Zabójcze balony
Oregon, USA, Gearhart Mountain, 5 maja 1945 roku, około godz. 10:00
Pastor Archie Mitchell zatrzymał samochód po półgodzinnej podróży z Bly. Uśmiechnął się lekko do żony – obiecywał ten piknik jej oraz podopiecznym ze szkółki niedzielnej już od dawna. Wreszcie byli u celu. Piątka dzieci wypadła z samochodu z wrzaskiem radości i rozbiegła się na wszystkie strony. Po chwili wysiadła z niego młoda kobieta w widocznej ciąży. Samochód ruszył ponownie i zatrzymał się na parkingu kilkadziesiąt metrów dalej. Kiedy pastor wyciągał z bagażnika kosze piknikowe usłyszał głos jednego z dzieci.
„Hej, patrzcie co znalazłem!” – krzyknął 13-letni Jay.
Reszta dzieci szybko podbiegła do niego. Młoda kobieta także podeszła bliżej. Na ziemi leżała duża, postrzępiona płachta jakiegoś materiału pokryta plątaniną cienkich linek. Tuż obok leżała aluminiowa obręcz, a pod nią trzy przedmioty – dwie blaszane tuleje oraz coś, co przypominało niewielką bombę. Kobieta i dzieci przez chwilę przyglądali się dziwnemu znalezisku. Po chwili któryś z chłopców wziął do ręki kamień i zanim ktokolwiek zdołał go powstrzymać uderzył nim w jeden z przedmiotów.
Pod koniec 1944 roku Japończycy zdawali sobie sprawę, że ich przegrana jest już tylko kwestią czasu. Amerykanie systematycznie opanowywali kolejne wyspy na Pacyfiku, a co gorsza – ich bombowce B-29 startujące z baz w Chinach zaczęły równać z ziemią japońskie miasta. Mimo tego Japończycy postanowili przeprowadzić atak na kontynentalne Stany Zjednoczone. Bardzo dziwny atak…
Generał Sueyoshi Kusaba, szef laboratorium badawczego japońskiej Dziewiątej Armii wpadł na pomysł, by wykorzystać do niego… balony z podczepionymi bombami i ładunkami zapalającymi. Skontaktował się z majorem Teiji Takadą, szefem zespołu technicznego, który ze swoimi ludźmi szybko opracował projekt takiego balonu. Jego średnica wynosiła około 10 metrów, był wypełniony wodorem i mógł bez problemu unieść kilkudziesięciokilogramowy ładunek.
W normalnych warunkach zasięg takiego balonu wynosił maksymalnie kilkaset kilometrów. Jakim cudem więc to ustrojstwo mogło przelecieć 8 tysięcy kilometrów dzielących Japonię od kontynentalnych Stanów Zjednoczonych?
Na początku lat 40-tych japońscy piloci latający nad Pacyfikiem zauważyli, że na wysokości ok. 12 km nad poziomem morza występuje niezwykle silny strumień powietrza wiejący z zachodu na wschód z prędkością 100 km/h. Konstruktorzy zabójczych balonów postanowili wykorzystać tą „powietrzną autostradę”.
Zanim jednak do tego doszło musieli rozwiązać wiele problemów technicznych. Balon napełniony wodorem powiększa się i wznosi, kiedy ogrzeje go słońce oraz kurczy się i opada wraz ze spadkiem temperatury. Jego twórcy wymyślili więc mechanizm sterowany wysokościomierzem. Kiedy balon opadał poniżej wysokości 11 kilometrów mechanizm uwalniał worki z piaskiem służące za balast i podwieszone na aluminiowej obręczy.
Za każdym razem uwalniane były dwa worki znajdujące się po przeciwnych stronach obręczy, by balon zachował stabilność.
Kiedy zaś balon wzniósł się za wysoko wysokościomierz uruchamiał zawór, który wypuszczał nadmiar wodoru.
Pod obręczą podwieszony był właściwy ładunek – zazwyczaj była to niewielka, 15-kilogramowa bomba oraz dwa termitowe ładunki zapalające przypominające kształtem blaszane tuleje.
Lecąc torem sinusoidy wraz ze strumieniem powietrza balon pokonywał trasę z Japonii do Ameryki Północnej w ciągu trzech dni. Kiedy wszystkie worki z piaskiem zostały zrzucone mechanizm odpalał ładunek prochowy niszczący balon i uwalniający bomby.
Początkowo balony posiadały powłokę z nagumowanego jedwabiu, potem zaczęto wykorzystywać do tego celu papier wyrabiany z krzewów morwy. Był bardzo wytrzymały, lekki i wodoodporny. Płachty papieru sklejano ze sobą w olbrzymich salach często wykorzystując do tego dzieci. Wiele szkół skróciło lekcje i oddelegowało uczniów do tej pracy.
Japończycy ochrzcili swoją nową broń nazwą fusen bakudan, czyli „balonowa bomba”.
Lot testowy odbył się we wrześniu 1944 roku i zakończył się powodzeniem. Pierwsze balony z bombami wypuszczono na początku listopada. Stanowiska startowe znajdowały się na wschodnim wybrzeżu wyspy Honsiu.
Szacowano, że około 10% wypuszczonych balonów doleci do Ameryki. I tak też było. Ocenia się, że z 9000 wyprodukowanych i wysłanych fusen bakudan do USA doleciało około tysiąca.
Amerykanie połapali się w sytuacji na początku 1945 roku. Do komisariatów policji i jednostek wojskowych na zachodnim wybrzeżu USA ludzie zaczęli przynosić dziwne znaleziska i informować o podejrzanych balonach pojawiających się od czasu do czasu na niebie. Widziano je nad Oregonem, Kalifornią, Montaną, Idaho, Nevadą i Arizoną … Nadeszły także sygnały z Północnej i Południowej Dakoty. Myśliwiec P-38 Lightning zestrzelił jeden z balonów nad miejscowością Santa Rosa w Kalifornii. Na ulicach Los Angeles znaleziono fragmenty papierowej powłoki. Okręty US Navy wyłowiły kilka balonów z morza. Niektóre doleciały do Kanady i Meksyku. „Rekordzista” wylądował na przedmieściach Detroit.
Początkowo Amerykanie przypuszczali, że te balony, nazwane przez nich fire baloons to sprawka japońskich szpiegów działających na terenie USA. Inna hipoteza głosiła, że są wypuszczane z łodzi podwodnych operujących przy zachodnim wybrzeżu Stanów. Dopiero kiedy zespół geologów przebadał zawartość odzyskanych woreczków balastowych stwierdzono, że znajdujący się w nich piasek pochodzi z Japonii. Geologom udało się ustalić nawet konkretną plażę na wyspie Honsiu, z której go pozyskano.
Mimo, że balony jak narazie nie wyrządziły większych szkód Amerykanie postanowili ukryć informację o ich pochodzeniu przed opinią publiczną.
Znalazcom resztek balonów wmawiano, że to urządzenia meteorologiczne lub spychano winę na Kanadyjczyków.
Mimo, że skuteczność balonów była jak do tej pory żadna, Amerykanie przestraszyli się nie na żarty. Wiedzieli, że Japończycy prowadzą badania nad bronią chemiczną i biologiczną. W tej sytuacji balony mogły potencjalnie stanowić poważne zagrożenie. Poza tym efekt psychologiczny, jaki wywołałyby w społeczeństwie mógł mieć nieprzewidziane konsekwencje.
Amerykanie nie chcieli także, by do Japonii dotarła jakakolwiek wiadomość o ich zabójczych wysłannikach.
Cenzura okazała się skuteczna – Japończycy dowiedzieli się tylko o jednym balonie, który dotarł do Wyoming, wylądował i nie wybuchł. Wkrótce porzucili cały projekt.
Ostatni balon wysłano w kwietniu 1945 roku. Mniej więcej w tym samym czasie amerykańskie bombowce zniszczyły fabryki wodoru na wyspach japońskich, więc kontynuowanie projektu stało się niemożliwe.
Blokada informacji na temat zabójczych balonów miała jednak także tragiczne konsekwencje…
Na początku maja 1945 roku pastor Archie Mitchell i jego żoną Elsye wybrali się na piknik z piątką dzieci ze szkółki niedzielnej. Kiedy pastor parkował samochód jedno z nich znalazło resztki japońskiego balonu. Eksplozja bomby zabiła na miejscu pięcioro dzieci i będącą w piątym miesiącu ciąży Elsye.
To jedyne znane ofiary zabójczych balonów.
Fragmenty tych śmiercionośnych latających aparatów znajdowano jeszcze wiele lat po wojnie. Do dzisiaj znaleziono około trzystu. To oznacza, że mniej więcej sześćset z nich ciągle pozostaje nieodkrytych. Prawdopodobnie leżą gdzieś na niedostępnych terenach Stanów Zjednoczonych i Kanady i nadal stanowią zagrożenie.
Źródła:
Fire Baloon, http://en.wikipedia.org, Dostęp 21.07.2010
Baloons in peace and war 1900 – 1945, http://www.vectorsite.net, Dostęp 21.07.2010
http://www.japaneseballoonbombs.com/, Dostęp 21.07.2010