Zbawienna epidemia

Rozwadów, listopad 1943 roku.
Do zaniedbanej chaty weszło trzech mężczyzn. Tuż za progiem stanęli na chwilę i rozejrzeli po pomieszczeniu. Brudne szyby w oknach przepuszczały niewiele światła do izby, w której stało kilkanaście łóżek w dwóch rzędach.
Jeden z mężczyzn stanął przy drzwiach, podczas gdy dwaj pozostali podeszli do najbliższego łóżka. Leżał na nim starszy człowiek. Jego pierś unosiła się w nieregularnym oddechu, a ciało pokrywała wysypka. Był bardzo blady i miał gorączkę. Mężczyźni spojrzeli po sobie, potem popatrzyli na człowieka przy drzwiach.
- Fleckfieber – powiedział jeden z nich.
Człowiek przy drzwiach milcząco skinął głową.
Po chwili wszyscy trzej wyszli z chaty.

Eugeniusz Łazowski urodził się w 1913 roku w Częstochowie. Kiedy Polska odzyskała niepodległość przeniósł się wraz z rodzicami do Warszawy.
Jego ojciec walczył jako ochotnik w wojnie polsko-bolszewickiej, a dziadek był powstańcem styczniowym.
Po ukończeniu warszawskiego IV Liceum Ogólnokształcącego im. Adama Mickiewicza wstąpił do Szkoły Podchorążych Sanitarnych łącząc w ten sposób swoje dwie pasje – medycynę i wojsko.
Jednym z jego najbliższych kolegów z liceum był Jan Nowak-Jeziorański.
Wojna wybuchła w momencie, kiedy zdawał ostatnie egzaminy medyczne. Zmobilizowany w stopniu porucznika otrzymał przydział do szpitala w Brześciu. Po ewakuacji pojechał razem z rannymi pociągiem sanitarnym na południe. Po drodze skład oznaczony symbolami Czerwonego Krzyża był wielokrotnie atakowany przez niemieckie lotnictwo.
Został wzięty do niewoli przez Sowietów. Zdołał uniknąć wywózki na Sybir uciekając z pociągu jadącego na wschód. Schwytany przez Niemców trafił do obozu jenieckiego w Lublinie, z którego również uciekł i wrócił do Warszawy.
W listopadzie 1939 roku wziął ślub ze swoją dziewczyną Murką i wyjechał do jej rodzinnej Stalowej Woli. Podjął pracę w oddziale Czerwonego Krzyża w pobliskim Rozwadowie. Bardzo szybko nawiązał kontakt z partyzanckim oddziałem AK operującym w pobliskich lasach i dowodzonym przez porucznika Franciszka Przysiężniaka ps.”Ojciec Jan”. Zaopatrywał oddział w lekarstwa i opatrunki, leczył rannych partyzantów i pomagał w znalezieniu bezpiecznego schronienia. Jego przychodnia w Rozwadowie stała się punktem kontaktowym, gdzie przechowywano konspiracyjne materiały i odbywano tajne spotkania.

Mniej więcej w tym samym czasie jego kolega, doktor Stanisław Matulewicz dokonał ciekawego odkrycia. Stwierdził, że krew osób, którym wstrzyknięto niegroźną bakterię znaną jako Proteus OX19 daje podczas testów identyczne wyniki jak krew osób chorych na tyfus plamisty.
Łazowski i Matulewicz doszli do wniosku, że mają w rękach potężną broń, która wywoła panikę wśród Niemców i pozwoli im ocalić wiele niewinnych ofiar.
Zaczęli szczepić swoich pacjentów niegroźną bakterią i wysyłać próbki krwi do niemieckich laboratoriów. Na Niemców szybko padł blady strach. Niczego nie obawiali się tak bardzo jak epidemii, która mogła zdziesiątkować ich oddziały na froncie wschodnim. Stalową Wolę, Rozwadów i okoliczne gminy uznano za teren objęty zarazą, a na drogach prowadzących do nich pojawiły się znaki ostrzegawcze. Niemcy natychmiast wynieśli się z miast, a wywózki ludności na roboty i do obozów koncentracyjnych ustały zupełnie.
Aby jeszcze bardziej utwierdzić Niemców w przekonaniu, że mają do czynienia z prawdziwą epidemią Łazowski posłał kilku swoich pacjentów do innych, niewtajemniczonych lekarzy. Ci przeprowadziwszy badania orzekli, że osoby są zarażone tyfusem.
Cała sprawa była objęta ścisłą tajemnicą. Nawet osoby szczepione nie wiedziały, że biorą udział w gigantycznej mistyfikacji.
Łazowski i Matulewicz szczepili ową bakterią wyłącznie Polaków. Według okupacyjnego prawa Żyd zarażony tyfusem był natychmiast zabijany, a jego majątek palony. Matulewicz znalazł sposób, by ratować od pewnej śmierci Żydów naprawdę cierpiących na tyfus. Do próbek krwi dodawał pewien odczynnik, który powodował, że wynik badania był niejasny.
Dzięki dwóm polskim lekarzom spora część żydowskiej społeczności Stalowej Woli przeżyła wojnę.
Dom Eugeniusza Łazowskiego był położony tuż przy granicy żydowskiego getta w Rozwadowie. Przemykał się tam nocami, by leczyć chorych.
Łazowski i Matulewicz wstrzyknęli fałszywy tyfus łącznie kilkunastu tysiącom ludzi. Przez większość wojny Niemcy nie ważyli się nawet postawić nogi na terenie objętym „zarazą”.
Wkrótce jednak doszli do wniosku, że coś tu nie gra. Niby w miejscowościach szaleje tyfus, ale ludzie jakoś od niego nie umierają.
Dzięki kapusiom wiedzieli, że liczba pogrzebów nie wzrosła.
Łazowski i Matulewicz starali się rozdmuchiwać każdy prawdziwy przypadek tyfusu (pod warunkiem, że osoba nim zarażona nie była Żydem), by utwierdzić Niemców w fałszywym przekonaniu. Tych przypadków było jednak zbyt mało.
Niemcy nabrali poważnych podejrzeń wobec polskich lekarzy. Zaczęli domagać się dokładnych raportów na temat zużywanych leków. Łazowski oszukał ich wykorzystując fakt, że jego przychodnia mieściła się niedaleko stacji kolejowej i czasem był wzywany do leczenia niemieckich żołnierzy wracających pociągami sanitarnymi z frontu wschodniego. W raportach zawyżył znacznie ilości zużytych lekarstw wiedząc, że Niemcy nie będą mogli ich zweryfikować.
Zważywszy na rozmach całej mistyfikacji Łazowski liczył się z możliwością wpadki. Zawsze nosił przy sobie cyjanek potasu, by w razie aresztowania popełnić samobójstwo.
Pod koniec 1943 roku okupanci postanowili wysłać do Rozwadowa kontrolę złożoną z doświadczonego doktora i jego dwóch praktykantów. Łazowski odpowiednio się na tę okazję przygotował.
Przeniósł swoją przychodnię do najnędzniejszej chaty w mieście i urządził w niej niewielki szpitalik, w którym położył najstarszych i najbardziej schorowanych mieszkańców, poinstruowawszy ich jak mają się zachowywać podczas kontroli.
Namówił pozostałych mieszkańców, by urządzili imprezę na cześć niemieckiej komisji. Kiedy Niemcy przybyli do Urzędu Miasta przywitał ich widok suto zastawionych stołów i miejscowych notabli „uradowanych” wizytą „szacownych gości”. Bimber polał się szerokim strumieniem. Niemiecki doktor wkrótce przeholował z trunkami i zasnął nad misą kiełbasy wysławszy zawczasu swoich praktykantów na inspekcję szpitala. Eugeniusz Łazowski zaprowadził młodych lekarzy na miejsce. Po wejściu do nędznej chałupy obydwaj rozejrzeli się po ciemnej izbie, po czym podeszli do jednego z pacjentów. Obydwaj zgodnie stwierdzili, że chory cierpi na tyfus. Pobrali od pacjentów próbki krwi, które potwierdziły ich przypuszczenia.
Ponowne kontrole już się w mieście nie pojawiły.
Trudno ocenić ilu ludzi ocalało dzięki dwóm lekarzom. Wymienia się liczby od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy.
W 1944 roku Eugeniusz Łazowski został ostrzeżony, że Gestapo planuje go zlikwidować za pomoc udzielaną partyzantom.
Niemcy wiedzieli, że jest żołnierzem AK, ale nie aresztowali go wcześniej, ponieważ był im potrzebny podczas „epidemii”.
Uciekł wraz z rodziną w ostatniej chwili. Początkowo ukrywali się w Stalowej Woli, potem w Rudniku. W 1945 roku wrócili do Warszawy, gdzie doktor Łazowski podjął pracę w Klinice Akademii Medycznej oraz Instytucie Matki i Dziecka. W 1958 roku wyjechał z całą rodziną z Polski na stypendium do Stanów Zjednoczonych. Został profesorem pediatrii na Uniwersytecie Illinois, gdzie pracował przez długie lata.
Doktor Stanisław Matulewicz również wyjechał z Polski. Został profesorem radiologii na uniwersytecie w Kinszasie w Zairze.
Eugeniusz Łazowski przeszedł na emeryturę w latach 80-tych i zamieszkał w stanie Oregon.
W 2000 roku przyjechał do Polski z ekipą amerykańskiej telewizji, która stworzyła film dokumentalny o nim i jego dokonaniach. Swoje wojenne wspomnienia zawarł w książce pt. „Moja prywatna wojna”.
Profesor Eugeniusz Łazowski zmarł 16 grudnia 2006 roku w Eugene w stanie Oregon.

Źródło:

He duped Nazis, saved thousands, http://stjoenj.net/lazowski/lazowski.html Dostęp 27.03.2011
Na Niemców tyfus – Tadeusz M. Płużańskiego, http://www.asme.pl Dostęp 27.03.2011
Fałszywa epidemia – http://razem-stalowawola.pl Dostęp 27.03.2011