Terroryzm o kolonialnych korzeniach

Holandia, okolice miejscowości De Punt, 11 czerwca 1977 roku, godzina 5:00.
Dwa transportery opancerzone jadą jeden za drugim po torach kolejowych biegnących środkiem niewielkiego nasypu przecinającego rozległe mokradła. Pojazdy śmiesznie podskakując na podkładach zbliżają się szybko do czoła żółtego pociągu, który stoi pośrodku bagien. W jego wnętrzu dziewięciu terrorystów przetrzymuje pięćdziesięciu zakładników już od 20 dni.
Transportery zatrzymują się kilka metrów przed lokomotywą. Wyskakuje z nich kilkanaście ubranych na czarno postaci i bezszelestnie podbiega do pociągu. Zajmują pozycje przy drzwiach i mocują na nich niewielkie ładunki plastiku. Dowódca grupy niecierpliwie spogląda w jaśniejące niebo.
Już są.
Z zachodu słychać narastający huk. Po chwili jest on tak potężny, że komandosom wydaje się, że zaraz pękną im bębenki w uszach. To dwa myśliwce F-104 Starfighter przelatują dosłownie kilka metrów nad porwanym pociągiem. W tym momencie antyterroryści odpalają ładunki i wdzierają się do środka. Po obu stronach wagonów na ławkach śpią skuleni umęczeni zakładnicy.
Terroryści jednak czuwają i od razu orientują się w sytuacji. Otwierają do komandosów ogień. Ci odpowiadają seriami z niewielkich, ale niezwykle skutecznych izraelskich pistoletów maszynowych Uzi. Sześciu terrorystów pada zabitych.
Niestety, są też ofiary wśród zakładników. Na odgłos wybuchów 19-letnia dziewczyna i 40-letni mężczyzna zrywają się na równe nogi. W półmroku komandosi nie mają czasu na identyfikację celów. Serie z Uzi zabijają oboje.

Moluki zwane niegdyś Wyspami Korzennymi to niewielki archipelag położony między Nową Gwineą, a Borneo wchodzący w skład Indonezji. W XV wieku zajęli go Portugalczycy wyparci sto lat później przez Holendrów, którzy rządzili wyspami oraz resztą Indonezji aż do Drugiej Wojny Światowej. W 1942 roku pojawili się Japończycy. Indonezyjczycy przywitali ich serdecznie widząc w nich wyzwolicieli spod kolonialnego jarzma. Molukańczycy postąpili odwrotnie – zaczęli nękać japońskich okupantów wojną partyzancką.
Kiedy trzy lata później wojna zakończyła się bezwarunkową kapitulacją Japonii Holendrzy sądzili, że Indonezja wraz z Molukami wrócą do nich. Indonezyjczycy mieli jednak inne zdanie. Zaledwie dwa dni po kapitulacji Japonii w sierpniu 1945 roku Ahmed Sukarno proklamował powstanie niepodległej Republiki Indonezji. Holendrzy nie mieli zamiaru pozbywać się swojej najbogatszej kolonii, więc odmówili uznania nowego państwa i wzmocnili swoją obecność wojskową w regionie. Molukańczycy stanęli po ich stronie wierząc, że współpracując z niedawnymi kolonizatorami szybciej uzyskają niepodległość dla swojego archipelagu. Rozpoczęła się czteroletnia krwawa wojna partyzancka.
W zamian za pomoc militarną Holendrzy obiecali Molukańczykom wszechstronną pomoc oraz uznanie ich niepodległości, kiedy już pokonają wspólnego wroga.
W sprawę wmieszała się Organizacja Narodów Zjednoczonych. Pod naciskiem Rady Bezpieczeństwa Holendrzy zgodzili się na zawieszenie broni. Krótko potem, zmuszeni przez Stany Zjednoczone, które zagroziły im sankcjami ekonomicznymi, uznali Republikę Indonezji.
Molukańczycy widząc, że sytuacja na arenie międzynarodowej zaczyna wyglądać dla nich coraz gorzej postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. 25 kwietnia 1950 roku ogłosili powstanie niepodległej Republiki Południowych Moluków. Jak nietrudno się domyśleć – okres tej niepodległości był krótszy, niż żywot motyla. Sukarno natychmiast posłał na archipelag wojska indonezyjskie.
Oprócz kwestii politycznych i narodowościowych dochodziły jeszcze różnice w wyznawanej religii. Indonezyjczycy w ogromnej większości wyznawali (i nadal wyznają) islam, podczas gdy Molukańczycy byli i są chrześcijanami.
Mieszkańcy archipelagu stanęli do beznadziejnej walki z przeważającym liczebnie przeciwnikiem.
Część Molukańczyków stacjonowała na Jawie razem z wojskami holenderskimi. Nie mogli wrócić na ogarnięte wojną wyspy, więc poprosili Holendrów o azyl w Europie. Ci niechętnie się zgodzili. W ten sposób na początku lat 50-tych ponad 12 tysięcy Molukańczyków znalazło się w Holandii. Zakwaterowano ich w nędznych barakach niedaleko miejscowości Westerbork. Uchodźcy w żaden sposób nie próbowali zasymilować się ze społeczeństwem holenderskim. Nie uczyli się języka, nie przyjęli obywatelstwa, utrzymywali własną straż porządkową i własny kościół. Byli przepełnieni goryczą i czuli się zdradzeni przez Holendrów, którzy nie pomogli im w zdobyciu niepodległości. Sfrustrowani i wściekli szybko weszli na drogę terroryzmu.
Pierwszy raz uderzyli 31 sierpnia 1970 roku. Grupa 33 uzbrojonych Molukańczyków wdarła się do rezydencji ambasadora Indonezji na przedmieściach Hagi, by zaprotestować przeciwko wizycie prezydenta Suharto. Policja odbiła budynek, tracąc podczas strzelaniny jednego funkcjonariusza. Terrorystów potraktowano bardzo łagodnie skazując ich na krótkie odsiadki.
Uznano ich za niepoprawnych idealistów, a nie groźnych terrorystów.
Po wyjściu z więzienia zostali przez swoją społeczność okrzyknięci bohaterami. Na pojawienie się naśladowców nie trzeba było długo czekać.
3 marca 1975 roku holenderska policja zatrzymała na autostradzie dwóch molukańskich uchodźców. W ich samochodzie znaleziono prawdziwy arsenał – karabiny, pistolety, granaty i mnóstwo amunicji. Podczas przesłuchania przyznali się, że są członkami grupy, która planowała porwanie królowej Juliany. Zamierzali staranować ciężarówką bramę królewskiej rezydencji Soestdijk Palace, porwać królową i grożąc jej zabiciem zmusić rządy Holandii i Indonezji do uznania Republiki Południowych Moluków. Policja szybko zgarnęła całą grupę. Otrzymali wyroki do sześciu lat więzienia.
Dziewięć miesięcy później ich pobratymcy uderzyli ponownie.
Wczesnym rankiem 2 grudnia 1975 roku pociąg z około pięćdziesięcioma pasażerami wyjeżdża ze stacji Beilen i zmierza do Hoogeveen. Dziesięć minut później, kiedy przejeżdża obok miejscowości Wijster ktoś pociąga rączkę hamulca awaryjnego. Pociąg staje w polu. Sześciu Molukańczyków wyciąga broń z plecaków i terroryzuje pasażerów. Zaraz potem kontaktują się z władzami. Żądają niepodległości dla swoich wysp oraz bezpiecznego przejazdu na lotnisko, skąd dostarczonym przez władze samolotem odlecą w nieujawnionym kierunku. Jeśli ich żądania nie zostaną spełnione zabiją zakładników. Aby udowodnić swoją determinację mordują z zimną krwią maszynistę pociągu Hansa Braama. Policja i oddziały specjalne otaczają pociąg.
Dwa dni później inna grupa Molukańczyków opanowuje ambasadę Indonezji w Amsterdamie biorąc 41 zakładników. Wywieszają przez okno flagę Republiki Południowych Moluków i oznajmiają swoje żądania – identyczne z wygłoszonymi przez terrorystów z pociągu. Jeden z zakładników próbuje ratować się skacząc przez okno. Ciężko ranny umiera w szpitalu po pięciu dniach.
Dzień później sytuacja zaostrza się jeszcze bardziej. Bandyci z pociągu zdenerwowani brakiem reakcji na ich żądania otwierają drzwi jednego z wagonów i każą w nich stanąć jednemu z pasażerów – 22-letniemu żołnierzowi Leo Butlerowi. Jeden z terrorystów przystawia mu do głowy pistolet i naciska spust. Morderstwo widzą na własne oczy setki policjantów, którzy otaczają pociąg, rejestrują je kamery wszystkich stacji telewizyjnych. Ciała obu zamordowanych zakładników zostają wyrzucone z pociągu. Terroryści nie pozwalają na ich zabranie.
W nocy czternastu zakładnikom udaje się uciec. Wykorzystując nieuwagę terrorystów wybijają okno w jednym z wagonów i uciekają co sił przez pole, w stronę policyjnego kordonu.
Negocjacje prowadzone następnego dnia nie dają żadnych rezultatów. Terroryści znowu ustawiają w drzwiach wagonu jednego z zakładników – młodego ekonomistę Berta Bierlinga i mordują go strzałem w głowę.
Władze nadal odmawiają spełnienia żądań. Terroryści zmieniają je więc. Zamiast gwarancji bezpieczeństwa dla siebie domagają się teraz wypuszczenia z więzień siedemnastu towarzyszy skazanych za przygotowanie porwania królowej Juliany. Zezwalają także na dostarczenie zakładnikom wody, żywności i leków.
Po dwunastu dniach, 14 grudnia 1975 roku terroryści poddają się. Otrzymują żenująco niskie wyroki – do czternastu lat więzienia.
Ich towarzysze przetrzymujący zakładników w ambasadzie Indonezji po pięciu dniach również składają broń. Dostają po siedem lat więzienia.
To jednak nie koniec terrorystycznej serii.
Półtora roku później, 23 maja 1977 roku grupa dziewięciu Molukańczyków porywa pociąg z Utrechtu do Groningen. Zatrzymują go pośrodku bagien niedaleko miejscowości De Punt w prowincji Drenthe. Ich żądania, podobnie jak scenariusz całej akcji są identyczne jak te z grudnia 1975 roku – niepodległość dla Moluków, zerwanie stosunków dyplomatycznych z Indonezją i uwolnienie towarzyszy.

Tego samego dnia czterech innych terrorystów zajmuje szkołę podstawową w Bovensmilde, również w prowincji Drenthe biorąc jako zakładników czwórkę nauczycieli i ponad setkę dzieci.
Policja i siły specjalne otoczyły pociąg i szkołę. Władze wiedziały już, że terroryści nie cofną się przed mordowaniem zakładników i były zdecydowane na rozwiązanie siłowe.
Na miejsce przybyła jednostka BBE – Bijzondere Bijstands Eenheid wyspecjalizowana w odbijaniu zakładników. Rząd holenderski utworzył ją krótko po masakrze izraelskich sportowców podczas olimpiady w Monachium w 1972 roku.
Cztery dni później terroryści ze szkoły zwolnili przetrzymywane dzieci. Miało to związek z tajemniczą chorobą, na jaką zapadła większość z nich. Policjanci dodali bowiem do żywności dostarczonej do szkoły środek wywołujący biegunkę. W szkole w roli zakładników pozostało czterech nauczycieli.
Negocjacje trwały niemal trzy tygodnie. Po tym czasie uznano, że terroryści są już wystarczająco zmęczeni. Premier Joop den Uyl zezwolił na szturm.
O świcie 11 czerwca 1977 roku do czoła pociągu podjechały dwa transportery opancerzone z antyterrorystami. Kiedy zajęli oni pozycje przy drzwiach wagonów nisko nad porwanym pociągiem przeleciały dwa myśliwce Holenderskich Sił Powietrznych. Huk silników Starfighterów i wybuch ładunków plastiku założonych przez komandosów zlały się w jeden potężny dźwięk. Komandosi wtargnęłi do środka i w ciągu kilku sekund zlikwidowali sześciu z dziewięciu terrorystów. Niestety, w akcji straciło życie także dwoje zakładników. Pozostali trzej terroryści poddali się.

W tym samym czasie w Bovensmilde inny transporter opancerzony z komandosami w środku taranuje wejście do szkoły podstawowej. Tu obywa się bez strzelaniny – terroryści natychmiast rzucają broń na ziemię.
Kolejny kryzys został zażegnany. Trzy miesiące później terroryści usłyszeli wyroki od sześciu do dziewięciu lat więzienia.
Seria nieudanych zamachów podkopała ducha molukańskich uchodźców. W marcu 1978 roku spróbowali jeszcze raz – wdarli się do rządowego budynku w Assen, by wziąć zakładników, ale zostali natychmiast obezwładnieni przez ochronę.
To była ostatnia terrorystyczna akcja Molukańczyków w Holandii. Rząd zaczął poświęcać więcej uwagi uchodźcom z dalekich wysp. Ich warunki bytowe uległy poprawie, zadbano o edukację dzieci. Terrorystyczne zapędy wygasły zupełnie.
Na dalekich Molukach nadal dochodzi do walk.

Przeczytaj także:
Upiorna odyseja
Terroryzm po polsku, czyli jak Florian z kumplami ambasadę okupowali

Źródło:

Włodzimierz Kalicki, 11 czerwca 1977. Biegunka antyterrorystyczna, Gazeta Wyborcza, 13.06.2006
1977 Dutch train hostage crisis, http://en.wikipedia.org, Dostęp 13.07.2011
South Moluccas Movement, http://www.youtube.com, Dostęp 13.07.2011