Najlepsi z najlepszych

Chodząc ulicami Folkestone na południu Anglii można się czasem natknąć na niepozornych człowieczków o oliwkowej skórze i ze skośnymi oczami. Są mało imponującej postury i nie zwracają na siebie większej uwagi, Ot, pewnie kolejni gastarbaiterzy z Filipin, czy innego Bangladeszu.
Trudno o większą pomyłkę – to słynni nepalscy Gurkhowie, prawdopodobnie najlepsi żołnierze jakich znał świat. Od czasów najazdu Hunów żadni wojownicy nie budzili takiego przerażenia wśród wrogów jak ci kurduple z Himalajów służący od niemal dwustu lat pod brytyjską flagą.
Ta historia zaczyna się na początku XIX stulecia. W latach 1814 – 1816 żołnierze Brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej natknęli się na niezwykle bitny lud nepalskich górali, którego pokonanie kosztowało ich morze krwi. Po ustanowieniu protektoratu w Nepalu postanowili zjednać sobie to waleczne plemię i zaproponowali im wstąpienie do najemnych regimentów. Gurkhowie również byli pod wrażeniem bitności Brytyjczyków i uznali, że przyjęcie tej propozycji nie splami ich honoru.
Od tamtej pory nepalscy wojownicy brali udział we wszystkich konfliktach zbrojnych, w jakie zaangażowana była Wielka Brytania – od wojen kolonialnych, przez obie wojny światowe, konflikt na Falklandach, aż po współczesne interwencje w Iraku i Afganistanie.

W przeciągu dwustu lat liczebność himalajskich żołnierzy w brytyjskich siłach zbrojnych znacznie zmalała – z ponad 140 tysięcy do około 3500. Nadal jednak stanowią chlubę brytyjskiej armii i są symbolem męstwa, zgodnie z mottem ich oddziałów, które brzmi „Lepiej zginąć, niż okazać się tchórzem”.
Co roku w Nepalu odbywa się chyba najsurowsza wojskowa selekcja na świecie. Około 30 tysięcy młodych Nepalczyków w wieku od 17 do 22 lat opuszcza swoje rodziny i udaje się do obozów treningowych zorganizowanych przez Brytyjczyków. Tam czeka ich wielodniowy trening połączony z testami.
Na 30 tysięcy kandydatów przypada tylko 230 miejsc, więc łatwo policzyć, że do służby w regimentach Gurkha Rifles dostaje się jeden na 130 chętnych.
Szczęśliwcy składają przysięgę na wierność Królowej, a następnie, po uroczystej paradzie wsiadają na pokłady wojskowych Herculesów i po kilkunastu godzinach lotu lądują w innym świecie.
Szkolenie w Folkestone zaczynają od najprostszych, wręcz śmiesznych rzeczy – nauki jedzenia nożem i widelcem, przechodzenia przez ulicę na zielonym świetle, robienia drobnych zakupów w sklepie itp. Nie ma się jednak co dziwić – pochodzą przecież niemal z innej planety. Ich dowódcami są oficerowie brytyjscy biegle władający językiem nepalskim. Oczywiście wszyscy Gurkhowie jeszcze podczas selekcji w Nepalu rozpoczynają intensywną naukę angielskiego. Podczas służby przechodzą najtrudniejsze i najbardziej wszechstronne szkolenie jakie można sobie wyobrazić. Są szkoleni do walki w każdym zakątku świata i we wszystkich strefach klimatycznych – od Arktyki, przez kenijskie sawanny, aż po dżunglę na Borneo.

Ciekawą rzeczą jest niemal całkowity brak problemów z dyscypliną. Gurkhowie poza polem walki są bowiem ludźmi bardzo spokojnymi i uśmiechniętymi. Nie chleją, nie ćpają i nie szwendają się po burdelach. W czasie wolnym gotują swoje tradycyjne potrawy i śpiewają pieśni o pięknie rodzinnych Himalajów albo o tym jak to fajnie jest obcinać wrogom łby. Każdy Gurkha bowiem równie dobrze jak pistoletem, czy karabinem szturmowym posługuje się swoją tradycyjną bronią – zakrzywionym nożem kukri, który cały czas nosi przy sobie. Podczas Drugiej Wojny Światowej raporty gurkhijskich zwiadowców często brzmiały bardzo podobnie „Straty wroga: 10, straty własne: 0, zużycie amunicji: 0″… Podczas wojny o Falklandy w 1982 roku Argentyńczycy autentycznie bali się, że Gurkhowie będą im obcinać głowy. Większość z nich wolała wziąć nogi za pas, niż przekonać się na własnej skórze, na ile prawdziwe są opowieści o waleczności nepalskich wojowników. Poddanie się lub pójście do niewoli nie istnieje w ich słowniku. Gurkha prędzej zginie, niż skapituluje. Właśnie dlatego książę Harry podczas swojej służby w Afganistanie na początku tego roku został przydzielony do oddziału nepalskich żołnierzy.
Kiedyś dowódca oddziału Gurkhów spytał o ochotników do przeprowadzenia desantu spadochronowego na tyłach wroga. Zgłosiła się połowa oddziału. Spytał się więc pozostałych, dlaczego nie wystąpili. Ci odpowiedzieli „My też skoczymy, ale pod warunkiem, że dacie nam spadochrony.”
Co trzy lata Gurkhowie udają się na pięciomiesięczny urlop do Nepalu. Przeciętny czas ich służby w brytyjskiej armii wynosi 20 lat. Wraz z jej końcem zaczyna się ciemna strona tej dwustuletniej tradycji…

Gurkhowie nie są obywatelami brytyjskimi. Wielu z nich po latach wiernej służby nie ma nawet prawa pobytu w Wielkiej Brytanii. Zazwyczaj wracają do Nepalu, a rząd Jej Królewskiej Mości wypłaca im emeryturę w wysokości… około 20 dolarów miesięcznie. Muszą ją odebrać osobiście, co dla większości z nich oznacza kilkudniową wędrowkę z rodzinnej wioski położonej gdzieś w Himalajach. A wielu z nich to przecież inwalidzi wojenni. Po prostu więc nie odbierają tej emerytury (a raczej jałmużny) i wegetują w nędznych lepiankach gdzieś na zboczach Himalajów. Kilka miesięcy temu jeden z gurkhijskich żołnierzy został rozerwany na strzępy przez minę w afgańskiej prowincji Helmand. Jego rodzina mieszkająca na Wyspach wraz z tragiczną wiadomością dostała… nakaz opuszczenia Wielkiej Brytanii w ciągu 30 dni. Powód: „brak znaczących więzi z obecnym krajem zamieszkania”. Pod wpływem oburzenia opinii publicznej nakaz został anulowany, ale ten przykład pokazuje, w jaki sposób Brytole traktują swoich najwierniejszych sprzymierzeńców. Coś nam to przypomina, nieprawdaż…

Źródła:

Mike Chappell, The Gurkhas, Osprey Publishing, 1993.
John Parker, The Gurkhas: The Inside Story of the World’s Most Feared Soldiers, Headline Books Publishing, 2005.