Wizyta u Znaczy Kapitana

Hartlepool, West View Cementery, 31 lipca 2011 roku, godzina 10:00.
Prom z Amsterdamu przypłynął do Newcastle punktualnie. Zjechałem z niego i zamiast skierować się na północ do Aberdeen, pojechałem na południe trasą A19. Po kilkunastu minutach wjechałem do niewielkiej nadmorskiej miejscowości Hartlepool. Ulicę West View Road znalazłem bez trudu.
- Osiągnąłeś cel – poinformował mnie GPS miłym kobiecym głosem w momencie, kiedy przejeżdżałem przez bramę cmentarza. Zaparkowałem samochód, wysiadłem i rozejrzałem się wokół. Cmentarz był mały, ale bardzo urokliwy i dobrze utrzymany. Przy bramie znajdował się dom dozorcy, który właśnie zamiatał patio. Podszedłem bliżej.
- Pan do kapitana Stankiewicza, prawda? – powiedział dozorca zanim jeszcze zdążyłem się odezwać – Pierwsza alejka w prawo, grób znajdzie pan po prawej stronie.
Podziękowałem i poszedłem we wskazanym kierunku. Ogarnęło mnie dziwne uczucie. Zbliżałem się do miejsca, które chciałem odwiedzić od ponad dwudziestu lat. Stanąłem nad mogiłą wpatrując się w nazwisko wyryte na marmurowej tablicy.
- Znaczy, dzień dobry Panie Kapitanie – powiedziałem półgłosem.

Nie wiem ile razy przeczytałem „Znaczy Kapitana” autorstwa Karola Olgierda Borchardta od deski do deski. Dziesięć, dwadzieścia razy? Nie, na pewno więcej. Może około czterdziestu razy. Do niektórych fragmentów wracałem wielokrotnie i mógłbym zacytować je z pamięci. Jestem pewien, że wielu z Was również tę książkę czytało. W końcu to najsłynniejsza polska powieść marynistyczna.
Kapitan Mamert Stankiewicz urodził się w łotewskiej Mitawie 22 stycznia 1889 roku w polskiej rodzinie szlacheckiej. Od wczesnej młodości związał się z morzem wstępując do Korpusu Kadetów Morskich w Petersburgu – najlepszej uczelni kształcącej elitę carskiej marynarki wojennej. Ukończył szkołę jako prymus otrzymując wraz z dyplomem złoty zegarek – tradycyjną nagrodę dla najlepszego absolwenta. Podczas Pierwszej Wojny Światowej służył w rosyjskiej marynarce wojennej. Szybko okazało się, że młody gardemarin jest mistrzem nawigacji. Wsławił się przeprowadzeniem przez pola minowe podczas sztormu dwóch największych okrętów floty bałtyckiej – pancernika  „Sława” i krążownika „Riurik”, za co został dwukrotnie odznaczony i mianowany oficerem nawigacyjnym „Riurika”.
Doskonała znajomość języka angielskiego (władał biegle także niemieckim, francuskim, rosyjskim no i polskim oczywiście) pozwoliła mu na objęcie posady urzędnika w Konsulacie Rosyjskim w Pittsburghu w USA, gdzie pracował w latach 1918-1919. Został stamtąd odwołany i skierowany do flotylli rzecznej na Syberii.
Mimo że wychował się i zdobył wykształcenie w carskiej Rosji zawsze podkreślał swoją polskość. Stało się to przyczyną aresztowania go przez wszechwładną Czekę i zesłania do obozu w Krasnojarsku.
Po zwolnieniu z obozu przyjechał do odrodzonej Polski i po weryfikacji został przydzielony do nowopowstałej Szkoły Morskiej w Tczewie, gdzie objął posadę wykładowcy i kierownika wydziału nawigacyjnego. Oprócz tego bardzo zaangażował się w rozwój polskiej floty handlowej. Był też gorącym orędownikiem rozbudowy portu w Gdyni.

Kapitan żeglugi wielkiej Mamert Stankiewicz

Zakupić lub zbudować okręty to jedno, a zapełnić je dobrze wyszkolonymi marynarzami i oficerami – to drugie.
Z inicjatywy kapitana Mamerta Stankiewicza latem 1920 roku zakupiono STS „Lwów” – pierwszy żaglowiec niepodległej Polski, słynną późniejszą „kolebkę nawigatorów”.
Żaglowiec ten w chwili zakupu miał już ponad 50 lat. Zbudowano go w 1869 roku w Anglii i przez pierwsze kilkanaście lat kursował między Wielką Brytanią, Indiami i Australią. Potem Anglicy sprzedali go Włochom, a ci odstąpili go Holendrom. W momencie zakupu przez Szkołę Morską w Tczewie żaglowiec pomalowany był jeszcze w czarno-białe pasy – tak, jak niegdyś kazał malować swoje okręty Nelson.W Polsce przemalowano „Lwowa” na biało, a kapitan Mamert Stankiewicz został jego dowódcą. W sierpniu 1923 roku jako pierwszy polski statek przepłynął równik podczas rejsu do Brazylii.
Na początku lat 30-tych Polska posiadała już dobrze wyszkoloną i doświadczoną kadrę marynarską. Pomyślano więc o zakupie większych jednostek. Pod polską banderą zaczęły pływać trzy duże transatlantyki – „Polonia”, „Pułaski” i „Kościuszko”. Znaczy Kapitan* był dowódcą dwóch z nich – „Polonii” i „Pułaskiego”. I to niezwykle wymagającym dowódcą. Od siebie i od swoich podwładnych oczekiwał najwyższego zaangażowania w wykonywane prace.
„Znaczy, każdy swe obowiązki musi wykonywać porządnie. Ci, którzy nie wykonują ich jak mogą najlepiej – to znaczy, na ile ich stać fizycznie i duchowo – niszczą sami siebie” – mawiał.
Oficer z innego statku, który przypadkiem trafił pod komendę kapitana Stankiewicza zazwyczaj szybko starał się o przeniesienie nie wytrzymując żelaznej dyscypliny, którą na dowodzonych przez siebie jednostkach wprowadzał Znaczy Kapitan.
Była jednak grupa oficerów i marynarzy, którzy pod komendą nietolerującego bylejakości kapitana czuli się znakomicie. Początkowo nazywano ich w polskiej flocie „Mamertynami” od imienia Kapitana, potem zmieniono przezwisko na „Pretorian”. Owi „Pretorianie” nie tylko akceptowali jego żelazną dyscyplinę, ale sami ją wyznawali i wprowadzali później na dowodzonych przez siebie jednostkach.
Najwierniejsi z nich szybko nauczyli się rozpoznawać, w jakim humorze jest Kapitan po jego… szczęce, która była niezawodnym barometrem jego nastroju. Cofnięta wgłąb czaszki oznaczała „sztorm”, a wtedy lepiej było schodzić mu z drogi. Szczęka w położeniu środkowym oznaczała nastrój neutralny, zaś wysunięta maksymalnie do przodu sygnalizowała, że Kapitan jest w dobrym humorze.
Znaczy Kapitan był nie tylko dowódcą. Był znakomitym wychowawcą, nauczycielem i autorytetem, który stał się legendą jeszcze za życia. Jego uczniowie stanowili elitę przedwojennej marynarki handlowej.
„Morski” apetyt przedwojennej Polski rósł coraz bardziej. W połowie lat 30-tych zdecydowano się na budowę dwóch nowoczesnych transatlantyków – M/S „Piłsudski” oraz M/S „Batory”. Oba miały powstać we włoskiej stoczni Monfalcone. Jako pierwszy miał powstać „Piłsudski”. Kapitan Mamert Stankiewicz wraz ze swoimi „Pretorianami” nadzorował budowę i objął dowództwo nowopowstałej jednostki.
M/S „Piłsudski” nie był statkiem udanym. Włoscy projektanci zapomnieli o tym, że statek będzie obsługiwał linię Gdynia – Nowy Jork i nie przystosowali go do trudnych warunków panujących na północnym Atlantyku. Podczas sztormów przechylał się niebezpiecznie i uderzał dziobem jak taranem w fale, które wdzierały się na pokład. Uwagi zebrane podczas rejsów przekazano do włoskiej stoczni, gdzie budowano „Batorego”.
Podczas czterech lat poprzedzających Drugą Wojnę Światową „Piłsudski” odbył kilkadziesiąt rejsów między Polską, a Stanami Zjednoczonymi.
Dzień 1 września 1939 roku zastał transatlantyk w połowie drogi między Nowym Jorkiem, a Gdynią. Jego kapitan Jan Stankiewicz – brat Mamerta zdecydował się skierować statek do najbliższego portu brytyjskiego. „Piłsudskiego” wydzierżawiono Anglikom, którzy postanowili przekształcić go w transportowiec dla wojska.
Podczas postoju w brytyjskim porcie doszło do buntu załogi na tle płacowym. Oficerowie i marynarze dowiedzieli się, że odtąd będą otrzymywali jedynie 15% dotychczasowego wynagrodzenia. To plus depresja spowodowana brakiem wiadomości od bliskich, którzy zostali w Polsce doprowadziły do jawnego buntu. Sytuację uratował kapitan Mamert Stankiewicz, który zastąpił brata na stanowisku dowódcy i wynegocjował z Anglikami rezygnację z cięć finansowych. Autorytet Znaczy Kapitana spacyfikował nastroje załogi i umożliwił przekształcenie „Piłsudskiego” w okręt wojenny. Marynarze i oficerowie przeszli szkolenie wojskowe.
Zmodyfikowany okręt miał udać się w swój pierwszy wojenny rejs do Nowej Zelandii.
Wieczorem 25 listopada 1939 roku „Piłsudski” podniósł kotwicę w porcie w Newcastle i udał się na spotkanie konwoju. O godzinie 5:36 następnego dnia, kiedy znajdował się 29 mil morskich na południowy wschód od przylądka Flamborough okrętem wstrząsnęła olbrzymia eksplozja, której przyczyny do dzisiaj są przedmiotem spekulacji. Za najbardziej prawdopodobną uznaje się wybuch miny. „Piłsudski” przechylił się i zaczął szybko nabierać wody. Kapitan Mamert Stankiewicz odmówił wejścia do szalupy zanim nie upewnił się, że jego załoga jest bezpieczna. Na jednym z pokładów zobaczył dwóch przerażonych chłopców okrętowych. Wyprowadził ich na zewnątrz i razem skoczyli w odmęty Morza Północnego. Udało im się dopłynąć do jednej z tratw ratunkowych. Zalewani falami lodowatej wody we trójkę czekali na ratunek. W pewnym momencie jeden z chłopców Marian Pyszka stracił panowanie nad sobą i poprosił Kapitana o rewolwer, by skrócić cierpienie. Kapitan odmówił tłumacząc jaką wartość ma życie i że nie wolno go sobie odbierać. Po kilku godzinach pięćdziesięcioletni Kapitan stracił siły i zaczął osuwać się z tratwy w morskie odmęty. Chłopcy opletli go ramionami i przytrzymali na tratwie. W końcu na horyzoncie pojawiło się jakieś światło. Był to brytyjski niszczyciel, który przybył na pomoc rozbitkom. Rzucono z niego siatki ratunkowe, których obaj chłopcy okrętowi chwycili się ostatkiem sił. Tych sił już Kapitanowi zabrakło. Z pokładu niszczyciela skoczyło do wody kilku marynarzy, którym udało się wydostać Kapitana. Niestety, brak zastrzyków dosercowych w apteczce niszczyciela uniemożliwił ratunek.
Tydzień później w niewielkiej miejscowości Hartlepool niedaleko Newcastle odbył się pogrzeb Kapitana. Pochowano go na niewielkim cmentarzu ze wszystkimi honorami wojskowymi. Znaczy Kapitan został pośmiertnie udekorowany Krzyżem Virtuti Militari i brytyjskim Distinguished Service Cross.
Wrak „Piłsudskiego” do dzisiaj spoczywa na dnie Morza Północnego kilkadziesiąt mil na południowy wschód od grobu swojego ostatniego dowódcy.
Ciało Znaczy Kapitana nigdy nie wróciło do Polski. Do dzisiaj spoczywa On na West View Cementery w Hartlepool.
Nie znaczy to jednak, że jest zapomniany! Opiekę nad grobem Znaczy Kapitana sprawuje Yacht Club Polski z siedzibą w Londynie. I nie tylko on.
- Panie, to nie grób, a jakaś świątynia normalnie – powiedział mi kręcąc z podziwem głową cmentarny dozorca, kiedy wdałem się z nim w pogawędkę – Całe pielgrzymki z Polski tu przyjeżdżają.
Znaczy – pamiętamy o Panu, Kapitanie!

Grób Kapitana Stankiewicza leży przy jednej z głównych alejek West View Cementery w Hartlepool.

Tablicę nagrobną wykonał miejscowy kamieniarz, który nie ustrzegł się błędów. Stąd brak litery "ł" i arabska jedynka zamiast rzymskiej.

—————————————-
* Przydomek wziął się od ulubionego słówka „znaczy”, którym Kapitan rozpoczynał niemal każde zdanie.

Źródło:

Karol Olgierd Borchardt, Znaczy Kapitan, Wydawnictwo Morskie Gdynia 1968