Los kolaboranta

Tuż po wojnie większość krajów Europy okupowanych przez Niemcy musiała uporać się z ogromnym problemem natury moralnej – jak potraktować własnych obywateli, którzy oblali egzamin z patriotyzmu i współpracowali z okupantem.
Każdy miał tu coś za uszami. Praktycznie w każdym kraju, z wyjątkiem Polski, powstały struktury władzy podporządkowanej nazistom oraz ochotnicze jednostki wojskowe walczące po stronie Niemiec.
Największego kaca moralnego mieli Francuzi. I nic dziwnego – ruch oporu był tam znikomy (w porównaniu do polskiego Państwa Podziemnego), współpraca z hitlerowcami powszechna, o marionetkowym państwie Vichy nie wspominając…
Zdrajcy i kolaboranci mogli się więc czuć w okupowanej Francji całkiem bezpiecznie. Nie istniała żadna podziemna struktura, czy organizacja mogąca ich ukarać.
Chociaż trzeba w tym miejscu wspomnieć o udanym zamachu na Philippe’a Henriota – ministra propagandy rządu Vichy zastrzelonego przez członków ruchu oporu. Był to jednak wyjątek. W dodatku zamach ten miał miejsce krótko przed wyzwoleniem, kiedy Niemcy już się wycofywali.
Kiedy alianci wylądowali w Normandii w czerwcu 1944 roku nagle „okazało się”, że każdy Francuz to bojownik Resistance. Co prawda walką z Niemcami trudno było mu się już popisać, więc skupił się na szukaniu wroga na własnym podwórku. Ocenia się, że ofiarą samosądów w powojennej Francji padło kilkadziesiąt tysięcy ludzi. I to nie tylko zdrajców. Często motywem oskarżenia o zdradę był sąsiedzki zatarg, jakiś zadawniony spór, czy zwykła zawiść. Szczególną nienawiść skupiły na sobie kobiety, które podczas wojny utrzymywały z Niemcami stosunki towarzyskie.
I to nie tylko we Francji – ten rodzaj „kolaboracji horyzontalnej” wzbudzał wyjątkowe oburzenie we wszystkich okupowanych krajach.
Po wojnie powszechną karą dla nich było publiczne ogolenie głowy. Na tym jednak upokorzenie się nie kończyło. Grupy ostrzyżonych do gołej skóry kobiet musiały paradować ulicami miast wśród tłumu obrzucającego je wyzwiskami, a po dojściu na rynek wchodziły na specjalną platformę, gdzie musiały wznieść ręce w hitlerowskim pozdrowieniu.

Montelimar, Francja. Strzyżenie głowy kobiecie oskarżonej o sypianie z Niemcami.

To publiczne znęcanie się nad kobietami można uznać za obrzydliwe, należy jednak pamiętać, że takie akty upokorzenia w rzeczywistości… ratowały im życie. W miastach, w których doszło do publicznego strzyżenia „szkopskich dziwek” praktycznie nie było potem przypadków linczu. Te „akty sprawiedliwości ludowej” rozładowywały wściekłość tłumu i dawały upust nagromadzonej przez lata złości i chęci odwetu.
Zresztą – ci samozwańczy kaci często również nie byli bez winy. Kierując nienawiść społeczności ku tym kobietom odsuwali od siebie podejrzenia i podkreślali swój rzekomy patriotyzm.
W Polsce rzecz się miała zgoła inaczej. Większość najgroźniejszych zdrajców, prowokatorów i szmalcowników po prostu nie dożyła końca wojny. Ginęli od kul egzekutorów Armii Krajowej na mocy wyroków wydanych przez Wojskowe i Cywilne Sądy Specjalne.
Pierwszym wykonanym wyrokiem było zastrzelenie w marcu 1941 roku popularnego przedwojennego aktora, konfidenta Gestapo Igo Syma. Początkowo AK planowała otrucie go, zmieniła jednak decyzję uznając argument, że potrzebny jest wyraźny sygnał dla społeczeństwa, że Polska Podziemna działa i karze zdrajców.
Ogólnie wymiar sądowniczy Armii Krajowej wydał w czasie wojny około czterech tysięcy wyroków śmierci, z których wykonano 2,5 tysiąca. Należy podkreślić, że mimo trudnych okupacyjnych warunków proces sądowy przebiegał w sposób bardzo dokładny. Zespół sądzący składał się z trzech sędziów, z których co najmniej jeden musiał być zawodowym sędzią, adwokatem lub przynajmniej posiadać wykształcenie prawnicze. Orzeczenie następowało na podstawie zeznań świadków, dokumentów, fotografii oraz opinii biegłych. Obecny był również obrońca oskarżonego. Od wyroku sądu nie było odwołania.
Wyroki były trojakiego rodzaju:
– uniewinnienie (40% przypadków)
– przekazanie sprawy do rozpatrzenia właściwym sądom po wojnie (35% przypadków)
– kara śmierci (25% przypadków)
Każdy wyrok musiał zostać zatwierdzony przez okręgowego delegata rządu w Londynie. Kiedy to nastąpiło wówczas sprawa trafiała do jednostek Armii Krajowej, których dowódcy wyznaczali dwie ekipy – przygotowującą wykonanie wyroku i wykonującą wyrok. Pierwsza ekipa rozpracowywała obiekt – ustalała tryb życia zdrajcy i wybierała optymalny czas i miejsce wykonania wyroku. Zespół egzekucyjny składał się z trzech osób – wykonawcy oraz dwóch osób ubezpieczających. Jeśli pozwalały na to okoliczności wykonawca wyroku odczytywał skazanemu sentencję wyroku zaczynającą się od słów „W imieniu Rzeczypospolitej Polskiej…”.
Jednym z najskuteczniejszych egzekutorów Armii Krajowej był podporucznik Roman Rozmiłowski ps. „Zawada” , który do momentu wybuchu Powstania zlikwidował kilkudziesięciu zdrajców, w tym wspomnianego Igo Syma. Poległ 3 września 1944 roku.

Ppor. Roman Rozmiłowski ps. "Zawada" - jeden z najskuteczniejszych egzekutorów Podziemia.

Sprawy mniejszej wagi były rozpatrywane przez Komisje Sądzące Walki Cywilnej wydające wyroki infamii (pozbawienia czci), nagany oraz upomnienia. Dwie pierwsze kary były podawane do wiadomości publicznej w prasie podziemnej, a upomnienie dostawał na piśmie tylko sam skazany.
Na karę infamii skazano między innymi aktorów, którzy grali w antypolskich filmach. Naganę otrzymał Adolf Dymsza, który uczestniczył w pijackich libacjach z gestapowcami.
Na wsi stosowano w takich wypadkach karę chłosty – pojęcie infamii było tam słabo znane.
Po wojnie sprawę karania kolaborantów przejęli komuniści. Dnia 31 sierpnia 1944 roku PKWN uchwalił dekret „o wymiarze kary dla faszystowsko-hitlerowskich zbrodniarzy winnych zabójstw i znęcania się nad ludnością cywilną i jeńcami oraz zdrajców Narodu Polskiego”.
Na mocy tego dekretu skazywano początkowo niemieckich zbrodniarzy po ich ekstradycji do Polski, konfidentów Gestapo, szmalcowników oraz kapo z obozów koncentracyjnych. W miarę upływu czasu ten dekret był coraz rzadziej wymierzany przeciwko rzeczywistym zdrajcom, a coraz częściej przeciwko byłym żołnierzom AK. Na jego mocy skazano m.in. generała „Nila”.
Po pewnym czasie z mocy tego dekretu skazywano już tylko byłych AK-owców…
W 1958 roku zwolniono z więzienia agentkę Gestapo Blankę Kaczorowską, współwinną wydania w ręce Niemców generała Grota-Roweckiego i skazaną na dożywocie. W uzasadnieniu sąd napisał, że „padła ofiarą kierownictwa Armii Krajowej, które współpracowało z Gestapo i było na jego usługach”.

Źródła:

Kierownictwo Walki Cywilnej, http://www.dws-xip.pl, Dostęp 25.07.2010
Tomasz Szarota, Kolaboranci pod pręgierzem, Gazeta Wyborcza, 7.07.1995.