Operacja „Opera”, czyli rajd na reaktor

Morze Czerwone, Zatoka Akaba, 7 czerwca 1981 roku, godzina 16:00.
Tafla morza była gładka jak stół. Na tylnym pokładzie olbrzymiego jachtu siedział przy stoliku śniadoskóry mężczyzna z wąsem czytając gazetę i popijając poobiednią kawę.
Z północy zaczął dochodzić narastający pomruk. Mężczyzna zmarszczył czoło i podniósł wzrok znad gazety. Pomruk stawał się coraz głośniejszy, aż w końcu przerodził się w jednostajny grzmot. Na wysokości stu metrów nad jachtem przeleciało czternaście myśliwców.
Mężczyzna bezbłędnie rozpoznał maszyny – to izraelskie F-15 i F-16. Co one tutaj robią?
Nagła myśl podziałała na niego jak ostroga. Poderwał się z fotela i pobiegł na mostek.
- Łącz mnie ze sztabem! Natychmiast! – krzyknął do wyprężonego przed nim na baczność kapitana.

Ambicje atomowe Iraku narodziły się pod koniec lat 50-tych, kiedy Irakijczycy podpisali z Rosjanami umowę o współpracy w rozwoju programu nuklearnego. Umowa przewidywała budowę elektrowni atomowej w pobliżu Bagdadu. W 1968 roku ZSRR dostarczył Irakijczykom niewielki reaktor badawczy IRT-2000 wraz z zestawem innych urządzeń.
Apetyt rósł w miarę jedzenia. W 1975 roku Saddam Husajn, będący wówczas drugą osobą w państwie przybył do Moskwy, by wynegocjować sprzedaż bardziej zaawansowanego reaktora. Rosjanie wyrazili wstępną zgodę, pod warunkiem, że cała transakcja odbędzie się pod nadzorem Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej. Na takie dictum Irakijczycy wycofali się.
Zwrócili się do Francji z propozycją współpracy. Francuzi bez stawiania niewygodnych warunków zgodzili się dostarczyć dwa reaktory atomowe wraz z 72 kilogramami wzbogaconego uranu oraz przeszkolić iracki personel. Kwota całej transakcji wyniosła 300 milionów dolarów.
Instalacja głównego reaktora rozpoczęła się w 1979 roku niedaleko Bagdadu. Od nazw jego klasy (Ozyrys) i kraju, w którym miał pracować (Irak) został przez francuski personel nazwany Osirakiem. Irakijczycy używali nazwy Tammuz – od babilońskiego miesiąca, w którym partia Baas przejęła władzę w kraju.
Zarówno Francja, jak i Irak twierdziły, że oba reaktory służą wyłącznie celom pokojowym. Francuzi dostarczali wzbogacony uran ratami pilnując, by w danym momencie w Iraku nie znajdowało się więcej niż 24 kilogramu tego materiału.
Irak był sygnatariuszem Paktu o Nierozprzestrzenianiu Broni Jądrowej, co oznaczało, że musi udostępnić Osirak inspektorom Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej. Jednak ich wstęp do najważniejszej części reaktora został zablokowany.
Izrael od początku patrzył bardzo podejrzliwie na atomowe ambicje Iraku. Agenci Mossadu szybko zdobyli plany nuklearnego kompleksu. Nikt nie miał wątpliwości, że produkcja energii elektrycznej to tylko przykrywka, a prawdziwym celem Irakijczyków było stworzenie bomby atomowej.
Izraelczycy rozpoczęli wielką akcję dyplomatyczną próbując wymusić na Francji zaprzestanie współpracy z Irakiem w tej dziedzinie. Na próżno – Irak był zbyt ważnym partnerem handlowym Paryża, by Francuzi mogli sobie pozwolić na popsucie stosunków z nim w imię poprawienia relacji z państwem żydowskim.
Rozpoczęto więc negocjacje z Włochami, którzy również partycypowali w rozwoju irackiego programu atomowego dostarczając do Bagdadu niezbędne półprodukty. Włosi jednak wykręcili się sianem twierdząc, że nie współpracują z Irakiem w tej kwestii.
Amerykanie zaś stwierdzili, że Żydzi panikują i że zagrożenie atomowe ze strony Iraku jest znikome. Nie chcieli się angażować w żadną akcję przeciwko Bagdadowi obawiając się, że jej skutkiem będzie wzmocnienie Iranu – ich głównego wroga w tym regionie.
Izrael rozpoczął więc przygotowania do rozwiązania siłowego. W 1977 roku fotel premiera objął Menachem Begin z prawicowej partii Likud. Jednym z jego pierwszych rozporządzeń był nakaz wybudowania na pustyni Negew dokładnej kopii reaktora Osirak, na której piloci izraelscy ćwiczyli bombardowanie.
Nie było jasne ile czasu potrzebuje Irak na wyprodukowanie broni atomowej. Oceny ekspertów bardzo się między sobą różniły – jedni twierdzili, że jest to dziesięć lat, inni, że zaledwie dwa. Izrael przyjął najbardziej pesymistyczną wersję i uznał, że jego zapiekły wróg już za dwa lata będzie dysponował bombą atomową. Przeciwko komu ją użyje było pytaniem retorycznym.
Żydzi brali oczywiście pod uwagę międzynarodowe konsekwencje takiego rozwiązania. Atak spowoduje zjednoczenie się świata arabskiego – to pewne. Poważnie nadszarpnięte zostaną relacje z Francją – to również nie budziło wątpliwości. Zagrożony zostanie proces ocieplania stosunków z Egiptem – to bardzo prawdopodobne. Jaka będzie reakcja świata zachodniego, zwłaszcza Stanów Zjednoczonych – to trudno było przewidzieć.
Zanim wysłano myśliwce do akcji wkroczyli agenci Mossadu. W kwietniu 1979 roku we francuskiej stoczni w Marsylii wybuch bomby zniszczył uranowe pręty oczekujące na transport do Iraku. Odpowiedzialność za ten akt wzięła na siebie jedna z nieznanych dotąd organizacji ekologicznych, ale żaden z francuskich polityków nie wątpił, że to robota Izraelczyków.
Rok później w paryskim hotelu zastrzelony został egipski naukowiec pracujący w irackim programie nuklearnym, a szefowie firm współpracujących z Irakijczykami otrzymali listy z ostrzeżeniami.
W międzyczasie trwały przygotowania do ostatecznej rozprawy, czyli do zbombardowania reaktora. Zadanie, jakie postawiono przed pilotami było arcytrudne.
Odległość między izraelską bazą, a reaktorem wynosi niemal 1000 mil, a trasa przebiega w całości nad wrogim terytorium. Tankowanie w powietrzu jest więc wykluczone. Izraelskie myśliwce będą musiały naruszyć przestrzeń powietrzną Jordanii, Arabii Saudyjskiej i Iraku – zaprzysięgłych wrogów państwa żydowskiego. W drodze do celu będą obciążone dodatkowymi zbiornikami paliwa, co zmniejszy ich prędkość. Reaktor jest obstawiony radarami i stanowiskami artylerii przeciwlotniczej. Nie ma co liczyć na to, że wszystkie maszyny wrócą bezpiecznie do bazy.
Izraelskie dowództwo liczyło się ze stratą co najmniej dwóch maszyn.
Datę ataku wyznaczono na 7 czerwca 1981 roku. Była to niedziela. Liczono na to, że w godzinach popołudniowych na terenie nuklearnego kompleksu będzie się znajdowała minimalna ilość personelu. Dowódca izraelskich sił powietrznych generał Dawid Ivri wybrał do tej akcji najlepszych i najbardziej doświadczonych pilotów. Jednym z nich był dwudziestosiedmioletni porucznik Ilan Ramon.
O godzinie 15:55 z pasa startowego w bazie lotniczej Etzion oderwało się osiem myśliwców F-16. Każdy z nich oprócz dodatkowego zbiornika paliwa dźwigał pod skrzydłami dwie niekierowane bomby Mark-84 o wadze 900 kilogramów.

Izraelskie F-16

Tuż za „szesnastkami” w powietrze wzbiło się sześć ciężkich myśliwców F-15 Eagle uzbrojonych w rakiety Sparrow i Sidewinder. One będą zapewniać osłonę.
Ta powietrzna armada kieruje się na południe, nad zatokę Akaba. Na wysokości stu metrów przelatują nad jachtem króla Jordanii Husseina, który spędza tam wakacje. Ten bez trudu rozpoznaje maszyny i widząc ich uzbrojenie w mig domyśla się, co jest celem ich misji.
Król Hussein sam był doskonałym pilotem. Podczas wizyt zagranicznych często osobiście zasiadał za sterami swojego Boeinga.
Natychmiast łączy się ze swoim sztabem i nakazuje poinformować Irakijczyków o prawdopodobnym celu izraelskich maszyn. Problemy z komunikacją sprawiają, że informacja nie trafia tam, gdzie powinna.
Tymczasem izraelskie myśliwce pędzą tuż nad pustynią. Jordańscy kontrolerzy lotu proszą o identyfikację. Jeden z pilotów odpowiada po arabsku z saudyjskim akcentem, że są patrolem Saudyjskich Sił Powietrznych, który przez pomyłkę zszedł z kursu. Przelatują nad granicą Jordanii z Arabią i przyjmują formację charakterystyczną dla Jordańczyków. Piloci cały czas porozumiewają się ze sobą wyłącznie po arabsku. Podczas lotu nad saudyjską pustynią wyczerpują się dodatkowe zbiorniki paliwa. Piloci odrzucają je i wlatują w przestrzeń powietrzną Iraku. Mkną teraz zaledwie 30 metrów nad iracką pustynią, by uniknąć bycia wykrytym przez radary. Jest godzina 17:25 – od startu minęło półtorej godziny. Są już zaledwie 20 kilometrów od celu. Dwa F-15 odlatują na boki skanując przestrzeń powietrzną wokół armady. Dwa pozostałe podlatują do formacji „szesnastek”. Ich piloci uzbrajają pociski przeznaczone do niszczenia wrogich radarów.
To zbyteczne. Obsługa radarów kilka minut wcześniej wyłączyła urządzenia i udała się na posiłek. Izraelscy piloci jednak o tym nie wiedzą.
F-16 formują się w pary i wznoszą na wysokość 2100 metrów. Następnie nurkują pod kątem 35 stopni i na wysokości 1100 metrów zwalniają bomby w pięciosekundowych odstępach. Co najmniej osiem z szesnastu bomb trafia prosto w reaktor. Cały atak trwa zaledwie dwie minuty.
Natychmiast po zwolnieniu bomb myśliwce zwiększają pułap i zawracają w stronę Izraela. W ich stronę strzela tylko jedno działo przeciwlotnicze i robi to bardzo niecelnie.
Według dowódcy operacji Ze’eva Raza tuż po ataku piloci wyrecytowali chórem fragment Księgi Jozuego:
Stań, słońce nad Gibeonem!
I ty, księżycu nad doliną Ajjalonu!
I zatrzymało się słońce i stanął księżyc,
Aż pomścił się lud nad wrogami swymi.
Po półtorej godziny wszystkie maszyny wróciły bezpiecznie do Izraela.
Podczas ataku zginęło dziesięciu irackich żołnierzy oraz francuski inżynier Damien Chaussepied.

Trasa lotu izraelskich maszyn

W ciągu godziny na miejscu zjawił się prezydent Iraku Saddam Husajn i patrząc na gruzy reaktora zrozumiał, że to koniec jego marzeń o broni atomowej.
Tak jak się spodziewano – izraelski rajd bombowy na iracki reaktor spotkał się z potępieniem ze strony międzynarodowej społeczności.
Francja, najbardziej zaangażowana w iracki program nuklearny wezwała do bojkotu Izraela na arenie międzynarodowej.
Wielka Brytania ustami Margaret Thatcher uznała rajd za „absolutnie niedopuszczalny akt pogwałcenia prawa międzynarodowego”.
Rada Bezpieczeństwa ONZ ostro potępiła atak i wezwała Izrael do podpisania Paktu o Nierozprzestrzenianiu Broni Atomowej (czego Żydzi, rzecz jasna, nie uczynili).
Reakcja Stanów Zjednoczonych była dość powściągliwa. Amerykańskie gazety odsądzały Żydów od czci i wiary nazywając atak „nieusprawiedliwionym aktem agresji” (The New York Times) oraz „przykładem międzynarodowego terroryzmu” (The Los Angeles Times), podczas gdy prezydent Reagan półgębkiem starał się usprawiedliwić izraelskich sprzymierzeńców mówiąc coś mętnie o prawie Izraela do obrony i o tym, że państwo żydowskie nie stwarzało i nie stwarza zagrożenia dla swoich arabskich sąsiadów.
USA zablokowały także dostawę czterech nowych myśliwców F-16 dla Izraela. Dwa miesiące później, kiedy szum ucichł, ukradkiem przetransportowały je do Tel Awiwu.
Dopiero dziesięć lat później amerykańscy politycy przyznali otwarcie, że gdyby nie izraelski nalot na Osirak operacja Pustynna Burza w 1991 roku mogłaby się zakończyć zanim się zaczęła. Wystarczy sobie wyobrazić co by się stało, gdyby Saddam Husajn zrzucił bombę atomową na zgrupowanie amerykańskich wojsk.
Porucznik Ilan Ramon, najmłodszy uczestnik rajdu 22 lata później został pierwszym izraelskim astronautą. Wziął ze sobą w kosmos rysunek żydowskiego chłopca Petra Ginza, który tuż przed śmiercią w komorze gazowej w Auschwitz narysował jak wyobraża sobie Ziemię widzianą z Księżyca. Ilan Ramon zginął w katastrofie wahadłowca Columbia w lutym 2003 roku.

Źródło:

Włodzimierz Kalicki, 7.VI.1981. Izraelskie samoloty bombardują iracki ośrodek badań atomowych, Gazeta Wyborcza, 7.06.2004
Operation Opera, http://en.wikipedia.org, Dostęp 30.10.2011