Doskonały Marine

Okolice wioski Lang Van Lrong, Wietnam Południowy, 31 stycznia 1968 roku, godzina 8:00.
Pluton Marines posuwał się wzdłuż drogi gruntowej w kierunku Hue. Po prawej stronie rozciągało się ogromne pole ryżowe, a po lewej, tuż za rowem wypełnionym wodą zaczynały się gęste zarośla, przechodzące w podzwrotnikową dżunglę. Obok maszerujących Marines przetaczały się z chrzęstem olbrzymie czołgi M48 Patton.
Nagle po lewej stronie zaterkotał karabin maszynowy. Doskonale ukryty w prowizorycznym bunkrze wietnamski strzelec miał cały pluton jak na dłoni i nie pudłował. Trzech Marines zginęło natychmiast, a pozostali przypadli do ziemi i skryli się za czołgami. Natychmiast odpowiedzieli ogniem.
Pomiędzy czołgami leżał ciężko ranny Marine. Kule przeszywały powietrze, a na dodatek na drodze zaczęły rozrywać się pociski z moździerzy, więc żaden z ukrytych za czołgami kolegów rannego nie spieszył z pomocą. Dopiero po pewnej chwili zza jednego z Pattonów wyskoczył jeden z Marines, podbiegł do rannego i zaczął go odciągać w bezpieczne miejsce. Ten ruch zwrócił uwagę wietnamskiego strzelca. Na szczęście w tym samym momencie pozostali Marines otworzyli ogień zaporowy w kierunku bunkra.
Marine zdołał odciągnąć kolegę za jeden z czołgów, ale przypłacił to raną postrzałową nogi i odłamkiem pocisku moździerzowego wbitym w plecy. Nie czuł bólu i nie zamierzał poprzestać na tym. Jako dowódca plutonu zdawał sobie sprawę, że najgorszą rzeczą w tej sytuacji jest brak działania. Prędzej czy później wietnamskie moździerze wstrzelają się w ich pozycje i wytłuką co do nogi. Trzeba ruszać, a żeby to zrobić należy najpierw uciszyć ten cholerny karabin maszynowy.
Ranny sierżant wczołgał się do rowu z wodą i zaczął powoli zbliżać się do ukrytego w zaroślach bunkra. Kiedy znalazł się kilka metrów od niego odpiął granat, wyciągnął zawleczkę, odczekał kilka sekund i cisnął go w ledwo widoczny wśród krzaków otwór bunkra.
Huk, dym. Tuż koło leżącego w rowie sierżanta upadł kawałek taśmy z nabojami do czeskiego karabinu maszynowego.
Złowrogi terkot umilkł.

Alfredo „Freddy” Gonzalez urodził się w maju 1946 roku w mieście Edinburg w stanie Teksas. Praktycznie od najmłodszych lat chciał być wojskowym. Zaraz po ukończeniu liceum w 1965 roku poszedł do lokalnego punktu werbunkowego i poprosił o przydział do Piechoty Morskiej. Przeszedł szkolenie w obozie treningowym Marines w San Diego w Kalifornii i otrzymał stopień szeregowca w 1. Batalionie Rozpoznawczym 1. Dywizji Marines. Po sześciu miesiącach został promowany do stopnia starszego szeregowca i wysłany do Wietnamu w lutym 1966 roku. Od razu zwrócił na siebie uwagę przełożonych. Dość niski, szczupłej budowy i ważący nieco ponad 60 kilogramów Freddy nie wyglądał na typowego Marines, który „pije napalm i sika drutem kolczastym”. Mimo to udowodnił, że jest wart munduru Marine. Zdobył uznanie wśród towarzyszy broni swoją odwagą i poświęceniem. Szczególną uwagę zwrócił fakt, że Freddy nawet pod najcięższym ostrzałem nie tracił zimnej krwi i dzięki swojemu opanowaniu kilkakrotnie ratował życie kolegom. Pierwsza tura w Wietnamie przebiegła bez większych problemów i Freddy wrócił do Stanów w lutym 1967 roku. Został instruktorem w bazie Marines w Camp Lejeune w Karolinie Północnej i zaczął uczyć rekrutów sztuki przetrwania w dżungli i taktyki walki partyzanckiej.
Zanosiło się na to, że pozostanie instruktorem do końca służby, kiedy pewien wypadek odmienił bieg wydarzeń.

Sierżant Alfredo "Freddy" Gonzalez

Do Freddy’ego dotarła wiadomość, że pluton żołnierzy, z którymi służył w Wietnamie został wystrzelany co do jednego w zasadzce Vietcongu. Zaczęła go prześladować myśl, że gdyby on był z nimi wówczas nie doszłoby do takiej tragedii. Sprawdził się już w walce i prawdopodobnie potrafiłby pokierować kolegami, a być może uratować im życie. Zaczął myśleć o powrocie do Wietnamu. Zwierzył się ze swoich dylematów koledze, który ze wszystkich sił zaczął odradzać mu powrót do południowoazjatyckiego piekła. Ale Freddy zdążył już podjąć decyzję. 1 lipca 1967 roku został awansowany do stopnia sierżanta, objął dowództwo 3. Plutonu Kompanii A 1. Batalionu 1. Dywizji Marines i jeszcze w tym samym miesiącu trafił ponownie do Wietnamu.
Na początku 1968 roku północnowietnamscy komuniści postanowili odejść od dotychczas stosowanej taktyki wojny partyzanckiej i zaatakować Amerykanów w miastach. 30 stycznia, w dzień wietnamskiego Nowego Roku rozpoczęła się Ofensywa Tet – jeden z najważniejszych epizodów tamtej wojny.
Miasto Hue – dawna stolica Wietnamu było jednym z pierwszych celów Vietcongu i Armii Północnego Wietnamu. Położone zaledwie 50 kilometrów od strefy zdemilitaryzowanej oddzielającej demokratyczne Południe od komunistycznej Północy miasto powinno być według wszelkich wojskowych zasad twierdzą nie do zdobycia. Powinno być odpowiednio ufortyfikowane i zaopatrzone w silny garnizon. Powinno być, ale nie było. Wskutek karygodnego zaniedbania amerykańskich planistów w Hue znajdowały się niewielkie oddziały amerykańskie i południowowietnamskie, które w dodatku były zupełnie nieprzygotowane do obrony. Komuniści zajęli miasto w ciągu zaledwie 2 godzin.

Styczeń-luty 1968 roku. Walki na ulicach Hue.

Amerykanie wysłali na pomoc swoim oddziałom dwa plutony Marines oraz cztery czołgi M48 Patton. Jednym z plutonów dowodził sierżant Alfredo Gonzalez. W okolicach wioski  Lang Van Lrong nad Rzeką Perfumową Marines dostali się pod ciężki ostrzał karabinów maszynowych i moździerzy. Widząc, jak jeden z jego podwładnych został ciężko ranny Gonzalez wyskoczył zza czołgu i przeciągnął żołnierza w bezpieczne miejsce. Sam został przy tym postrzelony i zraniony odłamkiem moździerza. Mimo to wczołgał się do rowu biegnącego wzdłuż drogi i podpełznąwszy pod wietnamski bunkier zniszczył go granatem.
Mimo ran odmówił ewakuacji helikopterem nie chcąc zostawiać swoich żołnierzy.
Rankiem 4 lutego 1968 roku Marines zaatakowali budynek katolickiej szkoły im. Joanny D’Arc, który wraz z kościołem tworzył zamknięty kompleks z prostokątnym dziedzińcem wewnątrz. O godzinie 7:00 rano Amerykanie przeprowadzili rozpoznanie walką. Okazało się, że kompleks jest silnie broniony przez Wietnamczyków. Praktycznie w każdym oknie budynku szkoły widać było błyski wystrzałów z broni maszynowej. Marines tracąc wielu rannych i zabitych zdołali przedrzeć się pod mur okalający dziedziniec i za pomocą materiałów wybuchowych wysadzić go w powietrze. Następnie zaczęli wskakiwać do środka przez powstałą wyrwę.
Wietnamczycy broniący się wewnątrz kompleksu zaatakowali Amerykanów za pomocą granatników przeciwpancernych, których mieli pod dostatkiem – zgromadzili je w oczekiwaniu na atak czołgów. Teraz okazały się być przydatną bronią w walce w budynku – wybuch pocisku z granatnika zabijał, a w najlepszym wypadku ciężko ranił wszystkie osoby znajdujące się w danym pomieszczeniu. Marines przyzwyczajeni do walki w dżungli znaleźli się w ciężkim położeniu.
Ale nie pozostali Wietnamczykom dłużni. Odpowiedzieli ogniem z granatników M-72 LAW – broni znacznie poręczniejszej i krótszej niż ich radzieckie odpowiedniki RPG-7 używane przez wroga.
Mimo niezagojonych ran otrzymanych kilka dni wcześniej sierżant Gonzalez wziął kilka granatników i wspiął się na drugie piętro, skąd rozpoczął ostrzał pomieszczeń zajętych przez Wietnamczyków. Po kilku minutach pocisk z RPG trafił go w tułów zabijając na miejscu. W chwili śmierci nie miał jeszcze 22 lat.
W rok po jego śmierci matka sierżanta Dolia Gonzalez odebrała z rąk wiceprezydenta USA Spiro Agnew Medal Honoru przyznany pośmiertnie jej synowi. Alfredo Gonzalez zyskał także przydomek „A Perfect Marine”.
W 1975 roku imieniem Alfredo Gonzaleza nazwano szkołę średnią w jego rodzinnym mieście, a w 1995 roku zwodowano niszczyciel rakietowy klasy Arleigh Burke USS „Gonzalez”. Matką chrzestną okrętu została Dolia Gonzalez, która do dzisiaj utrzymuje kontakt z jego załogą. Podczas uroczystości zwodowania niszczyciela powiedziała, że czuła się, jakby jej syn wrócił do służby po 27 latach.
„Freddy bronił swoich ludzi rakietami w Wietnamie, teraz będzie bronił rakietami kraju”.

Niszczyciel rakietowy USS "Gonzalez".

Przeczytaj także:
Fotografia, która przegrała wojnę
Historia braci Sullivan

Źródło:
John W. Flores, Sergeant Alfredo „Freddy” Gonzalez: Marine’s Sacrifice in the Battle of Hue, Vietnam Magazine, 2/1999.
Leo J. Daugherty, Gregory Louis Mattson, NAM: a photographic history, MetroBooks 2001