodnych dróg, którymi z Kambodży (spora część delty leży na jej terytorium) płynęło zaopatrzenie dla komunistycznej partyzantki w Wietnamie Południowym. Ten, kto trzymał deltę Mekongu, ten kontrolował najważniejszą część podzielonego kraju.
Podobna sytuacja panowała także w pozostałej części Wietnamu Południowego. Sieć utwardzonych dróg była jeszcze w powijakach, więc rzeki pełniły rolę najważniejszych arterii komunikacyjnych.
Zadanie kontrolowania delty przypadło Marynarce Wojennej USA, która w grudniu 1965 roku utworzyła River Patrol Force zwany także Task Force 116. Z czasem stanie się on znany jako Flota Brunatnej Wody, a żołnierze służący w niej zyskają miano Rzecznych Szczurów (River Rats).
Główną częścią owej rzecznej floty były łodzie patrolowe typu PBR (Patrol Boat, River). Niewielkie, 10-metrowe łodzie z kadłubem z włokna szklanego stały się wkrótce powszechnym widokiem w delcie Mekongu. Były wyposażone w silnik strumieniowy, który zapewniał niezwykłą zwrotność i dość sporą niezawodność na wodach pełnych wodorostów i innego zielska, miały doskonały radar Pathfinder, który był w stanie wykryć wszystkie jednostki pływające w promieniu kilku mil, no i były niezwykle silnie uzbrojone.
Na dziobie każdej łodzi patrolowej znajdowały się dwa sprzężone karabiny maszynowe Browning M2 kalibru 12.7 mm umieszczone w niewielkiej, obrotowej wieżyczce. Na burtach zamontowane były karabiny maszynowe M-60, a arsenał dopełniał 40-milimetrowy granatnik Mk19. Czteroosobowa załoga złożona z bosmana (dowódcy), kanoniera, inżyniera i marynarza wyposażona była w karabiny szturmowe M-16, broń krótką i granaty.
Przed wysłaniem do Wietnamu załogi PBR-ów były szkolone w bazach w Coronado i Mare Island w Kaliforni.
Silne uzbrojenie miało w założeniach konstruktorów zrekompensować słabe opancerzenie jednostki. Co prawda wieżyczka na dziobie     oraz sterówka chronione były przez ceramiczne, kuloodporne płyty, jednak w przypadku zagrożenia załoga musiała polegać raczej na znakomitym przyspieszeniu, szybkości oraz zwrotności łodzi.
Pierwsze PBR-y, które pojawiły się w delcie Mekongu ujawniły wiele wad, z których najpoważniejszymi były delikatny kadłub (zdarzało się, że sampan przybijający do łodzi patrolowej… dziurawił ją) oraz słaby, często zapychający się silnik strumieniowy. Amerykanie szybko wyciągnęli wnioski i już w 1966 roku na rozlewiskach delty pojawiły się ulepszone łodzie typu PBR Mark II wyposażone w mocniejszy kadłub i bardziej niezawodny silnik.

PBR, czyli Patrol Boat, River – koń roboczy Amerykanów w delcie Mekongu zwany przez żołnierzy „plastikiem”.

Zadaniem tych łodzi było patrolowanie niezliczonych rzek i kanałów pokrywających gęstym labiryntem deltę Mekongu, kontrola sampanów i dżonek, zwalczanie przemytu uzbrojenia i żywności dla Vietcongu oraz egzekwowanie narzuconej godziny policyjnej.
Miały one ograniczony zasięg – przeciętnie operowały w odległości do 35 mil morskich od baz, które stanowiły okręty desantowe zacumowane u ujścia Mekongu. Tuż przy nich znajdowały się YRBM-y (Yard Repair Berthing and Messing), pływające hotele pełniące jednocześnie rolę warsztatów, gdzie naprawiane były patrolowce.
Z powodu niewielkiego zasięgu PBR-ów Amerykanie musieli wdrożyć do służby inne jednostki, które mogłyby pokryć swoim zasięgiem cały olbrzymi obszar delty. Zaczęli się za takowymi rozglądać i znaleźli je.
Firma Sewart Seacraft z Berwick w Luizjanie specjalizowała się w budowie łodzi służących jako tramwaje wodne zapewniające komunikację między lądem, a platformami naftowymi na Zatoce Meksykańskiej. Po bliższym zapoznaniu się z nimi wojskowi stwierdzili, że to jest to, czego szukają. Szybko przekonali firmę do budowy nowych, większych łodzi patrolowych.
Jednostki nazwane Patrol Craft Fast, w skrócie PCF były dłuższe od PBR-ów o 5 metrów, równie silnie uzbrojone (z tym, że sprzężone Browningi znajdowały się na dachu nadbudówki, a nie na dziobie, a na rufie miały zamontowany moździerz kalibru 81mm) i miały nieporównanie większy zasięg – aż do 800 kilometrów. Pięcioosobowa załoga (porucznik, bosman, radiotelegrafista i dwóch kanonierów) miała do dyspozycji prycze, lodówkę i umywalkę. Istniała więc możliwość wykonywania kilkudniowych misji.
Łodzie PCF zazwyczaj działały w grupach liczących od trzech do pięciu jednostek. Oprócz patrolowania do ich zadań należało zwalczanie wykrytych gniazd oporu Vietcongu oraz transport oddziałów południowowietnamskich marines oraz operatorów SEALs.
Jednostka SEAL, która powstała zaledwie kilka lat wcześniej na rozkaz prezydenta Kennedy’ego właśnie w delcie Mekongu przeszła chrzest bojowy i udowodniła swoją skuteczność. Jej operatorzy zastawiali pułapki na komunistycznych partyzantów, przeprowadzali dalekie zwiady oraz misje typu „znajdź i zniszcz”.

Patrol Craft Fast, czyli PFC zwany przez żołnierzy „Swift boat”. Był dłuższy od PBR i silniej opancerzony. Mógł wykonywać dłuższe misje i służył m.in. do transportu operatorów SEAL.

Partyzanci Vietcongu oczywiście nie pozostawali bierni. Nie dysponowali co prawda analogicznymi jednostkami i nie byli w stanie zmierzyć się z Amerykanami na wodzie, jednak dysponując informacjami od zastraszanych wieśniaków dawali się we znaki urządzając pułapki na łodzie patrolowe oraz zaminowując główne arterie.
Pułapki najczęściej urządzano tuż za zakrętem rzeki lub w wąskich kanałach, które ograniczały możliwości manewru atakowanego celu.
Starcia były krótkie, ale bardzo gwałtowne. Partyzanci z odległości kilkunastu metrów otwierali ogień z kałasznikowów i granatników do przepływających łodzi. Te natychmiast przyspieszały, by jak najszybciej znaleźć się poza zasięgiem pocisków. Następnie zbierały się w kilka i razem, na pełnym gazie ruszały w kierunku miejsca, skąd zostały zaatakowane. Kanonierzy otwierali ogień ze sprzężonych Browningów koncentrując go w miejscu, z którego padły strzały. Partyzanci znikali w namorzynowym lesie zabierając ze sobą ciała zabitych towarzyszy, stąd ich straty były trudne do oszacowania.
W szczególnie trudnych przypadkach załogi łodzi patrolowych mogły wezwać na pomoc śmigłowce. Na pokładach okrętów desantowych oraz w bazach na lądzie czuwały Hueye z dywizjonu Seawolf uzbrojone w karabiny maszynowe oraz wyrzutnie rakiet powietrze-ziemia.
Vietcong wyparty z głównych arterii rzecznych w delcie Mekongu został zmuszony do używania mniejszych kanałów, co znacznie spowalniało jego operacje.
W czasie Ofensywy Tet, kiedy komuniści zaatakowali Amerykanów w miastach łodzie patrolowe w delcie Mekongu odegrały szczególną rolę. Wsparły ogniem obrońców miasteczek i wsi w rejonie delty i walnie przyczyniły się do odparcia wroga.
Całość działań w delcie Mekongu nosiła miano operacji Game Warden (strażnik łowiecki). Była to jedna z najdłuższych operacji przeprowadzonych przez Amerykanów podczas wojny wietnamskiej. Trwała równo pięć lat – od grudnia 1965 do grudnia 1970 roku. Od początku roku 1971 Amerykanie zaczęli przekazywać inicjatywę w ręce żołnierzy południowowietnamskich.

Przeczytaj także:
Szczury tunelowe
Kosiarka do bambusu
Zwiadowcy dalekiego zasięgu
Hanoi Hilton
Hanoi Jane

Źródło:
Don Blankenship, History of the PBR in Vietnam, http://www.rivervet.com, Dostęp 5.10.2013.
Leo J. Daugherty, Gregory Louis Mattson, NAM: a photographic history, MetroBooks 2001.
Mobile Riverine Force, http://en.wikipedia.org, Dostęp 5.10.2013.
Patrol Craft Fast, http://en.wikipedia.org, Dostęp 5.10.2013.
Patrol Boat, River, http://en.wikipedia.org, Dostęp 5.10.2013.