Śmierć rodziny Ulmów

Markowa koło Łańcuta była przed wojną jedną z największych wsi w Polsce – właściwie mogłaby pretendować do miana miasteczka. Mieszkało w niej 4500 Polaków i około 150 Żydów. Kawałek za wsią stał dom Wiktorii i Józefa Ulmów.
Józef Ulma był znany we wsi z działalności społecznej i wprowadzania niezbyt wówczas rozpowszechnionych upraw warzyw i owoców. Zajmował się także pszczelarstwem i hodowlą jedwabników morwowych. Zwłaszcza to ostatnie zwróciło na niego uwagę władz. Za swoje osiągnięcia w tej dziedzinie otrzymał kilka nagród na lokalnych wystawach.

Prywatnie był zapalonym fotografem. Wykonał tysiące zdjęć, głównie swojej rodziny – żony i sześciorga dzieci. Znaczna część jego fotografii zachowała się do dzisiaj.

Wiktoria i Józef Ulmowie

Nie sposób dzisiaj ustalić dokładnej daty, kiedy w obejściu Ulmów znalazło się ośmioro Żydów z Łańcuta. Prawdopodobnie stało się to latem lub jesienią 1942 roku. Byli to członkowie dwóch rodzin – Szallów i Goldmanów. Razem pięciu mężczyzn, dwie kobiety i jedna mała dziewczynka. Szallowie byli znanymi przedwojennymi handlarzami bydłem w Łańcucie. Gdy do miasta wkroczyli Niemcy zwrócili się o pomoc do granatowego policjanta Włodzimierza Lesia. Ten ukrył ich, ale nie za darmo – wymusił na nich przepisanie na niego całego majątku. Gdy w połowie 1942 roku sytuacja zaczęła się pogarszać, a niemieckie naloty na polskie gospodarstwa stały się coraz częstsze wyrzucił ich z domu. Pod osłoną nocy Szallowie poszli piechotą do Markowej i zapukali do drzwi rodziny Ulmów.
W drodze do wsi dołączyły do nich Gołda i Lajka Goldman z małą córką.
Dlaczego zwrócili się o pomoc właśnie do nich? Prawdopodobnie dlatego, że jeszcze przed wojną Józef Ulma znany był z życzliwości dla Żydów, a rok wcześniej pomógł żydowskiej rodzinie w urządzeniu kryjówki w lesie.
Ulmowie umieścili ich na strychu. Sytuacja rodziny uległa pogorszeniu – niespełna 3-hektarowe gospodarstwo musiało teraz wyżywić 16 osób. Ulmowie zaczęli dorabiać garbowaniem skór, w czym pomagali im ukrywani przez nich Szallowie.
Józef nie był egzaltowanym idealistą i nie miał zamiaru robić z siebie i swojej rodziny męczenników. Wiedział co grozi za pomaganie Żydom.
Polska była jedynym okupowanym krajem, gdzie za pomoc Żydom karano śmiercią całej rodziny. Były przypadki, gdzie naziści wymordowali całą wieś, w której kilku gospodarzy ukrywało Żydów.
Pół roku wcześniej na własne oczy widział, jak Niemcy rozstrzelali w Markowej kilkudziesięciu Żydów wraz z ukrywającymi ich Polakami. Na chłodno obliczył swoje szanse. Jego gospodarstwo leżało w pewnym oddaleniu od innych zabudowań Markowej. Poza tym liczył na dyskrecję sąsiadów. Był lubiany we wsi i miał nadzieję, że nikt go nie zadenuncjuje. Wiedział także, że nie jest jedynym, który ukrywa Żydów.
Rodzina Szylarów ukrywała siedmioro Żydów. Wszyscy przeżyli wojnę. Michał Bar przechował trzyosobową rodzinę Lorbenfeldów. Oni także doczekali wyzwolenia. Jan i Helena Cwynarowie uratowali Abrahama Segala, który ukrywał się u nich jako pastuch.
„Traktowali mnie jak syna, a nie jak pastucha” – wspominał Abraham, który mieszka dziś w Tel Awiwie, ale często przyjeżdża do Markowej.
Józef Ulma nie przewidział jednej rzeczy. W 1944 roku front systematycznie przesuwał się na zachód. Spodziewano się, że za kilka miesięcy Armia Czerwona wkroczy do Łańcuta. Granatowy policjant Włodzimierz Leś, który początkowo ukrywał Szallów i wszedł w posiadanie ich gospodarstwa zdawał sobie sprawę, że w takim wypadku może stracić zyskany majątek. Postanowił więc usunąć jego prawowitych właścicieli. Zdobycie informacji, gdzie ukrywają się Szallowie nie było wielkim problemem. Kiedy poznał ich obecny adres bez wahania poszedł na posterunek żandarmerii.
Wczesnym rankiem 24 marca 1944 roku niemieccy żandarmi wkroczyli do zabudowań Ulmów. W tym samym czasie granatowi policjanci otoczyli gospodarstwo. Całą akcją dowodził porucznik żandarmerii Eilert Dieken. Po wejściu do domu Niemcy ściągnęli ze strychu ośmioro Żydów i natychmiast ich zastrzelili. Potem wyprowadzili gospodarzy. Józef Ulma zginął od strzału w głowę. Chwilę potem zginęła będąca w dziewiątym miesiącu ciąży Wiktoria. Na odgłos strzałów z domu wybiegły dzieci. Widząc zastrzelonych rodziców zaczęły strasznie płakać. Wśród oprawców zapanowała krótka konsternacja. Po chwili Dieken zadecydował, że dzieci również należy zabić. Egzekucji dokonał jeden z jego podwładnych Jan Kokott – zgermanizowany Czech. Zagładzie rodziny Ulmów przyglądało się kilku Polaków – mieszkańców Markowej, których niemieccy żandarmi specjalnie sprowadzili na miejsce, by pokazać jaka kara grozi za ukrywanie Żydów. Jeden z nich do dzisiaj pamięta słowa, które wypowiedział Jan Kokott strzelając z parabellum do dzieci:
„Patrzcie jak giną polskie świnie pomagające Żydom!”.

Czworo z sześciorga dzieci Ulmów – Stasia, Basia, Franek i Władek

Kiedy było już po wszystkim sprowadzono sołtysa Markowej Teofila Kielara. Zapytał on Diekena dlaczego zastrzelono dzieci. Ten odpowiedział ze wzruszeniem ramion „Żeby wieś nie miała z nimi problemu”.
Po obrabowaniu zwłok i splądrowaniu domu Niemcy kazali Polakom pochować ciała.
Kilka miesięcy później w Łańcucie polskie podziemie wykonało wyrok śmierci na granatowym policjancie Włodzimierzu Lesiu, który zadenuncjował Ulmów.
Eilert Dieken zmarł po wojnie uniknąwszy sprawiedliwości.
Jana Kokotta odnaleziono w Czechosłowacji w 1957 roku. Został przekazany do Polski, gdzie sąd w Rzeszowie skazał go na karę śmierci. Rada Państwa zamieniła mu jednak wyrok na dożywocie. Zmarł w więzieniu w 1980 roku.
W 1995 roku izraelski Instytut Yad Vashem nadał rodzinie Ulmów tytuły Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata.

Źródła:

Jaromir Kwiatkowski, Dramat rodziny Ulmów, Mieli odwagę ratować Żydów, zapłacili życiem, http://www.nowiny24.pl, Dostęp 25.07.2010
Mateusz Szpytma, Oddali życie za bliźnich, http://mtrojnar.rzeszow.opoka.org.pl, Dostęp 25.07.2010