Operacja „Pastorius”, czyli historia zdradzonego szpiega
Niedaleko osady Amagansett, Long Island, stan Nowy Jork, 13 czerwca 1942 roku, godzina 0:30.
Gęsta mgła spowijała wydmy oddzielające plażę od reszty wyspy. Na piaszczystą stromiznę wdrapywał się 21-letni kadet Straży Wybrzeża John Cullen. Próbował oświetlić sobie drogę latarką, ale snop światła z trudem przebijał się przez gęste opary. W końcu dotarł na szczyt. Po krótkim odpoczynku ruszył na północ.
Nagle usłyszał coś jakby stłumiony krzyk. W odległości kilku metrów od niego pojawił się zarys jakiejś postaci.
- Straż Wybrzeża! Stój! Kim jesteś!? – zawołał kierując latarkę w stronę intruza. Postać podeszła do niego i John ujrzał twarz około czterdziestoletniego mężczyzny.
- Dobry wieczór! Jestem George Davis z Southampton – odezwał się mężczyzna – Wybrałem się na ryby, ale jak pan widzi pogoda nie dopisała. Fale zmyły moją łódź na brzeg.
Mężczyzna mówił po angielsku z twardym akcentem, ale John nie zwrócił na to uwagi. Zamierzał odejść, kiedy nagle za plecami mężczyzny pojawiła się inna postać i odezwała się po niemiecku. Ten odwrócił się i syknął ze złością „Wracaj do pozostałych!”. Zanim John zdążył zareagować rzekomy rybak z Southampton rzucił się na niego, wyrwał latarkę, przydusił kolanem do ziemi i świecąc mu prosto w twarz zapytał:
- Masz ojca i matkę?
Przerażony John skinął twierdząco.
- Nie chcę cię zabijać, więc zapomnij o tym co widziałeś. Weź to i spieprzaj stąd.
Zwolnił ucisk, oddał latarkę, wcisnął zdumionemu kadetowi do ręki plik dwudziestodolarówek, po czym zniknął we mgle.
John stał jak sparaliżowany.
Na pomysł wysłania sabotażystów do Stanów Zjednoczonych wpadł w 1941 roku szef Abwehry admirał Wilhelm Canaris. Do tej misji wybrano ludzi, którzy przed wojną spędzili wiele lat w Stanach Zjednoczonych i znali perfekcyjnie język angielski. Dwóch przyszłych sabotażystów posiadało nawet obywatelstwo amerykańskie. Żaden z nich nie miał przeszkolenia wywiadowczego, więc zorganizowano dla nich kilkutygodniowy kurs wywiadu w jednej z podberlińskich miejscowości.
Uznano, że kilka tygodni intensywnego szkolenia całkowicie wystarczy. To tak, jakby studentowi pierwszego roku medycyny kazano dokonać operacji przeszczepu serca…
Misję opatrzono kryptonimem „Pastorius” od Francisa Daniela Pastoriusa – jednego z pierwszych niemieckich osadników w Stanach Zjednoczonych.
Po ukończeniu kursu pierwszych czterech absolwentów: George John Dash, Ernst Burger, Richard Quirin i Heinrich Heinck weszło na pokład okrętu podwodnego U-202 Innsbruck, który wziął kurs na wschodnie wybrzeże USA. Krótko po północy 13 czerwca 1942 roku wylądowali u celu. Kiedy zakopywali sprzęt na plaży ich przywódca George Dash napatoczył się na młodego kadeta Straży Wybrzeża. Darował mu życie, co było wbrew temu, co podczas kursu wpajali mu niemieccy instruktorzy.
Inna sprawa, że nie był zbyt pilnym słuchaczem…
Czwórka sabotażystów zakopała większą część ekwipunku na plaży, po czym rozpłynęła się we mgle.
Tymczasem ocalony kadet John Cullen pobiegł co sił w nogach na posterunek Straży Wybrzeża w osadzie Amagansett i z trudem łapiąc oddech opowiedział przełożonemu kogo spotkał. Jako dowód pokazał mu plik dwudziestodolarówek. Natychmiast zorganizowano grupę pościgową, która po pobraniu broni udała się z Cullenem na miejsce nietypowego spotkania. Mgła już opadła, a zza chmur ukazał się księżyc. W jego świetle Amerykanie zobaczyli na morzu zanurzający się okręt. Szybko odnaleziono zakopany przez szpiegów ekwipunek. Składała się na niego spora ilość materiałów wybuchowych, detonatory, hitlerowskie mundury i… kilkanaście butelek brandy.
Około południa tego samego dnia informacja o niemieckich szpiegach dotarła do dyrektora FBI Edgara Hoovera. Ten przyjął ją jak dar niebios. Oto miał wreszcie szansę udowodnić prezydentowi Rooseveltowi przydatność jego organizacji dla amerykańskiego wysiłku wojennego. Natychmiast zarządził całkowitą blokadę informacji. Obawiał się powszechnej histerii antyszpiegowskiej w społeczeństwie, no i nie mógł dopuścić do tego, by szpiegów aresztował jakiś przypadkowy glina. Chciał, by cały splendor spłynął na niego i organizację, której szefował. Aby to się stało musiał schwytać szpiegów zanim zdążyli dokonać pierwszego aktu sabotażu. Rozpoczęło się największe polowanie w historii FBI.
Czterej szpiedzy tymczasem, po zakopaniu sprzętu na plaży spokojnie poszli na stację podmiejskiej kolejki LIRR (Long Island Rail Road), która zawiozła ich do Nowego Jorku. Tam postanowili odpocząć przed przystąpieniem do właściwej części misji i zakwaterowali się w jednym z najbardziej luksusowych hoteli.
Pieniędzy im nie brakowało – mocodawcy z Abwehry dali im 84 tysiące dolarów, co stanowiło równowartość około miliona dzisiejszych „zielonych”. Ponadto w wielokulturowej metropolii mogli czuć się bezpiecznie – ich niemiecki akcent nie zwracał niczyjej uwagi.
Zamiast planować złowrogie akty terrorystyczne chłopaki ruszyli w tan: nocne kluby, panienki, luksusowe restauracje. Słowem – żyć, nie umierać.
Przywódca grupy George John Dash miał jednak swój własny plan, o którym nie wiedzieli ani naziści, ani jego kumple – szpiedzy. Po kilku dniach od wylądowania na plaży na Long Island wywołał pod jakimś pretekstem jednego z nich, Ernsta Burgera. Obaj mężczyźni pojechali windą na dach hotelu. Tam Dash zwierzył się ze swojego tajnego planu.
Otóż nie miał zamiaru niczego wysadzać w powietrze ani sabotować. Nienawidził nazistów i chciał wydać całą operację Amerykanom. Chciał także, by Burger był po jego stronie.
Burger uśmiechnął się. On sam wielokrotnie myślał o tym samym. Podobnie jak Dash przed wojną mieszkał przez wiele lat w USA, gdzie uzyskał obywatelstwo i służył nawet w Gwardii Narodowej. Po powrocie do Niemiec spędził siedemnaście miesięcy w obozie koncentracyjnym, więc delikatnie mówiąc nie darzył nazistów sympatią. Zgodził się wziąć udział w misji by wydostać się z ogarniętej wojennym szaleństwem Europy.
Dash miał więc już sprzymierzeńca. Nie wiedział tylko w jaki sposób skontaktować się z Amerykanami. Podczas szkolenia Niemcy powiedzieli mu, że w FBI mają swoich ludzi, którzy będą utrudniali ewentualne śledztwo w sprawie dokonanych przez nich aktów sabotażu.
Zebrał się na odwagę i postanowił wykonać anonimowy telefon do biura FBI w Nowym Jorku. Recepcjonistka przełączyła go jakiegoś referenta, ten przekazał telefon do inspektora, inspektor w końcu połączył go z człowiekiem, który przedstawił się jako agent specjalny.
Dash przedstawił się jako „Pastorius” i zaczął ze szczegółami opowiadać o misji. Po kilku minutach rozmowy agent FBI nagle rozłączył się.
Dash spanikował. Czyżby właśnie rozmawiał z zakonspirowanym nazistowskim szpiegiem w FBI? I co teraz z jego sekretnym planem?
W rzeczywistości nie rozmawiał z żadnym agentem specjalnym, tylko z urzędnikiem siedzącym przy tzw. biurku świrów – miejscu, gdzie przełączano wszelkiej maści wariatów wydzwaniających do FBI i podających się za świadków lądowania UFO, Napoleonów, mesjaszy i innych proroków.
W środku największego polowania na szpiegów w historii FBI najważniejszy trop potraktowano jak telefon od świra.
Wstrząśnięty, ale nie zniechęcony Dash postanowił pojechać do Waszyngtonu i pójść prosto do siedziby główniej FBI. Polecił Burgerowi by miał oko na pozostałych członków misji i udał się do stolicy.
19 czerwca 1942 roku wkroczył do główniej kwatery FBI i zażądał rozmowy z Edgarem Hooverem. Potraktowano go tak samo, jak podczas rozmowy telefonicznej – uznano za jakiegoś wariata i odsyłano od Annasza do Kajfasza. Po odwiedzeniu kilkunastu biur będący u skraju wytrzymałości psychicznej Dash trafił przed oblicze zastępcy Hoovera – D. M. Ladda, który zgodził się poświęcić mu 10 minut ze swojego cennego czasu. Po raz kolejny rozpoczął swoją przemowę. Ladd potraktował go podobnie jak kilkunastu poprzednich urzędników – słuchał go z kamienną twarzą, potakiwał i dyskretnie zerkał na zegarek. Tego już było Dashowi za dużo. Wyjął z teczki 84 tysiące dolarów i rzucił je wicedyrektorowi FBI w twarz, która w ułamku sekundy straciła swój kamienny wyraz.
Dash został poddany intensywnemu przesłuchaniu. Śpiewał jak z nut. Wyjaśnił Amerykanom, że jego grupa była pierwszą z długiej serii misji sabotażowych, jakie naziści przygotowywali przeciw USA. Kolejne grupy miały lądować co sześć tygodni. Podał Amerykanom listę celów, jakie miał zaatakować.
Były to m.in. hydroelektrownia nad wodospadem Niagara, dworzec Pennsylvania Station w Newark, most w Nowym Jorku i kilka fabryk.
Opowiedział ze szczegółami cały swój życiorys oraz szkolenie, jakie przeszedł pod Berlinem. Oddał przesłuchującym go oficerom chustę, na której zapisano niewidocznym atramentem listę szpiegowskich kontaktów na terenie całych wschodnich Stanów Zjednoczonych.
Nie wiedział niestety jak sprawić, by atrament stał się widoczny – akurat tego dnia nie uważał na lekcjach. Chustą zajęli się specjaliści z FBI.
Przede wszystkim jednak wsypał swoich kolegów z grupy i podał ich dokładny adres. Wspomniał oczywiście o roli swojego wspólnika Burgera.
FBI natychmiast aresztowało pozostałych szpiegów. Dash nie wiedział gdzie i kiedy wyląduje kolejna grupa, ale wspomniana chusta, po potraktowaniu oparami amoniaku dostarczyła potrzebnych informacji.
Kolejna czteroosobowa grupa sabotażystów zdążyła już wylądować trzy dni wcześniej na Ponte Verda Beach na Florydzie, ale dzięki odcyfrowanym informacjom szybko została złapana.
Kiedy już wszystkich ośmiu szpiegów z bożej łaski było w rękach FBI Hoover zwolnił blokadę informacji. 28 czerwca 1942 roku Amerykanie w całym kraju przeczytali olbrzymie nagłówki gazet: „Ogromny sukces FBI!”, „Ośmiu niemieckich szpiegów złapanych!” itp. Hoover stał się najpopularniejszą osobą w państwie. Oczywiście nie powiedział dziennikarzom wszystkiego. Podczas konferencji prasowej nawet nie zająknął się o roli Dasha w wykryciu spisku. Hoover nie chciał się dzielić sukcesem z jakimś szpiegiem, choćby i nawróconym, więc przedstawił sprawę tak, jakby sabotażystów schwytano tylko dzięki mozolnej i pełnej poświęcenia pracy funkcjonariuszy FBI.
Georga Dasha, który wyobrażał już sobie siebie w roli bohatera siedzącego w kabriolecie i jadącego powoli Piątą Aleją wśród wiwatów zgromadzonych tłumów, ewentualnie odbierającego Medal Honoru z rąk prezydenta czekało potężne rozczarowanie. Został skuty i wrzucony do jednej celi z pozostałymi siedmioma szpiegami. Aresztujący go agent pocieszył go wprawdzie, że to tylko formalność i że za najdalej sześć miesięcy Hoover porozmawia z prezydentem, a ten nakaże zwolnić go z więzienia, ale i tak był to dla niego cios.
Hoover istotnie spotkał się z Rooseveltem w sprawie schwytanych szpiegów, ale przedstawił mu całą sprawę w identyczny sposób jak dziennikarzom. Nie powiedział ani słowa o Dashu.
Powstał problem co zrobić z sabotażystami-nieudacznikami. Racjonalnie rzecz ujmując nie popełnili żadnego przestępstwa. Normalny sąd skazałby ich co najwyżej za nielegalny wjazd na teren USA albo od razu wypuścił na wolność.
Roosevelt nie mógł do tego dopuścić. Chciał przykładowego procesu i surowego wyroku, który byłby wyraźnym sygnałem dla Hitlera. Cała ósemka stanęła więc przed sądem wojskowym, co oznaczało, że nie będzie żadnej ławy przysięgłych, żadnej apelacji i żadnych dziennikarzy.
Niemcy podczas procesu bronili się twierdząc, że zgodzili się na udział w misji tylko dlatego, by wydostać się z hitlerowskiej Rzeszy. Dash bronił się osobno. Jego adwokat próbował przekonać sędziów, że bez jego udziału sprawa pozostałaby niewykryta. Przywoływał fakt oszczędzenia młodego Johna Cullena i pełną współpracę w śledztwie.
Nie na wiele się to zdało. Po szesnastu dniach procesu cała ósemka została skazana na śmierć.
Czytając akta procesu Roosevelt dowiedział się, że Hoover oszukał go przypisując sobie całą zasługę wykrycia sabotażystów. Zmienił więc wyrok Dasha i Burgera. Dash dostał trzydzieści lat ciężkich robót, a Burger dożywocie. Pozostałych sześciu zostało straconych na krześle elektrycznym w waszyngtońskim więzieniu.
Hitler wściekł się na wieść o wpadce swoich szpiegów i zakazał organizowania dalszych misji sabotażowych przeciwko USA.
W 1948 roku prezydent Harry Truman wydał decyzję o zwolnieniu obu szpiegów z więzienia i deportowaniu ich do RFN.
Po powrocie obydwaj stali się pariasami. Byli uznawani za zdrajców w Niemczech i za kryminalistów w Stanach. Niemiecka opinia publiczna dodatkowo obciążała ich winą za śmierć współtowarzyszy. Resztę życia spędzili próbując odzyskać dobre imię, co im się jednak nie udało. Burger zmarł w 1975, a Dash w 1992 roku.
Źródło:
Eike Frenzel, Hitler’s Unfulfilled Dream of New York in Flames, Spiegel International, 16.09.2010.
Christopher S. Putnam, Operation Pastorius, http://www.damninteresting.com Dostęp 21.12.2010
Operation Pastorius, http://en.wikipedia.org Dostęp 21.12.2010