Szalony manewr
Wietnam Północny, 20 mil na południowy zachód od Hanoi, 10 marca 1967 roku.
30000, 29500, 29000, 28500… – wskazówka wysokościomierza była nieubłagana. Kapitan Bob Pardo spojrzał na swojego skrzydłowego. Za Phantomem jak struga krwi ciągnął się strumień paliwa z przedziurawionego zbiornika. Myśliwiec nieubłaganie zbliżał się ku ziemi.
- Earl, oberwałeś w zbiornik! Tracisz paliwo! – krzyknął do mikrofonu.
- Wiem, wlaśnie przygotowujemy się do skoku – odpowiedział skrzydłowy kapitan Earl Aman.
Phantom opadał z prędkością 3000 stóp na minutę. Było jasne, że nie ma co marzyć o dotarciu do granicy z Laosem. Będą musieli skakać nad terytorium nieprzyjaciela. A kiedy dorwą ich Wietnamczycy wówczas czeka ich los gorszy od śmierci.
Kapitan Pardo bezsilnie patrzył na spadający myśliwiec przyjaciela. Postanowił, że będzie mu towarzyszył tak długo, jak to będzie możliwe. Ustawił swojego Phantoma za zniżającą lot maszyną. Nagle jego wzrok padł na tylną część kadłuba uszkodzonego myśliwca. Do głowy przyszedł mu szaleńczy pomysł.
Mówi się, że są piloci myśliwscy i piloci, którzy latają na myśliwcach. Kapitan Robert Pardo należy do tych pierwszych.
W Wietnamie wykonał 132 misje nad terytorium wroga. Podczas jednej z nich dokonał niezwykłego czynu, który wszedł do historii lotnictwa.
W marcu 1967 roku Pardo był pilotem 433. Taktycznego Dywizjonu Myśliwskiego stacjonującego w bazie Ubon w Tajlandii. W piątek 10 marca otrzymał rozkaz poprowadzenia rajdu bombowego na hutę stali Thai Nguyen znajdującą się 30 mil na północ od Hanoi. Była to jedyna huta w Wietnamie Północnym, dlatego też była niezwykle silnie broniona. Dwa Phantomy pilotowane przez Boba Pardo oraz jego skrzydłowego Earla Amana musiały oczyścić drogę przed większą wyprawą Phantomów i Thunderchiefów, które miały dokończyć dzieła zniszczenia.
Po odprawie do każdego z myśliwców podeszło dwóch lotników. Do pierwszego z nich wsiadł kapitan Bob Pardo i jego operator uzbrojenia porucznik Steve Wayne. Załogę drugiego stanowili kapitan Earl Aman i porucznik Bob Houghton. Po dłuższej chwili na lotnisku rozległ się huk czterech silników General Electric. Dwa Phantomy wzbiły się w powietrze i obrały kurs na północny wschód, w stronę stolicy Wietnamu Północnego. Każdy z nich niósł sześć 750-funtowych bomb oraz cztery rakiety Sidewinder przeznaczone do zwalczania wietnamskich Migów.
Po kilkunastu minutach opuścili przestrzeń powietrzną Tajlandii i znaleźli się nad Laosem. Lot przebiegał spokojnie. Do czasu. Kiedy byli w odległości 75 mil od celu niebo przecięły smugi pocisków przeciwlotniczych. Obydwa Phantomy zostały trafione, ale nie na tyle poważnie, by przerwać misję. Gdy nadlecieli nad hutę zwolnili bomby i poderwali myśliwce do góry skręcając jednocześnie na południowy zachód. Za nimi hutę bombardowały pozostałe Phantomy i Thunderchiefy.
Kiedy znajdowali się kilkanaście mil na południowy zachód od Hanoi obydwoma myśliwcami wstrząsnęły eksplozje pocisków przeciwlotniczych. Gorzej oberwał samolot Amana. Pocisk kalibru 37 mm wyrwał sporą dziurę w zbiorniku paliwa i za Phantomem zaczęła się ciągnąć smuga benzyny lotniczej.
Phantom Boba Pardo również został trafiony. Jeden z silników zaczął dymić, ale samolot zachował względną stabilność.
Earl Aman z niepokojem obserwował wskaźnik ilości paliwa. Szybko zrozumiał, że przy takiej utracie benzyny nie doleci do Laosu, gdzie miały czekać na nich powietrzne tankowce. Nie doleci nawet w pobliże granicy. On i jego partner będą musieli katapultować się nad terytorium wroga i nieuchronnie staną się lokatorami owianego straszną sławą Hanoi Hilton – najcięższego więzienia w stolicy komunistycznego Wietnamu, gdzie przetrzymywano zestrzelonych amerykańskich pilotów.
Wspiął się na wysokość 30 tysięcy stóp, by lotem ślizgowym dotrzeć jak najbliżej granicy z Laosem.
W drugim Phantomie kapitan Pardo z niepokojem obserwował poczynania przyjaciela. Postanowił lecieć tuż za nim jak najdłużej będzie mógł. Wyglądało na to, że nie zajmie to zbyt dużo czasu. Phantom lecący z prędkością 300 mil na godzinę tracił wysokość w tempie 3000 stóp na minutę. Jeszcze chwila i obaj lotnicy będą musieli się katapultować.
Nagle kapitanowi przyszedł do głowy szalony pomysł.
- Earl! Opuść hak! – krzyknął do mikrofonu.
- Co takiego? - spytał zaskoczony kapitan Aman przygotowujący się właśnie do skoku.
- Opuść hak! Będę cię pchał!
Phantomy były myśliwcami przystosowanymi do operowania z pokładów lotniskowców. Każdy z nich wyposażony był w hak, który w chwili lądowania na okręcie zaczepiał o stalowe liny rozciągnięte w poprzek pasa, wyhamowując samolot na bardzo krótkim odcinku. Ale użyć haka do pchania Phantoma? Była to rzecz bez precedensu w historii lotnictwa.
Spod kadłuba uszkodzonego myśliwca wysunęło się stalowe ramię zakończone hakiem. Kapitan Pardo ostrożnie podleciał swoim Phantomem i oparł hak na płaskim kawałku owiewki kabiny. Delikatnie zwiększył ciąg i przysunął drążek do siebie. Earl Aman wpatrywał się w wysokościomierz. Wszystko wskazywało na to, że szaleńczy manewr jest zaskakująco skuteczny. Zredukował on opadanie Phantoma z 3000 do niecałego tysiąca stóp na minutę.
Kapitan Pardo polecił Amanowi wyłączyć oba silniki, by strumień gazów wylotowych nie zakłocał operacji. Hak zsuwał się z owiewki, więc musiał co chwilę manewrować swoim myśliwcem, by oprzeć go znowu. Po paru minutach pancerna szyba zaczęła pękać. Jeszcze chwila, a hak wpadnie do środka kabiny i zmiażdży mu twarz. Odszedł Phantomem nieco do tyłu, po czym ponownie zbliżył się do samolotu przyjaciela, tym razem opierając hak na dziobie maszyny.
Jeden z silników Phantoma pilotowanego przez Boba Pardo dymił coraz mocniej, tak, że pilot musiał go w końcu wyłączyć. Oba myśliwce złączone w niesamowitym tandemie leciały teraz na jednym silniku.
Kapitan Pardo pchał samolot przyjaciela przez około 100 mil. Kiedy znaleźli się nad Laosem powiadomił przez radio bazę o ich wyjątkowej sytuacji i poprosił o wysłanie śmigłowców ratowniczych.
Lecieli teraz kilkaset metrów nad dżunglą. Minęli już wrogie terytorium Wietnamu Północnego, ale nad Laosem również nie byli bezpieczni. Wietnamska partyzantka operowała także na terytorium zachodniego sąsiada. Lecąc nad dżunglą Bob Pardo zobaczył kątem oka coś, co wyglądało na obóz partyzantów.
W istocie, był to obóz Vietcongu. Zauważono w nim smugę dymu ciągnącą się za jednym z myśliwców i grupy partyzantów ruszyły w dżunglę, by pojmać pilotów.
Kapitan Aman i porucznik Houghton katapultowali się jako pierwsi. W drugim Phantomie kapitan Pardo miał już paliwa tylko na dwie minuty lotu. Zdążył jeszcze podać namiary załogom śmigłowców ratunkowych, po czym on i porucznik Wayne jednocześnie pociągnęli za dźwignię katapulty.
Śmigłowce zjawiły się po kilkudziesięciu minutach i podjęły czterech lotników dosłownie przed nosem komunistycznych partyzantów.
W bazie Ubon Bob Pardo został okrzyknięty bohaterem przez swoich towarzyszy broni. Niestety, dowództwo oceniło jego wyczyn zupełnie inaczej. Został on ukarany za utratę myśliwca i złamanie procedur, zgodnie z którymi miał obowiązek przede wszystkim ratować siebie, swojego partnera i samolot.
Dopiero dwadzieścia dwa lata później, w 1989 roku cała czwórka została odznaczona medalami Srebrnej Gwiazdy za odwagę.
Po odejściu z wojska Bob Pardo przeprowadził się do Kolorado, gdzie znalazł zatrudnienie w jednej z korporacji. Pilotował odrzutowce w jej barwach wożąc biznesmenów po całym świecie. Po przejściu na emeryturę wrócił do rodzinnego Teksasu.
Kiedy Earl Aman zapadł na nieuleczalną chorobę Lou Gheriga (stwardnienie zanikowe boczne), która odebrała mu mowę i zdolność poruszania się, Bob założył fundację, by móc kupić przyjacielowi syntezator mowy i vana z hydraulicznym podnośnikiem.
Jego manewr z 10 marca 1967 roku przeszedł do historii lotnictwa jako „Pardo’s Push”.
Źródło:
John L. Frisbee, Valor: Pardo’s Push, http://www.airforce-magazine.com, Dostęp 16.09.2011
Kelly Guernica, American Heroes: Pilots of Rolling Thunder, Fox News, 5.03.2009
William Garth Seegmiller, Pardo’s Push: An Incredible Feat of Airmanship, http://www.historynet.com, Dostęp 16.09.2011