Desant

Warszawa, Czerniaków, 15 września 1944 roku, godzina 4:00.
Niebo na wschodzie stawało się coraz jaśniejsze. Na praskim brzegu panowała cisza. Umilkły działa radzieckiej artylerii, coraz rzadziej słychać było stamtąd grzechot karabinów maszynowych. To znak, że Sowieci zdobyli Pragę.
Pod posiekanym kulami murem, kilkanaście metrów od brzegu rzeki siedziało kilku ludzi ubranych w niemieckie panterki, z biało-czerwonymi opaskami na ramionach. Zapalony papieros wędrował z rąk do rąk.
Ciszę przerwał miarowy plusk wody. Powstańcy zamarli i wytężyli słuch. Jeden z nich zdusił papierosa i wypuścił dym z płuc.
Czyżby… jednak płynęli?
Wysoki, dwudziestoparoletni chłopak nagle chwycił swój MP-40 i wskoczył na murek.
- Andrzej, stój! – krzyknął któryś z powstańców.
Padł strzał. Chłopak rozkrzyżował ramiona, wypuścił broń z ręki i spadł z muru tuż koło swoich towarzyszy.

Huk radzieckich dział umilkł 14 września. Tego dnia ostatnie oddziały niemieckie zostały wyparte z Pragi. Prawobrzeżna część stolicy była wyzwolona. W lewobrzeżnej dogorywało Powstanie. Właściwie powstańcy bronili się już tylko w dwóch punktach – na Czerniakowie i Żoliborzu. Ofensywa radziecka na prawym brzegu Wisły przyniosła im znaczącą ulgę. Sowieckie myśliwce opanowały przestrzeń powietrzną nad Warszawą i po raz pierwszy od wielu dni nad głowami powstańców nie rozlegały się złowrogie ryki „trąb jerychońskich” zamontowanych na nurkujących Stukasach. Do tej pory niemieccy lotnicy bezkarnie ich masakrowali – wiedzieli dobrze, że Polacy nie dysponują bronią przeciwlotniczą.
Podczas całego Powstania udało się ogniem broni ręcznej strącić tylko jeden samolot niemiecki.
Rosjanie rozpoczęli również zrzuty broni i żywności z kukuruźników. Powstańcy jednocześnie błogosławili tę pomoc i przeklinali ją.
Konserwy i broń były zapakowane w zwykłe worki, które spadały na ziemię bez spadochronów z wysokości kilkudziesięciu metrów. Pogięte konserwy to żaden problem, ale uszkodzona amunicja nadawała się do wyrzucenia.
Odgłosy sowieckiej artylerii budziły w powstańcach mieszane uczucia. Wykończeni i zdziesiątkowani przez Niemców przyjęliby pomoc od samego diabła. Nawet czerwonego.
Ich stosunek do Sowietów doskonale obrazuje wstrząsający wiersz Józefa Szczepańskiego ps.”Ziutek” – żołnierza Batalionu „Parasol”.

Czerwona zaraza

Czekamy ciebie, czerwona zarazo,
byś wybawiła nas od czarnej śmierci,
byś nam Kraj przedtem rozdarłwszy na ćwierci,
była zbawieniem witanym z odrazą.

Czekamy ciebie, ty potęgo tłumu
zbydlęciałego pod twych rządów knutem
czekamy ciebie, byś nas zgniotła butem
swego zalewu i haseł poszumu.

Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu,
morderco krwawy tłumu naszych braci,
czekamy ciebie, nie żeby zapłacić,
lecz chlebem witać na rodzinnym progu.

Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco,
jakiej ci śmierci życzymy w podzięce
i jak bezsilnie zaciskamy ręce
pomocy prosząc, podstępny oprawco.

Żebyś ty wiedział dziadów naszych kacie,
sybirskich więzień ponura legendo,
jak twoją dobroć wszyscy kląć tu będą,
wszyscy Słowianie, wszyscy twoi bracia

Żebyś ty wiedział, jak to strasznie boli
nas, dzieci Wielkiej, Niepodległej, Świętej
skuwać w kajdany łaski twej przeklętej,
cuchnącej jarzmem wiekowej niewoli.

Legła twa armia zwycięska, czerwona
u stóp łun jasnych płonącej Warszawy
i scierwią duszę syci bólem krwawym
garstki szaleńców, co na gruzach kona.

Miesiąc już mija od Powstania chwili,
łudzisz nas dział swoich łomotem,
wiedząc, jak znowu będzie strasznie potem
powiedzieć sobie, że z nas znów zakpili.

Czekamy ciebie, nie dla nas, żołnierzy,
dla naszych rannych – mamy ich tysiące,
i dzieci są tu i matki karmiące,
i po piwnicach zaraza się szerzy.

Czekamy ciebie – ty zwlekasz i zwlekasz,
ty się nas boisz, i my wiemy o tym.
Chcesz, byśmy legli tu wszyscy pokotem,
naszej zagłady pod Warszawą czekasz.

Nic nam nie robisz – masz prawo wybierać,
możesz nam pomóc, możesz nas wybawić
lub czekać dalej i śmierci zostawić…
śmierć nie jest straszna, umiemy umierać.

Ale wiedz o tym, że z naszej mogiły
Nowa się Polska – zwycięska narodzi.
I po tej ziemi ty nie będziesz chodzić
czerwony władco rozbestwionej siły.

Wiersz został napisany 29 sierpnia na wieść o tym, że radzieckie oddziały zatrzymały się na przedpolach Pragi. Trzy dni później „Ziutek” został ciężko ranny na ulicy Barokowej podczas wycofywania się oddziałów powstańczych ze Starego Miasta. Zmarł od ran 10 września.

Niemal natychmiast po zajęciu Pragi jednostki radzieckie zostały przegrupowane, a ich miejsce zajęły oddziały 1 Armii Wojska Polskiego pod dowództwem generała Zygmunta Berlinga. Jego żołnierze rwali się do przeprawy przez Wisłę, by pomóc powstańcom. On sam nie zamierzał postąpić inaczej. Nieco wcześniej otrzymał list od pułkownika Jana Mazurkiewicza ps. „Radosław” – dowódcy powstańczego zgrupowania walczącego na Czerniakowie. Na kawałku nadpalonej gazety „Radosław” informował generała, że ich sytuacja jest tragiczna i błagał o natychmiastową pomoc.
Generał Berling nie miał pozwolenia dowództwa 1 Frontu Białoruskiego na taką operację, ale postanowił celowo nadinterpretować otrzymane polecenie rozpoznania Wisły i zorientowania się co do możliwości uchwycenia przyczółków na lewym brzegu. Zdecydował się pójść o krok dalej.
14 września „Radosław” wydał resztkom swojego zgrupowania rozkaz przebicia się za wszelką cenę do Wisły i utrzymania przyczółków na brzegu rzeki. Chodziło o to, by umożliwić kościuszkowcom desant. Rozkaz został wykonany za cenę ogromnych strat. Zdziesiątkowani żołnierze „Zośki” i „Parasola” dotarli do linii rzeki i utrzymali pozycje.
15 września nad ranem w okolicach mostu Poniatowskiego do lewego brzegu Wisły dobiły trzy łodzie z kilkoma żołnierzami 1. Dywizji im. Tadeusza Kościuszki. Rozpoznawszy teren wrócili na prawy brzeg zabierając ze sobą oficera łącznikowego od pułkownika „Radosława” – majora Witolda Sztampke ps. „Kmita”.
Podczas lądowania doszło do tragicznej pomyłki, w wyniku której zginął dowódca kompanii „Rudy” Batalionu „Zośka” porucznik Andrzej „Morro” Romocki. Prawdopodobnie zwiadowca lądującego desantu nie zauważył biało-czerwonej opaski na ramieniu powstańca i na widok ubranej w panterkę postaci w niemieckim hełmie z pistoletem maszynowym w ręce odruchowo nacisnął spust pepeszy.

W godzinę po śmierci Andrzeja „Morro” wybrzeże czerniakowskie zaroiło się od żołnierzy w zielonych mundurach. Do lewego brzegu Wisły dopływały kolejne łodzie z kościuszkowcami. Na widok wyładowywanych z łodzi ręcznych karabinów maszynowych DP popularnie zwanych „talerzówkami”, rusznic przeciwpancernych, ckm-ów Maksim oraz skrzyń z amunicją powstańców ogarnął entuzjazm. Podobnie cieszyli się kościuszkowcy, którzy już od wielu dni rwali się do pomocy powstańcom.
Radość okazała się przedwczesna.

Jedyne wykonane zdjęcie przeprawy oddziałów 1. Armii Wojska Polskiego do powstańczej Warszawy.

Żołnierze zza Wisły nie mieli żadnego doświadczenia w walce w mieście. Większość z nich pochodziła z kresowych wsi i nigdy, nawet przed wojną, nie widziała na oczy wielkiego miasta. Walczyli dopiero od kilku miesięcy i nie mieli zielonego pojęcia, co ich czeka w powstańczej stolicy.
Jeżeli istnieje piekło to jest nim walka w mieście, wśród barykad, płonących i walących się w gruzy kamienic, w pożarze, który spopiela włosy na głowie i w kurzu i dymie, które nie pozwalają na rozeznanie kto wróg, a kto swój. W Powstaniu często dochodziło do następujących sytuacji:
Polacy zajmują parter i pierwsze piętro czteropiętrowego budynku. Idzie natarcie niemieckiej piechoty. Wypierają Polaków z parteru zmuszając do wejścia na górne piętra. Potem inny polski oddział wypiera Niemców, zajmując parter i zmuszając Niemców do przejścia w górę. Potem rusza kolejne niemieckie natarcie. W budynku powstaje koszmarny przekładaniec: Polacy – Niemcy – Polacy – Niemcy. Śmiertelnych wrogów dzielą metry. Dochodzi do walk wręcz na śmierć i życie.
Powstańcy uczyli się sztuki walki w mieście już od kilku tygodni. Chłopcy zza Wisły nie mieli o niej pojęcia i mimo doskonałego uzbrojenia ginęli natychmiast.
W ferworze walki często strzelali do powstańców, którzy na głowach mieli niemieckie hełmy i ubrani byli w niemieckie panterki. Przerażeni, obłąkani ze strachu kościuszkowcy nie zawsze dostrzegali biało-czerwone opaski.
Powstańcy szybko zorientowali się, że muszą przejąć od nich punkty oporu i zluzować ich, bo inaczej szlachetny zamiar przyjścia Powstaniu na pomoc przypłacą życiem.
Niektórzy z kościuszkowców oddawali się w niewolę, co niemal zawsze skutkowało natychmiastowym rozstrzelaniem przez Niemców.
W ekstremalnych sytuacjach instynkt samozachowawczy bezkompromisowo rozprawiał się z honorem, cnotą, męstwem i patriotyzmem. Cały szkielet moralny pękał łamany kołem bezlitosnej walki w płonącym mieście. Rodziła się tylko jedna myśl: PRZEŻYĆ. Za wszelką cenę, bez względu na konsekwencje podjętej decyzji.
W nocy z 16 na 17 września na lewym brzegu Wisły między mostami Poniatowskiego i Kierbedzia wylądował kolejny desant ponad tysiąca żołnierzy LWP. Mimo rozpaczliwych wysiłków okupionych wieloma ofiarami nie udało im się połączyć z powstańczymi oddziałami walczącymi w Śródmieściu. Po trzech dniach niedobitki ewakuowały się na prawy brzeg.
Trzecia próba przyjścia z pomocą powstańcom miała miejsce w nocy z 18 na 19 września na Żoliborzu. Trzystu siedemdziesięciu żołnierzy z 2. Batalionu 6. Pułku 2. Dywizji Piechoty mimo wielu prób nie zdołało połączyć się z powstańczymi oddziałami dowodzonymi przez podpułkownika Mieczysława Niedzielskiego ps. „Żywiciel”. Zostali zmasakrowani przez Niemców. Żaden z nich nie przeżył.
Generał Zygmunt Berling za pomoc udzieloną powstańczej Warszawie został odwołany ze stanowiska dowódcy 1. Armii Wojska Polskiego na mocy osobistego rozkazu Stalina. Na wniosek Bolesława Bieruta w listopadzie 1944 roku został mianowany szefem Polskiej Misji Wojskowej w Moskwie. Nie przyjął tego stanowiska, a widząc represje wobec żołnierzy Armii Krajowej skierował list protestacyjny do Stalina. Zmuszono go do podjęcia studiów w Wyższej Wojskowej Akademii Sił Zbrojnych w Moskwie. Zgodę na jego powrót do Polski wydano dopiero po sfałszowanych wyborach w 1947 roku. Aż do śmierci w 1980 roku był izolowany z życia publicznego.
Mając w pamięci haniebną postawę Armii Czerwonej wobec warszawskich powstańców chciałbym, żebyśmy pamiętali o żołnierzach 1. Armii Wojska Polskiego, którzy zachowali się, jak na Polaków przystało.
Wbrew swoim politycznym mocodawcom, na przekór wszystkiemu, w obliczu pewnej śmierci podjęli rozpaczliwą próbę przyjścia swoim walczącym braciom z pomocą. I zapłacili za to najwyższą cenę.
Na Czerniakowie we wrześniu 1944 roku poległo więcej polskich żołnierzy, niż pod Monte Cassino.

Przeczytaj także:
Druga strona Powstania

Źródło:

Łukasz Przybyłowicz, Jeden strzał. Ginie Andrzej Morro, http://www.tvnwarszawa.pl, Dostęp 22.02.2011
Bartoszewski Władysław, Dni Walczącej Stolicy, Świat Książki, Warszawa 2008
Śmierć Andrzeja Romockiego „Morro” i walki Batalionu „Zośka” na Czerniakowie, http://www.pw44.pl Dostęp 22.02.2011