Historia braci Sullivan

W niewielkim amerykańskim miasteczku Waterloo w stanie Iowa żyła rodzina irlandzkich emigrantów. Państwo Sullivan mieszkali w obszernym domu przy Adams Street. W tym domu między 1914, a 1922 rokiem przyszło na świat pięciu braci, którzy dwadzieścia lat później stali się symbolem patriotyzmu i poświęcenia dla całej Ameryki.

George Sullivan był najstarszy. Znany z poczucia humoru, był przywódcą „rodzinnego gangu”.
Francis zwany Frankiem zapowiadał się na świetnego boksera.
Joseph „Joe” był mechanikiem i wielkim fanem motocykli.
Madison „Matt” pracował w zakładach mięsnych.
Najmłodszy z braci – Albert zwany Alem najwcześniej się ożenił. W 1942 roku miał już 10-miesięcznego syna Jimmiego i mieszkał z nim i z żoną nieopodal rodzinnego domu.
Mieli także siostrę Genevieve urodzoną w 1917 roku.
Jak przystało na porządną irlandzką rodzinę bracia zawsze trzymali się razem, mimo olbrzymich różnic w charakterze.
Wojna jak narazie omijała Stany Zjednoczone i rodzina Sullivanów wiodła spokojne życie w sennym miasteczku. Dopiero dzień ataku na Pearl Harbor przewrócił ich dotychczasowy świat do góry nogami. Pięciu bliskich kolegów braci zginęło na pokładzie pancernika USS „Arizona”. Wśród nich był Bill Ball – najbliższy przyjaciel całej piątki i narzeczony ich siostry.
Bracia postanowili wstąpić do wojska. Ponieważ dwaj najstarsi – George i Frank służyli już w US Navy na niszczycielu USS „Hovey”, wybór rodzaju broni był dla całej piątki oczywisty.
Dzień po Bożym Narodzeniu w 1941 roku bracia pomaszerowali do najbliższego punktu werbunkowego Marynarki Wojennej. Tam, mówiąc w imieniu wszystkich George oświadczył, że chcą służyć razem na jednym okręcie. Było to wbrew przepisom i rekruterzy nie chcieli się zgodzić, tłumacząc, że w takich przypadkach zawsze rozdziela się rodzeństwa. „No way” – odparł George – „We stick together!” („Trzymamy się razem”). Urzędnik pozostał nieugięty. George napisał więc list do dowództwa Marynarki prosząc o przychylne rozpatrzenie ich prośby. „Razem tworzymy ekipę, której nikt nie da rady” – pisał. Marynarka udzieliła zgody i 2 stycznia 1942 bracia pożegnali resztę rodziny udając się do centrum szkoleniowego US Navy w Great Lakes w stanie Illinois. Po przeszkoleniu pojechali do Nowego Jorku i zameldowali się na pokładzie nowowybudowanego lekkiego krążownika USS „Juneau”.

Po odbyciu kilku rejsów szkoleniowych na Atlantyku „Juneau” został skierowany na południowy Pacyfik, gdzie Japończycy szykowali się do odbicia wyspy Guadalcanal.
Amerykanie zajęli ją w sierpniu 1942 roku praktycznie bez walki. W miarę rozwoju sytuacji stało się jasne, że ta największa z wysp archipelagu Wysp Salomona jest doskonałym przyczółkiem do ataku na cały południowy Pacyfik. Japoński admirał Yamamoto postanowił odbić ją z rąk Amerykanów za wszelką cenę. Jego amerykański odpowiednik – admirał William Halsey zdawał sobie z tego sprawę i do obrony wyspy rzucił wszystkie siły jakimi dysponował, w tym także krążownik USS „Juneau”. W nocy z 12 na 13 listopada 1942 roku na wodach w pobliżu Guadalcanal rozgorzała jedna z najbardziej zaciekłych bitew morskich w historii. Amerykańskie i japońskie okręty strzelały do siebie z bardzo bliskiej odległości. Wszyscy strzelali do wszystkich, często na oślep, rażąc własne okręty. Jeden z uczestników bitwy nazwał ją później „gigantyczną bijatyką w barze przy zgaszonym świetle”. Rankiem 13 listopada „Juneau” został ciężko uszkodzony przez japońską torpedę. Jego dowódca kapitan Lyman Swenson powziął decyzję o wycofaniu się z dalszej bitwy i udaniu się na południe, do amerykańskiej bazy na wyspie Espiritu Santo na Nowych Hebrydach. Do USS „Juneau” dołączyło pięć innych okrętów uszkodzonych pod Guadalcanal. Konwój był jednak śledzony przez japońską łódź podwodną I-26. Około godziny 11:00 w piątek 13 listopada I-26 wystrzelił dwie torpedy w kierunku ciężkiego krążownika USS „San Francisco” – największego okrętu w konwoju. Pierwsza z torped nie trafiła w żaden cel i zatonęła. Druga ominęła dziób USS „San Francisco”, przepłynęła tuż za rufą USS „Helena” i trafiła USS „Juneau”. Torpeda trafiła w najwrażliwsze miejsce okrętu – w przedział amunicyjny. Trudno napisać nawet, że USS „Juneau” zatonął. On po prostu wyparował. Eksplozja była tak potężna, że jedna z wież artyleryjskich krążownika ważąca ponad 40 ton wyleciała w powietrze jak zabawka i wpadła do oceanu obok USS „Fletcher”, który płynął o milę dalej. Dowódca konwoju, kapitan Gilbert Hoover widział zagładę „Juneau” z pokładu krążownika USS „Helena” i uznał, że jest bardzo mało prawdopodobne, by ktoś mógł to przeżyć. Mimo tego zastanawiał się, czy nie zawrócić na miejsce katastrofy w poszukiwaniu ewentualnych rozbitków. Zrezygnował jednak, nie chcąc narażać innych okrętów na ponowny atak japońskiej łodzi podwodnej, która wciąż przecież kryła się w pobliżu. Wezwał za pomocą sygnałów świetlnych (obowiązywała absolutna cisza radiowa) bombowiec B-17 patrolujący ten obszar, przekazał mu współrzędne miejsca katastrofy i polecił szukać rozbitków. Załoga bombowca naliczyła około stu ocalałych dryfujących na trzech tratwach ratunkowych. Po powrocie do bazy na Espiritu Santo pilot bombowca złożył meldunek o rozbitkach, ten jednak zaginął w stercie papierów na biurku oficera wywiadu.
Zagładę USS „Juneau” przeżyło około stu marynarzy z ponad siedmiusetosobowej załogi. Wielu było ciężko rannych i poparzonych. Pływając w morzu płonącej ropy wśród szczątków swojego okrętu z przerażeniem obserwowali jak konwój oddala się od nich. Wkrótce wokół trzech tratw zaczęły krążyć rekiny. Wśród ocalonych był ciężko ranny George Sullivan. Bezskutecznie nawoływał braci, ale żaden nie odpowiadał. Na wodzie unosiło się wiele trupów. George nie zważając na rany ani na rekiny zaczął pływać między tratwami i obmywać twarze trupów z ropy znalezioną w wodzie szmatą. Braci jednak nie było.
Frank, Joe, Matt i Al w momencie wybuchu byli najprawdopodobniej w pomieszczeniach amunicyjnych. Nie mieli więc żadnych szans…
Dzień mijał za dniem, a rozbitków nikt nie próbował szukać. Coraz bardziej cierpieli z głodu i pragnienia pod palącym tropikalnym słońcem. Niektórzy pili wodę morską i zaczynali majaczyć. George Sullivan stawał się coraz bardziej otępiały. Trzeciego lub czwartego dnia nagle wstał i powiedział, że idzie sobie popływać. Zanim inni zdołali go powstrzymać przeskoczył burtę tratwy i zniknął pod wodą. Po chwili w tym miejscu pojawiły się rekiny.
Dopiero po ośmiu dniach ktoś odnalazł raport załogi bombowca. Natychmiast wszczęto poszukiwania. Z oceanu wyciągnięto jedynie dziesięciu ledwo żywych rozbitków.
Marynarka utajniła fakt zatonięcia USS „Juneau”. Rodzina Sullivanów w Waterloo wyczuwała jednak, że stało się coś złego. Od dawna nie dostawali żadnych listów, a bracia pisywali do domu regularnie. Wszelkie nadzieje zostały rozwiane rankiem 11 stycznia 1943 roku. Tom Sullivan jak co dzień szykował się do pracy na kolei, kiedy przed domem zatrzymał się samochód, z którego wysiadło trzech oficerów Marynarki. „Mamy wiadomość o pańskich synach” – zaczął jeden z nich, komandor podporucznik Truman Jones.
„Który?” – spytał się, blednąc, Tom Sullivan.
„Przykro mi” – odpowiedział komandor – „Wszyscy…”
Śmierć braci Sullivan odbiła się szerokim echem w całych Stanach. Prezydent Roosevelt napisał do rodziców braci osobisty list, a Tom i Alleta Sullivan zaangażowali się w kampanię sprzedaży obligacji wojennych. Nie chcieli, by śmierć ich synów poszła na marne. Objeżdżali stocznie, bazy wojskowe i zakłady zbrojeniowe nawołując do zwiększenia wysiłków na rzecz przemysłu wojennego. W Hollywood spotkali się z producentami filmowymi, którzy postanowili nakręcić film o braciach Sullivan. „The Fighting Sullivans” wyreżyserowany przez Lloyda Bacona wszedł do kin w 1944 roku. Genevieve Sullivan wstąpiła do kobiecej ochotniczej organizacji WAVES chcąc w ten sposób kontynuować walkę rozpoczętą przez jej braci.
W kwietniu 1943 roku Alleta Sullivan została matką chrzestną najnowszego niszczyciela nazwanego na cześć jej synów USS „The Sullivans”.
Kiedy wojna się skończyła Tom i Alleta wrócili do swojego domu w Waterloo i odcięli się od świata. Tom przeszedł na emeryturę i zaczął pić. Zmarł w 1965 roku. Aletta zachorowała i zmarła siedem lat później. W 1975 roku na raka odeszła Genevieve Sullivan.
W przeciwieństwie do nieszczęsnego „Juneau” USS „The Sullivans” okazał się okrętem niezwykle szczęśliwym. Wielokrotnie brał udział w walce podczas II Wojny i konfliktu koreańskiego, a mimo to nigdy nie stracił ani jednego członka załogi. Wsławił się zwłaszcza brawurowymi akcjami ratunkowymi wyławiając z morza marynarzy z zatopionych okrętów i zestrzelonych pilotów. Na jego pokładzie w późniejszych latach służył Jimmy Sullivan, syn Ala, który w wieku 17 lat postanowił pójść w ślady ojca i wujów, wstępując na ochotnika do Marynarki Wojennej.
W 1965 roku USS „The Sullivans” zakończył aktywną służbę i został przekazany do Muzeum Marynarki w Buffallo w stanie Nowy Jork, gdzie znajduje się do dzisiaj.

Trzydzieści lat później, w 1995 roku Marynarka Wojenna USA otrzymała kolejny okręt nazwany na cześć pięciu braci. Najnowszy USS „The Sullivans” jest niszczycielem rakietowym, a jego matką chrzestną została wnuczka najmłodszego z braci Kelly Ann Sullivan Loughren. Po swoim poprzedniku odziedziczył nie tylko imię, ale chyba także legendarne szczęście. W styczniu 2000 roku podczas postoju w Adenie stał się celem ataku Al Kaidy. Na szczęście nieudanego. Terroryści planowali zdetonować przy burcie okrętu motorówkę wyładowaną materiałami wybuchowymi. Źle obliczyli jednak ich wagę i motorówka zatonęła zanim dopłynęła do niszczyciela.
Takiego szczęścia nie miał USS „Cole”, który w identycznym zamachu przeprowadzonym kilka miesięcy później (również w Adenie) stracił dziewiętnastu marynarzy.

Niektórzy twierdzą, że irlandzka koniczyna wymalowana na nadbudówce przynosi obydwu okrętom szczęście. Według innych to bracia Sullivan czuwają z zaświatów nad swoimi okrętami.
Mottem obydwu niszczycieli są słowa, jakie wypowiedział George Sullivan w momencie, kiedy wstępowali do US Navy: „We stick together” – „Trzymamy się razem”.

Historia braci Sullivan pośrednio zainspirowała Stevena Spielberga do nakręcenia „Szeregowca Ryana”. W filmie jest scena, w której jeden z wyższych oficerów mówi do szefa sztabu Georga C. Marshalla o braciach Ryan „Byli razem w 29 Dywizji, ale rozdzieliliśmy ich do różnych jednostek po tym, jak Sullivanowie zginęli na „Juneau”.

Źródła:

John Satterfield, We Band of Brothers: The Sullivans and World War II, Mid-Prairie Books, 1995.