Ojciec Patriotów
Włochy, zbocze góry „Widmo” w masywie Monte Cassino, 17 maja 1944 roku, godzina 10:00.
Dziesięć Shermanów powoli wspinało się pochyłym zboczem. Droga była niełatwa. Gąsienice czołgów co chwila buksowały na drobnych kamieniach, a pojazdy poruszały się na wąskiej i stromej półce skalnej nienaturalnie pochylone na bok. Jeden błąd kierowcy i stalowy żółw potoczy się w przepaść. Niemcy ukryci w kilkunastu bunkrach rozmieszczonych na zboczu wzgórza widzieli zbliżające się pojazdy i nie próżnowali. Co kilka sekund koło któregoś z czołgów eksplodowały moździerzowe pociski.
Pierwszy z Shermanów zatrzymał się. Z górnego włazu wyłoniła się jakaś postać, zeskoczyła z czołgu i nie zważając na ogień niemieckich karabinów maszynowych pobiegła wąską ścieżką, by przy jej końcu zapaść między skałami. Po chwili wróciła do czołgu.
Sherman nadal stał w miejscu. W środku pojazdu wybuchła kłótnia.
- Odwrót! Przekaż reszcie, że wycofujemy się! – wrzeszczał blady ze strachu podporucznik.
- Ale mówiłem ci przecież, że jest przejście! Sam je widziałem! Mamy szansę wejść na wzgórze i wykończyć Szkopów! – odpowiadał podchorąży.
- Nie! Wracamy! Przekaż innym! To rozkaz!
Podchorąży nie zareagował. Dowódca próbował wyrwać mu mikrofon, by samemu nadać rozkaz, ale podwładny nagle rąbnął go pięścią w twarz. Uderzył głową o oporopowrotnik i stracił przytomność.
Podchorąży rzucił do mikrofonu:
- Przejmuję dowodzenie. Wszystkie maszyny za mną!
Życiorys tego człowieka starczyłby spokojnie na kilka filmów sensacyjnych. Walczył w kampanii wrześniowej, rąbał lasy w Republice Komi, kopał złoto na Kołymie, walczył pod Monte Cassino, a na koniec został jednym z twórców najsłynniejszego systemu antyrakietowego.
Ale od początku…
Zdzisław Starostecki urodził się w lutym 1919 roku w Łodzi w domu przy ulicy Kilińskiego. Kilka domów dalej mieszkał pięcioletni Jan Kozielewski – później znany jako Jan Karski, legendarny kurier Polski Podziemnej, który starał się powiadomić świat o Holocauście. W 1920 roku rodzina Starosteckich przeniosła się do Grudziądza. Ojciec Zdzisława, oficer policji zdecydował, że syn zostanie wojskowym i po ukończeniu gimnazjum posłał go do Korpusu Kadetów w Chełmie.
W pierwszych dniach września 1939 roku dwudziestoletni Zdzisław został włączony w skład Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Polesie”, z którą brał udział w bitwie pod Kockiem.
Po przegranej bitwie uniknął niewoli i wrócił do Warszawy, gdzie wstąpił się do rodzącego się ruchu oporu, w ramach którego uczestniczył w akcjach małego sabotażu.
Wiedział, że na terenie Francji odradza się polskie wojsko i zapragnął dostać się do niego za wszelką cenę. Pierwsza próba wydostania się z Polski przez zieloną granicę nie powiodła się – szlak wiodący przez Tatry został zdekonspirowany. Droga ponownej ucieczki wiodła przez okupowany przez Sowietów Lwów. Wszystko szło dobrze, aż do momentu kiedy dotarł do granicy sowiecko-węgierskiej. Była ona bardzo silnie strzeżona i Zdzisław został zatrzymany przez sowiecki patrol, który natychmiast przekazał go w ręce NKWD. Uznano go za szpiega i z ośmioletnim wyrokiem trafił do łagru nad rzeką Peczorą w Republice Komi. Za próbę ucieczki stamtąd otrzymał dodatkowe dwa lata i został wysłany do kopalni złota na Kołymie.
Po zawarciu w Londynie układu Sikorski-Majski w drugiej połowie 1941 roku do łagrów i więzień Związku Radzieckiego ruszyli rekruterzy nowopowstających Polskich Sił Zbrojnych. Zdzisław Starostecki znów założył mundur i następnie ewakuował się z Armią Andersa z ZSRR.
Podczas pobytu w Iraku wstąpił do Szkoły Podchorążych, po ukończeniu której dostał przydział do 4. Pułku Pancernego „Skorpion” wchodzącego w skład 2. Warszawskiej Brygady Pancernej. Po przeszkoleniu w Palestynie i Egipcie polscy pancerniacy trafili do Włoch, gdzie bitwa o Monte Cassino wchodziła w decydującą fazę.
Alianci już od kilku miesięcy próbowali zdobyć klasztor zagradzający drogę do Rzymu. Kolejne ataki przeprowadzane przez Amerykanów, Brytyjczyków, Hindusów i Nowozelandczyków kończyły się krwawą łaźnią. Główną siłę czwartego, ostatniego uderzenia stanowili Polacy.
Tuż obok Monte Cassino wznosiło się wzgórze nazwane „Widmo” upstrzone bunkrami. Stamtąd Niemcy prowadzili skuteczny ogień przeciw alianckim żołnierzom atakującym klasztorne wzgórze. Na szczyt „Widma” prowadziła wąska, zaminowana droga. Polscy saperzy ponieśli ogromne straty rozminowując ją pod ogniem nieprzyjaciela.
Zaszedł tam niezwykły wypadek.
Podczas rozminowywania jeden z saperów popełnił błąd i ładunek eksplodował ciężko raniąc dwóch polskich żołnierzy. Zdzisław Starostecki, który obserwował to przez peryskop czołgu natychmiast wyskoczył z pojazdu i niosąc zestaw pierwszej pomocy przybiegł na miejsce tragedii. Na widok ran kolegów opadły mu ręce. Jeden miał rozpruty brzuch, a drugi wyrwaną nogę. Podręczna apteczka była bezużyteczna, a i on sam nie miał pojęcia jak pomóc rannym.
Nagle zza zakrętu ścieżki wyłonił się niemiecki żołnierz niosący flagę Czerwonego Krzyża. Bez słowa podszedł do rannych, zdjął z ramienia torbę lekarską, otworzył ją i przystąpił do opatrywania ran. Po jego pewnych ruchach Zdzisław poznał, że to zawodowy paramedyk. Kiedy skończył zamknął torbę, wstał i oddalił się w milczeniu. Nie zamienili ze Zdzisławem ani jednego słowa.
„Danke!” – krzyknął Zdzisław za odchodzącym.
Niemiec nie odwracając głowy podniósł rękę w geście pozdrowienia i zniknął za skałami.
Rankiem 17 maja 1944 roku saperzy rozbroili ostatnie miny. Nadszedł czas szturmu.
Do ataku na „Widmo” ruszył 3. szwadron „Skorpionów”. W pierwszym czołgu dowodzonym przez ppor. Kochanowskiego siedział podchorąży Zdzisław Starostecki. Czołgi miały za zadanie wjechać na wzgórze, zniszczyć gniazda moździerzy i bunkry wroga. Za nimi idą piechurzy z Dywizji Strzelców Karpackich.
Tuż przed szczytem wzgórza pierwszy Sherman zatrzymał się. Starostecki wyskoczył z czołgu i zbadał drogę przed kolumną. Po powrocie do pojazdu usłyszał od dowódcy, że… wycofują się. W załodze zawrzało. Wycofywać się zaledwie kilkadziesiąt metrów przed wzgórzem? Podporucznik Kochanowski był jednak uparty. Straciwszy cierpliwość Starostecki znokautował dowódcę, przejął dowodzenie i zdobył „Widmo”.
Rankiem następnego dnia nad ruinami klasztoru Monte Cassino powiewała biało-czerwona flaga.
Rok później podczas walk pod Bolonią Zdzisław Starostecki został ciężko ranny. Cudem nie stracił nogi.
Koniec wojny zastał go jako porucznika odznaczonego Orderem Virtuti Militari i Krzyżem Walecznych.
Szybko zrozumiał, że nie ma po co wracać do Polski. Osiadł więc w Londynie z żoną Ireną, którą poznał jeszcze podczas pobytu z Armią Andersa w Iraku. Wkrótce przyszli na świat dwaj synowie.
Zdzisław zaczął pracować, by utrzymać rodzinę, a jednocześnie zapisał się na studia ekonomiczne.
Powojenny Londyn nie przypadł mu jednak do gustu. W mieście roiło się od zdemobilizowanych polskich żołnierzy i oficerów, zgorzkniałych i bezradnych w nowej rzeczywistości. Potworzyły się frakcje, które zaczęły nawzajem oskarżać się o wrześniową tragedię, o utratę Polski na rzecz komunistów, o wszystko. Powstało nasze tradycyjne, swojskie polskie piekiełko. Po pewnym czasie Starosteccy mieli dość tej atmosfery. W 1952 roku spakowali manatki i wsiedli na statek do Nowego Jorku.
Za Oceanem również nie było łatwo. Nikt nie chciał zatrudnić Zdzisława jako ekonomisty, więc podjął pracę jako tokarz. Po pewnym czasie otrzymał posadę kreślarza w Thomas Edison Research Center i podjął wieczorowe studia inżynierskie w Stevens Institute of Technology w New Jersey. Kiedy uzyskał dyplom wysłał aplikację do Centrum Badań Obronnych Armii USA. Jego wyniki uzyskane na studiach, doskonała opinia z poprzednich miejsc pracy oraz przeszłość wojenna sprawiły, że w 1965 roku przyjęto go do tej pracy, oczywiście po dokładnym sprawdzeniu przez kontrwywiad.
Rozpoczął pracę nad pociskami artyleryjskimi zdolnymi przenosić ładunki jądrowe, a następnie nad pociskami przeciwpancernymi.
Po piętnastu latach został szefem tajnego zespołu, którego zadaniem było opracowanie nowego typu rakiety przeciwlotniczej zdolnej niszczyć samoloty latające na bardzo dużych wysokościach. Projekt rozwinął się tak bardzo, że w pewnym momencie okazało się, że opracowywana rakieta może niszczyć nie tylko samoloty, ale także… inne rakiety. Powstała pierwsza w historii wojen antyrakieta zdolna niszczyć pociski krótkiego i średniego zasięgu. Zdzisław Starostecki był odpowiedzialny za stworzenie najważniejszej jej części – głowicy oraz radaru.
Podczas prac nad Patriotem, jak nazwano antyrakietę wybuchła afera szpiegowska, w której jednym z poszkodowanych był także Starostecki.
Powszechnie uważa się, że plany Patriota wykradł major Marian Zacharski. To nieprawda. Plany antyrakiety zdobył inny agent PRL-owskiego wywiadu – podpułkownik Zdzisław Przychodzień. Zjawił się on w Kalifornii w połowie lat 70-tych pod przykrywką polskiego biznesmena z branży elektronicznej. Nawiązał romans z niejaką Rudy Schiller, której mąż pracował dla firmy Systems Controls, współtworzącej Patrioty. Rudy wkrótce zakochała się bez pamięci w przystojnym agencie i zaczęła wykradać dla niego plany pocisków. Plany natychmiast trafiały do Warszawy, a stamtąd do Moskwy. Specjaliści z KGB nie wierzyli własnym oczom – projekt antyrakiety był tak zaawansowany, że podejrzewano podstęp Amerykanów. Podpułkownik Przychodzień został w końcu zdemaskowany przez FBI, ale w ostatniej chwili korzystając z pomocy wywiadu japońskiego uciekł z Los Angeles do Tokio. W drodze do Warszawy zatrzymał się na chwilę w Moskwie, gdzie otrzymał wysokie odznaczenie od szefa KGB Jurija Andropowa. Amerykanie skazali go zaocznie – wyrok ten nadal pozostaje w mocy.
Zacharski miał mniej szczęścia. Ujęty przez Amerykanów w 1981 roku został skazany na dożywocie. W czerwcu 1985 roku na berlińskim moście Glienicke wymieniono go za 25 amerykańskich szpiegów ujętych w krajach bloku wschodniego.
Na planach wykradzionych przez polskiego agenta widniały podpisy Starosteckiego. FBI natychmiast skojarzyło pochodzenie owego „biznesmena” z pochodzeniem głównego konstruktora antyrakiety. Dla Starosteckiego rozpoczął się najtrudniejszy okres w życiu. Podczas wielogodzinnych przesłuchań agenci FBI wypytywali go o najmniejsze szczegóły i pokazywali zdjęcia ludzi, których nigdy nie widział na oczy. W końcu dano mu spokój uznając, że jest przypadkową ofiarą tej szpiegowskiej awantury.
Patrioty weszły w skład uzbrojenia US Army pod koniec lat 80-tych. Ich niewiarygodna skuteczność w zestrzeliwaniu irackich Scudów podczas pierwszej wojny w Zatoce Perskiej zapewniła im ogólnoświatową sławę.
Zdzisław Starostecki przeszedł na emeryturę i osiadł na Florydzie. Zajął się żeglarstwem i od czasu do czasu pracował jako konsultant dla firmy zbrojeniowej Martin Marietta Aerospace Center w Orlando. Odnowił przyjaźń z Janem Karskim, który po wojnie również osiadł w Stanach Zjednoczonych.
Za swój wkład w rozwój amerykańskiego arsenału rakietowego otrzymał liczne podziękowania od Kongresu, prezydenta i Pentagonu. W listopadzie 2009 roku został mianowany generałem brygady Wojska Polskiego.
Został pierwszym i jedynym polskim generałem z amerykańskim obywatelstwem. Kilka miesięcy później pierwsza bateria Patriotów trafiła do Polski.
Generał Zdzisław Starostecki zmarł w swoim domu w Sarasota na Florydzie niecałe dwa miesiące temu – 31 grudnia 2010 roku.
Przeczytaj także:
Z polskiej Marynarki do US Navy
Polskie skrzydła nad Wietnamem
Z polskiego dywizjonu do Programu Apollo
As i agent
Ze Strzyżowa na Księżyc. Roverem
Źródło:
Aleksandra Ziółkowska-Boehm, From Monte Cassino to Patriot Warheads – conversation with Zdzislaw Julian Starostecki, The Roots Are Polish, Canadian Polish Research Institute, 2000
Zdzisław J. Starostecki, Spowiedź patrioty, Tygodnik Powszechny, 26.08.2008.