Cena konspiracji (i siła zawiści)

Warszawa, Krakauer Strasse (dawniej Krakowskie Przedmieście), czerwiec 1943 roku.
Upalny, letni dzień. Buda z żandarmami przejechała ulicą kopcąc niemiłosiernie z rury wydechowej. Na chodniku tłum przechodniów przelewał się w obie strony. Niektórzy przystanęli pod drzewem w poszukiwaniu odrobiny cienia. Nagle zawieszona na drzewie szczekaczka zaskrzypiała i po chwili z głośnika popłynął dźwięczny, mocny głos:
„Uwaga! Nadajemy komunikat Głównej Kwatery Niemieckiego Kierownictwa Sił Zbrojnych! Na południowym odcinku wschodniego frontu rozgrywają się zacięte zmagania. Nasze wojska walczą z przeważającymi siłami nieprzyjaciela odznaczając się wyjątkowym męstwem. Szczególne sukcesy na polu bitwy odnieśli żołnierze 1 Dywizji Pancernej Leibstandarte SS Adolf Hitler…”
Większość ze słuchających wyszła z cienia nie mogąc wytrzymać do końca komunikatu. Ktoś rzucił ciche przekleństwo. Kilku mężczyzn zacisnęło pięści w bezsilnej złości.

Nikt spośród tych zmęczonych okupacją ludzi nie podejrzewał nawet, że głos gloryfikujący sukcesy nazistów nie należał do zdrajcy, czy kolaboranta. Był to głos podporucznika Andrzeja Szalawskiego, oficera kontrwywiadu Komendy Głównej Armii Krajowej.
Urodził się w Warszawie w 1911 roku jako Andrzej Pluciński. Po ukończeniu gimnazjum studiował w Państwowym Instytucie Teatralnym. Potem, od 1936 roku aż do wybuchu wojny występował na scenach teatrów w Poznaniu i Lwowie.
1 września 1939 roku został zmobilizowany w stopniu podporucznika i przydzielony do 26 Pułku Piechoty. Razem ze swoim oddziałem bronił Lwowa aż do chwili wejścia Armii Czerwonej. Zignorował zarządzenie nowego okupanta i nie zarejestrował się jako oficer unikając w ten sposób śmierci w Katyniu.
Przez następne dwa lata ukrywał się w Grodnie, by we wrześniu 1941 roku wrócić do Warszawy. Tam natychmiast nawiązał kontakt z Podziemiem. Został zaprzysiężony jako oficer kontrwywiadu  Wydziału II Komendy Głównej AK Okręgu Warszawa Miasto. Jego przysięgę odebrał Roman Niewiarowicz – człowiek, który rozpracował zdrajcę Igo Syma. Szalawski przybrał pseudonim „Florian”.

Na polecenie przełożonych zatrudnił się jako lektor w niemieckiej kronice „Deutsche Wochenschau”. Czytał kroniki wojenne wyświetlane przed seansami kinowymi oraz komunikaty nadawane przez znienawidzone przez warszawiaków uliczne szczekaczki. Jego prawdziwym zadaniem było rozpracowanie hitlerowskiej maszyny propagandowej od środka. Informował przełożonych z AK o długofalowych zamiarach niemieckiej propagandy, wykradał fotografie wykonane przez okupanta i dokumentujące jego zbrodnie (m.in. zdjęcia z egzekucji w Palmirach) oraz namierzał zdrajców i renegatów.
W „Deutsche Wochenshau” pracował przez dwa lata. W połowie 1943 roku za zgodą przełożonych z Komendy Głównej AK poinformował swoich niemieckich szefów, że w związku z otrzymywanymi pogróżkami musi zrezygnować z pracy i wyjechać z miasta. Niemcy zgodzili się.
Okazało się jednak, że najgorsze jest jeszcze przed nim.
Nie wiadomo, czy zawiniła głęboka konspiracja, w jakiej pracował (o tym, że pracuje dla AK wiedziało tylko kilka osób), czy zwykła zawiść środowiska aktorskiego. Dość, że uznano go za kolaboranta. W 1944 roku Delegatura Rządu na Kraj wskutek donosu jednego z „kolegów” Szalawskiego skazała go niesłusznie na ostrzyżenie głowy (kara była wyjątkowo upokarzająca – w ten sposób karano kobiety sypiające z gestapowcami). W specyficznych, konspiracyjnych warunkach nie mógł się bronić, a osób mogących świadczyć na jego korzyść nie było.
Jego przełożony Roman Niewiarowicz został w maju 1943 roku aresztowany przez Gestapo, osadzony na Pawiaku, a potem wywieziony do obozu koncentracyjnego Gross-Rosen.
Nie miał zamiaru czekać, aż wykonany zostanie na nim niesłuszny i hańbiący wyrok. Sam ogolił sobie głowę.
Prawdziwa nagonka zaczęła się tuż po wojnie. Został usunięty z ZASP-u i objęty zakazem występowania na scenie. Wyjechał do Jeleniej Góry, gdzie podjął pracę w miejscowym teatrze jako kierowca. Imał się też innych zawodów, wszędzie zdobywając jak najlepszą opinię przełożonych. W 1947 roku Związek Artystów dał się przekonać, że pracując dla Niemców w rzeczywistości pracował dla kontrwywiadu AK i przywrócił mu wszystkie prawa.
Wydawało się, że już jest po wszystkim. Wrócił do teatru, zaczął wreszcie pracować w ukochanym zawodzie, kiedy spadł na niego kolejny cios. W grudniu 1948 roku został aresztowany przez Urząd Bezpieczeństwa i oskarżony o współpracę z okupantem na niwie kultury i propagandy. Sąd nie dał wiary świadkom przemawiającym na jego korzyść i skazał go na trzy lata więzienia oraz konfiskatę mienia w całości.
Andrzej Szalawski odsiedział niesłuszny wyrok co do dnia. Kiedy wyszedł z więzienia w 1952 roku udało mu się wrócić do aktorstwa. Stworzył niezapomniane kreacje jako Jurand ze Spychowa w „Krzyżakach” Aleksandra Forda oraz okrutny Herman Bucholc w „Ziemi Obiecanej” Andrzeja Wajdy.
Wśród artystów był jednak nadal otoczony ostracyzmem. Wypominano mu odsiedziany wyrok i obłożono anatemą. Omijano go przy przyznawaniu odznaczeń, blokowano jego kandydaturę do wyższych stanowisk w ZASP-ie i ostentacyjnie nie podawano mu ręki.

Szczególnie znęcali się nad nim ci, którzy sami mieli na sumieniu niepiękne sprawki: podczas wojny flirtowali z okupantem (a w najlepszym wypadku siedzieli jak mysz pod miotłą i trzymali się z dala od konspiracji), za to po 1945 roku gorliwie służyli nowym panom.
Środowisko aktorskie jako całość nie popisało się wielce w Podziemiu. Wielu polskich aktorów grało w antypolskich filmach (np. niesławnym „Heimkehr”), mimo zakazu AK występowało w teatrach „Tylko dla Niemców” i uczestniczyło w pijackich libacjach z gestapowcami (Adolf Dymsza).
Należy jednak wspomnieć, że byli także tacy, którzy nie bacząc na szykany podnosili Polaków na duchu (Mieczysław Fogg).
Andrzej Szalawski do końca życia walczył o odzyskanie dobrego imienia. Apelował do Związku Artystów o zdjęcie z niego niesłusznej klątwy. Uzyskał odpowiedź, że najpierw musi uzyskać rehabilitację sądową. Ministerstwo Sprawiedliwości nie było jednak zainteresowane przywracaniem dobrego imienia dawnemu oficerowi Armii Krajowej i tak kółko się zamknęło.
Środowisko aktorskie skutecznie zaszczuło jednego ze swoich najbardziej bohaterskich przedstawicieli. Andrzej Szalawski zmarł w październiku 1986 roku nie odzyskawszy dobrego imienia.
Najwyższa pora więc, by Mu je przywrócić.

Przeczytaj także:
Fogg, jakiego (zapewne) nie znacie
Bombardier Imć Zagłoba

Źródło:

Kara bez zbrodni, Focus Historia, 10.02.2010.
Andrzej Szalawski, http://www.filmpolski.pl Dostęp 19.01.2011