Tragiczne zwycięstwo
Stany Zjednoczone, Montana, 25 czerwca 1876 roku, godzina 12:00.
Oddział kawalerzystów pod dowództwem majora Marcusa Reno posuwał się powoli wzdłuż rzeki Little Bighorn. Grunt był błotnisty, kopyta koni zapadały się w nadrzecznym mule, a wysokie krzaki ograniczały widoczność. W końcu wyjechali na równinę i przystanęli. Przed ich oczami rozciągał się ogromny obóz indiański. Wśród setek białych tipi pasły się konie, wałęsały psy i dymiły niedogaszone ogniska. Mimo późnej pory obóz sprawiał wrażenie pogrążonego we śnie. Tylko w kilku miejscach widać było kobiety przygotowujące jedzenie i bawiące się dzieci.
- Naprzód! – krzyknął major.
Kawalerzyści rozciągnęli się w długa linię i ruszyli kłusem. Kobiety i dzieci natychmiast ich zauważyły i zaczęły krzyczeć.
Biali wyciągnęli rewolwery i w biegu rozpoczęli chaotyczny ogień w kierunku obozu. Od kul padło kilka kobiet i dzieci. Z setek tipi zaczęli wyskakiwać Siuksowie, Czejenowie i Arapaho, z których część trzymała w dłoniach nowoczesne karabiny. Indianie natychmiast dopadli koni i ruszyli naprzeciw wrogowi.
Major Reno rozkazał swoim ludziom zsiąść z koni i bronić się z ziemi. Kawalerzyści chwycili karabiny Springfielda i oddali salwę. Kilkunastu wojowników spadło z koni. Ale oto nadjeżdżali następni. I jeszcze następni.
- Hokka hey! – w powietrzu rozbrzmiewały bojowe okrzyki, a równina zaroiła się od uzbrojonych czerwonoskórych. Major zbyt późno zrozumiał swój błąd. Blady z przerażenia kazał swoim ludziom wsiadać na konie, potem z nich zsiadać, potem wsiadać znowu. Kawalerzyści rozpoczęli bezładny odwrót w stronę rzeki.
Indianie niespodziewanie się zatrzymali. Major Reno odwrócił się do swojego zwiadowcy – Krwawego Noża z plemienia Arikara by go spytać, co teraz przeciwnik zamierza zrobić. Nie zdążył. W tym samym momencie pocisk trafił zwiadowcę w twarz, a jego krew obryzgała majora.
Przerażony oficer odwrócił się i pobiegł w kierunku rzeki za swoimi żołnierzami.W drugiej połowie lat 70-tych XIX wieku Stany Zjednoczone zaleczyły już rany spowodowane wojną secesyjną, która zakończyła się ponad dekadę wcześniej. Kraj rozciągał się już od Atlantyku po Pacyfik, gospodarka rozwijała się w szalonym tempie, a do amerykańskich portów przybijały kolejne statki z emigrantami z Europy i Azji. Rdzenna ludność Ameryki, mimo licznych traktatów zawieranych z rządem była stopniowo spychana na zachód. Wszystkie umowy były regularnie łamane przez białych ludzi, co przychodziło im tym łatwiej, że uchwalona w 1787 roku Konstytucja USA nie nadawała Indianom żadnych praw. W świadomości społecznej funkcjonowali jako „dzicy”.
Na terenach przyznanych Indianom coraz częściej zaczęli pojawiać się osadnicy. Z początku były to jednostki o awanturniczym charakterze, z czasem jednak przyszli także myśliwi i rolnicy. Ziemie indiańskie były dość żyzne, więc coraz liczniejsi biali poczynali sobie na nich coraz śmielej. Indianami nikt z nich się nie przejmował.
Skoro „dzicy” mają z tym problem to niech sobie pójdą gdzie indziej.
W 1862 roku Indianie stracili cierpliwość. Dakotowie wszczęli powstanie w Minessocie, zabijając około 700 osadników, głównie kobiet i dzieci. Powstanie zostało krwawo stłumione przez armię amerykańską, a 38 Dakotów stanęło przed sądem i zostało rozstrzelanych za zbrodnie wojenne.
Walki jednak nie ustały. Próby wytyczenia szlaku z Fortu Laramie do Montany zaowocowały kolejną wojną amerykańsko-indiańską, która toczyła się w latach 1866-67. W roku 1868 zakończona ona została traktatem, który na zawsze gwarantował Dakotom święte dla nich Góry Czarne w Dakocie Południowej.
Spokój nie trwał długo.
W latach 70-tych XIX wieku w Górach Czarnych odkryto złoto, które natychmiast ściągnęło masy górników i poszukiwaczy. Rząd USA, by usankcjonować pogwałcenie traktatu zaproponował Dakotom sprzedaż gór. Ci z oburzeniem odmówili. Wybuchła kolejna wojna.
Wiosną 1876 roku Dakotowie opuścili wyznaczone im terytorium i udali się na zachód, do Montany, gdzie wódz Siedzący Byk zawarł przymierze z Czejenami i Arapaho. Podczas uroczystości Tańca Słońca miał wizję, podczas której przepowiedział wielką bitwę z białymi zakończoną zwycięstwem Indian.
Rząd amerykański postanowił wysłać ekspedycję karną. Do pierwszego starcia doszło 17 czerwca 1876 roku nad rzeką Rosebud. Wódz Dakotów Szalony Koń na czele 1500 wojowników zaatakował tysięczny oddział dowodzony przez generała Crooka. Bitwa rozegrała się w głębokim kanionie i trwała około sześciu godzin, co było rzeczą niespotykaną w historii starć z Indianami. Zazwyczaj bowiem atakowali oni z doskoku i szybko wycofywali.
Bitwa pozostała nierozstrzygnięta. Amerykanie stracili 28 żołnierzy, a Indianie 36 wojowników. Szalony Koń postanowił wycofać się, podobnie postąpił generał Crook. Ta bitwa opóźniła jego marsz i uniemożliwiła połączenie się z 7. pułkiem kawalerii pod dowództwem podpułkownika Custera, który właśnie zmierzał nad Little Bighorn.
George Armstrong Custer był jednym z najpopularniejszych oficerów wojsk Unii podczas wojny secesyjnej. Nie błyszczal co prawda jako kadet (ukończył akademię wojskową West Point w 1861 roku z ostatnią lokatą), ale szybko okazało się, że jest zdolnym dowódcą i urodzonym liderem. Podczas wojny walczył w szeregach Armii Potomaku i dosłużył się stopnia generała, który później utracił w wyniku powojennej redukcji etatów. Został mianowany podpułkownikiem i dowódcą 7. pułku kawalerii. Mimo to wielu podwładnych nadal tytułowało go generałem.
Potrafił doskonale zadbać o swój PR. Miał bardzo dobre kontakty z dziennikarzami i często zapraszał korespondentów wojennych, by mu towarzyszyli podczas przemarszów lub operacji wojskowych. Ci produkowali peany na jego cześć wysławiając go jako wzór oficera. Po wojnie zasłynął jako nieprzejednany wróg czerwonoskórych.
W wyprawie do Little Bighorn towarzyszył mu Mark Kellogg – reporter z małej gazety „Bismarck Tribune”. Jego notatnik znaleziony po bitwie przyczynił się do zwiększenia sławy Custera.
Do rzeki Little Bighorn dotarł ze swoim oddziałem 25 czerwca 1876 roku. Indiańscy zwiadowcy donieśli mu o olbrzymim obozie w dolinie rzeki, składającym się z setek tipi.
W obozie zgromadziło się więcej Indian, niż kiedykolwiek. Przybyli Dakotowie, Czejenowie, Arapaho i przedstawiciele innych plemion. Byli dobrze uzbrojeni – oprócz wojny z białymi powodem zgromadzenia były także zaplanowane wielkie łowy na bizony.
Indianie posiadali około pięćdziesięciu rodzajów broni palnej – od nowoczesnych, powtarzalnych winchesterów po stare muszkiety ładowane od przodu. Oprócz tego mieli lance, noże tomahawki i łuki – szczególnie przydatne w walce na pofałdowanym terenie. Amerykańscy kawalerzyści uzbrojeni byli w jednostrzałowe karabiny Springfielda – bardzo celne i o dużym zasięgu, ale niemożliwe do przeładowania podczas jazdy konnej oraz sześciostrzałowe rewolwery Colt.
Custer podzielił swoje siły na cztery części. Kapitan Benteen z 125 ludźmi miał obejść obóz od zachodu. Major Marcus Reno i jego batalion o sile 175 ludzi otrzymali rozkaz ataku na Indian od południa. Custer z 225 kawalerzystami miał wysforsować się naprzód, przekroczyć rzekę i uderzyć na obóz od północy. Pozostali żołnierze mieli pozostać z tyłu i pilnować taborów.
Major Reno ze swoim oddziałem poszedł wzdłuż rzeki i uderzył na obóz od południa. Popełnił duży błąd nie doceniając liczebności przeciwnika. Widząc między namiotami jedynie kobiety i dzieci uznał, że wojownicy udali się na polowanie i dał rozkaz do ataku. Zaalarmowani krzykami Indianie natychmiast zorganizowali kontratak. Major Reno dał rozkaz do odwrotu. Kawalerzyści zaczęli się cofać w kierunku rzeki gęsto padając trupem od indiańskich kul. Przekroczyli rzekę i wspięli się na jedno ze wzgórz. Tam dołączyli do nich żołnierze kapitana Benteena. Amerykanie okopali się na szczycie i stamtąd odpierali ataki Indian.
Custer w tym czasie posuwał się na północ wzdłuż rzeki wypatrując miejsca, gdzie mógłby ją przekroczyć i zaatakować obóz od północy.
Nagle kilkaset metrów przed jego oddziałem pojawiła się grupa indiańskich wojowników. Amerykanie ruszyli za nimi w pościg. Nie dogonili ich, ale pogoń zaprowadziła ich na szczyt wzgórza, z którego rozciągał się widok na cały obóz. Dopiero teraz Custer zdał sobie sprawę z liczby Indian, z którymi zadarł. Nie przeraził się – chęć pozyskania sławy była u niego zawsze znacznie silniejsza, niż strach przed śmiercią. Ze szczytu wzgórza zobaczył też szansę na zwycięstwo.
W tym samym czasie major Reno rozpoczął atak na obóz z południa. Spanikowane kobiety i dzieci zaczęły uciekać w przeciwnym kierunku, jak najdalej od walczących. Custer postanowił przekroczyć rzekę, otoczyć indiańskich cywilów i użyć ich jako żywe tarcze. Kiedyś już zastosował taki manewr ze znakomitym skutkiem.
Osiem lat wcześniej, 27 listopada 1868 roku zaatakował ze swoim oddziałem obóz Czejenów nad rzeką Washita w Oklahomie. Wybił wojowników i opanował obóz, w którym zostało kilkadziesiąt kobiet i dzieci. Nie wiedział jednak, że w pobliżu obozuje wielu Indian, którzy na odgłos strzałów chwycili za broń i otoczyli niewielki oddział kawalerzystów. Custer nie stracił głowy. Wygnał z namiotów kobiety i dzieci, po czym kazał im iść przed swoim oddziałem. Tuż za nimi jechali kawalerzyści z rewolwerami wycelowanymi w plecy indiańskich cywilów. Wojownicy nie zaatakowali, a Custer wyprowadził swoich ludzi z okrążenia. Wypuścił zakładników dopiero kiedy wszyscy Indianie wrócili do rezerwatu.
Teraz, pod Little Bighorn postanowił postąpić identycznie. Razem ze swoimi ludźmi zjechał ze wzgórza i jechał wzdłuż rzeki szukając brodu. Zbliżył się do koryta rzeki, gdzie kopyta koni poczęły grzęznąć w błotnistej ziemi.
Ukryci w krzakach na drugim brzegu wojownicy pod dowództwem Szalonego Konia mieli ich teraz jak na dłoni. Rozpoczęła się gwałtowna strzelanina.
Trafieni kawalerzyści spadali z koni w nadbrzeżne błoto. Inni odpowiadali niecelnym ogniem z rewolwerów. Custer zarządził odwrót na szczyt najbliższego wzgórza. Stamtąd ponownie pojechał wzdłuż rzeki mając w zasięgu wzroku uciekające kobiety i dzieci. Nie zamierzał odpuścić i nie zrezygnował z planu wzięcia ich do niewoli i zmuszenia w ten sposób wojowników do uległości.
Ale jemu Indianie też nie zamierzali odpuścić.
Znający doskonale okolicę wojownicy przekroczyli rzekę i uderzyli na oddział Custera. Ten kazał swoim ludziom zsiąść z koni i ostrzeliwując się, wycofać na szczyt wzgórza. Zbocze szybko pokryło się trupami kawalerzystów.
Indian przybywało coraz więcej. Razem z nimi były kobiety, które machając płachtami czerwonego materiału spłoszyły konie kawalerzystów. Custer utracił w ten sposób nie tylko środek transportu, ale i większość amunicji, która znajdowała się w jukach.
Sytuacja Amerykanów pogarszała się z każdą minutą. Indianie mieli nad nimi olbrzymią przewagę liczebną, a na dodatek z pomocą przyszła im część wojowników oblegających oddziały Reno i Benteena na wzgórzu znajdującym się kilka mil dalej.
Wojownicy uzbrojeni w broń palną podchodzili coraz bliżej do kawalerzystów, którzy kryjąc się za trupami koni i swoich towarzyszy ostrzeliwali ich z rewolwerów. Ranni ginęli dobijani tomahawkami i skalpowani żywcem zardzewiałymi i tępymi nożami. Z nieba padał deszcz strzał – wojownicy uzbrojeni w łuki podążali w pewnej odległości za pierwszą linią natarcia i wypuszczali pierzaste pociski, które spadając stromotorowo zabijały białych.
Kilku z nich widząc, że nadeszła ich ostatnia godzina i chcąc uniknąć strasznego losu rannych przeznaczało ostatnią kulę dla siebie.
Major Reno, kapitan Benteen i ich żołnierze słyszeli odgłosy bitwy, ale sami atakowani nie mogli przyjść Custerowi z pomocą.
Kiedy na szczycie wzgórza znanego później jako Last Stand Hill pozostało około trzydziestu żywych Amerykanów wówczas doszło do walki wręcz. Indianie rzucili się na kawalerzystów z tomahawkami i nożami w dłoniach. Jednym z pierwszych był Szalony Koń, który własnoręcznie zabił kilku białych.
Nikt z 225 kawalerzystów podpułkownika Custera nie przeżył bitwy. Było to największe zwycięstwo, jakie Indianie odnieśli nad wojskami Stanów Zjednoczonych.
Trupy zostały ograbione i oskalpowane. Ciało Georga Custera znaleziono nagie, ale nie okaleczone. Podpułkownik miał dwie rany od kul – jedną na klatce piersiowej poniżej serca i drugą w lewej skroni.
Był to bardzo zły dzień dla rodziny Custerów. Razem z Georgem polegli dwaj jego bracia Tom i Boston, szwagier James Calhoun oraz bratanek Autie.
Z całej bitwy po stronie białych ocalał tylko jeden koń – Komancz, który należał do kapitana Keogha. Został siedmiokrotnie ranny, ale przeżył. Wyleczono go i zapewniono dożywotnie utrzymanie. Brał udział w paradach i ceremoniach wojskowych. Po śmierci w 1890 roku został wypchany i do dzisiaj znajduje się w muzeum Uniwersytetu Kansas.
Bitwa pod Little Bighorn, mimo że zwycięska, miała tragiczne konsekwencje dla Indian. Śmierć popularnego dowódcy i jego żołnierzy wywołała ogromny szok w społeczeństwie amerykańskim. W całym kraju zapanowała antyindiańska histeria. Gazety pełne były mrożących krew w żyłach opisów bitwy.
„Jeden z wodzów czerwonych diabłów zwany Deszczem w Twarzy wyciął serce z ciała martwego podpułkownika Custera, nabił na pal i odtańczył taniec wojenny.” - to cytat z jednej z nich, nie mający oczywiście nic wspólnego z prawdą.
Powszechnie wzywano do ostatecznej rozprawy z „dzikusami”.
Starcia amerykańsko-indiańskie trwały jeszcze przez kilkanaście lat. Ostatnim akordem tej wojny była masakra pod Wounded Knee, gdzie 29 grudnia 1890 roku amerykańscy żołnierze rozstrzelali z karabinów maszynowych kilkaset kobiet i dzieci z plemienia Dakotów. Niedobitki dumnych wojowników z Wielkich Równin zostały zamknięte w rezerwatach.
Źródło:
Battle of the Little Bighorn, http://en.wikipedia.org, Dostęp 1.09.2011
Generał Custer – ostatnia szarża pod Little Big Horn, http://time4men.pl, Dostęp 1.09.2011
Hanna Maria Giza, Spektakularna porażka gen. Custera, http://www.polskieradio.pl, Dostęp 1.09.2011
Custer’s Last Stand, http://www.youtube.com, Dostęp 1.09.2011