Godzina zemsty

Okolice Dachau, 29 kwietnia 1945 roku, godzina 10:00.
Widok był cokolwiek osobliwy – ciąg trzydziestu wagonów stojących w pustym polu. Zwiadowcy z 45 Dywizji Piechoty armii amerykańskiej zbliżali się bardzo powoli, z palcami na spustach karabinów M1. Z każdym krokiem smród stawał się coraz silniejszy. Co to jest, do cholery? Pociąg z odpadami rzeźniczymi, czy co? Ostatnie kilkanaście kroków dzielących ich od wagonów żołnierze przeszli z chusteczkami przyciśniętymi do ust i nosów. Fetor był niewyobrażalny. Jeden z żołnierzy sięgnął po uchwyt i z niemałym trudem odsunął ciężkie drzwi jednego z wagonów.
Spojrzał do środka i natychmiast odskoczył. Karabin wypadł mu z rąk, a twarz zbielała jak papier.
Inni zareagowali podobnie. To, co zobaczyli wewnątrz nie śniło im się w najgorszych koszmarach.
Kilkunastu żołnierzy w niemym przerażeniu patrzyło jak zahipnotyzowanych w zwał kilkuset wychudzonych trupów. Kilka z nich spadło z wagonu i leżało u stóp Amerykanów. Trzech nie wytrzymało, upadło na kolana i zaczęło wymiotować. Inni stali jak zamurowani patrząc się to na wagon, to na siebie nawzajem.
Żaden nie mógł wydusić z siebie ani słowa.

Obóz koncentracyjny Dachau nie dorównywał wielkością fabryce śmierci jaką był Auschwitz, był jednak obozem wyjątkowym. Zbudowany na początku lat 30-tych był prototypem i wzorem dla kolejnych obozów. W Dachau szkolono załogi wszystkich kolejnych obozów koncentracyjnych i opracowywano nowe metody eksterminacji więźniów. Na bramie obozu, podobnie jak w Auschwitz widniał napis „Arbeit macht frei”.
27 kwietnia 1945 roku oddziały 45. Dywizji Piechoty 7. Armii USA przekroczyły Dunaj i w ciągu niecałych dwóch dni pokonały 40 kilometrów dzielących rzekę od obozu w Dachau. Niemcy nie spodziewali się, że Amerykanie zjawią się tak szybko. Aby zatrzeć ślady swojej działalności ewakuowali więźniów we wszystkich kierunkach. Pod koniec kwietnia w obozie znajdowało się jeszcze ponad 30 tysięcy więźniów, stu kilkudziesięciu strażników oraz około czterystu żołnierzy SS, którzy w obozowym szpitalu leczyli się z ran odniesionych na froncie wschodnim.
Kiedy około godziny 11:00 rano 29 kwietnia przed bramą pojawiły się jeepy z amerykańskimi żołnierzami w obozie panowała kompletna cisza. Po chwili któryś z więźniów krzyknął „Amerykanie!” i zaczął biec w kierunku bramy. Za nim podążyli następni. Strażnik z wieżyczki przy bramie zastrzelił biegnącego na przedzie. Na ten widok Amerykanie otworzyli ogień do wieżyczki. Wymiana strzałów trwała około minuty, po czym Niemiec zszedł ze swojego posterunku z podniesionymi rękoma. Jeden z Amerykanów strzałem rozwalił kłódkę u bramy i otworzył wrota. Kilkudziesięciu żołnierzy weszło na teren obozu uważnie rozglądając się dookoła. Z budynku komendantury wyszło trzech Niemców. Jeden z nich – przystojny, uperfumowany blondyn w świetnie skrojonym mundurze podszedł do amerykańskiego majora, wyciągnął prawą dłoń w nazistowskim pozdrowieniu, trzasnął obcasami i wyrecytował „Jestem SS-Obersturmfuhrer Heinrich Skodzensky. Niniejszym przekazuje wam obóz. 30 tysięcy więźniów, z czego 2340 chorych…”. Nie skończył, bowiem Amerykanin splunął mu w twarz, chwycił za kołnierz i wepchnął do jednego z jeepów kierowanego przez podporucznika Williama Walsha. Ten natychmiast wywiózł Skodzensky’ego poza obóz, zatrzymał samochód, sięgnął po pistolet i strzelił naziście w głowę. Wypchnął ciało z jeepa i wrócił do obozu.
Z baraków ku wyzwolicielom zaczęły wypełzać ludzkie widma. Na widok żywych szkieletów w brudnych pasiakach ledwo powłóczących nogami zaprawieni w boju żołnierze płaczą jak dzieci. Szok wkrótce ustępuje miejsca wściekłości.
Na krótko przed wyzwoleniem obozu Amerykanie natknęli się na stojący w polu pociąg ewakuacyjny z Buchenwaldu. Było w nim około pięciu tysięcy ciał.
Amerykanie zbierają wszystkich pojmanych strażników – łącznie około 180 osób i prowadzą ich na drugi koniec obozu, na dziedziniec, który służył do przechowywania węgla. Po drodze odkrywają komorę gazową i przyległe do niej pomieszczenia wypełnione po sufit ciałami zamordowanych więźniów. Wściekłość sięga zenitu. Kilku Amerykanów strzela do grupy jeńców na oślep, aż do wyczerpania magazynków. Ranni i zabici Niemcy padają na ziemię.

Egzekucja miała miejsce na dziedzińcu, na którym dawniej przechowywano węgiel.

Na ten widok kilkunastu więźniów odzyskuje siły. Podchodzą do żołnierzy i proszą o broń. Oni też chcą zapłacić nazistom za to co zrobili. Kilku Amerykanów cichcem wręcza więźniom pistolety. Ci wyciągają z grupy jeńców najbardziej znienawidzonych strażników i natychmiast zabijają. Kilku prowadzą w ustronne miejsce. Czeka ich znacznie gorsza śmierć – zostaną utopieni w dołach kloacznych. Dwóch polskich więźniów szuka strażnika o nazwisku Weiss. W końcu go znajdują – leży na ziemi z przestrzelonymi nogami. Odciągają go na bok. Jeden z Polaków bierze do ręki łopatę i rozwala mu głowę. Inni więźniowie zabijają swoich niedawnych oprawców za pomocą siekier i motyk.

Dziedziniec wypełniają ciała zabitych Niemców. Ale oto nadchodzi druga, znacznie większa grupa.
Amerykanie zajmując obóz weszli do lazaretu, w którym przebywało około 380 żołnierzy Waffen SS leczących się z ran odniesionych na froncie wschodnim. Bezceremonialnie pościągali ich z łóżek i zaprowadzili na wspomniany dziedziniec.
Tuż koło dziedzińca znajduje się niewielka szopa, w której strażnicy trzymali rowery. Porucznik Jack Bushyhead, czystej krwi Czirokez z Oklahomy ustawia na jej dachu karabin maszynowy i rozkazuje dwóm swoim ludziom nie spuszczać esesmanów z oka. Ledwie odchodzi kilka kroków od szopy, kiedy z jej dachu dochodzi grzechot długiej serii wystrzałów. Jeden z żołnierzy mylnie zinterpretował zachowanie grupy esesmanów i zabił 12 z nich myśląc, że próbują uciec.
Masakrę przerywa przybycie generała Henninga Lindena, dowódcy 42. Dywizji Piechoty. Obchodzi obóz, rozmawia z więźniami, odbiera raport od żołnierzy, po czym wsiada do jeepa i odjeżdża.
Wizyta generała na chwilę uspokoiła Amerykanów. Więźniowie wrócili do swoich baraków. Grupa ponad trzystu esesmanów nadal stała na dziedzińcu węglowym niepewna swojego dalszego losu.
Około godziny 14:45 więźniowie wychodzą z baraków i idą w stronę grupy jeńców. Amerykanie również nie mają zamiaru poprzestać. Rozpoczyna się bezładna kanonada. Ubrani w pasiaki więźniowie strzelają z pistoletów do grupy esesmanów, Amerykanie wtórują strzałami z karabinów M1. Porucznik Jack Bushyhead po opróżnieniu swojego magazynka wdrapuje się na dach szopy i chwyta kolbę maszynowego Browninga. Potężna seria ścina esesmanów z nóg. Kiedy taśma nabojowa wyczerpuje się Bushyhead zakłada następną. Potem następną. I jeszcze jedną. Lufa Browninga jest już rozgrzana do czerwoności. Nie ma już jednak potrzeby dalej strzelać. Pod murem okalającym dziedziniec leży ponad 350 ciał esesmanów. Niektórzy z nich jeszcze żyją. Z kłębowiska trupów dochodzą pojedyńcze jęki. Więźniowie w pasiakach podchodzą bliżej i dobijają rannych strzałami w głowę z pistoletów. Nikt się nie waha i nie ma skrupułów. Nazistów i tak spotkała o niebo lepsza śmierć niż ta, którą zadawali swoim ofiarom.
Na teren obozu przybywają nowe oddziały amerykańskie. Wyzwoliciele opuszczają to koszmarne miejsce. Dopełnili zemsty.
Ogółem w Dachau zabito 560 Niemców, z czego około 350 rozstrzelał z karabinu maszynowego porucznik Bushyhead.

Wydarzenia w Dachau stały się przedmiotem śledztwa przeprowadzonego dwa miesiące później przez prokuraturę 7. Armii. Raport powstały w wyniku śledztwa zalecał postawienie przed sądem dowódców oddziałów, które wyzwoliły Dachau oraz porucznika Bushyheada, do którego przylgnął przydomek „Mściciel”. Raport został jednak odrzucony przez generała Pattona i utajniony. Odnaleziono go w archiwum i upubliczniono dopiero w 1991 roku.
Masakra w Dachau do dzisiaj jest jednym z ulubionych tematów niemieckich rewizjonistów.

Przeczytaj także:
Egzekucja
Romeo i Julia z Auchwitz

Źródło:

Dachau massacre, http://en.wikipedia.org, Dostęp 18.06.2011
Execution of SS soldiers at Dachau, http://www.scrapbookpages.com, Dostęp 18.06.2011
Shutter Island scene shows Dachau massacre, http://furtherglory.wordpress.com, Dostęp 18.06.2011