Ostatni lot

Warszawa, 16 sierpnia 1944 roku, godzina 23:30.
- To chyba już Warszawa – powiedział do interkomu drugi pilot Halifaxa, plutonowy Lucjan Kretowicz. Wyciągniętą ręką wskazywał potężną łunę na horyzoncie. Dowódca bombowca chorąży pilot Leszek Owsiany skinął głową. Byli już prawie nad celem.
- Nad Wilanowem odbijamy nad Wisłę i za mostem Poniatowskiego skręcamy tuż nad dachami domów – poinstruował dowódca.
Ciężki, czterosilnikowy bombowiec leciał tuż nad lustrem wody, na wysokości kilku metrów. „Przeskoczył” most, po czym nabrał nieco wysokości i skierował się nad plac Napoleona.
Zrujnowane miasto, rozświetlone tysiącem pożarów sprawiało apokaliptyczne wrażenie. Płomienie odbijały się na szybach, co ograniczało widoczność prawie do zera. Kiedy drzwi bombowe zostały otwarte w całym samolocie zrobiło się szaro od dymu. Nagle przed nosem Halifaxa zamajaczył płonący gmach Prudentiala. Owsiany pochylił maszynę w lewo i minął drapacz chmur.
W tym momencie dispatcher, porucznik Władysław Schöffer zwolnił zasobniki. Dwanaście podłużnych, metalowych pojemników poleciało w dół. W ślad za nimi dispatcher rzucił spore kartonowe pudło.
Po zrzucie zasobników uwolniony od ciężaru bombowiec raptownie poderwał się w górę. Dowódca zamknął drzwi bombowe i spytał dispatchera:
- Władek, jesteś pewien, że trafiliśmy?
- Na sto procent! Wszystkie zasobniki poszły na plac.
Halifax skręcił na południe i zaczął  powoli nabierać wysokości. Do Brindisi pozostało pięć godzin lotu.

Leszek Owsiany urodził się we wrześniu 1919 roku w Rakowicach koło Iławy. Po kilku miesiącach jego rodzice przeprowadzili się w okolice Władysławowa, gdzie jego ojciec otrzymał pracę jako inspektor rolny. Leszek ukończył szkołę powszechną w Pucku, a następnie trzyletnią Szkołę Rzemieślniczo-Przemysłową w Gdyni. W 1937 roku wyjechał za pracą do Warszawy i zatrudnił się jako ślusarz w Doświadczalnych Warsztatach Lotniczych. Pracował przy montażu samolotów szkolnych i turystycznych. Tam na dobre połknął bakcyla latania.
Styczność z samolotami miał już wcześniej. W 1932 roku jego kolega Michał Offierski – pilot sportowy zafundował mu kilka lotów na PZL-5.
W maju i czerwcu 1939 roku Leszek spędził sześć tygodni w Bieszczadach, gdzie uzyskał kwalifikacje pilota szybowcowego. Zaraz po nim, w ramach Wojskowego Przysposobienia Lotniczego zapisał się na kurs pilotażu samolotów silnikowych w Masłowie koło Kielc.
Pierwszy samodzielny lot na RWD-8 miał zaplanowany na 1 września. Wczesnym rankiem wdrapał się do kabiny, zapuścił silnik i ruszył w kierunku pasa startowego. Wykonał kilka okrążeń nad lotniskiem i wylądował. W chwili gdy wychodził z kabiny dowiedział się od jednego z mechaników, że właśnie wybuchła wojna.
6 września, dzień po zbombardowaniu lotniska w Masłowie przez Luftwaffe instruktorzy i kursanci zostali ewakuowani w stronę granicy rumuńskiej. Dotarli do niej 18 września. Leszek Owsiany nie był wojskowym, lecz mimo to został internowany przez Rumunów i osadzony w obozie w Targi Jiu, gdzie spędził sześć miesięcy. W kwietniu 1940 roku wyciągnął go z obozu Janusz Meissner (korespondent wojenny, potem słynny autor książek o tematyce lotniczej) i wykorzystując swoje znajomości wsadził go do pociągu jadącego do Francji. Dotarł tam na krótko przed inwazją niemiecką.
Został skierowany do polskiej bazy lotniczej w Lyon-Bron, gdzie został oficjalnie wcielony do Wojska Polskiego w stopniu szeregowego. Kiedy niemieckie dywizje nie napotykając żadnego oporu zajęły Francję personel bazy został ewakuowany pociągami na południowy zachód.
Pod koniec czerwca w porcie St. Jean de Luz Leszek Owsiany wszedł na pokład statku „Arandora Star”, który po trzech dniach zawinął do Liverpoolu.
Po przybyciu na „wyspę ostatniej nadziei” zgłosił się do Polskich Sił Powietrznych i rozpoczął długi okres szkolenia.
Jego doświadczenie lotnicze zdobyte przed wojną było bardzo skromne.
Po ukończeniu niezliczonych kursów (szkolił się m.in. w szkole pilotażu w Newton, szkole strzelców samolotowych w Stormy Down, na specjalistycznym kursie podejścia do lądowania przy całkowitym braku widoczności w bazie RAF Watchfield, oraz jednostce szkolenia operacyjnego w Finningley) oraz wylataniu niezbędnej liczby godzin na bombowcach Whitley i Wellington, we wrześniu 1943 roku zameldował się na lotnisku Hemswell – bazie 300 Dywizjonu Bombowego „Ziemi Mazowieckiej”.
Po kilku lotach treningowych rozpoczął misje bojowe polegające głównie na minowaniu z powietrza wejść do francuskich portów i poszukiwanie zestrzelonych załóg. Kolejkę 25 lotów bojowych zakończył w marcu 1944 roku. Zaproponowano mu stanowisko instruktora załóg bombowych w Blackpool, ale odmówił. Zgłosił swój akces do 1586 Eskadry do Zadań Specjalnych, która powstała na bazie 301 Dywizjonu Bombowego „Ziemi Pomorskiej” i wykonywała arcytrudne, tajne misje nad okupowaną Europą, w tym oczywiście także nad Polską.

Przejście do Eskadry wiązało się z koniecznością przeszkolenia na Halifaxie – czterosilnikowym bombowcu dalekiego zasięgu. Leszek Owsiany został więc czasowo skierowany do brytyjskiego 138 Dywizjonu wyposażonego w takie maszyny. Przez cały kwiecień 1944 roku szkolił się na Halifaxach. Pod koniec maja usiadł za sterami nowiutkiej maszyny prosto z fabryki i ruszył do Włoch, na lotnisko Campo Casale koło Brindisi, które było główna bazą Eskadry do Zadań Specjalnych.
W ramach Eskadry chorąży pilot Leszek Owsiany wykonał 39 misji specjalnych – zrzucał zaopatrzenie dla ruchu oporu w północnych Włoszech, w Jugosławii i przerzucał Cichociemnych do Polski.
Podczas jednego z lotów do Kraju, w nocy z 21 na 22 lipca 1944 roku Halifax chorążego Owsianego został namierzony i zaatakowany przez niemiecki myśliwiec nocny Ju-88. Wtedy faktycznym dowódcą bombowca został tylny strzelec Jan Lück, który miał koci wzrok i przez interkom wydawał pilotowi rozkazy „skręcaj w lewo!”, „unik!” , „ostro w prawo!” ustawiając bombowca tyłem do atakującego myśliwca i szachując napastnika ogniem z czterech sprzężonych Browningów. Tylna wieżyczka strzelecka uległa zniszczeniu (Jan Lück szczęśliwie uszedł z życiem), a bombowiec zawrócił i bezpieczne wylądował w Brindisi.
1 sierpnia 1944 roku w Warszawie wybuchło Powstanie. Chorąży Leszek Owsiany miał już ukończoną drugą kolejkę lotów, ale zgłosił się na ochotnika do lotów nad walczące miasto.
Załoga Halifaxa JP-220 „C” w składzie: dowódca chorąży pilot Leszek Owsiany, drugi pilot plutonowy Lucjan Kretowicz, porucznik nawigator Władysław Schöffer, radiotelegrafista plutonowy Stefan Bohanes, mechanik pokładowy st. sierżant Grzegorz Denisienko oraz tylny strzelec plutonowy Jan Lück czterokrotnie startowała do dziesięciogodzinnego lotu nad powstańczą stolicę.
Nadszedł dzień 16 sierpnia 1944 roku.
Kolejny upalny poranek na lotnisku położonym na „obcasie” włoskiego „buta”. O godzinie 11:00 sala odpraw zaczęła się powoli zapełniać. Członkowie załóg wyznaczonych do dzisiejszego lotu nad Warszawę schodzili się w milczeniu. Nikomu nie było do śmiechu – poprzedniego dnia nie powróciła załoga Liberatora dowodzonego przez powszechnie lubianego kapitana Zbigniewa Szostaka. Odprawę prowadził major Eugeniusz Arciuszkiewicz, dowódca Eskadry.
- Waszym dzisiejszym celem jest Warszawa i Puszcza Kampinoska. Lecicie dowolną trasą, według waszego uznania, mając na względzie stanowiska niemieckiej obrony przeciwlotniczej i eskadry nocnych myśliwców. Zostały one umieszczone na mapach, które macie przed sobą według najnowszych informacji wywiadu. Nad Warszawą musicie być między północą, a drugą, by w drodze powrotnej uniknąć spotkania z niemieckimi myśliwcami nad Węgrami i Jugosławią. Przypominam, że słońce wstaje o czwartej dwadzieścia.

 

Odprawa zakończyła się po godzinie. Przed wyjściem z sali oficer wywiadu rozdał wszystkim obecnym Escaping Boxes (małe paczki na wypadek zestrzelenia) oraz rewolwery – broń osobistą każdego członka załogi. Podczas tego lotu do załogi Leszka Owsianego dokooptowano dwóch dodatkowych ludzi – nawigatora podporucznika Witolda Korwin-Łopuszańskiego oraz bombardiera podporucznika Włodzimierza Bernhardta. Byli nowicjuszami świeżo przybyłymi z Anglii i mieli zapoznać się z nowym rodzajem zadań, jakie będą ich czekać w przyszłości.
Leszek Owsiany wyszedł z budynku i wciągnął do płuc przesycone wilgocią powietrze. Jego Halifax stał po lewej stronie pasa startowego jako pierwszy w szeregu polskich maszyn. Po przeciwnej stronie pasa stały lśniące nowością Liberatory południowoafrykańskiego dywizjonu. Oni też lecieli nad Warszawę.
Razem z mechanikiem Grzegorzem Denisienko i nowym członkiem załogi Włodzimierzem Bernhardtem podeszli do ich Halifaxa. Obsługa naziemna właśnie kończyła załadunek zasobników.
Porozmawiali z nimi chwilę, po czym rozeszli się do kwater.

Powoli zbliżała się 19:00 – godzina startu. Cała załoga zebrała się przed bombowcem i właśnie miała wejść na pokład, kiedy podjechał do nich willys, z którego wysiadł dowódca Eskadry, major Arciuszkiewicz.
- No, chłopaki! To wasz ostatni lot. Kończycie swoją kolejkę i za trzy dni odpływacie z Neapolu do Anglii.
- Niech pan nie żartuje, panie majorze – odparł radiotelegrafista Stefan Bohanes – Może to ostatni lot operacyjny, ale nie ostatni w ogóle.
Dowódca porozmawiał z nimi chwilę, życzył powodzenia, po czym wsiadł do willysa i odjechał.
Załoga zajęła swoje miejsca w Halifaxie. Cztery potężne silniki Merlina zakrztusiły się, po czym zaczęły pracować miarowo jak zawsze. Bombowiec powoli wytoczył się na pas startowy. Ruszył do przodu i przy końcu pasa z wyraźnym trudem oderwał się od ziemi. Bardzo powoli nabierał wysokości. Leszek Owsiany zrobił jedną rundę nad lotniskiem, po czym skierował się nad Adriatyk, ku wybrzeżu Albanii. Nad morzem było nieco chłodniej i cała załoga odetchnęła z ulgą. Halifax powoli piął się do góry. Nad Górami Dynarskimi Owsiany skręcił na północ, ku granicy z Węgrami.
Przed Balatonem Halifax obniżył lot – według informacji wywiadu w tej okolicy znajdowały się niemieckie stacje radiolokacyjne i jednostki nocnych myśliwców. Za Dunajem z kolei zaczął powoli nabierać wysokości, by bezpiecznie przelecieć nad Tatrami. Po minięciu zębatych szczytów załoga zwiększyła czujność. Skończyła się sielanka. Niemcy doskonale znali trasy przelotu alianckich maszyn i w rejonie Nowego Targu i Gorlic rozmieścili jednostki wyposażone w niezwykle skuteczne Junkersy Ju-88. Bombowiec znów maksymalnie obniżył lot. Lecieli teraz na wysokości zaledwie 20 – 30 metrów nad ziemią. Noc była jasna, księżycowa, widoczność bardzo dobra. Mijali pola, lasy, przelatywali tuż nad dachami wiejskich chałup, chwilami unosząc maszynę do góry, gdy zbliżało się jakieś wzniesienie terenu. Byli tak blisko ziemi, że Leszek Owsiany zobaczył w pewnym momencie zdumioną twarz jakiegoś człowieka, który stał w drzwiach swojej chaty i trzymając w ręku lampę naftową patrzył się na olbrzymią maszynę, która właśnie przeleciała tuż nad jego stodołą.
Za Górami Świętokrzyskimi zwiększyli pułap lotu. Daleko po prawej na horyzoncie błyskały działa radzieckiej artylerii – tamtędy przechodził front. Niebo przed Halifaxem zaczęło jaśnieć. Łuna płonącej Warszawy stawała się coraz bardziej wyraźna. Nad Wilanowem skręcili nad Wisłę i środkiem rzeki, niemal dotykając kadłubem wody zbliżali się do mostu Poniatowskiego. Nagle na praskim brzegu pojawiły się dwie smugi reflektorów i oświetliły bombowiec. Tylny strzelec Jan  Lück natychmiast zgasił je długą serią. Po minięciu mostu Halifax odbił w lewo i lecąc tuż nad dachami domów skierował się w stronę miejsca zrzutu – placu Napoleona. Nietrudno było go znaleźć. Przy tym placu stał symbol przedwojennej Warszawy – 66-metrowy „drapacz chmur” Prudential. Teraz budynek będący niegdyś dumą stolicy płonął razem z nią. Halifax minął budynek i w tym momencie dispatcher wcisnął przycisk zwalniający zasobniki. Jednocześnie sięgnął po kartonowe pudło z napisem „Od załogi” i rzucił je w ślad za nimi.
Załogi bombowców latających nad Warszawę wiedziały w jakich warunkach walczą powstańcy, że brakuje im nie tylko amunicji, ale i żywności. Przed każdym lotem przygotowywali więc paczkę zawierającą pomarańcze, figi, migdały, czekoladę itp. i opatrywali ją napisem świadczącym, że to od nich.

 

Odezwały się serie niemieckich kaemów, ale nie wyrządziły bombowcowi żadnej szkody. Zresztą tylny strzelec natychmiast je uciszył. Halifax leciał teraz nad Ochotą. W pewnym momencie Leszek Owsiany zobaczył dom swojej siostry, której regularnie posyłał paczki z Włoch. Bombowiec powoli zwiększał wysokość i na pułapie trzech tysięcy stóp skrył się w chmurach. Samolot był teraz o wiele lżejszy i lepiej reagował na stery. Owsiany przekazał maszynę w ręce drugiego pilota chcąc, by chłopak nabrał jak najwięcej doświadczenia.
Lot powrotny mijał spokojnie, silniki pracowały równo. Nawigator poinformował, że za piętnaście minut przekroczą granicę.
Nagle na szybie kabiny rozkwitł oślepiający błysk, a wolant wyrwał się z rąk pilota do przodu. Maszyną targnął ogromny wstrząs, jakby z ciemnego nieba spadł na nią jakiś głaz. Nos Halifaxa pochylił się i bombowiec zaczął nurkować. Leszek Owsiany z całych sił starał się przyciągnąć wolant do siebie. Przez mgnienie oka dojrzał ciemną sylwetkę nocnego myśliwca. Udało mu się wyprowadzić maszynę z nurkowania 500 metrów nad ziemią. Wskazówka wysokościomierza nieubłaganie wędrowała w dół. Nie było więc wyjścia…
- Skakać!!!
Drugi pilot wstał, zapiął spadochron i otworzył właz w podłodze. Po chwili członkowie załogi zaczęli po kolei skakać w czarną otchłań.
Leszek Owsiany, by założyć spadochron musiał puścić wolant, a wtedy Halifax znowu zacząłby nurkować. Zgodnie z instrukcją spadochron miał mu podać mechanik Grzegorz Denisienko, ale ten zdążył już wyskoczyć. Nie było wyjścia – musiał awaryjnie lądować.
Sytuacja była tragiczna. Teren pod uszkodzonym bombowcem był pagórkowaty i porośnięty lasem, co sprawiało, że szanse na bezpieczne lądowanie były równe zeru.
Nagle przy spoconym z wysiłku dowódcy pojawiła się jakaś postać. To był Janek Lück, który pozostał w samolocie.
- Co tu robisz? Skacz! – krzyknął Owsiany.
- A co z tobą? – spytał tylny strzelec.
- Spróbuję wylądować tym gratem.
- W takim razie zostaję z tobą.
Nie było czasu, żeby się kłócić. Owsiany kazał mu usiąść na miejscu mechanika i oprzeć się plecami o pancerną płytę. Sam walczył, by jak najdłużej utrzymać maszynę w powietrzu. Ziemia zbliżała się jednak nieubłaganie. Zobaczył przed sobą zabudowania jakiejś wioski i przeleciał kilka metrów nad dachami domów. Pchnął dźwignię gazu maksymalnie do przodu zrywając plombę i włączając emergency boost. Silniki zaryczały na najwyższych obrotach i Halifax raz jeszcze dźwignął się w górę, by po kilkudziesięciu sekundach zacząć ostatecznie spadać. Owsiany włączył reflektor awaryjnego lądowania i odrzucił szklaną osłonę kabiny. Zobaczył przed sobą olbrzymią stodołę i zrozumiał, że nie ma szans, by ją ominąć. Ostatnim ruchem pociągnął wolant do siebie i wyłączył iskrowniki. Samolot z impetem wbił się w budynek.
Halifax JP-220 „C” dowodzony przez chorążego Leszka Owsianego rozbił się 17 sierpnia 1944 roku o godzinie 1:00 we wsi Dębina koło Bochni. Zestrzelił go Junkers Ju-88 pilotowany przez porucznika Gustava Fransci z 100 Dywizjonu Nocnych Myśliwców.
Obudził go płacz kobiety. Leżał na kanapie w jakiejś izbie. Miał poszarpane lewe przedramię i połamane żebra. Z sąsiedniego pokoju dochodziły strzępy rozmowy prowadzonej przez kobietę i dwóch mężczyzn.
Niemcy… rozstrzelają nas…potrzaskany….w tym stanie….przez góry….wykluczone…..rozumiem….. niewola…
Z pokoju wyszedł Janek Lück z jakimś mężczyzną. Wyszedł z katastrofy bez szwanku, tylko ze złamanym palcem. Natychmiast odszukał Leszka, którego wyrzuciło z kabiny i razem z gospodarzami przeniósł go do izby.
- Trzymaj się, Lechu! Do zobaczenia! - uścisnął zdrową dłoń dowódcy i wyszedł z domu. Po chwili Owsiany usłyszał warkot silnika.
Gestapo pojawiło się rano. Przewieźli go do Krakowa, gdzie był brutalnie przesłuchiwany. Potem trafił do szpitala. Tam od salowej będącej łączniczką AK dowiedział się o losach swojej załogi.
Podczas skoku zginął radiotelegrafista Stefan Bohanes. Reszta wylądowała szczęśliwie i razem z Jankiem Lückiem, który towarzyszył dowódcy do końca dostali się pod opiekę oddziału partyzanckiego dowodzonego przez Cichociemnego podporucznika Zdzisława Straszyńskiego ps.”Meteor”. Udało im się zdobyć dokumenty lotników brytyjskich i jako Anglicy zostali przetransportowani przez Odessę do Wielkiej Brytanii.
Po podleczeniu ran Leszek Owsiany trafił do obozu jenieckiego Stalag VIII-B w Łambinowicach koło Opola. W styczniu 1945 roku w związku ze zbliżającym się frontem obóz został ewakuowany. Jeńcy szli piechotą w kilkudziesięciostopniowym mrozie przez parę tygodni. W marcu w okolicach Kassel zostali oswobodzeni przez oddziały amerykańskie.
W kwietniu 1945 roku Leszek Owsiany wrócił do Wielkiej Brytanii i w bazie lotniczej w Blackpool spotkał resztę swojej załogi, która zgotowała mu gorące powitanie. Zaraz potem trafił do ośrodka wypoczynkowego w zamku Craighill w Szkocji, gdzie wrócił do zdrowia po trudach niewoli.
W momencie powrotu na Wyspy ważył zaledwie 46 kilogramów i chorował na dyzenterię.
Po powrocie do pełni sił został przydzielony do 304 Dywizjonu Transportowego „Ziemi Śląskiej”, a następnie do 301 Dywizjonu Bombowego „Ziemi Pomorskiej”.
1586 Eskadra do Zadań Specjalnych wywodziła się właśnie z tego dywizjonu. W uznaniu zasług w niesieniu pomocy powstańcom dywizjon otrzymał we wrześniu 1944 roku nazwę wyróżniającą „Obrońców Warszawy”.
W sierpniu 1946 roku Leszek Owsiany zdecydował się na powrót do Polski. Osiedlił się na Dolnym Śląsku, gdzie zajął się ogrodnictwem i zaczął prowadzić poniemieckie szklarnie. W tym samym czasie zainteresowało się nim UB. Był wielokrotnie wzywany na przesłuchanie do Wałbrzycha. Po odwilży 1956 roku dano mu w końcu spokój.
Z jego załogi do Polski wrócił także mechanik Grzegorz Denisienko, który podjął pracę w Głównym Instytucie Lotnictwa. Leszek Owsiany przez wiele lat korespondował z Janem Lückiem, który pozostał w Anglii i podjął pracę jako młynarz.
W 1993 roku przeszedł na emeryturę, sprzedał gospodarstwo na Dolnym Śląsku i przeprowadził się do Wejherowa. W 2000 roku został awansowany na porucznika. Zmarł 29 stycznia 2008 roku w wieku 88 lat. Za swoją służbę otrzymał Order Virtuti Militari V Klasy oraz trzykrotnie Krzyż Walecznych.

Przeczytaj także:
Trzy okrążenia Liberatora
Nierówna walka

Źródło:

Wojciech Zmyślony, Leszek Owsiany, http://www.polishairforce.pl Dostęp 15.01.2011
Tomasz Ogieniewski, Będzie to twój ostatni lot…, http://301.dyon.pl Dostęp 15.01.2011
Leszek Owsiany, Ewa leci do Warszawy, Skrzydlata Polska, 8/1957