Uciekinier

Okolice Kołobrzegu, 5 marca 1953 roku, godzina 9:00.
Myśliwiec zanurkował tak gwałtownie, że pilotowi pociemniało w oczach, a na czole pojawił się zimny pot. Jeszcze zbyt dobrze nie opanował tej maszyny – miał na niej wylatane dopiero kilka godzin. Kiedy wskazówka wysokościomierza wskazała 200 metrów wyrównał lot. Pod Migiem w szalonym pędzie przelatywały nadmorskie wioski. Na horyzoncie widać było jakieś większe miasto. Czy to Kołobrzeg? Tak, to chyba Kołobrzeg… A więc już czas. Sięgnął do przełącznika zwalniającego dodatkowe zbiorniki paliwa. Uwolniony od ciężaru samolot skoczył do przodu jak koń dźgnięty ostrogą. Pilot wykonał ostry skręt w prawo.
- Franek, gdzie jesteś, do cholery?! Pospiesz się! – w słuchawkach rozbrzmiał zdenerwowany głos instruktora.
Pilot pokręcił przełącznikiem radia i nastawił je na częstotliwość alarmową. Czy już wiedzą? Nie, to niemożliwe – uspokajał sam siebie. Radio milczało.
Kiedy znalazł się nad morzem zniżył lot do pułapu kilkunastu metrów. Kątem oka zauważył jakiś kuter. Dwóch rybaków rzuciło się na pokład widząc, jak stalowoszary kształt przelatuje tuż nad ich łajbą. Pęd powietrza zakołysał starym kutrem.
Pilot odetchnął głęboko. Najgorsze miał już za sobą. Tuż nad falami gnał z prędkością 800 kilometrów na godzinę prosto na północ, ku wolności.

Kiedy na początku lat 50-tych rozgorzała wojna w Korei, Stalin doszedł do wniosku, że państwa NATO mogą wykorzystać sytuację i zaatakować ZSRR od zachodu. Nakazał więc wzmocnienie przedpola swojego imperium polegające na dozbrojeniu polskich sił zbrojnych w najnowsze zdobycze radzieckiej techniki wojskowej. Rosjanom szczególnie zależało na silnym polskim lotnictwie. Zaczęli więc intensywnie szkolić pilotów i wyposażać ich w odrzutowce, przede wszystkim w najnowsze myśliwce Mig-15, które w tym samym czasie na drugim końcu świata, w Korei siały trwogę wśród amerykańskich pilotów latających na słabiej uzbrojonych Sabre’ach.
Lotnictwo było uważane za elitarny rodzaj sił zbrojnych, dlatego selekcja kandydatów na pilotów była wyjątkowo ostra. Przyszły lotnik musiał być nie tylko okazem zdrowia o sokolim wzroku, ale przede wszystkim mieć „właściwe” pochodzenie – robotnicze lub chłopskie. Było ono skrupulatnie sprawdzane. Jakiekolwiek odstępstwo od obowiązującego schematu (nieprawomyślne poglądy, wujek w AK, rodzina za granicą itp.) skutkowało natychmiastowym odsunięciem od latania i wysłaniem do brygady budowlanej lub do kopalni na Górnym Śląsku.
Były to najciemniejsze lata zimnej wojny, Stalin był w pełni sił. PRL przypominał szczelnie zamknięty obóz karny, z którego nie wyśliznie się nawet mysz. Oficjalnych wyjazdów zagranicznych praktycznie nie było, zaś ucieczki przez zieloną granicę próbowali tylko najwięksi desperaci. Komuniści zdawali sobie sprawę, że piloci wojskowych odrzutowców mogą w miarę łatwo „prysnąć” na Zachód, dlatego kontrole i siatki agenturalne w pułkach lotniczych były szczególnie silne. W każdej jednostce lotniczej niepodzielną władzę sprawował oficer polityczny – zazwyczaj zakamieniały komunista bez żadnych wątpliwości ideologicznych. Do jego zadań należało ustawiczne kontrolowanie pilotów, tropienie najdrobniejszych nieprawomyślności i aplikowanie odpowiedniej dawki indoktrynacji.
Zmorą tamtych czasów było niekończące się pisanie własnych życiorysów. Każdy z pilotów skrobał swoje CV kilka razy w miesiącu. Oficer polityczny przeglądał je później, wyłapywał nadrobniejsze nieścisłości i wzywał delikwenta na rozmowę.
Do jego zadań należało także werbowanie kapusiów. Każdy pilot miał bacznie obserwować swoich kolegów i donosić politycznemu o najdrobniejszych wykroczeniach typu „Pijany porucznik Kowalski opowiedział w knajpie dowcip, że komunizm zwycięży kiedy Coca-Cola będzie kosztowała 5 kopiejek”.  Ci, którzy odmawiali donoszenia na kolegów musieli się liczyć z wezwaniem na dywanik i szeregiem nieprzyjemności. Wielu nie odmawiało. Ocenia się, że w pułkach lotniczych około 30% personelu regularnie donosiło na kolegów. Czasem jedno nieostrożne słowo rujnowało całą karierę.
Franciszek Jarecki urodził się we wrześniu 1931 roku w Gdowie koło Wieliczki. Kiedy miał kilka lat jego ojciec Ignacy, zawodowy oficer, dostał przydział do jednostki w Stanisławowie, gdzie przeniósł się z całą rodziną. Poległ w czasie kampanii wrześniowej. Kiedy wojna się skończyła matka wraz z czternastoletnim Franciszkiem przeniosła się do Bytomia.
Franek chciał być pilotem od chwili, gdy w wieku pięciu lat po raz pierwszy zobaczył samolot. W 1946 roku sfałszował podpis matki, by zapisać się na wymarzony kurs szybowcowy, a cztery lata później dostał się do słynnej dęblińskiej Szkoły Orląt. Ukończył ją jako prymus.

W 1952 roku trafił do 31. Pułku Myśliwskiego stacjonującego na warszawskim Bemowie. Ta jednostka jako pierwsza otrzymała radzieckie Migi-15. Pilotów szkolili Rosjanie, którzy jednocześnie po cichu szukali ochotników na wojnę w Korei. Żaden z Polaków nie chciał walczyć na drugim końcu świata, więc rosyjska akcja rekrutacyjna zakończyła się fiaskiem. Doprowadziło to do wielu napięć między rosyjskimi instruktorami, a polskimi pilotami.
Franciszek Jarecki był jednym z najlepszych kursantów, co zwróciło na niego uwagę oficerów politycznych, którzy za wszelką cenę chcieli zwerbować popularnego wśród kolegów pilota. Miał szpiegować innych pilotów, donosić o planowanych ucieczkach i podejrzanych zachowaniach. Wykręcał się jak mógł, ale w końcu usłyszał, że jeśli nie zacznie kapować to i na niego coś znajdą. Na Franka padł blady strach. Bał się, że wyjdzie na jaw fakt, że jest synem przedwojennego oficera, że jego matka przez jakiś czas prowadziła sklep w Bytomiu oraz, że – o zgrozo – posiada dalszą ciotkę w Stanach. W listopadzie 1952 roku zaczął planować ucieczkę.
Dwa miesiące wcześniej został przeniesiony do 28. Pułku Myśliwskiego stacjonującego na lotnisku w Redzikowie pod Słupskiem i wyposażonego w najnowsze samoloty Mig-15 bis. Zadaniem pilotów Pułku było patrolowanie i obrona wybrzeża. Oficerowie polityczni wmawiali im, że na Bornholmie znajduje się olbrzymia baza amerykańska, z której startują samoloty zrzucające nad Polską stonkę ziemniaczaną i dywersantów.
Po południu 4 marca 1953 roku dowódca wezwał do siebie Jareckiego i przekazał mu plan ćwiczeń na dzień następny. Młody podporucznik miał wykonać lot ćwiczebny na wysokości 1500 metrów z porucznikiem Caputą na trasie Słupsk – Darłowo – Kołobrzeg – Kamień Pomorski. Nad Kamieniem mieli wykonać zwrot i wrócić do bazy. Początkowo miał prowadzić Caputa, który pełnił funkcję instruktora. W okolicach Kołobrzegu Jarecki miał przejąć prowadzenie i przelecieć nad kolejnymi punktami kontrolnymi.
Jeszcze zanim spotkanie się zakończyło Jarecki podjął decyzję, że to będzie dzień ucieczki.
Tej nocy nie udało mu się zasnąć.
Następnego dnia od rana kręcił się po lotnisku. Niedaleko pasa startowego stała para dyżurnych Migów, zatankowanych i uzbrojonych, gotowych do natychmiastowego startu. Zagadał jednego z pilotów i wykorzystawszy jego nieuwagę wspiął się do kabiny myśliwca i podejrzał częstotliwość, na jaką nastawiona była radiostacja.
Krótko przed godziną dziewiątą Caputa i Jarecki wsiedli do swoich maszyn i wystartowali. Osiągnęli pułap 1500 metrów i lecieli zaplanowaną trasą. Kiedy minęli Darłowo Jarecki ostro zanurkował i wyrównał lot na wysokości 200 metrów. Odrzucił dodatkowe zbiorniki paliwa, by zyskać na szybkości i przed Kołobrzegiem skręcił na północ, ku wyspie Bornholm. Przełączył radiostację na podpatrzoną częstotliwość alarmową. Chciał wiedzieć, czy już się zorientowali, że ucieka i czy próbują go ścigać. Nic takiego się nie działo.
Zdawał sobie sprawę z ryzyka. Osiem miesięcy wcześniej, w sierpniu 1952 roku podporucznik Edward Pytko podjął próbę ucieczki do Austrii. Ścigany nad Czechosłowacją zaczął kluczyć w chmurach. W końcu wskutek braku paliwa został zmuszony do lądowania w Wiener Neustadt w sowieckiej strefie okupacyjnej Austrii. Do strefy amerykańskiej zabrakły zaledwie dwie minuty lotu. Został natychmiast odstawiony do Polski i skazany na karę śmierci. Stracono go w więzieniu mokotowskim 29 sierpnia 1952 roku.
Porucznik Józef Caputa szybko zorientował się, że stracił kontakt wzrokowy z Jareckim. Połączył się z kontrolą lotów, która poleciła mu przerwać patrol i szukać Miga na trasie, którą właśnie przebyli. Podejrzewano, że Jarecki się rozbił. Dowódca bazy w Redzikowie wsiadł do szkolnego Jaka i osobiście poleciał na poszukiwania. Znaleziono tylko dwa zapasowe zbiorniki paliwa. Czyżby więc jednak… uciekł?
Jarecki w tym czasie był już nad Bornholmem. Krążył nad wyspą w poszukiwaniu amerykańskiej bazy, o której tyle mówili oficerowie polityczni. Ku swemu zdumieniu znalazł tylko niewielkie polowe lotnisko. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie kontynuować lotu do Kopenhagi, w końcu zdecydował się lądować na trawiastym pasie startowym.
Lądowanie w takich warunkach było bardzo ryzykowne. Mig to nie awionetka – waży kilka ton i ląduje z prędkością 180 kilometrów na godzinę. Mimo tego udało mu się bezpiecznie posadzić maszynę.

Pierwszą rzeczą jaką zobaczył po wyjściu z kabiny była tablica z napisami po… rosyjsku. Na szczęście okazało się, że to pozostałość po sowieckiej strefie okupacyjnej. Wokół Miga wkrótce zaroiło się od ludzi.
Na Bornholm przylecieli eksperci, którzy rozebrali maszynę i przewieźli do Kopenhagi, gdzie poddano ją szczegółowym badaniom.
Już po ucieczce Franciszek dowiedział się, że tego samego dnia w Moskwie zmarł Józef Stalin.
Jarecki po przesłuchaniu w Kopenhadze pojechał do Monachium, gdzie w Radiu Wolna Europa opowiedział o swoich przeżyciach. Potem pojechał do Wielkiej Brytanii, gdzie został poddany szczegółowym przesłuchaniom prowadzonym przez oficerów wywiadu brytyjskiego i amerykańskiego. Podczas pobytu w Londynie spotkał się z generałem Andersem, który odznaczył go Krzyżem Zasługi.
Mig-15, którym uciekł na duńską wyspę został odesłany po kilku tygodniach statkiem do Polski. Maszyna nosiła liczne ślady gipsowych odlewów.
Potem Franciszek Jarecki pojechał do Stanów Zjednoczonych, które miały stać się jego nową ojczyzną. W Waszyngtonie otrzymał czek na 50 tysięcy dolarów – nagrodę, jaką Amerykanie przeznaczyli dla pierwszego pilota z bloku wschodniego, który dostarczy im Miga-15.
Uzyskał amerykańskie obywatelstwo bez wymaganych siedmiu lat pobytu – „usynowił” go jeden z kongresmanów polskiego pochodzenia. Akt nadania obywatelstwa podpisał osobiście prezydent Dwight Eisenhower.

Polski pilot stał się sensacją medialną za oceanem. Udzielił setek wywiadów, występował przed kamerami telewizyjnymi, był honorowym gościem licznych parad. W towarzystwie swojego imiennika – Franciszka Gabryszewskiego, amerykańskiego asa myśliwskiego z II Wojny Światowej odbył tournée po bazach wojskowych. Odwiedził także Holywood, gdzie poznał wiele filmowych gwiazd. Wśród jego przyjaciół byli m.in. Clark Gable i Ronald Reagan.
W tym samym czasie w jego dawnej jednostce w Polsce działy się dantejskie sceny. Poleciały głowy dowódców i instruktorów. Większość z nich do końca życia musiała pożegnać się z lataniem, kilku wylądowało w więzieniu. Szykanom poddano matkę Jareckiego, Walerię. Dopiero pod koniec życia komuniści pozwolili jej wyjechać do Kanady. Stamtąd pojechała do Stanów, gdzie spotkała się z synem po wielu latach rozłąki.
Kiedy szum medialny opadł Franek wziął się za budowanie nowego życia za oceanem. Ukończył studia na Uniwersytecie Kalifornijskim, potem Alliance College. Uzyskał tytuł doktora nauk technicznych i zaczął pracować jako przedstawiciel handlowy. W 1968 roku założył firmę Jarecki Valves produkującą zawory precyzyjne. Firma stopniowo się rozrastała, powstały jej filie w Azji i Australii, a jej właściciel został zamożnym człowiekiem. Dwukrotnie się ożenił i dorobił szóstki dzieci.
Komuniści jednak o nim nie zapomnieli. Na początku lat 60-tych w środowisku lotniczym w Polsce rozeszła się plotka jakoby wywiad zlikwidował uciekiniera. Faktycznie, w 1961 roku samochód, którym jechał Franciszek Jarecki został ostrzelany przez nieznanych sprawców. On sam wyszedł jednak z zamachu bez szwanku.
Franciszek Jarecki zmarł w Erie w Pensylwanii 24 października 2010 roku.
Kombinezon lotniczy, w którym uciekł z Polski jest dzisiaj jednym z eksponatów w National Air and Space Museum w Waszyngtonie.

Kombinezon lotniczy Franciszka Jareckiego w waszyngtońskim muzeum.

Przeczytaj także:
As i agent
Niepokorny Gabby

Źródło:

Tadeusz Pióro, Ucieczki oficerów LWP w latach 1948-1990, http://www.videofact.com, Dostęp 9.06.2011
Tomasz Zając, Migiem na Zachód, http://doza.o2.pl, Dostęp 9.06.2011
Robert Kisiel, Migiem na wyspę, http://www.focus.pl, Dostęp 9.06.2011
Franciszek Grabowski, MiG-iem na Bornholm, Nasz Dziennik, 19-20.02.2011
Escape to the west… the Frank Jarecki story, http://www.jareckivalves.net, Dostęp 9.06.2011