Hanoi Hilton

Hanoi, więzienie Hoa Lo, wrzesień 1968 roku.
Cela miała najwyżej dwa metry długości i tyle samo szerokości. Nie było w niej okna, ani żadnych otworów wentylacyjnych – panował w niej potworny zaduch. W jednym kącie stało wiadro bez pokrywki wypełnione ekskrementami, które wylewały się z niego tworząc sporą kałużę. Poza tym cela była pusta – żadnej pryczy, stolika, czy najprostszego materaca. Nic oprócz betonowej podłogi i odrapanych ścian.
W rogu celi siedziała brudna, skulona postać odziana w podarte łachmany. Przez dziury widać było poszarzałą skórę gęsto pokrytą wrzodami.
Na korytarzu rozległy się kroki strażników. Postać skuliła się jeszcze bardziej i wcisnęła w kąt celi najmocniej jak mogła.
Szczęknął zamek u drzwi i do celi weszło dwóch Wietnamczyków. Jeden z nich z całej siły kopnął skulonego jeńca, a drugi zaczął wywrzaskiwać jakieś komendy. Po chwili on też zaczął kopać.
Jeniec leżał bez ruchu na podłodze i w milczeniu przyjmował ciosy. Wietnamczycy położyli go na brzuchu, wykręcili ręce i skrępowali je zaciskając węzeł z całej siły. W podobny sposób związali stopy w kostkach. Potem naciągnęli skrępowane dłonie nieszczęśnika do kostek i związali razem.
Po wymierzeniu jeńcowi kilku dalszych kopniaków wyszli z celi.
Jeniec powoli otworzył oczy i spojrzał na zamknięte drzwi. Sznur odciął dopływ krwi do dłoni i stóp, które po chwili zdrętwiały tak, że przestał je czuć. Zamknął oczy.
„Pora zacząć wylewać fundamenty” pomyślał.

To miejsce dorobiło się wielu nazw – Camp One, New Guy Village, Little Vegas… Do historii przeszło jednak jako Hanoi Hilton. Do dziś nie wiadomo, kto wymyślił tę sarkastyczną nazwę nawiązującą do znanej sieci luksusowych hoteli. Miejsce to bowiem nie miało z luksusem nic wspólnego – był to najgorszy i budzący największą grozę obóz jeniecki w Wietnamie Północnym.
Oficjalnie więzienie nosiło nazwę Hoa Lo, co w języku wietnamskim oznacza kuchenkę. Tę nazwę wzięło od jednej z ulic stolicy Wietnamu, gdzie znajdowały się sklepy oferujące przenośne kuchenki i inne sprzęty gospodarstwa domowego.
Wybudowali je Francuzi pod koniec XIX wieku, w czasie kiedy Wietnam był częścią francuskich Indochin. Przetrzymywano tam głównie więźniów politycznych, którzy sprzeciwiali się francuskiej okupacji. Po klęsce Francuzów pod Dien Bien Phu w 1954 roku i podziale kraju wzdłuż 17. równoleżnika komuniści przerobili je na obóz reedukacji dla tych, którzy nie dość entuzjastycznie odnosili się do ich światłych idei. Po wybuchu otwartego konfliktu ze Stanami Zjednoczonymi więzienie Hoa Lo zaczęło zapełniać się amerykańskimi jeńcami wojennymi.
Znakomitą większość z nich stanowili piloci US Air Force. Zestrzeleni nad Wietnamem Północnym katapultowali się ze swoich Thunderchiefów, Phantomów, czy Super Sabre’ów, by wkrótce wpaść w łapy dyszących z nienawiści wrogów. Niektórzy z nich zostali ranni w momencie, kiedy pociski z działa przeciwlotniczego trafiły w ich samolot, inni połamali ręce i nogi podczas twardego lądowania. Jeszcze inni zdołali wylądować bez szwanku i przez kilka-kilkanaście dni bawili się w chowanego w dżungli z wietnamskimi żołnierzami i lokalną ludnością. Nie mieli większych szans. Podzwrotnikowa dżungla była dla nich śmiertelną pułapką, a dla Wietnamczyków – rodzinnym podwórkiem.
Koniec końców wszyscy trafiali do złowrogiego Hanoi Hilton.

Więzienie Hoa Lo w Hanoi. Zdjęcie wykonane przez amerykański samolot zwiadowczy w 1970 roku.

Potężna eksplozja wstrząsa myśliwcem. Pilot patrzy w prawo i na ułamek sekundy zamiera z przerażenia. Radziecka rakieta przeciwlotnicza SAM właśnie pozbawiła jego samolot całego skrzydła. Thunderchief natychmiast wpada w korkociąg. Pilot sięga ku dźwigni katapulty i pociąga ją gwałtownie. Osłona kabiny odskakuje, a silnik rakietowy wyrzuca fotel wraz z pilotem w powietrze. Po chwili fotel oddziela się i pilot opada ku ziemi z częściowo rozwiniętym spadochronem. Okaleczony Thunderchief wlokąc za sobą warkocz czarnego dymu rozbija się z hukiem w dżungli.
Niestety, oszołomiony eksplozją pilot zapomina o podkurczeniu nóg podczas lądowania. Podczas uderzenia o ziemię słyszy trask kości w lewej nodze. Potworny ból przeszywa całe ciało.
Jest na skraju pola ryżowego, kilkaset metrów od ściany lasu. Jeśli uda mu się tam dotrzeć to ma szanse na uratowanie – ma przy sobie urządzenie lokalizujące, które już wysłało sygnał do Air Search and Rescue Team. W najbliższej bazie lotniczej startują już helikoptery Sikorsky zwane „Jolly Green”, by podjąć pechowego lotnika.
Pilot zaczyna kuśtykać w stronę dżungli, ale ogromny ból w nodze wybija mu ten pomysł z głowy.
Kładzie się więc na podmokłej ziemi. Po chwili słyszy plusk wody i jakieś głosy. Są coraz bliżej. Przez pole ryżowe przedziera się grupka wietnamskich wieśniaków. Po chwili znajdują go. Otaczają leżącego na ziemi rannego lotnika, zaczynają go kopać i uderzać kijami. Jeden z nich podnosi rękę do góry i krzyczy coś po wietnamsku. Bicie ustaje. Jest jasne, że ranny nie może się ruszyć. Wieśniacy szybko majstrują prowizoryczne nosze z pędów bambusa i bez ceregieli kładą na nich Amerykanina. Ten krzyczy z bólu, kiedy jeden z wieśniaków chwyta go za złamaną nogę. W odpowiedzi słyszy przekleństwa, których na szczęście nie rozumie.
Niosą go do wsi. Z bambusowych chatek wysypuje się chmara umorusanych dzieci, które chcą zobaczyć egzotycznego przybysza. Otaczają nosze ciasnym kręgiem. Po chwili jednak dorośli odganiają je.
Po godzinie do wioski zajeżdża wojskowy gazik, z którego wysiada ubrany w zielony mundur porucznik Armii Północnego Wietnamu. Szef wioski podchodzi do niego i przez chwilę coś mu tłumaczy. Oficer kiwa głową i podchodzi do jeńca. Dwaj towarzyszący mu żołnierze zawiązują czarną chustę na oczach pojmanego, podnoszą go i bez ceregieli wrzucają do samochodu. Skromny ekwipunek pilota pozostaje w wiosce jako zapłata za schwytanie go.
Gazik pędzi przez dżunglę i po kilku godzinach dojeżdża do Hanoi. Związany jeniec słyszy odgłosy miasta – warkot samochodów, klaksony, gwar uliczny.
Samochód wjeżdża przez bramę więzienia Hoa Lo. Na dziedzińcu żołnierze zwlekają jeńca, prowadzą do pokoju przesłuchań i sadzają na taborecie. Wreszcie zdejmują mu chustę z twarzy. Pilot rozgląda się dookoła. To prosty pokój pozbawiony jakichkolwiek ozdób. Przed nim stoi biurko, ze którym siedzi wietnamski oficer.
Jeniec jeszcze nie wie, że wstępne przesłuchanie będzie trwało 10 dni, podczas których oprawcy ani na chwilę nie pozwolą mu zmrużyć oka.

Moment schwytania porucznika Johna McCaina zestrzelonego nad Hanoi. Jego Skyhawk spadł do jeziora Truc Bach 26 października 1967 roku. Wietnamczycy pojmali rannego pilota i umieścili w Hanoi Hilton.

Wietnamczycy chcieli wiedzieć wszystko – cele ataków, założenia strategiczne, rozmieszczenie jednostek lotniczych itp. Aby wydobyć zeznania z jeńca nie przebierali w środkach. Bicie, duszenie, rażenie prądem – to była tylko przygrywka do właściwego koncertu. Bijąc jeńca skupiali się na najbardziej poszkodowanych częściach ciała np. na połamanych nogach.
Wstępne przesłuchanie trwało 10 dni. Potem wymęczony jeniec trafiał do jednej z wielu miniaturowych cel, gdzie miał spędzić następne miesiące i lata. Z tym, że jeszcze o tym nie wiedział…
Wietnamczycy bardzo pilnowali, by jeńcy nie mogli się ze sobą komunikować. Każdy z Amerykanów siedział w osobnej celi wyposażonej jedynie w wiadro na nieczystości. Latem temperatura w celi sięgała 50 stopni Celsjusza, zimą było w niej bardzo zimno. W każdej z nich roiło się od moskitów i innego robactwa, które wżerało się w osłabione ciała. Jeńcy cierpieli na szereg chorób, wśród których prym wiodła dyzenteria. Jedzenie dostarczano do celi raz dziennie. Jego spożywanie wiązało się ze sporym ryzykiem – Wietnamczycy wkładali do niego połamane żyletki i odłamki szkła. Racje żywnościowe były minimalne i wkrótce piloci zaczęli przypominać wyglądem żywe szkielety. Jeden z nich wspominał po wojnie, że mógł wsadzić całą pięść między uda nie dotykając ciała.
Długie okresy samotności przerywane były jedynie wizytami strażników, którzy krępowali jeńca sznurami i zostawiali związanego na dzień lub dwa. Mocno zaciśnięte sznury tamowały dopływ krwi do kończyn i czasem skutkowały koniecznością amputacji rąk lub nóg. Tacy jeńcy byli wkrótce potem po cichu zabijani – zwolnienie straszliwie okaleczonego więźnia nie przysporzyłoby Wietnamczykom przyjaciół na scenie międzynarodowej.
Gorsza od tortur była samotność i cisza. Jeńcy robili wszystko, by nie zwariować od nich. Jedni budowali w myślach dom swoich marzeń w czasie rzeczywistym, inni rozwiązywali skomplikowane zadania matematyczne i fizyczne, jeszcze inni dyktowali wyimaginowanemu sekretarzowi swoją autobiografię. Wierzącym bardzo pomagała religia i długie modlitwy. Niektórzy wręcz zaczęli wyczekiwać tortur jako jedynej „rozrywki” w tej męce. Nauczyli się przyjmować ból, oswajać go. Ból stał się ich jedynym towarzyszem. Podtrzymywał w nich nienawiść do oprawców i wolę walki. No i przypominał im, że jeszcze żyją..
Mimo kompletnej izolacji więźniowie stworzyli sposób komunikowania się ze sobą za pomocą stukania w ściany. Potrafili „rozmawiać” ze sobą w ten sposób przez długie godziny. Świadomość obecności bratniej duszy w tym koszmarnym miejscu bardzo podtrzymywała ich na duchu.
Pojmani piloci w celu łatwiejszej komunikacji ponadawali więziennym budynkom nazwy słynnych hoteli w Las Vegas. Większość z nich przed wojną służyła w bazie Nellis w Nevadzie, także czas na przepustkach spędzali w nieodległej stolicy hazardu. Stąd więzienne bloki otrzymały nazwy „Riviera”, „Stardust”, czy „Golden Nugget”.
Wietnamczycy chcieli od nich jednego – przyznania się do popełnienia zbrodni wojennych i wystąpienia w wietnamskiej telewizji, podczas którego mieli potępić Stany Zjednoczone. Odmowa skutkowała dalszymi torturami i ponownym zamknięciem w celi.
Żądano także od nich spotkania się z delegacjami odwiedzającymi więzienie – w zamian obiecywano szereg przywilejów i lepsze jedzenie.
Delegacje pochodziły w większości z krajów socjalistycznych, jednak zdarzały się także grupy złożone z przedstawicieli krajów zachodnich. Hanoi Hilton odwiedzali również amerykańscy lewicowcy, którym pokazywano uprzednio obmytych i ubranych w czystą odzież jeńców, by potem ci „pożyteczni idioci” mogli głosić w swoim kraju jak humanitarnie Wietnamczycy traktują jeńców.
Więźniowie zdawali sobie sprawę z tej mistyfikacji i próbowali ukradkiem przekazać odwiedzającym informacje o sobie. Pokazywali im blizny i rany na ciele, by dać znać, że więzienna rzeczywistość jest skrajnie inna od propagandowego spektaklu, w którym biorą udział.
Niestety, „pożyteczni idioci” nie chcieli tego widzieć i odmawiali przyjmowania grypsów.
Hanoi Hilton odwiedziła także znana aktorka Jane Fonda, o której haniebnej roli, jaką odegrała podczas wojny w Wietnamie pisałem TUTAJ.
Tortury i lata spędzone w samotności łamały najtwardszych. Każdy człowiek ma swój punkt krytyczny, po przekroczeniu którego nie jest już w stanie stawiać oporu. Większość więźniów w ten lub inny sposób przystała na żądania katów i podpisała dokumenty, w których przyznawali się do niepopełnionych zbrodni. Wietnamczycy wymachiwali potem nimi na konferencjach prasowych na całym świecie.
Mimo tego wielu schwytanych pilotów wykazało się nadludzkim męstwem podczas pobytu w niewoli. Późniejszy senator i kandydat na prezydenta USA John McCain spędził w Hanoi Hilton ponad pięć i pół roku. Wietnamczycy, dowiedziawszy się, że jego ojciec admirał John McCain II został głównodowodzącym sił amerykańskich w rejonie Pacyfiku wielokrotnie oferowali mu wcześniejsze zwolnienie. Odmówił argumentując, że najpierw powinni zostać zwolnieni ci, którzy w niewoli przebywają najdłużej. Poddano go wymyślnym torturom, o mało nie pozbawiając go życia. Przeżył próbę samobójczą i w końcu, podobnie jak niemal wszyscy jego koledzy, podpisał kompromitujące dokumenty.
Przez Hanoi Hilton przewinęło się około 600 Amerykanów. Najwięcej czasu spędził w nim porucznik Everett Alvarez. Przesiedział w niewoli ponad osiem lat.
W listopadzie 1970 roku amerykańscy komandosi dokonali rajdu na obóz jeniecki Son Tay niedaleko Hanoi. Niestety – w obozie nie znaleziono Amerykanów, którzy zostali przeniesieni w inne miejsce kilka tygodni wcześniej. Brawurowa akcja wywarła jednak olbrzymie wrażenie na Wietnamczykach, którzy złagodzili kurs wobec pojmanych i zmniejszyli liczbę obozów wskutek czego do Hanoi Hilton przybyło wielu nowych jeńców. To ułatwiło kontakty między osadzonymi i przyczyniło się do podbudowania morale.
Po podpisaniu układu w Paryżu w styczniu 1973 roku Wietnamczycy zaczęli powoli zwalniać jeńców. Hanoi Hilton opustoszał.

Powrót do domu po latach niewoli.

Dzisiaj nie ma już śladu po tym złowrogim więzieniu. Wietnamczycy zburzyli je i na jego miejscu postawili bloki mieszkalne. Zostawiono niewielką część, w której zorganizowano muzeum poświęcone amerykańskim jeńcom. Zwiedzającym wyświetla się żenujący propagandowy film pt. „Piloci w pidżamach” opowiadający o tym, jak dobrze Amerykanie byli tu traktowani. Fragment tego filmu możecie zobaczyć TUTAJ.
Amerykanie do dzisiaj nie wierzą, że Wietnamczycy zwolnili wszystkich jeńców wojennych. Pojawiają się doniesienia, że niektórzy nadal mogą przebywać w wietnamskich więzieniach.

Flaga przypominająca o jeńcach wojennych (POW – Prisoner of War) oraz zaginionych w akcji (MIA – Missing in Action) to powszechny widok w USA.

Sieć Hilton otworzyła jeden ze swoich hoteli w stolicy Wietnamu. Ażeby uniknąć fatalnych skojarzeń hotel Hilton w Hanoi nosi nazwę Hilton Hanoi Opera Hotel.

Przeczytaj także:
Hanoi Jane
Rajd na Son Tay
Szalony manewr
Polskie skrzydła nad Wietnamem

Źródło:
Tom Moe, Pure torture, http://magazine.nd.edu, Dostęp 4.04.2012
Adam Parker, Former Vietnam POW recalls ordeal, fellowship, The Post and Courier, 19.10.2008
John S. McCain, Prisoner of War: A First-Person Account, US News, 28.01.2008
Leo J. Daugherty, Gregory Louis Mattson, NAM: a photographic history, MetroBooks 2001