DYWIZJON 303
GOD SAVE THE 303 SQUADRON!
Historia Dywizjonu 303 z trochę innej perspektywy.
Atlantyk spokojnie falował wzdłuż nadbrzeża portu w La Rochelle, a morska woda otulała falochrony niebieskozielonym całunem. Wokół przystani zalegli w grupach mężczyźni, na wietrze łopotały ich rozpięte, dopominające się wizyty w pralni mundury; część dyskutowała zawzięcie, wznosząc wypowiadane słowa ponad szum morza, inni siedzieli spokojnie, przyglądając się okolicy spod wpółprzymkniętych powiek. Na twarzach wyraźnie malowało się zmęczenie, czasem pojawiał się cień zwątpienia, gdzie indziej widać było zwykłą złość i zawziętość. Był 17 czerwca 1940 roku, czas wielkich znaków zapytania o najbliższą przyszłość i tryumfu nacierającej ze wschodu brunatnej siły, kiedy w pył obróciły się wyobrażenia o potędze francuskiej armii. Nikt nie wierzył, że Niemców można jeszcze powstrzymać, Blitzkrieg sprawił, że z zupełnie innej perspektywy patrzono na wojnę. Zamiast mozolnego zdobywania okopów, jak miało to miejsce pod Verdun i Marną ponad dwie dekady wcześniej, nowe standardy walki wyznaczyły chrzęst czołgowych gąsienic i ryk syren zamontowanych pod nurkującymi Stukasami. Dla wielu nadzieja umarła, odeszła w zapomnienie. Innym pozostał tylko jeden kierunek – Polacy, opuszczeni przez sojuszników wstydliwie kryjących się teraz w cieniu paryskiej wieży Eiffla, nie mieli wyboru. Niecały rok wcześniej opuścili ojczyznę, by walczyć o odzyskanie jej niepodległości, utraconej w wyniku zaniechania sojuszniczych zobowiązań. Francuzi im w tym już pomóc nie mogli. Polakom pozostało więc jedno – przeprawić się przez kanał La Manche, do Wielkiej Brytanii, która broni złożyć nie zamierzała. Podporucznik Jan Zumbach przez ostatnie tygodnie walczył w składzie Group de Chasse I/55, której zadaniem była powietrzna obrona okolic Paryża. Ucieczka przed napierającymi Niemcami sprawiła, że wraz ze swym dowódcą, kapitanem Zdzisławem Krasnodębskim, dotarł do nadmorskiego La Rochelle. Okoliczności przypominały mu październik 1939 r., kiedy to z rumuńskiego portu Bałczik wyruszył przeładowanym statkiem w kierunku Bejrutu. I nad Morzem Czarnym, i tu, nad otwartym Atlantykiem, miał okazję spotkać kolegów zarówno z czasów zdobywania lotniczych ostróg w dęblińskiej podchorążówce, jak i ze służby w warszawskim 1 Pułku Myśliwskim. Czasów, kiedy z dumą zasiadał za sterami myśliwca P.11, na kadłubie którego wymalowano godło przedstawiające skrzyżowane, osadzone na sztorc kosy i czapkę krakuskę na tle wianuszka gwiazd. W najbardziej optymistycznych marzeniach nie spodziewał się, że za niecałe dwa miesiące, 7 sierpnia, usiądzie za sterami samolotu, na którym wymalowany będzie ten sam znak – godło będące najbardziej rozpoznawalnym symbolem lotnictwa II RP.
Dywizjon 303: słowa wytrych, które otwierają drogę do wielu polskich serc. Tymczasem sięgający korzeniami do osiemnastowiecznej insurekcji kościuszkowcy to z jednej strony wyniesiony na ołtarze wizerunek niepowtarzalnych, heroicznych pilotów, z drugiej zaś… zafałszowanie historii własnego kraju. Wystarczy spotkać kogoś, czyj przodek, daleki członek rodziny, a nawet znajomy szwagra z sąsiedniej ulicy był członkiem Polskich Sił Powietrznych, by usłyszeć, że służył on w 303 Dywizjonie jako pilot podczas Battle of Britain. Wisząca całe dekady nad Europą żelazna kurtyna sprawiła, że kiedy w Polsce mówi się o historii lotnictwa, przed oczami staje niewiele. Głównie znany ze szkolnych lektur reportaż o walczących w Battle of Britain kościuszkowcach autorstwa Arkadego Fiedlera. Czasem przemkną jeszcze Żwirko i Wigura, ale o zwycięzcach kolejnych zawodów Challenge – Jerzym Bajanie, a tym bardziej Gustawie Pokrzywce – pamięta mało kto. W wyjątkowych przypadkach, zwłaszcza wśród mieszkańców stolicy, kultywowani są polscy lotnicy przedzierający się przez ciemnię nocy z dalekiej Italii, by nad łunami powstańczej Warszawy zrzucić zasobniki z ładunkami leków, amunicji i broni. Gdzieś tam w tle kołacze jeszcze sylwetka Stanisława Skalskiego, najskuteczniejszego polskiego pilota myśliwskiego z czasów II wojny światowej. Te cztery symbole skutecznie zawłaszczyły historię polskiego lotnictwa w świadomości przeciętnego Kowalskiego, odsuwając w cień pozostałą wielką skrzydlatą brać spod znaku biało-czerwonej szachownicy. W mgle zapomnienia skrył się Jan Potocki, który już w roku 1788 wzniósł się balonem, stając się pierwszym Polakiem, który na dłużej oderwał się od ziemi, a także szybowcowe początki Czesława Tańskiego, arktyczne loty Jana Nagórskiego, przedwojenne wyczyny Bolesława Orlińskiego i Stanisława Skarżyńskiego. Nie pamięta się o wysiłku mniej znanych jednostek walczących podczas II wojny światowej, np. Grupy Montpellier, 305 Dywizjonu Bombowego czy mającego za patrona Wilno 317 Dywizjonu Myśliwskiego… Niszczeją w zapomnieniu groby osób tak zasłużonych dla polskiego lotnictwa, jak chociażby Janusz de Beaurian, który brał udział w pierwszym locie bojowym polskiego samolotu, połączonym z bombardowaniem pozycji ukraińskich w okolicach Lwowa…
Specjalna cena książki
49,90 zł
30,00 zł

Operujące na zachodzie Europy Polskie Siły Powietrzne liczyły ponad 17 tysięcy lotników i nie ma fizycznej możliwości, by każdy z nich był pilotem Dywizjonu 303 podczas Battle of Britain. To pokolenie ludzi ubranych w stalowe mundury ma własną historię, pisaną dla każdego z nich z osobna, a każda z tych opowieści jest równie ważna. Ważna, a zarazem tragiczna. Po latach codziennego stawiania na szali własnego życia, lotnicy stanęli przed demobilizacyjnym wyborem: albo emigracyjna tułaczka wśród obcych, albo kurs na nieznaną i niebezpieczną rzeczywistość z sierpem i młotem w tle. Żaden z tych wyborów nie był dobry, każdy wymagał poświęcenia przynajmniej części swoich marzeń, porzucenia zdobytego wielkim wysiłkiem doświadczenia, opuszczenia bliskich lub narażenia ich na szykany. Zamiast targającego czuprynę wiatru i ukochanego poczucia wolności, za rogiem czaił się chochlik, z kpiącym uśmieszkiem zapraszający do barmańskiej posługi, do zginającej kark walki z ugorem, do mechanicznego powtarzania ruchów przy produkcyjnej taśmie, pokątnego handlu bronią na odległych kontynentach, zarękawków spoczywających na urzędniczym biurku lub, co gorsza, do ciemnych i ponurych kazamatów, pobyt w których kończył się strzałem w potylicę. Stracone dla Polski pokolenie, dla którego z wpajanych w II RP dumnych ideałów pozostał tylko gorzki smak piołunu. Historia przedstawiona w tej książce kończy się na latach 50. ubiegłego stulecia. Autorzy zdecydowali się na taką cezurę czasową, by skupić się na wydarzeniach,które miały bezpośredni wpływ na losy pilotów związanych z kościuszkowską legendą. Czasy późniejsze były jedynie efektem decyzji, które zostały przez nich podjęte w pierwszych latach po zakończeniu wojny.
Kiedy patrzy się kościuszkowską historię z odległej, liczącej kilka dekad perspektywy, pozostaje nadzieja, że nie obróci się ona w niwecz, znikając za widnokręgiem pamięci. Że zawsze znajdą się entuzjaści, którzy nie pozwolą, by przykrył ją całun zapomnienia – tak jak skupieni wokół Fundacji Historycznej Lotnictwa Polskiego miłośnicy biało-czerwonej szachownicy, którzy na statecznikach MiG-29 z 23 Bazy Lotnictwa Taktycznego w Mińsku Mazowieckim wymalowali podobizny obrońców Londynu – Zdzisława Krasnodębskiego, Ludwika Paszkiewicza,Mariana Pisarka, Zdzisława Henneberga, Mirosława Fericia… Aby słowa Cycerona historia vitae magistra est – historia jest nauczycielką życia, nie okazały się pustymi dźwiękami. I aby sparafrazować głęboko zakorzeniony w brytyjskiej mentalności toast God save the King! (Boże, chroń króla!) na bardziej odpowiadające polskiej potrzebie tradycji God save the 303 Squadron! (Boże, chroń 303 Dywizjon!). Chroń
od zapomnienia…
Zajrzyj z nami do wnętrza książki!
Zapisz się do Newslettera aby otrzymywać informacje o naszych nowościach, zapowiedziach i wydarzeniach!