Śmierć miasta

Faldingworth, Lincolnshore, środkowa Anglia, 13 lutego 1945 roku, godzina 13:00.
Obsługa lotniska uwijała się jak w ukropie wokół olbrzymich bombowców Lancaster należących do polskiego dywizjonu. Mechanicy robili ostatni przegląd silników, sprawdzali zapas amunicji do karabinów maszynowych i działanie instalacji elektrycznych. Do samolotów podjechały wózki z bombami. Przeważały wśród nich niewielkie bomby zapalające ułożone w wiązki. Mężczyźni w szarych drelichach zaczęli wciągać je do luków bombowych zastanawiając się, dla którego z niemieckich miast są przeznaczone…
Do sali odpraw wszedł brytyjski oficer niosący plik dokumentów pod pachą. Stanął za niewielkim biurkiem mając za sobą olbrzymią mapę Niemiec i podniósł wzrok. Przed nim siedziało kilkudziesięciu ludzi w skórzanych kurtkach – to piloci, nawigatorzy i bombardierzy z 300. Dywizjonu Bombowego „Ziemi Mazowieckiej”. Lubił ich. Kilkunastu z tych chłopaków poznał osobiście. Teraz jednak wyglądali jakoś inaczej. Może to złudzenie, lecz… wydawało mu się, że patrzyli na niego z nienawiścią. Ale dlaczego?
Rozłożył dokumenty na biurku, wziął do ręki wskaźnik i zaczął mówić.
- Celem dzisiejszego nalotu jest Drezno. Nasza operacja ma ułatwić natarcie radzieckiej Armii Czerwonej, która zbliża się do miasta od…
Nie dokończył. Pomruk wściekłości na sali w ciągu sekundy zamienił się niemal w krzyk. Zaszurały odsuwane i przewracane krzesła. Kilkudziesięciu mężczyzn miotających przekleństwa po polsku i angielsku wyszło z sali.
Brytyjski oficer był w szoku.
O co tym Polakom chodzi???

Bombardowanie, a właściwie – starcie z powierzchni ziemi Drezna, które nastąpiło 13 i 14 lutego 1945 roku było jednym z najtragiczniejszych i najbardziej krwawych epizodów Drugiej Wojny. Była to operacja pozbawiona znaczenia militarnego – w mieście nie było ważnych celów strategicznych (oprócz węzła kolejowego, który paradoksalnie nie ucierpiał w bombardowaniu), ani jednostek wojskowych. Były tam za to tłumy uchodźców.
Dlaczego więc alianci zdecydowali się je bombardować?
Historycy do dzisiaj spierają się w tej kwestii. Jedni twierdzą, że drezdeńska hekatomba była osobistą zemstą Churchilla za bombardowanie Londynu. Inni spekulują, że brytyjski premier pragnął udowodnić Sowietom stojącym pod Dreznem potęgę swoich sił powietrznych, co miało pomóc mu uzyskać lepszą pozycję w powojennych negocjacjach. Jeszcze inni całą odpowiedzialność przypisują wicemarszałkowi Arthurowi „Bombowcowi” Harrisowi – dowódcy alianckiej floty bombowej w Europie, który opracował i zrealizował koncepcję dywanowych nalotów na niemieckie miasta, przez co hitlerowska propaganda ochrzciła go mianem ‚Rzeźnika”.
W operacji wzięli udział polscy piloci z 300. Dywizjonu Bombowego „Ziemi Mazowieckiej” stacjonującego w bazie Faldingworth w środkowej Anglii. Ich udział przeszedł do historii z powodu buntu, który wybuchł podczas odprawy.
Tego dnia, 13 lutego 1945 roku radio BBC podało do publicznej wiadomości ustalenia konferencji jałtańskiej, która zakończyła się dwa dni wcześniej. Polacy dowiedzieli się, że stracili swoją Ojczyznę po raz kolejny. Kiedy podczas briefingu oficer brytyjski powiedział im, że lecą bombardować Drezno, by pomóc Armii Czerwonej o mało go nie pobili. Większość lotników wyszła z sali miotając przekleństwa. Część załóg odmówiła udziału w locie nie mogąc znieść myśli, że polecą na pomoc nowym okupantom (odmówili wszyscy lotnicy pochodzący z Kresów). Dowódca dywizjonu major Bolesław Jarkowski z trudem przekonał część swoich podwładnych do wzięcia udziału w locie.

Lancastery z 300. Dywizjonu Bombowego "Ziemi Mazowieckiej".

Po południu około czterdziestu Lancasterów z polskimi załogami wzbiło się w powietrze. O godzinie 18:00 dołączają one do ponad dwustu maszyn z 5. Floty Powietrznej RAF i formują szyk bojowy. Po kilku godzinach są już nad terytorium Niemiec.
Armadę poprzedza dziewięć szybkich myśliwców bombardujących Mosquito. Jednego z nich pilotuje podpułkownik Maurice Smith pełniący rolę „masterbombera” – dowódcy operacji. Mosquity mają w odpowiednim momencie zrzucić flary oświetlające wskazując cele dla bombowców.
Jest godzina 22:00. Widać już przedmieścia Drezna. Mosquity zniżają lot do pułapu 1000 metrów. Lecące za nimi Lancastery są prawie półtora kilometra wyżej. Klapy luków bombowych otwierają się.
Przed wojną Drezno było często nazywane „Florencją północy”. Z pełną bezcennych zabytków stolicą Saksonii wojna obeszła się łaskawie – do pierwszego bombardowania doszło tam dopiero w sierpniu 1944 roku. Przedwojenne Drezno liczyło około 600 tysięcy mieszkańców. W lutym 1945 roku liczba ta uległa podwojeniu – do miasta dotarła fala uchodźców ze wschodu, głównie Niemców ze Śląska uciekających przed nacierającą Armią Czerwoną. W Dreźnie przebywały także tysiące robotników przymusowych z Polski oraz alianccy jeńcy wojenni.
Jednym z tych jeńców był Amerykanin – 23-letni zwiadowca ze 106. Dywizji Piechoty wzięty do niewoli w Ardenach. Nazywa się Kurt Vonnegut i po wojnie opisze zagładę miasta w słynnej książce „Rzeźnia numer pięć”.
Ludność jest spokojna. Mimo wielu niedogodności spowodowanych koszmarnym przeludnieniem morale jest niezłe. Nikt nie boi się alianckich bombardowań. Przecież Drezno nie ma znaczenia militarnego, nie ma tu zakładów zbrojeniowych, czy koszar. Obrona przeciwlotnicza jest znikoma.
Nastroje dodatkowo uspokajają plotki jakoby Niemcy zawarli z Brytyjczykami tajne porozumienie na mocy którego Drezno nie będzie atakowane. Inni twierdzą, że w mieście mieszka ciotka Churchilla. No, to już na pewno gwarantuje nietykalność…
O godzinie 21:45 rozlegają się syreny alarmu przeciwlotniczego. Mieszkańcy reagują na nie ze spokojem. Wiele razy już je słyszeli, kiedy w pobliżu miasta przelatywały alianckie bombowce kierujące się nad inne miasta. Bez pośpiechu schodzą do piwnic.
O godzinie 22:03 brytyjskie Mosquity są już nad centrum miasta. Od samolotów odrywają się niezwykle jaskrawe czerwone flary. Powoli opadają na spadochronach na drezdeńskie ulice, na których robi się jasno jak w dzień.
Dziesięć minut później na nocnym niebie pojawia się pierwsza fala 244 Lancasterów. Są wśród nich maszyny polskiego dywizjonu. Z luków bombowych wypadają bomby burzące, po nich gęsto wysypują się wiązki bomb zapalających wypełnionych fosforem. Wybuchy bomb burzących zrywają dachy i dziurawią mury. Płonący fosfor pryska z ładunków zapalających wzniecając bardzo trudne do ugaszenia pożary. Bombardowanie trwa około 15 minut. Kiedy ostatni z Lancasterów opróżnił luki bombowe maszyny wznoszą się i zawracają na zachód. Ich załogi ze zgrozą obserwują swoje dzieło.
Centrum miasta płonie jak pochodnia. Pojedyncze ogniska pożarów zlewają się w jeden wielki ogień. Na ulicach płonie roztopiony asfalt, jęzory ognia tryskają wysoko w powietrze. Służby ratunkowe są bezradne.
To nie koniec piekła. To nawet nie przygrywka. Orkiestra dopiero zaczęła stroić instrumenty.
Około godziny 1:00 nad miastem znów słychać warkot silników Lancasterów. Nad miasto nadlatuje druga, znacznie liczniejsza grupa bombowców – aż 529 maszyn. Miasto w tym czasie zakrywa olbrzymia chmura dymu, w której co chwila pojawiają się przebłyski potężnych pożarów. Nie ma to jednak większego znaczenia – bombardierzy nie przejmują się celowaniem i po prostu zwalniają śmiercionośne ładunki. Całe miasto zalewa morze ognia. Tworzą się pierwsze burze ogniowe. Płonące kwartały miasta wyrzucają na ogromną wysokość masy rozgrzanego powietrza i jednocześnie zasysają chłodniejsze powietrze z dołu. Tworzą się potworne ogniowe huragany. Prędkość powietrza wirującego wokół gigantycznego ogniska dochodzi do kilkuset kilometrów na godzinę. Ludzie próbujący uciec z piwnic płonących budynków są porywani gorącym wichrem i ciskani w samo centrum inferna. Ci znajdujący się na ulicach wyglądają, jakby niewidzialny magnes wciągał ich do piekła. Chwytają się bruku, latarni, koszy na śmieci, wszystkiego. Gorący podmuch zrywa z nich ubrania zanim ogarną ich płomienie.Temperatura burzy ogniowej sięga 1500 stopni Celsjusza. Rynsztokami płyną strumienie roztopionego metalu. Płonie dosłownie wszystko. Ogień wysysa tlen , a zmiany ciśnienia spowodowane piekielną burzą rozrywają ludziom płuca.

Dzień po bombardowaniu. Stos spalonych ciał ofiar nalotu. Fot. Hahn, Deutsches Bundesarchiv

Schrony i piwnice nie zapewniają bezpieczeństwa. Panuje w nich tak wysoka temperatura, że ciała poduszonych z braku tlenu ludzi zaczynają się topić jak wosk. Nad ranem w schronach znajduje się już tylko krwawobrunatna maź, z której wystają ludzkie kości.
Ranek nadchodzi niezauważenie – przez całą noc miasto było rozświetlone piekielnym blaskiem. Łunę pożarów widać było z odległości kilkuset kilometrów.
Ci, którzy przeżyli zaczynają wychodzić na ulice rozglądając się z niedowierzaniem dookoła. Widok jest iście apokaliptyczny. Na ulicach zalega gruba warstwa gorącego popiołu, rynsztoki pełne są zastygłego żelaza, w niebo strzelają kikuty wypalonych domów. Na ulicach leżą tysiące trupów. Ogromny żar sprawił, że ciała dorosłych skurczyły się do dziecięcych rozmiarów. Ocaleni kierują się w stronę miejskich parków, które najmniej ucierpiały w tym infernie. Wszyscy są pewni, że to już koniec hekatomby.
Mylą się.
O godzinie 12:17 nad miasto nadlatuje armada 316 Latających Fortec z 379. i 303. Grupy Bombowej US Air Force. Na wypalone ruiny sypie się grad bomb burzących. Z podmiejskich lotnisk startuje kilkadziesiąt Messerschmittów i Focke-Wulfów, ale eskortujące Fortece myśliwce  urządzają im krwawą łaźnię. Po rozprawieniu się z nimi Mustangi zniżają lot i otwierają ogień z karabinów maszynowych do ludzi zgromadzonych w drezdeńskich parkach.
To także nie jest ostateczny cios. Następnego dnia – 15 lutego 211 amerykańskich bombowców z 1. Dywizji Bombowej ma za zadanie zniszczyć fabrykę oleju syntetycznego niedaleko Lipska. Niestety, cel zakrywają chmury, więc samoloty zawracają nad cel drugorzędny – Drezno. Tym razem zniszczeniu ulegają przedmieścia miasta.

Centrum Drezna po alianckich nalotach. Fot. Beyer G., Deutsches Bundesarchiv

Do dzisiaj trudno jest ustalić nawet przybliżoną liczbę ofiar tych bombardowań. Propaganda nazistowska podawała liczby rzędu 200 tysięcy, podczas gdy alianci oceniali, że zginęło około 35 tysięcy ludzi. Najnowsze ustalenia wskazują, że ofiar było nie więcej, niż 25 tysięcy.
Bombardowanie Drezna stało się ulubionym tematem wszelkiej maści neonazistów, negacjonistów i kłamców oświęcimskich, którzy co roku urządzają krzykliwe marsze w rocznicę tej tragedii.
Zapominają, że Niemcy mogli z łatwością jej zapobiec – po prostu przez niewywoływanie wojny.
W końcu kto sieje wiatr – ten zbiera burzę. Czasem ogniową.

Przeczytaj także:
Godzina zemsty

Źródło:
Michał Bury, Bombardowanie Drezna, http://www.konflikty.pl, Dostęp 6.05.2012.
Bartłomiej Kozłowski, 13 lutego 1945 r. – Naloty dywanowe na Drezno, http://www.podlaskibluszcz.pl, Dostęp 6.05.2012.
Krystyna Grzybowska, Hitler bombarduje Drezno, Wprost nr 7/2005 (1159).
Włodzimierz Kalicki, 13.II.1945: Burza piekielna, Gazeta Wyborcza, 13.02.2003.