Bagnet na broń!

Okolice Al Amara, Irak, 14 maja 2004 roku, godzina 12:00.
Major Adam Griffiths wtulił głowę w piach w momencie, gdy pociski z kałasznikowa uderzyły w ziemię kilkanaście centymetrów od niego. Odruchowo spojrzał do tyłu. Kilkanaście metrów za nim płonęły dwa Land Rovery podziurawione kulami jak sito.
- Fucking hell! – pomyślał major.
Już od dwóch godzin leżał wraz ze swoimi ludźmi w piachu przygwożdżony ogniem bojowników Armii Mahdiego. Strzelał oszczędnie, wiedząc, że jeśli skończy mu się amunicja, to ostatni pocisk może równie dobrze przeznaczyć dla siebie.
Po jego lewej stronie leżało siedmiu Szkotów z dowodzonego przez niego patrolu, który wpadł w zasadzkę. Podobnie jak on, na serie karabinów maszynowych odpowiadali pojedynczymi strzałami.
Po prawej miał oddział trzydziestu żołnierzy, którzy przybyli z odsieczą półtorej godziny temu. Oni też leżeli plackiem na tej przeklętej pustyni przygwożdżeni ogniem mahdystów. Nieco dalej w rozedrganym upałem powietrzu majaczyły sylwetki czterech transporterów opancerzonych Warrior. To piechurzy z Królewskiego Pułku Piechoty Księżnej Walii, którzy przybyli Szkotom na pomoc. Ale i oni niewiele wskórali. Mahdyści byli po prostu zbyt liczni i zbyt dobrze okopani. Brytyjczycy byli jak ryba na patelni.
Zostać na miejscu – to pewna śmierć. Wycofać się – jeszcze pewniejsza. Pozostaje więc tylko… atakować!
Major Griffiths sięgnął do pasa, wyciągnął bagnet i umocował go na lufie swojego L85.
- Fix bayonets! – krzyknął do swoich żołnierzy.
Ci spojrzeli po sobie. Czy on zwariował? Przecież to pewna śmierć! Ale rozkaz to rozkaz.
Szkoci zaczęli mocować bagnety. Angielscy piechurzy niewiele myśląc poszli w ich ślady.
Major Griffiths poczekał jeszcze chwilę. Mocniej ścisnął w dłoniach broń i wrzasnął nieludzkim głosem.
- CHARGE!!!!

Bagnet towarzyszy żołnierzom na polu walki od połowy XVII wieku. Jego pierwszymi użytkownikami byli jednak nie oni, lecz myśliwi. Używane przez nich strzelby były dość niecelne, a ich powtórne ładowanie zajmowało sporo czasu, więc aby ochronić się przed atakiem zranionego dzika lub wilka zaczęli przywiązywać na końcu lufy ostrza, by móc w razie czego użyć broni w charakterze dzidy lub piki.
To rozwiązanie podchwycili żołnierze i jeszcze w tym samym wieku bagnet stał się obowiązkowym wyposażeniem piechura każdej europejskiej armii. Ówczesny muszkieter mógł w najlepszym wypadku wystrzelić dwie lub trzy kule w ciągu minuty. Zajęty ładowaniem kolejnego pocisku był praktycznie bezbronny. Bagnet sprawił, że w razie ataku piechoty lub konnicy miał narzędzie do walki.
Przez kolejne dwa wieki bagnety były w powszechnym użyciu i nieraz decydowały o losach bitew. Szczególnie chętnie używała ich armia rosyjska. Generał Aleksander Suworow zwykł był mawiać „Kula głupia, bagnet zuch!”.
Biorąc pod uwagę kiepskie wyszkolenie strzeleckie rosyjskich rekrutów i niedokładność ówczesnej broni palnej trudno się z nim nie zgodzić…
Wraz z rozwojem techniki wojskowej i pojawieniem się coraz lepszych i bardziej precyzyjnych karabinów rola bagnetu zaczęła maleć. Już w połowie XIX wieku podczas amerykańskiej wojny secesyjnej żołnierze zabici podczas walki na bagnety stanowili zaledwie jeden procent poległych.
Podczas współczesnych konfliktów zbrojnych rola bagnetu jest już znikoma. Amerykanie wycofują go z wyposażenia żołnierzy dochodząc do wniosku, że wojakowi bardziej przyda się dodatkowy magazynek. Niby racja, ale praktyka dowodzi, że „cold steel” ma jeszcze coś do powiedzenia na współczesnym polu walki.
14 maja 2004 roku ośmioosobowy patrol brytyjskich żołnierzy ze szkockiego pułku Argyll and Sutherland Highlanders jechał cieszącą się złą sławą drogą nr 6 prowadzącą z Basry do Bagdadu. Kiedy znajdowali się około 15 kilometrów od miejscowości Al Amara z prawej strony posypały się na nich serie z kałasznikowów. Kierowcy dodali gazu, by uciec napastnikom, jednak dwa kilometry dalej wjechali pod ostrzał znacznie większej grupy islamskich fanatyków.
Szkoci wyskoczyli z podziurawionych kulami samochodów i odpowiedzieli ogniem. Major Griffiths szybko ocenił sytuację – bez odsieczy się nie obejdzie. Wezwał przez radio posiłki.
Po kilkunastu minutach na miejsce przyjechało kilka innych Land Roverów z tego samego pułku. Rozpoczęła się regularna bitwa.
Sytuacja zaczęła się pogarszać. Napastnicy – bojownicy Armii Mahdiego kierowanej przez Muktadę as-Sadra otrzymali wsparcie. Teraz kilkudziesięciu Szkotów walczyło z ponad 150 islamskimi fanatykami. Land Rovery stanęły w ogniu, a na domiar złego nad głowami Brytyjczyków zaczęły latać pociski z RPG. Ponownie wezwali wsparcie przez radio.
Z bazy Camp Condor w Al Amara wyjechały cztery transportery opancerzone Warrior z piechurami  Princess of Wales Royal Regiment. Przygwożdżeni ogniem granatników nie zdołali jednak dotrzeć do Szkotów.
Walka przeciągała się i trwała już drugą godzinę. Szkoci zaczynali liczyć każdy nabój. Ogień ze strony fanatyków nie cichł ani na chwilę.
Co robić?
Amunicja wyczerpie się za kilkanaście minut, wycofać się nie ma gdzie. A więc pozostaje atakować!
– Bagnet na broń! – krzyknął major Griffiths do swoich ludzi. Ci spojrzeli na siebie z niedowierzaniem. Szarża na bagnety w takiej sytuacji? To może lepiej od razu strzelić sobie w łeb?
Z rozkazem się jednak nie dyskutuje. Szkoci osadzili bagnety na tłumikach płomieni, którymi zakończone były lufy ich L85 i na sygnał majora rzucili się z wrzaskiem naprzód. Od pozycji mahdystów dzieliło ich około 100 metrów. W połowie dystansu padli na ziemię, oddali po kilka strzałów, po czym ponownie poderwali się do biegu.
W ślady oddziału majora Griffithsa poszli Szkoci, którzy przybyli im z pomocą i Anglicy z Princess of Wales Royal Regiment. W kierunku pozycji mahdystów biegło teraz z wrzaskiem kilkudziesięciu Brytyjczyków.
Kiedy dopadli ich prowizorycznych okopów zaczęła się rzeź. Brytyjczycy, którym w tym momencie zamiast krwi płynęła w żyłach adrenalina dźgali islamistów bagnetami i rozbijali im głowy kolbami. W kilku miejscach doszło do klasycznej walki wręcz, w której islamiści nie mieli większych szans.
Walka trwała kilka minut. Brytyjczycy zabili ponad trzydziestu wrogów, reszta po prostu uciekła. Szarża na bagnety, podobnie jak w poprzednich wiekach, okazała się być potężną bronią psychologiczną.
Straty brytyjskie były zadziwiająco niskie – zaledwie dwóch lekko rannych.

Walka na bagnety nadal stanowi element programu szkolenia brytyjskiego żołnierza. Fot. Sipsey Street Irregulars

Kiedy ustały już jęki rannych i wrzaski, którymi żołnierze dodawali sobie animuszu Brytyjczycy rozejrzeli się po pobojowisku. W prowizorycznych okopach i w piachu pustyni leżało ponad trzydzieści ciał bojowników Armii Mahdiego pokłutych bagnetami lub z rozwalonymi czaszkami. Kilka ciał unosiło się na powierzchni przepływającej obok rzeczki. Brytyjczycy z wolna dochodzili do siebie…
Była to pierwsza szarża na bagnety w wykonaniu brytyjskich żołnierzy od 22 lat, czyli od chwili, gdy na stokach Mount Tumbledown na Falklandach Szkoci z 2. Batalionu Scots Guard zakłuli bagnetami kilkudziesięciu Argentyńczyków.
Zwycięstwo pod Al Amara (nazwane później Bitwą o Danny Boy od nazwy pobliskiego checkpointu) było tak jednostronne i tak niespodziewane, że sami uczestnicy starcia nie wierzyli własnym oczom. Ruszając do szarży byli przekonani, że idą na pewną śmierć, a okazało się, że rozbili wroga bez najmniejszych problemów.
Istnieje jednak całkiem logiczne wytłumaczenie takiej sytuacji.
Przede wszystkim islamiści sami ukręcili bat na własne tyłki. Ich propaganda regularnie przedstawiała żołnierzy wojsk koalicji jako tchórzy, którzy unikają konfrontacji, jak tylko mogą. W tym przeświadczeniu utwierdzał ich widok konwojów, które wpadłszy w zasadzkę dodawały gazu, by jak najszybciej znaleźć się poza strefą śmierci. A tu nagle niespodzianka!
Kolejna sprawa to dyscyplina. Brytyjscy żołnierze to zawodowcy, którzy poderwali się do ataku jak jeden mąż. A widok spoconych, czerwonych na twarzach szkockich górali biegnących z wrzaskiem w stronę islamskich pozycji musiał być porażający. Armia Mahdiego to zaś organizacja paramilitarna, zbieranina wszelkiej maści obwiesi, którym mułłowie namieszali w głowach. Ich zdyscyplinowanie było mizerne i nic dziwnego, że wzięli nogi za pas.
No i wreszcie kwestia wyszkolenia. W armii brytyjskiej po dziś dzień szkoli się żołnierzy w walce na bagnety, no i oczywiście w walce wręcz. U islamistów zaś szkolenie ideologiczne zastąpiło szkolenie wojskowe.
Na dodatek traktują oni często ataki na konwoje jako trening świeżo zrekrutowanych bojowników. Zagrożenie podczas takiego ataku jest niewielkie. Zaczaić się, odpalić „ajdika”, puścić kilka serii w kierunku żołnierzy koalicji, a na koniec wycofać się – żadna filozofia. Młodzi bojownicy mają w ten sposób okazję użycia broni w realnej walce z minimalnym zagrożeniem dla własnego bezpieczeństwa. W większości przypadków.
Nieco ponad miesiąc wcześniej przed opisywanymi wydarzeniami bojownicy Armii Mahdiego starli się w Karbali z polskimi i bułgarskimi żołnierzami w Bitwie o City Hall. I dostali podobne baty. Podczas trzydniowej bitwy zginęło ponad 80 islamistów, a jeden z Bułgarów został niegroźnie ranny.

Przeczytaj także:
Gurkha i trzydziestu rozbójników
Bitwa o Takur Ghar

Źródło:
Geoffrey Ingersoll, A Bayonet Charge Saved A Whole Lot of Lives During The Iraq War, http://www.businessinsider.com, Dostęp 13.01.2013.
Tom Newton Dunn, Army’s fearless five, The Sun, 3.08.2007.
Caroline Wyatt, UK combat operations end in Iraq, BBC News, 28.04.2009.
Mickey Kaus, Worthwile Scottish bayonet charge, http://dailycaller.com, Dostęp 13.01.2013.
Keith McLeod, Michael Christie, Scottish Bayonet Charge in Iraq, http://www.leatherneck.com, Dostęp 13.01.2013.
British bayonet charge in Basra, http://www.liveleak.com, Dostęp 13.01.2013.
Michael Smith, I bayoneted people. It was me or them., The Telegraph, 18.03.2005.