Tolo Muszkieter

Dywizjon 303 słynął nie tylko z największej liczby zestrzelonych samolotów wroga, lecz także z nietuzinkowych postaci, które tworzyły jego personel. Wśród tej grupy podniebnych Kmiciców wyróżniała się Święta Trójca albo inaczej – Trzech Muszkieterów, czyli Janek Zumbach, Mirek Ferić i Witek Łokuciewski zwany „Tolo”.
„Tolo” Łokuciewski był najmłodszy z nich. Swoją karierę wojskową zaczął nie od lotnictwa, ale od… kawalerii. Po zdaniu matury w 1935 roku zgłosił się na ochotnika do wojska i wstąpił do Szkoły Podchorążych Rezerwy Kawalerii w Grudziądzu. Tuż obok koszar mieściło się lotnisko. Startujące i podchodzące do lądowania myśliwce notorycznie płoszyły konie kawalerzystom, którzy przeklinali pilotów. Tolo wręcz przeciwnie – nie przeklinał ich, lecz im w duchu bardzo zazdrościł. Wreszcie podjął decyzję, która zaważyła na jego dalszym życiu. W styczniu 1936 roku postanowił zerwać z przyziemną egzystencją i porzucił szkapy (za którymi i tak nie przepadał) na rzecz samolotów przenosząc się ze szkoły kawalerii do Szkoły Orląt w Dęblinie. Tam poznał swoich późniejszych druhów: Fericia i Zumbacha. Ta trójka zawadiaków wkrótce zasłynęła w szkole. I to bynajmniej nie z powodu sukcesów w nauce… Nie było tygodnia, by nie musieli tłumaczyć się z jakichś wybryków – nieprzepisowych akrobacji, płoszenia koni ułanom, czy podglądania dziewczyn opalających się nad Wisłą. Nikt jednak nie zaprzeczał, że byli doskonałymi pilotami.
Miejsce w rankingu absolwentów dęblińskiej uczelni zależało w dużej mierze od zachowania podchorążego i jego gotowości do wykonywania rozkazów. Cała trójka zajęła miejsca na szarym końcu. Mimo tego sława Trzech Muszkieterów była tak duża, że bez problemu dostali przydziały do najlepszych jednostek w kraju. Ferić i Zumbach trafili do 111., a Łokuciewski do 112. Eskadry Myśliwskiej. Obie stacjonowały w Warszawie. Tolo służył w 112. Eskadrze aż do wybuchu wojny.
Podczas kampanii wrześniowej wielokrotnie walczył z niemieckimi bombowcami atakującymi miasto. 6 września zaatakował Junkersa Ju-87 bombardującego Wolę. Niemiec zaczął uciekać na zachód. Łokuciewski wraz z jeszcze jednym pilotem gonili go przez kilkadziesiąt kilometrów, aż w końcu bombowiec roztrzaskał się w Puszczy Kampinoskiej. Obu pilotom zaliczono po pół zestrzelenia.
W połowie września Eskadrze pozostał już tylko jeden P-11c zdolny do lotu. Dzień po wkroczeniu Sowietów lotnicy i personel techniczny ewakuowali się samochodzmi do Rumunii. W październiku 1939 roku Tolo Łokuciewski przez Jugosławię i Włochy przedostał się do Francji, gdzie trafił do Centrum Wyszkolenia Lotniczego w Lyon-Bron. Kiedy Niemcy uderzyły na Francję odbył przyspieszone szkolenie na myśliwcach Morane MS-406 i ponownie wystartował przeciw samolotom z czarnymi krzyżami na kadłubach. 10 czerwca 1940 roku zestrzelił bombowego Heinkla He-111. Pod koniec tego samego miesiąca ewakuował się do Wielkiej Brytanii, gdzie trafił prosto do formującego się w Northolt pod Londynem 303 „Kościuszkowskiego” Dywizjonu Myśliwskiego. Po skróconym przeszkoleniu na Hurricanach został skierowany do lotów bojowych. Pierwszy taki lot odbył się 7 września . Tolo wystartował Hurricanem z biało-czerwoną szachownicą przeciwko olbrzymiej formacji Dornierów osłanianej przez Messerschmitty i kierującej się nad Londyn. Zestrzelił jednego Me-109 i jednego Do-215. Tydzień później miał już tytuł asa myśliwskiego, który otrzymywał każdy pilot z pięcioma zestrzeleniami na koncie. W ciągu następnych osiemnastu miesięcy wydłużył listę powietrznych zwycięstw o cztery kolejne pozycje.

Witold Łokuciewski w kabinie Spitfire’a.

Po służbie Trzej Muszkieterowie spędzali czas w pubach i na potańcówkach. Tolo o urodzie hollywoodzkiego amanta miał olbrzymie powodzenie u dziewczyn, którego zazdrościli mu Zumbach i Ferić.
13 marca 1942 roku leciał w osłonie wyprawy bombowej nad Niemcy. W okolicy Hazebrouck bombowce zostały zaatakowane przez około 20 Messerschmittów Me-109. Spitfire Łokuciewskiego dostał w silnik. Tolo z poharataną nogą i rozbitą awioniką musiał awaryjnie lądować. Podczas tego manewru osłaniał go jego kolega – ppor. Mieczysław Wyszkowski. Łokuciewski wylądował na polu, na którym czekali już na niego Niemcy i trafił do szpitala, gdzie austriacki lekarz uratował mu nogę. Kiedy obudził się po operacji zobaczył przy swoim łóżku trzech oficerów Luftwaffe z butelkami wina w rękach. Jeden z nich wyjaśnił mu po angielsku, że to właśnie oni go zestrzelili, a teraz przyszli do niego, by uczcić swoje zwycięstwo i jego uniknięcie śmierci. Do wieczora rozmawiali o samolotach.
Po wyzdrowieniu Łokuciewski został wysłany do obozu jenieckiego Stammlager Luft III koło Żagania. Nie miał jednak zamiaru siedzieć tam bezczynnie do końca wojny. 15 sierpnia 1943 roku wraz z grupą 25 jeńców różnych narodowości wziął udział w bezczelnej i o dziwo – udanej ucieczce. Dwóch jeńców przebrało się w niemieckie mundury i pokazując wartownikom podrobione przepustki wymaszerowało z obozu prowadząc ze sobą grupę 24 kolegów. Ucieczkę odkryto dopiero podczas wieczornego apelu i natychmiast wszczęto poszukiwania. Kilka dni później Niemcy ujęli Łokuciewskiego w Legnicy i wysłali z powrotem do tego samego stalagu, gdzie za karę trafił do karceru.
Kiedy z niego wyszedł wstąpił do międzynarodowej grupy jeńców przygotowujących akcję, która później stała się słynna na całym świecie pod nazwą Wielkiej Ucieczki.
W 1963 roku Amerykanie nakręcili o niej film pod takim tytułem z Jamesem Garnerem, Stevem McQueenem i Charlesem Bronsonem w rolach głównych.
Jeńcy zaplanowali wydrążenie trzech tuneli, którym nadali imiona „Tom”, „Dick” i „Harry”. Niestety – „Tom” został odkryty przez Niemców, a „Dick” wskutek rozbudowy obozu znalazł się na terenie nowego sektora. Pozostał „Harry”, który miał zaprowadzić uciekinierów do pobliskiego lasu.
Ucieczka rozpoczęła się w nocy z 24 na 25 marca 1944 roku. Jeńcy zebrali się w baraku, w którym mieściło się wejście do tunelu i po kolei wpełzali w wąski otwór. Ku ich przerażeniu okazało się, że tunel nie sięga linii lasu i wychodzący zeń mogą zostać łatwo zauważeni przez strażników. Mimo tego ucieczka trwała nadal. Z tunelu zdążyło wyjść około 80 jeńców zanim Niemcy podnieśli alarm. W ciągu kilku następnych dni złapano niemal wszystkich zbiegów. Jedynie trzech Norwegów umknęło pogoni.
Łokuciewski nie zdążył wejść do tunelu. O kolejności ucieczki decydowało losowanie, a jemu trafił się daleki numer.
Dopiero w kwietniu 1945 roku udało mu się z powodzeniem uciec ze stalagu. W obliczu zbliżającej się Armii Czerwonej Niemcy postanowili ewakuować obóz na zachód. Tolo z kilkoma kolegami skorzystali z zamieszania i ukryli się w jednym z opuszczonych domów w Lubece. Znaleźli porzucony samochód i dojechali do lotniska, na którym stacjonowali Brytyjczycy. Stamtąd poleciał na Wyspy. Po ponad trzech latach Tolo wrócił do swojego dywizjonu.
Z racji tak długiej przerwy w lataniu musiał ponownie przejść cykl szkolenia. Dywizjon w tamtym czasie latał na amerykańskich myśliwcach P-51 Mustang.
W styczniu 1946 roku został awansowany na majora, a 1 lutego tego samego roku został dowódcą słynnego dywizjonu. Pozostał nim aż do rozwiązania jednostki 9 grudnia 1946 roku.

Witold Łokuciewski był jednym z niewielu lotników, którzy po wojnie zdecydowali się wrócić do rządzonego przez komunistów kraju. Jego ojciec zginął w 1939 roku podczas sowieckich wywózek, szwagra zamordowano w Katyniu, ale matka, siostra i brat błagali go w listach, by wrócił. W Lublinie mieszkała także jego przedwojenna dziewczyna, z którą planował się związać. W 1947 roku, po ośmiu długich latach na obczyźnie wrócił do Polski. Zaraz po przyjeździe dowiedział się, że jego dawna sympatia wyszła za innego…
Znalazł pracę jako instruktor Aeroklubu Lubelskiego na lotnisku w Świdniku. Szybko jednak ją stracił. Odebrano mu uprawnienia pilota, zabroniono wstępu na lotnisko, a nawet wyznaczono odległość, na jaką może się do niego zbliżać.
Jedną z najbardziej obrzydliwych postaci tamtych czasów był sekretarz generalny Aeroklubu Polskiego Janusz Przymanowski (tak, tak – ten od „Czterech pancernych i psa”…). Był niewyobrażalną mendą. Ten były sowiecki politruk zasłynął jako bezkompromisowy prześladowca polskich lotników, którzy podczas wojny walczyli w Wielkiej Brytanii. Wskutek jego działalności wielu pilotów straciło uprawnienia i wylądowało w ubeckich katowniach. Szczególnie zawzięcie tropił i niszczył wszystkie pamiątki związane z lotnictwem II Rzeczypospolitej. Palił na stosach przedwojenne zdjęcia i dokumenty polskich pilotów oraz poświęcone im książki, w tym pamiątkową i bardzo cenną „Księgę ku czci poległych lotników” wydaną w 1933 roku.
Łokuciewski, napiętnowany jako „politycznie podejrzany” przez długie miesiące nie mógł znaleźć pracy. W tym czasie poznał swoją przyszłą żonę Wandę. Po ślubie zaczął pracować jako goniec w kancelarii adwokackiej należącej do teścia. Potem pracował w wytwórni napojów gazowanych, następnie w spółdzielni „Wapno-Beton-Lublin”. Wszędzie na najniższych stanowiskach, za najmniejsze stawki. W międzyczasie rodzina się powiększyła – na świat przyszły dwie córki.
W 1956 roku komuniści zmienili swoje nastawienie do polskich lotników walczących podczas wojny na Zachodzie. Witold Łokuciewski otrzymał propozycję wstąpienia do Polskich Sił Powietrznych. Kiedy wsiadł do MIGa-15 i zaczął na nim wykonywać akrobacje, obecnym na lotnisku opadły szczęki. Od razu uznano go za zdolnego do dalszej służby. Przez kolejne lata robił w wojsku karierę, której zwieńczeniem był awans na pułkownika i stanowisko attache wojskowego w ambasadzie PRL w Londynie, które objął w 1969 roku. Po przyjeździe do miasta, które tak dobrze znał spadł na niego bardzo dotkliwy cios.
Jego dawni koledzy, którzy po wojnie pozostali w Wielkiej Brytanii uznali go za zdrajcę.
„Łotr”, „łajdak”, „sprzedawczyk” – dawni przyjaciele nie przebierali w słowach. W ich oczach zaprzedał się komunistom i podeptał wszystko, co go z nimi kiedyś łączyło. Stał się pariasem. Ostentacyjne okazywali mu pogardę.
Podczas jednego z przyjęć w ambasadzie Łokuciewski dostrzegł wśród zaproszonych gości swojego dobrego kolegę ze Szkoły Orląt Tadeusza Andersza, który w czasie wojny walczył w 315 Dywizjonie „Dęblińskim”. Podszedł z wyciągniętą dłonią, by go przywitać. Andersz splunął na podłogę, odwrócił się i wyszedł.
Powojenni emigranci nie rozumieli, że w kraju będącym sowieckim satelitą życie zmuszało ludzi do podejmowania bolesnych kompromisów. Zwłaszcza ludzi o takim życiorysie jak Tolo.
Łokuciewski nie próbował się tłumaczyć przed nimi. Raz tylko, kiedy jeden z dawnych znajomych zapytał go dlaczego zgodził się na współpracę z komunistami odparł „Zmusili mnie”.
Bardzo cierpiał z powodu ostracyzmu okazywanego przez dawnych kolegów.
Tylko jeden z nich w dalszym ciągu utrzymywał z nim kontakt. Był to Janek Zumbach – zabijaka o sardonicznym śmiechu i olbrzymim poczuciu humoru. On dobrze wiedział jakie to uczucie być czarną owcą. Po wojnie wiódł barwne życie jako awanturnik, szmugler i najemnik. Walczył w Afryce podczas secesji Biafry i Katangi. Dawni koledzy uważali go za odszczepieńca, który zostając najemnikiem „podeptał honor polskiego lotnika”.
Nie przeszkadzało im to jednak prosić go o pożyczki, kiedy przycisnęła ich emigracyjna bieda…
W 1971 roku Witold Łokuciewski zakończył swoją misję dyplomatyczną i wrócił z żoną do Warszawy. Trzy lata później przeszedł na emeryturę i zajął się działalnością kombatancką i społeczną. Był często zapraszany do szkół, domów kultury i aeroklubów, gdzie opowiadał o swoich wojennych przeżyciach. W 1989 roku bez powodzenia startował w wyborach do Sejmu. Zmarł 17 kwietnia 1990 roku. Jego grób znajduje się na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach.

Przeczytaj także:
Najemnik z Dywizjonu 303
Kronikarz
Tułacze, robotnicy, więźniowie i najemnicy

Dostęp:

Zieliński J., 303 Dywizjon Myśliwski Warszawski im. Tadeusza Kościuszki, Bellona, Warszawa 2003.
Lynne Olson i Stanley Cloud, Sprawa honoru, A.M.F. Plus Group Sp. z o.o., 2004.
Wojciech Zmyślony, Witold Łokuciewski, http://www.polishairforce.pl Dostęp 23.11.2010