Iza, co nie znała strachu

Peru, droga między Cuzco, a Arequipą, początek lat 70-tych.
Zdezelowany autobus powoli jechał górską serpentyną kołysząc się niemiłosiernie. W środku panował straszliwy smród – peruwiańscy wieśniacy jechali na targ i wieźli ze sobą klatki z kurami i kaczkami. Jeden z nich pod siedzeniem upchał duży kosz z prosiakiem, któremu podróż najwyraźniej nie przypadła do gustu, ponieważ cały czas kwiczał przeraźliwie.
Nagle kierowca ostro zahamował. Przed pojazdem pojawiło się pięć postaci z kominiarkami na twarzach i kałasznikowami w rękach. Jeden z nich szarpnął za klamkę i po chwili pięciu zbirów było już w środku. Kierowca coś krzyczał po hiszpańsku, ale uderzenie kolbą w głowę uciszyło go.
Bandyci rozejrzeli się po autobusie. Wieśniacy pochowali się za siedzeniami i drżącymi głosami szeptali modlitwy.
Przy drzwiach, w pierwszym rzędzie siedziała kobieta w średnim wieku o białej, europejskiej twarzy. W przeciwieństwie do reszty pasażerów nie kuliła się ze strachu. Bandyci spojrzeli na nią ze zdziwieniem. Ona się do nich uśmiechała!
A raczej – śmiała się z nich kpiąco, jakby byli chłopcami uzbrojonymi w pistolety na wodę.

„Ja się po prostu nigdy nie boję. Mam taki defekt charakteru” – mówiła o sobie Izabela Horodecka – najskuteczniejsza wywiadowczyni oddziału specjalnego Armii Krajowej wykonującego wyroki śmierci na zdrajcach, konfidentach i szmalcownikach.
Urodziła się jako Izabela Malkiewicz 1 maja 1908 roku w Moskwie w rodzinie polskich zesłańców. Jej ojciec ukończył w Rosji studia i dostał dobrą pracę w firmie dostarczającej rury do ropociągów w Baku. Jej matka pracowała jako nauczycielka. Cała rodzina mieszkała w obszernej willi w podmoskiewskiej miejscowości Czuchlinka. Wiedli dobre, spokojne życie. Pieniędzy nie brakowało, domem zajmowała się kilkuosobowa służba, mieli mnóstwo przyjaciół i znajomych – w Czuchlince mieszkała spora polska kolonia.
Rewolucja bolszewicka łaskawie ich ominęła, ale oznaczała koniec życia na dotychczasowym poziomie. Począwszy od kwietnia 1918 roku Polacy z Czuchlinki zaczęli wracać do Polski. Bolszewicy piętrzyli trudności z uzyskaniem wiz wyjazdowych, żądali dowodów, że repatriant pochodzi z Polski. Na szczęście ojciec Izabeli urodził się w Wilnie i na tej podstawie cała rodzina otrzymała wizy. Do Wilna przyjechali w listopadzie 1918 roku. Po kilkumiesięcznym pobycie u rodziny ojca ruszyli do Warszawy, gdzie zaczęli odbudowywać utracony poziom życia. Ojciec Izabeli został jednym z dyrektorów państwowego monopolu solnego, a rodzina wkrótce zaczęła obracać się w wyższych kręgach towarzyskich przedwojennej Warszawy.
Izabela po ukończeniu gimnazjum zaczęła pracę w biurze statystycznym ZUS. 1 stycznia 1932 roku wyszła za mąż za prawnika Zygmunta Horodeckiego. Rok później dostał on propozycję pracy na Śląsku i Horodeccy przeprowadzili się do Rybnika, gdzie mieszkali przez następne cztery lata.
Do Warszawy wrócili w 1937 roku i zamieszkali w pięknym apartamencie przy ulicy Walecznych. Zygmunt zaczął pracować w Ministerstwie Sprawiedliwości, a Izabela zapisała się na kilkumiesięczny kurs pielęgniarski Czerwonego Krzyża. Po jego ukończeniu przez pół roku pracowała w Szpitalu Ujazdowskim, po czym została przesunięta do rezerwy medycznej.
Pod koniec sierpnia 1939 roku Izabela Horodecka została zmobilizowana i przydzielona do zespołu chirurgicznego szpitala, w którym niedawno praktykowała. Od chwili wybuchu wojny asystowała jako instrumentariuszka przy operacjach i opatrywała lżej rannych. Wśród huku wybuchających bomb lekarze i pielęgniarki pracowali non stop 24 godziny na dobę. Dopiero piątego września słaniająca się na nogach ze zmęczenia Izabela dostała krótką przepustkę. Dowiedziała się, że Zygmunt czeka na nią w restauracji na Nowym Świecie. Spotkali się i przez kilka godzin spacerowali opustoszałymi ulicami Warszawy. Potem odprowadził ją do szpitala. Tego dnia Izabela widziała swojego męża po raz ostatni.
Zygmunt wraz z innymi pracownikami Ministerstwa Sprawiedliwości został ewakuowany na Polesie. Po 17 września zdołał uciec bolszewikom i zamieszkał u swojej rodziny w Wilnie. NKWD aresztowało go w czerwcu 1941 roku. Trafił do łagru, z którego wyszedł po roku i dołączył do Armii Andersa. Przeszedł z nią cały szlak bojowy, walczył pod Bolonią i Monte Cassino. Po wojnie przez pewien czas mieszkał w Wielkiej Brytanii, dokąd starał się ściągnąć Izabelę. Potem wyjechał do USA. Zmarł w 1997 roku na Florydzie.
Izabela wraz z całym personelem Szpitala Ujazdowskiego została ewakuowana pod granicę rumuńską. Dostali rozkaz zorganizowania szpitala polowego w Trembowli. Szpital ten prowadzili do listopada, po czym wrócili do Warszawy.
Izabela znalazła zatrudnienie jako księgowa w Kawiarni Artystów Polskich, w której pracowała jej siostra – przedwojenna aktorka. W 1942 roku jeden z klientów kawiarni, Jan Przybylski zaproponował jej podobną posadę za znacznie lepsze wynagrodzenie w swojej firmie budowlanej. Zgodziła się. Szybko zorientowała się, że firma jest w rzeczywistości przykrywką dla podziemnej działalności. W jej magazynach gromadzono broń, amunicję i materiały wybuchowe, które później dostarczano firmowymi samochodami do oddziałów Podziemia.
Izabela została zaprzysiężona jako żołnierz AK. Na początku 1943 roku, kiedy Gestapo zaczęło się interesować firmą Przybylskiego została przesunięta do oddziału specjalnego 993W Komendy Głównej Armii Krajowej.
17 marca 1943 roku spotkała się w mieszkaniu przy ulicy Barskiej z dwoma oficerami oddziału, do  którego otrzymała przydział. Ci bez ogródek wyjaśnili na czym będzie polegała jej nowa praca.
„Będzie pani pracować przy likwidacji gestapowców, zdrajców, konfidentów i szmalcowników. Jest pani na tyle mocna, by dać sobie radę?” - zapytał porucznik Leszek Kowalewski ps.”Twardy”.
Odparła, że tak.
W ten sposób wychuchana, wychowana w cieplarnianych warunkach dziewczyna z dobrego domu trafiła do oddziału bezlitosnych, zawodowych zabójców.
Do jej zadań należało przygotowanie akcji likwidacyjnej od strony wywiadowczej i logistycznej – rozpoznanie celu, ustalenie dziennej rutyny, wyznaczenie optymalnego miejsca i czasu egzekucji, rozdanie broni wykonawcom wyroku, a gdy było po wszystkim – odebranie jej i ukrycie.
„Obcynkowanie”, czyli zidentyfikowanie celu przeprowadzała zawsze bardzo dokładnie – za jej pomyłkę niewinny człowiek mógł zapłacić życiem. Od dowództwa dostawała bardzo ogólnikowe informacje – adres osoby i jej przybliżony wygląd. W warunkach konspiracyjnych trudno było o dokładniejsze dane. Zebranie takowych było właśnie jej zadaniem.
Jej pierwszą „klientką” była Wanda Mostowicz – konfidentka Gestapo, współodpowiedzialna za wydanie generała „Grota” Roweckiego, komendanta głównego Armii Krajowej. Nie pracowała i nie miała ustalonej rutyny dnia. Chodziła na co dzień w żałobie po mężu, również konfidencie zlikwidowanym wcześniej przez AK. Traf chciał, że w tym samym domu, co ona mieszkała inna kobieta będąca w żałobie. Obie były w podobnym wieku, obie ubrane na czarno. Różnił je drobny detal (koronka) w żałobnym kapeluszu. Po tym detalu Izabela Horodecka zidentyfikowała zdrajczynię.
Innym razem otrzymała informację, że jej kolejnym celem jest niejaki Zajączkowski. Według opisu był to wysoki, przystojny brunet, który często przesiadywał w kawiarni na ulicy Kruczej. Izabela zaczęła tam bywać i faktycznie – szybko dostrzegła człowieka idealnie pasującego do podanego opisu. Zaczęła go rozpracowywać, jednak na wszelki wypadek postanowiła sprawdzić także tożsamość innych bywalców przybytku. Okazało się, że wspomniany Zajączkowski był barmanem. Wbrew opisowi był to człowiek niskiego wzrostu, rudy i brzydki.
Podobną dokładnością musieli wykazać się wykonawcy wyroku, by nie zranić osób postronnych. Wspomnianą Wandę Mostowicz zlikwidował Ryszard Duplicki ps.”Gil”. Zabiegł drogę rikszy, którą jechała i wpakował w nią cały magazynek stena, nie drasnąwszy rikszarza.
Przed każdą akcją Izabela rozdawała wykonawcom wyroku broń i zabierała dokumenty. Kiedy było już po wszystkim zamachowcy oddawali jej dymiące jeszcze pistolety i pobierali swoje kennkarty. A ona z torbami wyładowanymi gorącą od strzałów bronią maszerowała przez miasto do lokalu konspiracyjnego.
Po jednej z akcji jechała rikszą z torbą pełną pistoletów i futerałem na skrzypce, w którym ukryty był szmajser. Na  placu Zbawiciela wjechali prosto w łapankę. Izabela natychmiast rozpuściła włosy, rozchyliła kolana, zapaliła papierosa i… uśmiechnęła się promiennie do najbliższego żandarma. Ten obojętnym wzrokiem omiótł panienkę lekkich obyczajów wracającą do domu po całonocnej zabawie i przepuścił ją przez kordon.
W pracy bardzo pomagał jej fakt, że przed wojną jej rodzina należała do warszawskiej elity i miała rozległe znajomości. Rozpoznając cel ubierała się zawsze bardzo elegancko – staranny makijaż, drogie futro. Taki wygląd oddalał podejrzenia, że ma coś wspólnego z konspiracją. Futro uratowało jej raz życie, kiedy torba, w której niosła steny rozdarła się i pistolety wypadły na ulicę. Izabela bez zmrużenia oka pozbierała broń i zawinęła w futro.
Rozpracowała i przygotowała egzekucje dwudziestu trzech zdrajców i szmalcowników. Nigdy nie miała wyrzutów sumienia słysząc strzały, które kończyły życie wystawionej przez nią osoby.
„Uczestniczyłam w wymierzaniu sprawiedliwości. Ginęli ludzie podli, mający krew na rękach. Zdrajcy, konfidenci, sprawcy zbrodni, winni śmierci i cierpienia setek, tysięcy ofiar. W dodatku potencjalnie nadal niebezpieczni dla otoczenia” – mówiła po wojnie.
Za jej sprawą od kul zamachowców zginęli między innymi groźni zdrajcy Kazimierz Lubarski i Eugeniusz Świerczewski, „król szmalcowników” Tadeusz Karcz, konfidenci Edward Traliszewski, Stefan Onyszkiewicz i Jan Paradowski.
Przygotowała także egzekucję jednego z najgroźniejszych funkcjonariuszy policji kryminalnej KriPo – Wilhelma Leitgebera. Był to wyjątkowy sadysta i bezwzględny szmalcownik. W dodatku renegat.
Pochodził z bardzo zasłużonej dla Polski rodziny o niemieckich korzeniach. Jego kuzyn był rzecznikiem prasowym generała Sikorskiego.
Miał doskonałe rozeznanie w Warszawie i dlatego był skrajnie niebezpieczny dla Armii Krajowej.
Wiedział, że wydano na niego wyrok śmierci i bardzo starannie się ukrywał. Izabeli udało się go namierzyć przy użyciu przedwojennych kontaktów towarzyskich. Okazało się, że Leitgeber mieszka w dzielnicy niemieckiej, co bardzo utrudniło akcję. Mimo to Izabela uparła się, by ją przeprowadzić. Dowiedziała się, że został niedawno ranny w jakiejś strzelaninie i cały czas przebywa w domu. Doprowadziła wykonawców wyroku do jego mieszkania, rozdała im broń oraz wręczyła odręczny plan lokalu. Zamachowcy zapukali do drzwi trzymając przed sobą wielki bukiet kwiatów dla rannego gospodarza. Okazało się, że trafili idealnie – Leitgeber właśnie urządzał imprezę dla kumpli z Gestapo. Kiedy zdjął łańcuch z drzwi, by przyjąć bukiet AK-owcy wpadli do środka i seriami ze stenów rozwalili całe towarzystwo.
Podobny przebieg miała przeprowadzona w marcu 1944 roku akcja likwidacji Michaiła Pohotowki – prezesa Komitetu Ukraińskiego w Warszawie, który prowadził rekrutację do jednostki SS „Galizien”. Izabela rozpracowała jego rozkład zajęć i ustalonego dnia do gmachu Komitetu wpadło kilku uzbrojonych po zęby zamachowców, którzy oprócz Pohotowki zlikwidowali kilkunastu ukraińskich renegatów.
Ostatnią akcję Izabela przygotowała dwa tygodnie przed wybuchem Powstania.
1 sierpnia 1944 roku oddział specjalny 993W został przemianowany na kompanię „Zemsta” i wszedł w skład Zgrupowania „Radosław”. Izabela została sanitariuszką. Walczyli na Woli i Starym Mieście. Byli ostatnim oddziałem, który przedarł się ze Starówki kanałami na Żoliborz. Pod koniec września Izabela trafiła do Puszczy Kampinoskiej i dołączyła do jednego z tamtejszych oddziałów partyzanckich. Była ranna podczas bitew pod Grójcem i Jaktorowem. Do Warszawy wróciła tuż po wyzwoleniu, w styczniu 1945 roku.
Natychmiast rozpoczęła starania o połączenie z mężem. Wiedziała, że przeżył, mieli ze sobą kontakt listowny. Władze jednak konsekwentnie odmawiały jej paszportu. W 1946 roku skontaktowała się z przemytnikami ludzi. Kiedy przerzut był już dopięty na ostatni guzik całą grupę aresztowało UB. Izabela znowu miała szczęście – wyszła ze spotkania kilka minut przed wkroczeniem ubeków.
Osiem razy próbowała wyjechać z Polski. Bezskutecznie. W 1954 roku Zygmunt poprosił ją o rozwód.
Izabela Horodecka nie wyszła ponownie za mąż. Do końca życia uważała się za żonę Zygmunta.
Powróciła do swojej przedwojennej pasji – wioślarstwa i zaczęła aktywnie działać w TKKF oraz Polskim Związku Kajakarskim. Uczestniczyła w niezliczonych spływach kajakowych. Po uzyskaniu paszportu w 1957 roku pływała po Eufracie i Tygrysie w Iraku, Menderesie w Turcji i Gwadalkiwirze w Hiszpanii. Bardzo dużo podróżowała – ogółem zwiedziła 55 krajów na sześciu kontynentach. Na początku lat 70-tych wybrała się do Ameryki Południowej, gdzie odwiedziła m.in. Peru. Był to czas największej aktywności terrorystów ze Świetlistego Szlaku. Pewnego dnia zaatakowali oni autobus, którym podróżowała. Wiedziała, że kilka dni wcześniej ci sami ludzie w tym samym miejscu rozstrzelali pasażerów innego autobusu. Mimo tego zamiast się przestraszyć – roześmiała się. Terroryści puścili ich wolno.
Po prostu nie potrafiła się bać. Taki defekt charakteru…
Izabela Horodecka zmarła 1 kwietnia 2010 roku w swoim mieszkaniu na Saskiej Kępie w Warszawie w wieku 101 lat. Za służbę w AK otrzymała Order Virtuti Militari i trzykrotnie Krzyż Walecznych. Kilka lat przed śmiercią została awansowana na stopień podpułkownika Wojska Polskiego.

Przeczytaj także:
Los kolaboranta
Pierwsza krew

Źródło:

Stanisław Gębski, Krzysztof Książek, Izabella Horodecka z domu Małkiewicz (w konspiracji Teresa Zawilska) (1908-2010)

Włodzimierz Kalicki, Izabella od wyroków, Wysokie obcasy, 24.09.2005.
Izabela Horodecka, Archiwum Historii Mówionej, http://ahm.1944.pl Dostęp 7.01.2011