Historia pewnego aparatu

Okolice Stanley, Falklandy, grudzień 2011 roku.
Pięćdziesięcioletni, krótko ostrzyżony mężczyzna usiadł na skale i rozejrzał się dookoła. Wszystko wyglądało identycznie jak trzydzieści lat temu. Z tą tylko różnicą, że wtedy ta okolica przypominała lodową pustynię, a teraz rozpoczynało się antarktyczne lato. No i wtedy zamiast śpiewu ptaków słychać było wystrzały, eksplozje i żołnierskie przekleństwa.
Mężczyzna sięgnął do plecaka i upewnił się, że wziął ze sobą wszystko, co zamierzał. Na dnie leżał niewielki album fotograficzny. To właśnie z jego powodu przebył osiem tysięcy mil z Wielkiej Brytanii. Chciał w końcu zwrócić zdjęcia prawowitemu właścicielowi.
Po lewej stronie rozległ się jakiś chrobot. Inny mężczyzna mozolnie wspinał się na wzgórze.
Brytyjczyk uśmiechnął się i wstał z kamienia. Był nieco zdenerwowany.
W końcu za chwilę miał spotkać człowieka, który trzydzieści lat wcześniej próbował go zabić.
I vice versa.

Najbardziej zaciekłe walki podczas brytyjsko-argentyńskiego konfliktu o Falklandy toczyły się na początku czerwca 1982 roku na wzgórzach okalających Stanley, stolicę wysp. Dobrze okopani na nich i świetnie wyposażeni Argentyńczycy stawili ostry opór brytyjskim spadochroniarzom i komandosom Royal Marines, którzy mimo wsparcia ciężkich dział niszczyciela HMS „Glamorgan” dopiero po ciężkich walkach zdołali opanować kluczowe wzgórza.
Główne siły brytyjskie desantowały się pod koniec maja w Zatoce San Carlos na zachodnim wybrzeżu Falklandu Wschodniego. Stamtąd komandosi i spadochroniarze mieli zostać przetransportowani śmigłowcami w okolice Stanley. Niestety, w tym samym czasie transportowiec wojskowy MV „Atlantic Conveyor” został trafiony rakietami Exocet wystrzelonymi przez argentyńskie myśliwce i zatonął. Razem z nim zatonęły przewożone śmigłowce Chinook.
Żołnierzy czekał więc morderczy 80-kilometrowy marsz przez niegościnne, pokryte śniegiem i lodem pustkowie, w marznącym deszczu i porywistym wietrze. Każdy z nich oprócz broni i amunicji dźwigał kilkudziesięciokilogramowy plecak z pozostałym wyposażeniem. Wielu z nich dodatkowo obciążały karabiny maszynowe, pociski przeciwpancerne, moździerze i radiostacje.
Drałowanie (w brytyjskim slangu wojskowym „yomping”) przez całą szerokość wyspy zajęło spadochroniarzom i komandosom trzy dni. Na mecie nie czekał ich jednak odpoczynek, lecz walka.
Wzgórze Dwie Siostry zostało obsadzone przez argentyńskich żołnierzy z 4 Pułku Piechoty, a zadanie jego zdobycia przypadło komandosom z 45 Batalionu Royal Marines.
Jednym z nich był szeregowy Nick Taylor z Arbroath. Zaciągnął się do wojska zaledwie rok wcześniej i otrzymał przydział do Kompanii X 45 Batalionu.
Teraz, u progu antarktycznej zimy kulił się z zimna na drugim końcu świata i czekał na sygnał do ataku.
Sytuacja brytyjskich żołnierzy była skrajnie trudna. Po morderczym marszu przez Falkland Wschodni groziła im hipotermia – temperatura powietrza spadła poniżej zera, a zimowe namioty zatonęły wraz z „Atlantic Conveyorem”. Komandosi postąpili więc tak, jak ich uczono na szkoleniu – aby przeżyć zrzucili kompletnie przemoczone mundury i nadzy weszli po dwóch do jednego śpiwora.
Zadali w ten sposób kłam twierdzeniu, że jedynym stworzeniem, jakie komandos Royal Marines toleruje w swoim śpiworze jest naga dziewczyna :-).
Atak na Dwie Siostry wyznaczono na noc z 11 na 12 czerwca 1982 roku. Nocny atak był koniecznością. Na Falklandach w ogóle nie ma drzew, ani nawet większych krzewów. Atakujący w dzień Brytyjczycy byliby widoczni jak na dłoni.
Kompania X miała atakować od zachodu zboczem nazwanym „Długim Paluchem”. Nie było ono zbyt strome, ale pełne wykrotów i usiane głazami. Na jego szczycie znajdowały się argentyńskie stanowiska moździerzy i karabinów maszynowych.
Szturm rozpoczął się 11 czerwca o godzinie 23:30. Porucznik David Stewart poderwał swój pluton do ataku, ale Argentyńczycy z 3. Plutonu, Kompanii C, 4 Pułku Piechoty natychmiast przygwoździli Brytyjczyków do ziemi huraganowym ogniem z karabinów maszynowych. Komandosi ukryli się za licznie rozsianymi głazami.
Stuk! Stuk! Stuk! W dół zbocza potoczyły się jakieś niewielkie przedmioty. W pierwszej chwili komandosi myśleli, że to kamienie. Wątpliwości rozwiały się w momencie, gdy jeden z tych kamieni eksplodował… Oprócz granatów na zboczu wzgórza zaczęły się rozrywać pociski moździerzowe.
Brytyjczycy próbowali odpowiadać ogniem ze swoich L1A1, ale był on nieskuteczny. Argentyńczycy byli ukryci za skałami i świetnie przygotowani do obrony. Komandosi sięgnęli więc po kierowane pociski przeciwpancerne MILAN, które z trudem przytaszczyli ze sobą. Broń ta, przeznaczona do walki z czołgami i pojazdami opancerzonymi okazała się bardzo skuteczna w niszczeniu argentyńskich stanowisk ogniowych. Wystarczyło, że pocisk uderzył w skałę tuż obok stanowiska, by pozabijać lub poranić znajdujących się w nim żołnierzy.
Brytyjczycy zaczęli systematycznie niszczyć argentyńskie gniazda oporu. Wkrótce na szczycie Długiego Palucha terkotał już tylko jeden karabin maszynowy.
Szeregowy Nick Taylor skokami posuwał się do przodu kryjąc za głazami. Od argentyńskiego stanowiska ogniowego dzieliło go teraz około 30 metrów. Miał jednak przed sobą pustą przestrzeń, bez żadnych skał, czy kamieni. Szturmować pod górę to samobójstwo – seria z kaemu przetnie go na pół zanim przebiegnie dziesięć kroków. Po prawej stronie, w odległości kilkunastu metrów zobaczył samotny głaz. Postanowił doskoczyć do niego i ukryć się za nim. Odczekał dłuższą chwilę, aż księżyc ukrył się za chmurami, wyskoczył ze swojej kryjówki i popędził w stronę głazu.
Argentyński karabin maszynowy znowu zaterkotał, a pociski przeleciały Nickowi koło ucha. Na szczęście zdążył dobiec do głazu. Kolejna seria odłupała z niego niewielkie odłamki.
„Ani chybi skurwiel ma noktowizor” – pomyślał Nick.
Przyczaił się za głazem wiedząc, że jeśli nawet minimalnie się zza niego wychyli wówczas na pewno zginie.
Z dołu nadciągali jego towarzysze. Argentyński żołnierz puścił jeszcze kilka serii, po czym jego karabin zamilkł.
Około godziny 5 rano komandosi przystąpili do ostatecznego szturmu. Z bagnetami nałożonymi na lufy karabinów wbiegli na szczyt wzgórza i… nikogo tam nie zastali.
Argentyńczycy wycofali się.
Zmarznięci i wygłodniali Brytyjczycy rzucili się na argentyńskie zapasy, których wycofujący się obrońcy nie wzięli ze sobą. A było tam wszystko, czego zziębnięta dusza zapragnie – zimowe namioty, ciepła odzież, puszki z wołowiną, oranżada w proszku, nawet whisky w małych buteleczkach. Komandosi zmieszali sproszkowaną oranżadę z wodą ze stopionego śniegu i po raz pierwszy od kilku dni zaspokoili głód.
Nick Taylor rozglądał się po opuszczonym stanowisku karabinu maszynowego. Obok ciepłej jeszcze broni leżał plecak. Otworzył go, a ze środka wypadł aparat fotograficzny i kilka małych butelek whisky. Obejrzał aparat. Typowa jednorazowa idioten kamera Kodaka. Spojrzawszy na licznik stwierdził, że pozostało jeszcze kilka klatek do wykorzystania. Niewiele myśląc zrobił kilka zdjęć okolicznych wzgórz. Uwiecznił także Stanley widniejące w oddali. Kiedy film się skończył wrzucił aparat do swojego plecaka i zapomniał o nim.
Wojna dobiegła końca. Argentyński garnizon w Stanley został otoczony i 14 czerwca 1982 roku generał Mario Menendez podpisał akt kapitulacji.

Aparat Kodak Instamatic identyczny jak ten znaleziony przez Nicka Taylora.

Miesiąc później Nick Taylor i jego towarzysze powrócili do Wielkiej Brytanii na pokładzie transatlantyka SS „Canberra”. W Southhampton witały ich wiwatujące tłumy.
Kilka dni po powrocie do domu w Arbroath Nick zaniósł aparat do lokalnej apteki, by wywołać zdjęcia. Sprzedawca od niechcenia spytał się, co na nich jest.
– Aaaa… To takie zdjęcia z wakacji. – odparł Nick.
Kiedy odebrał wywołane odbitki przeżył szok. Ze zdjęć patrzył na niego chłopak w tym samym wieku, tylko w innym mundurze. Rozpoznał wzgórza, na których walczył i argentyńskie umocnienia, które zdobył. Koleś na zdjęciach wyglądał tak, jak on, ale miał na sobie inny mundur i walczył po przeciwnej stronie. Kim był? Jak się nazywał? Czy przeżył?
Nick związał swoją karierę z wojskiem. Pozostał w Royal Marines, po czym zgłosił się jako kandydat do elitarnej jednostki Special Boat Service – morskiego odpowiednika słynnej SAS. Przeszedł selekcję i mordercze szkolenie, po czym jako operator SBS uczestniczył w tajnych operacjach na całym świecie. Dosłużył się rangi chorążego i w 2003 roku przeszedł na emeryturę. Obecnie pracuje jako specjalista do spraw bezpieczeństwa dla amerykańskiej firmy naftowej.
Przez te wszystkie lata widok argentyńskiego żołnierza ze zdjęć nie dawał mu spokoju. Czuł, że powinien zwrócić fotografie ich prawowitemu właścicielowi.
Postanowił go odszukać.
Dzięki internetowi poszukiwania trwały dość krótko. Nick umieścił zdjęcia na argentyńskim forum dla byłych żołnierzy i wkrótce skontaktował się z nim ktoś, kto rozpoznał widniejącą na nich postać.
Tajemniczym żołnierzem ze zdjęć okazał się podporucznik Marcelo Llanbias Pravaz, dowódca 3 Plutonu, Kompanii C, 4 Pułku Piechoty. Człowiek, który dowodził obroną wzgórza atakowanego przez Nicka i jego towarzyszy.
Jak się później okazało – był ostatnim żołnierzem, który opuścił pozycje. To właśnie on „ścigał” serią z karabinu maszynowego Nicka kryjącego się za głazami.
Nick wkrótce otrzymał jego adres mailowy i wysłał długiego emaila. Marcelo natychmiast odpisał.
„To dla mnie wielki zaszczyt, że chcesz się ze mną spotkać i zwrócić mi moje zdjęcia…”.
Marcelo również pozostał w wojsku. Służył w Siłach Pokojowych ONZ na Cyprze i w Kuwejcie, gdzie spotkał wielu brytyjskich żołnierzy. W 2001 roku przeszedł na emeryturę i otworzył kancelarię adwokacką. Obecnie jest wziętym prawnikiem w Buenos Aires.
Niewiele myśląc obydwaj dawni wrogowie postanowili się spotkać. Gdzie? Ano tam, gdzie się spotkali po raz pierwszy (tyle, że w mniej przyjaznych okolicznościach…), czyli na zboczach Dwóch Sióstr na Falklandach.
Do spotkania doszło w grudniu 2011 roku.
Nick przybył jako pierwszy. Usiadł na głazie niemal w tym samym miejscu, w którym 30 lat wcześniej krył się przed pociskami.
Marcelo dotarł na miejsce spotkania chwilę później. Dawni wrogowie uścisnęli się serdecznie i zaczęli rozmawiać, jakby byli całe życie najlepszymi kumplami. Zaraz na początku Nick przekazał Marcelowi fotografie pieczołowicie wklejone do albumu.
– Nick, popatrz! Wyglądam jak Rambo! – zaśmiał się Marcelo pokazując na jedno ze zdjęć.
– O, to zrobiłem na Mount Challenger! A to grupowe zdjęcie mojego plutonu! – wykrzykiwał przewracając kolejne strony albumu.
Do obydwu z nich wróciły wspomnienia sprzed trzydziestu lat. Chwilę potem Nick wyjął z plecaka dwie małe buteleczki whisky pochodzące z argentyńskich zapasów – te same, które zabrał razem z aparatem.
Wznieśli z Marcelem toast. Za przyjaźń!

Wojna o Falklandy była czystą wojną, w której żołnierze walczyli z żołnierzami. Bez nienawiści, bez ofiar wśród cywili (z wyjątkiem trzech kobiet, które zginęły od zbłąkanego brytyjskiego pocisku) i bez mordowania jeńców.
Argentyńczycy wzięci do niewoli wspominali potem, że Brytyjczycy traktowali ich lepiej niż… ich właśni oficerowie!
W połowie lat 90-tych mój Ojciec był w grupie ONZ-owskich obserwatorów wysłanych do Sahary Zachodniej – spornego terytorium w zachodniej Afryce. W tej grupie znaleźli się także oficerowie brytyjski i argentyński. Od słowa do słowa doszli do wniosku, że już się kiedyś spotkali. Faktycznie – ten Brytyjczyk wziął tego Argentyńczyka do niewoli na Falklandach. Te specyficzne wspomnienia wojenne nie przeszkodziły im w zostaniu dobrymi kumplami i wspólnym jeżdżeniu na patrole…

Do zobaczenia koniecznie:
Film z niezwykłego spotkania

Do przeczytania:
Twarzą w twarz
Walka i przyjaźń
Rycerz przestworzy

Źródło:
Battle of Two Sisters, http://en.wikipedia.org, Dostęp 10.02.2013.
Audrey Gillan, After a bloody battle a Royal Marine found an enemy camera. Thirty years later Nick Taylor tracked down the Argentine soldier in the pictures, Daily Mail, 17.03.2012.
David Aldea, Mount Harriet&Two Sisters. The Argentinian Story, http://www.britains-smallwars.com, Dostęp 10.02.2013.