„Ogień”

Waksmund, Podhale, 29 czerwca 1943 roku, godzina 11:00.
Starszy człowiek niosący wiadro z wodą do chaty zatrzymał się w pół kroku. Przed obejściem zahamowała ciężarówka wzbijając tumany kurzu. Z paki zeskoczyło kilku Niemców, którzy wbiegli na podwórze i wyrwawszy mężczyźnie wiadro z rąk wpędzili go do chałupy szturchając lufami karabinów w plecy. Po chwili z wnętrza domu dobiegł krzyk jakiejś kobiety. Potem rozległo się kilka strzałów.
W tym samym czasie kilku innych niemieckich żołnierzy wyładowało z ciężarówki kanistry z benzyną. Ustawili je na podwórzu w równym rządku.
Tuż za ciężarówką zatrzymał się samochód straży pożarnej z Zakopanego. Zadaniem strażaków będzie niedopuszczenie do rozprzestrzenienia się ognia na inne gospodarstwa. Tuż za nimi przyhamował osobowy Ford, z którego wysiadł niemiecki podoficer. Nieco dalej przyhamowała ciężarówka wioząca kilkunastu górali z okolicznych wiosek.
Tłum na podwórzu otoczonej chaty gęstniał. Podoficer dał głową znak podwładnym, by zaczynali.
Dwóch zołnierzy otworzyło kanistry i zaczęło polewać benzyną drewniane belki, z których zbudowane były ściany chałupy. Zawartość jednego kanistra wylali na kryty strzechą dach. Potem jeden z nich zapaliwszy papierosa rzucił płonącą zapałkę na oblaną benzyną ścianę domostwa. Chata zapłonęła jak pochodnia.
Płomienie ogarnęły ściany i dach chałupy. Gęsty dym wzbił się wysoko w bezchmurne niebo.
Nagle z wnętrza dobiegł nieludzki krzyk. Przez drzwi wypadł na podwórze mały, może trzyletni chłopczyk. Ubranie na nim płonęło. Jeden z Niemców chwycił go za rękę, zakręcił w powietrzu i wrzucił przez okno do środka chaty, w buzujące płomienie.

W powojennej historii Polski niewiele jest postaci tak niejednoznacznych i tak tajemniczych jak Józef Kuraś „Ogień”. Obiektywną ocenę tego człowieka i jego czynów mącą sprzeczne o nim opowieści, wykluczające się zeznania ludzi, którzy go znali, niepełne dokumenty. Na ten cały misz-masz nakładają się działania komunistycznej propagandy, która uczyniła wiele, by zohydzić jego wizerunek w oczach Polaków. Dla jednych na zawsze pozostanie zwykłym rabusiem i mordercą, a dla innych – żołnierzem wyklętym.
Józef Kuraś urodził się w październiku 1915 roku w Waksmundzie na Podhalu. Jego ojciec – Józef senior był aktywnym działaczem PSL „Piast” i osobą bardzo szanowaną we wsi. Jako jeden z nielicznych w owym czasie umiał czytać, co go bardzo nobilitowało w oczach sąsiadów. Był dla nich autorytetem. Zadbał również o wykształcenie swoich pięciu synów, z których Józef junior był najmłodszy. Po ukończeniu szkoły powszechnej uczył się w gimnazjum w Nowym Targu, a w wieku 21 lat otrzymał powołanie do wojska. Służbę odbył w Korpusie Ochrony Pogranicza, a po jej ukończeniu trafił do szkoły podoficerskiej, gdzie wraz z dyplomem otrzymał stopień kaprala.
W sierpniu 1939 roku został zmobilizowany i podczas kampanii wrześniowej walczył w szeregach 1. Pułku Strzelców Podhalańskich.
Kiedy do Polski wkroczyli Sowieci wraz z kilkoma kolegami postanowił przebić się przez góry na Węgry i stamtąd do Francji. Plan się jednak nie powiódł i w połowie października Józef Kuraś wrócił na Podhale.
Był już wtedy żonaty. Ślub z Elżbietą wziął na początku 1939 roku. Wkrótce na świat przyszedł syn Zbigniew.
Po wkroczeniu na Podhale Niemcy rozpoczęli intensywną akcję germanizacyjną przekonując górali, że stanowią oni odrębny naród – Goralenvolk, któremu znacznie bliżej jest do Niemców, niż do Polaków. Pierwsze skrzypce w tym kolaboracyjnym przedsięwzięciu grał jeden z przedwojennych liderów Stronnictwa Ludowego – Wacław Krzeptowski.
W styczniu 1945 roku został powieszony przez AK za zdradę. Zawisł na szubienicy w kalesonach, ponieważ jak stwierdzili górale „zhańbił góralskie portki”.
Germanizacja górali szła opornie, mimo, że okupant kusił lepszymi warunkami życia dla ludzi, którzy przyjmą kennkarty potwierdzające przynależność do Goralenvolk. Natychmiast powstało kilka organizacji zwalczających kolaboracyjną akcję. Opór wobec działań okupanta przybrał na sile w 1941 roku, kiedy te organizacje zjednoczyły się w Konfederację Tatrzańską. Sabotażyści Konfederacji niszczyli spisy ludności i inwentarza, uświadamiali ludność Podhala i przeciwdziałali wywózce ludzi na roboty do Niemiec, do czego zachęcali działacze Goralenvolk. Jednym z najaktywniejszych Konfederatów był Józef Kuraś, który wtedy używał pseudonimu „Orzeł”. Dowodził on wtedy niewielkim oddziałem ludzi uzbrojonym w… jedną starą flintę. Mimo tego zaczęła się rodzić jego legenda.
W 1942 roku Niemcom udało się wprowadzić swoich agentów do Konfederacji Tatrzańskiej i rozbić organizację od środka. Wśród niedobitków znalazł się oddział Kurasia „Orła”, który utrzymywał wojskową dyscyplinę i ograniczał kontakty z ludnością do niezbędnego minimum.
Rok później Niemcy postanowili zlikwidować oddział opornego górala i wysłali do schroniska na Turbaczu w celach wywiadowczych dwóch agentów udających turystów. Podobno dotarli do schroniska, ale potem nikt ich już żywych nie zobaczył. W odwecie za śmierć agentów Niemcy wymordowali rodzinę Kurasia – ojca, żonę i syna.
29 czerwca 1943 roku pod jego chatą zatrzymało się kilka ciężarówek, z których wysiedli Niemcy i działacze Goralenvolk. Otoczyli chałupę, oblali ją benzyną i podpalili. W pewnym momencie z płomieni wybiegł 2,5-letni synek Kurasia, Zbigniew. Jeden z Niemców chwycił go i wrzucił z powrotem w ogień.
Podobno Józef Kuraś widział zagładę swojej rodziny na własne oczy. Pracował wtedy przy wyrębie lasu na jednym ze wzgórz, z którego rozciągał się widok na cały Waksmund. Widział ogień trawiący jego chałupę, słyszał krzyki, widział własnego syna wrzucanego do ognia…
Z tamtego ognia zrodził się nowy „Ogień” – człowiek, którego pseudonim spędzać będzie sen z oczu konfidentom i szpiclom.

Józef Kuraś "Ogień"

Niecałe dwa tygodnie później Kuraś postanowił dołączyć ze swoim oddziałem do Armii Krajowej. Spotkał się dwoma oficerami AK, by omówić warunki współpracy. Ta jednak nie układała się zbyt dobrze. Dowództwo Armii Krajowej wysłało na Podhale ludzi „spalonych” w innych częściach kraju, którzy za grosz nie rozumieli góralskiego ducha i temperamentu i uważali dumnych Podhalan za bandę ciemniaków. Górale zaś krzywo patrzyli na „ceprów” przysłanych znikąd, którzy nagle zaczynali panoszyć się i szarogęsić. Sytuację dodatkowo zaogniły różnice światopoglądowe – Józef Kuraś wywodzący się z przedwojennej lewicy niepodległościowej nie pałał, w odróżnieniu do swoich nowych przełożonych, miłością do rządu londyńskiego, który był dla niego przedłużeniem sanacji, za której panowania chłop był w Polsce nikim.
AK-owscy oficerowie przynieśli ze sobą obyczaje rodem z sanacyjnego wojska. Za byle przewinienia nakładali na górali upokarzające kary – dodatkowe warty, czyszczenie latryn i tym podobne. Miarka przebrała się w grudniu 1943 roku, kiedy dowodzący oddziałem oficer AK „Zawisza” dał urlopy wyłącznie swoim „miastowym” współpracownikom. Tego góralom było już za wiele. Kuraś (który w AK uzyskał zaledwie stopień plutonowego) i kilku innych opuścili posterunki, zeszli do Zakopanego i zaszaleli w knajpach. Pod ich nieobecność na zgrupowanie partyzantów uderzyli Niemcy, dwóch podwładnych „Ognia” zginęło.
Za samowolne opuszczenie oddziału Józef Kuraś został skazany przez Armię Krajową na śmierć. Wyrok został potem uchylony, ale zadra pozostała. Drogi AK i „Ognia” rozeszły się.
Zbliżył się do Batalionów Chłopskich – zbrojnego ramienia przedwojennej lewicy niepodległościowej i otrzymawszy stopień porucznika przemianował swój oddział na Ludową Służbę Bezpieczeństwa. Zwalczał bandy rabunkowe, których na Podhalu nie brakowało, likwidował gestapowców, szpiegów i donosicieli.
Latem 1944 roku w Lublinie proklamował się Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego, a na Podhalu pojawiły się pierwsze oddziały Armii Ludowej i Armii Czerwonej. „Ogień” nawiązał kontakt z oddziałem AL dowodzonym przez Izaaka Gutmana „Zygfryda” oraz z grupą radzieckich partyzantów dowodzoną przez kapitan Ludmiłę Gordijenko (ponoć nawet miał z nią romans).
Współpraca z komunistami układała się o wiele lepiej, niż z AK. „Ogień” koordynował z nimi ruchy swojego oddziału, udostępniał dane wywiadowcze, zapewniał zaplecze kwatermistrzowskie. W styczniu 1945 roku przeprowadził przez góry regularne oddziały Armii Czerwonej umożliwiając otoczenie Nowego Targu. Niemcy w panice wycofali się z miasta nie podejmując walki.
Sowieci uważali „Ognia” za swojego wiernego sprzymierzeńca i powierzyli mu zadanie organizowania milicji w Nowym Targu. On zaś nie dowierzał „wyzwolicielom” i nakazał swoim ludziom, by uważnie patrzyli czerwonoarmistom na ręce. Szybko stracił wszelkie złudzenia co do nowej władzy.
„Wyzwolone” Podhale stało się polskim Dzikim Zachodem. Wojna zdemoralizowała zamieszkującą je ludność – szerzyło się bimbrownictwo, złodziejstwo i pospolity bandytyzm, któremu sprzyjała łatwość dostępu do broni. W góry ściągały też wszelkiej maści szumowiny z reszty kraju oraz ci, którzy próbowali prysnąć do lepszego świata – granice były dziurawe i przedostanie się na Zachód nie nastręczało wielkich trudności.
„Ogień” na ile mógł starał się z tym walczyć. Likwidował pospolitych rabusiów i starał się chronić samotnie mieszkające kobiety – szczególnie narażone na „zaloty” chutliwych czerwonoarmistów.
Władza komunistów w Polsce powoli krzepła. Na Podhalu pojawili się aparatczykowie, których zadaniem było ujarzmienie niepokornego terenu. „Ogień” otrzymał wezwanie do Lublina, a następnie do Warszawy. Tam został mianowany… szefem Urzędu Bezpieczeństwa w Nowym Targu. Długo jednak tej „zaszczytnej” funkcji nie pełnił…
Ubeccy aparatczykowie poczuli się zagrożeni na swoich nowych stołkach. Oto ich zwierzchnikiem miał zostać człowiek o olbrzymim autorytecie wśród górali, znany z niezwykłej odwagi watażka, w dodatku niepewny politycznie. Zaczęli słać donosy do Krakowa.
W kwietniu 1945 roku, zaledwie kilka tygodni po formalnym objęciu funkcji szefa UB w Nowym Targu „Ogień” otrzymał zadanie przewiezienia do Krakowa jakichś ważnych dokumentów. Nie dowierzając komunistom otworzył kopertę i jego oczom ukazał się… akt aresztowania dostarczyciela niniejszej koperty, czyli jego samego.
Zebrał swoich ludzi i ruszył w góry. Tam wytłumaczył im, że walka się jeszcze nie skończyła. Odszedł jeden okupant, ale nastał inny, jeszcze gorszy. Opowiedział im o wywózkach AK-owców na Sybir, o tym, co się wydarzyło w Katyniu i odebrał od nich przysięgę wierności. Jednocześnie mianował sam siebie majorem.
„Ogień” liczył na wybuch wojny Zachodu z Sowietami. To przekonanie podzielało w tamtym czasie wiele organizacji niepodległościowych. Ich przywódcy nie zrozumieli jednak pewnej rzeczy – że świat ma już dosyć wojowania…
Oddział ludzi wiernych „Ogniowi” liczył około sześciuset żołnierzy. Podzielił ich na dziewięć kompanii, których dowódcy zyskali dość dużą samodzielność. Co pewien czas „Ogień” spotykał się z każdym z nich, odbierał raporty i wyznaczał zadania.
Ogniowcy rozpoczęli działania niemal natychmiast. Zaledwie kilka dni po pamiętnym zebraniu w górach, podczas którego złożyli uroczystą przysięgę ludzie Józefa Kurasia rozbili posterunek UB w Nowym Targu zabijając kilku ubeków. Potem posypały się kolejne akcje rozbrojeniowe i likwidacyjne. Podczas kilku miesięcy 1945 roku oddział „Ognia” zdołał zlikwidować kilkudziesięciu funkcjonariuszy NKWD.
Starał się oszczędzać milicjantów, doceniając ich rolę w walce z pospolitym bandytyzmem. Czasem jednak dochodziło do sytuacji, kiedy przyparci do muru ogniowcy musieli strzelać i do nich.
Komuniści zdawali sobie oczywiście sprawę z siły „Ognia” i dążyli do jego zlikwidowania. Nie było to jednak łatwe. „Król Podhala” jak o nim czasem mówiono cieszył się olbrzymim autorytetem wśród ludności cywilnej i mógł liczyć na jej wsparcie. Ponadto wielu jego byłych podkomendnych służyło w milicji, UB oraz innych organach komunistycznej administracji. „Ogień” otrzymywał więc najświeższe dane wywiadowcze.
W sierpniu 1945 roku komuniści ogłosili amnestię wskutek której kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy niepodległościowego podziemia wyszło z lasów. „Ogień” zakazał swoim ludziom takiego kroku i, jak się okazało, najprawdopodobniej ocalił im życie. Ci, którzy zaufali komunistom skończyli bowiem smutno…
Przez półtora roku – od połowy 1945, aż po koniec 1946 „Ogień” niepodzielnie rządził na Podhalu. Dokonywał akcji rozbrojeniowych, likwidował najbardziej szkodliwych UB-ków, odbijał aresztowanych towarzyszy, zwalczał bandy rabunkowe. W sierpniu 1946 roku posunął się nawet do ataku na krakowskie więzienie. Wskutek akcji uwolniono kilkudziesięciu więźniów politycznych, których część wstąpiła do jego oddziału.
W kwietniu 1946 roku w jednym z podnowotarskich kościołów zawarł ślub z Czesławą z domu Polaczyk. Po nim odbyło się prawdziwe góralskie wesele będące jednocześnie manifestacją potęgi „Ognia”.
Komunistyczna propaganda ze wszystkich sił starała się przedstawić „Ognia” jako pospolitego bandytę, mordercę i antysemitę. Ułatwiał jej to fakt, że wśród zabitych przez „Ognia” funkcjonariuszy UB znajdowały się osoby pochodzenia żydowskiego. Ponadto krótko po ślubie „Ognia” podczas akcji mającej na celu zlikwidowanie posterunku UB w Nowym Targu doszło do nieszczęśliwego wypadku.
Partyzanci „Ognia” zablokowali wszystkie drogi prowadzące do miasta i kontrolowali zatrzymane samochody. Pasażerowie jednego z nich otworzyli ogień do próbujących ich skontrolować umundurowanych ludzi. Partyzanci w odpowiedzi posiekali pojazd seriami z broni maszynowej. Pasażerowie – Żydzi próbujący prawdopodobnie wydostać się z Polski przez zieloną granicę zostali zabici.
„Ogień” najprawdopodobniej nie był żadnym antysemitą. Faktem jest, że pospolity, społeczny antysemityzm był przed wojną obecny na Podhalu (tak jak i w całej Polsce), lecz wynikał on raczej z konkurencji gospodarczej, a nie z pobudek rasistowskich.
Kiedy jeden z żołnierzy Kurasia – Jan Wąchała „Łazik” dokonał mordu na tle rabunkowym na dwóch Żydach „Ogień” bez wahania wydał na niego wyrok śmierci, który wykonano.
Zimą 1946/1947 roku działalność ogniowców przycichła. Józef Kuraś zakwaterował swoich bojowców w sprzyjających mu wsiach i kazał czekać do wiosny. Komuniści zdecydowali się  wykorzystać ten czas do likwidacji oddziału. Na Podhale skierowano dodatkowe oddziały Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego – specjalnej formacji wojskowej powołanej do walki z podziemiem niepodległościowym. 11 lutego 1947 roku oddziały KBW otoczyły dom, w którym oprócz kilku partyzantów nocowała także szwagierka „Ognia” Janina Polaczyk. Partyzantów zamordowano, a Janinę zatrzymano do inwigilacji. Mimo tortur nie wydała „Ognia”.
W tym samym czasie UB zdołało jednak zwerbować agenta, który podał lokalizację sztabu partyzantów. Rozgorzała gwałtowna bitwa między oddziałem KBW, a ogniowcami. Udało im się wycofać zabijając kilku ubeków i tracąc jednego własnego. Po tej potyczce „Ogień” podzielił ocalałych na jeszcze mniejsze grupki i rozkwaterował po górskich wioskach. Sam wraz z kilkoma współpracownikami udał się do Ostrowska położonego kilka kilometrów na wschód od Nowego Targu. Zatrzymał się w gospodarstwie Józefa Zagata.
21 lutego 1947 roku rano agenci UB przekazali do Nowego Targu wiadomość o lokalizacji „Ognia”. Z miasta natychmiast wyruszyła kilkudziesięcioosobowa ekspedycja wojskowa. Ubecy szczelnym kordonem otoczyli cały kompleks budynków. Partyzanci zaczęli się ostrzeliwać. Trzem z nim cudem udało się wyrwać z obławy. „Ogień” wraz z łączniczką Ireną Olszewską „Hanką” został osaczony na poddaszu jednego z domów. Ubecy przestali strzelać i wezwali go do poddania się. Józef Kuraś rozkazał łączniczce wyjść z domu. „Hanka” posłuchała go i wyszła z podniesionymi rękoma. Chwilę później „Ogień” przyłożył lufę pistoletu do skroni i nacisnął spust.
Strzał okazał się nieskuteczny, a kula utkwiła w kości. „Ogień” stracił przytomność, ale jeszcze żył. Zmarł w nowotarskim szpitalu krótko po północy 22 lutego 1947 roku. Miał 32 lata.
Do dziś nie wiadomo gdzie pochowano jego ciało.

"Ogień" chwilę po samobójczym strzale.

Przeczytaj także:
Ostatni z Wyklętych

Źródło:
Gregg71, Mjr Józef Kuraś „Ogień” (1915-1947), http://podziemiezbrojne.blox.pl, Dostęp 27.02.2012.
Paweł Smoleński, Koszmar był, odszedł i go nie ma? Sylwetka „Ognia”, Gazeta Wyborcza, 14.11.2001.
Sławomir Sieradzki, Rzeczpospolita Góralska, Wprost, 1/2003 (1049)