Holocaust Memorial Day

Aberdeen, Town and County Hall, 27 stycznia 2011 roku, godzina 11:00.
Główna sala miejskiego ratusza była wypełniona po brzegi. Przedstawiciele City Council i szkockiego parlamentu, delegacje obu uniwersytetów i młodzież szkolna w skupieniu słuchali przemówienia kapelana Urzędu Miasta. A raczej – kapelanki. Bo to dobra kobieta była…
W przednim rzędzie siedział łysy facet w okularach nerwowo ściskając w rękach kilka zadrukowanych kartek papieru. Kiedy kapelanka skończyła mówić spojrzał się na siwego mężczyznę siedzącego kilka miejsc dalej. Ten skinął głową. Już czas.
„Raz maty rodyła…” – pomyślał łysy to, co zawsze sobie powtarzał w najtrudniejszych momentach życia. Wstał i podszedł do mównicy.
- Good morning ladies and gentlemen. My name is Matt Biskup and I am a grandson of an Auschwitz survivor…

Wszystko zaczęło się na początku zeszłego roku. Właśnie wróciliśmy ze świątecznych wakacji w Polsce, kiedy usłyszałem w radiu, że Urząd Miasta przygotowuje coroczne obchody Dnia Pamięci o Holokauście. Nic dziwnego – obchodzi się go na całym świecie w rocznicę wyzwolenia Auschwitz-Birkenau. Traf chciał, że podczas pobytu u Teściów zrobiłem sobie wycieczkę do tego koszmarnego miejsca (którą opisałem TUTAJ) i przywiozłem stamtąd sporo zdjęć. Skontaktowałem się więc z człowiekiem odpowiedzialnym za całą imprezę, niejakim Roddym i przekazałem mu płytę ze zdjęciami, sądząc, że może im się przydać np. do jakiejś wystawy albo do zilustrowania jakiegoś wykładu. Przy okazji wspomniałem, że mój Dziadek przeżył Auschwitz, a ja posiadam sporo informacji na temat Holocaustu, którymi się chętnie podzielę. Roddy bardzo podziękował i stwierdził, że co prawda mają już wystarczającą ilość imprez na tę okazję, ale z pewnością odezwą się za rok.
No i rok minął.
Już w listopadzie Roddy zadzwonił do mnie z pytaniem, czy podtrzymuję swoją ofertę. Odparłem, że jak najbardziej tak.
Zaproponował mi wygłoszenie opening speech podczas uroczystości w miejskim ratuszu.
I tu zaczęły się schody.
Jak mam opowiedzieć ludziom czym był Auschwitz w ciągu 10 – 15 minut? Jakich słów użyć, by oddać to piekło na ziemi? Za wszelką cenę nie chciałem wygłaszać jakiejś nudnej pogadanki, którą zapomną po pięciu minutach.
Postanowiłem więc zrobić coś innego. Opisałem historie dwóch osób, których biografie zawierały jednocześnie Szkocję i Auschwitz.

Główna sala miejskiego ratusza przed przybyciem gości.

Pierwszą z tych osób była Jane Haining – szkocka misjonarka, która w czasie wojny prowadziła sierociniec w Budapeszcie. Mimo wielokrotnie ponawianego polecenia powrotu do Szkocji pozostała z dziećmi. W kwietniu 1944 roku została aresztowana przez Gestapo i razem z podopiecznymi została wsadzona do bydlęcego wagonu i po wielodniowej podróży trafiła do Auschwitz. Stamtąd naziści przesłali do Szkocji akt zgonu, według którego zmarła w obozowym szpitalu. To było kłamstwo. W rzeczywistości zaraz po przybyciu do Auschwitz poszła razem z dziećmi do komory gazowej. Była jedną z dziesięciu obywateli Szkocji, którzy zginęli w tym obozie.
Drugą, szerzej opisaną przeze mnie osobą był Cichociemny porucznik Stefan Jasieński, o którym już pisałem na blogu w marcu zeszłego roku.
Nie mogłem się powstrzymać, by nie zejść na tak bliski mi temat…
Stefan Jasieński spędził trzy lata w Szkocji, pokochał ten kraj i uważał go za swój drugi dom. Opisałem oczywiście kim byli Cichociemni, jak się szkolili i jakie były ich zadania. Opowiedziałem historię życiorysu wyrytego na drzwiach Celi Śmierci i epizod z psem wyścigowym.
Całość zilustrowałem krótką prezentacją ze zdjęciami.

Zimny pot bił na czoło, nogi się uginały, ale mówiłem dalej :-).

Dorośli wysłuchali obydwu historii z równym zainteresowaniem. Dzieciarnia z kolei niezbyt przejęła się losem swojej rodaczki, za to z otwartymi ustami słuchała o Cichociemnych i niesamowitych losach Stefana Jasieńskiego.
Spicz zajął mi około 15 minut. Audytorium przez chwilę siedziało cicho, a potem zaczęło klaskać. Spocony jak szczur opadłem na krzesło. Potem była część artystyczna, pokaz zdjęć zrobionych przez uczennice jednej ze szkół, które były na wycieczce w Auschwitz i po około dwóch godzinach towarzystwo zaczęło się rozchodzić. Mnie jednak nie dane było ulotnić się zbyt szybko. Co chwila ktoś do mnie podchodził, by porozmawiać. Wyszedłem więc z sali jako ostatni.
Poszedłem do najbliższego pubu, by odreagować tremę. Kiedy dopijałem piwo zadzwoniła Marta.
– Słuchaj, u nas w szkole też obchodzą Holocaust Memorial Day i powiedziałam im, że przyjdziesz ze swoją prezentacją.
– Ale…
– Nie ma żadnego ale. Zabieraj tyłek w troki i jazda.
Pani każe – sługa musi… Dopiłem piwo i poszedłem do szkoły, w której pracuje moja lepsza połowa. Na widowni siedziało około trzystu dzieciaków. Reakcja była podobna jak w ratuszu. Śmichy-chichy i szmery podczas historii Jane Haining i grobowa cisza podczas opowieści o losach porucznika Jasieńskiego.
Do domu wróciłem kompletnie wypompowany. Ale nic to – grunt, że kilkaset dzieciaków dowiedziało się o naszych Cichociemnych.

Przedsmak tego, co mnie dziś spotkało miałem wczoraj. Ktoś z Urzędu Miasta dał cynk mediom i do mojej pracy przyszedł reporter BBC Radio Scotland, który bezceremonialnie podetknął mi mikrofon pod gębę i kazał opowiadać o Dziadku, a wieczorem do chaty wtarabaniła mi się ekipa programu „Daybreak” ze stacji ITV. Rezultat ich pracy możecie zobaczyć na stronie dziennika Daily Record.
I nie regulujcie monitora – ja NIESTETY tak właśnie wyglądam hehe .
Kontakt z przedstawicielami tutejszych mediów wykorzystałem także do tego, by ich pouczyć, co grozi za użycie haniebnej nazwy „polskie obozy koncentracyjne”. I że jest to coś gorszego, niż tylko plaskacz ode mnie.

Przeczytaj także:
For your freedom and ours, czyli wystawa o polskich lotnikach