Pływająca forteca

Londyn, 10 Downing Street, luty 1943 roku.
Cygaro tliło się w popielniczce już od 20 minut, a jego właściciel nawet na nie nie spojrzał. Siedział za biurkiem i z uwagą przeglądał arkusze papieru z rysunkami technicznymi. Przed biurkiem stał mężczyzna w mundurze admirała. Na ramieniu miał niebiesko-czerwoną naszywkę z wizerunkiem orła, kotwicy i pistoletu maszynowego, która symbolizowała współpracę między Królewskimi Siłami Powietrznymi, Marynarką Wojenną i Armią.
- Naprawdę uważa pan ten projekt za możliwy do zrealizowania? – spytał właściciel cygara, premier Winston Churchill.
- Tak, panie premierze. Ten okręt zapewniłby ochronę lotniczą naszym konwojom do Stanów i umożliwił szybszy transport amerykańskich bombowców do nas – odparł lord Louis Mountbatten, szef Operacji Połączonych.
- Zdaje Pan sobie sprawę z tego, że do zbudowania tego potwora potrzeba by tyle stali, co na kilkanaście pancerników?
- Tak. Dlatego ten okręt nie będzie zbudowany ze stali.
- A z czego? Z papieru? – prychnął Churchill.
- Z lodu, panie premierze.
- Słucham? – Buldog spojrzał na swojego protegowanego jak na istotę z innej planety.
- Z lodu, panie premierze – powtórzył jak echo lord Mountbatten.

Podczas Drugiej Wojny Światowej w umysłach wojskowych strategów i planistów lęgły się najprzeróżniejsze pomysły na usprawnienie własnej machiny wojennej i utrudnienie przeciwnikowi życia.
Amerykanie planowali zaatakować Japonię przy użyciu nietoperzy z doczepionymi ładunkami zapalającymi, Rosjanie szkolili psy do walki z czołgami, a Niemcy wybudowali prototyp WindKanone – armaty wywołującej… trąby powietrzne.
Wojennym wynalazcom rzadko udawało się wyjść poza fazę projektu.
Pod względem  rozmachu żaden z tych pomysłów nie mógł się równać z szaloną na pierwszy rzut oka koncepcją stworzoną przez Geoffreya Pyke’a zatrudnionego w Kwaterze Głównej Operacji Połączonych, pracującego w 1942 roku w Stanach Zjednoczonych.
Kończył się rok 1942. Wilcze stada niemieckich okrętów podwodnych zadawały na Atlantyku bolesne straty flotom aliantów. W samym tylko listopadzie 1942 roku sprzymierzeni stracili 150 okrętów. Praktycznie żaden konwój przemierzający Atlantyk nie dopływał do portu docelowego w całości. Eskorta niszczycieli niewiele dawała – Niemcy doskonale opanowali taktykę odciągania eskortowców od konwoju i posyłania na dno powolnych, bezbronnych statków transportowych.
Geoffrey Pyke wpadł więc na pomysł wybudowania ogromnego lotniskowca, odpornego na niemieckie torpedy, który pływając pośrodku Atlantyku umożliwiłby osłonę konwojów z powietrza. Wiedział doskonale, że stal i aluminium potrzebne do wybudowania kolosa były w tych czasach materiałami deficytowymi, więc postanowił użyć zamiast nich… lodu.
Początkowo myślał o wykorzystaniu góry lodowej z doczepionymi silnikami i o wyrównanej powierzchni, która mogłaby służyć za pływające lotnisko.
Wyrysował plany, dokonał podstawowych obliczeń, po czym wysłał je pocztą dyplomatyczną do swojego bezpośredniego przełożonego, lorda Louisa Mountbattena. Ten bez wahania przedstawił je Churchillowi, który bardzo zapalił się do projektu i nadał mu priorytetowy status. Pyke rzucił się w wir pracy.
Plany, które zobaczył Churchill zapierały dech w piersiach. Superlotniskowiec miał mieć dwa miliony ton wyporności, długość 610 metrów, szerokość 91 metrów i wysokość 60 metrów. Na pokładzie i w hangarach pod nim miało się pomieścić 300 bombowców i myśliwców. Kadłub kolosa miał mieć grubość dwunastu metrów. Ochronę miało zapewniać 40 wieżyczek artyleryjskich z podwójnie sprzężonymi działami kalibru 5.2 cala oraz kilkaset działek szybkostrzelnych kalibru 40 mm. Napęd pochodziłby z dwóch zespołów śrub umieszczonych po 13 na każdej burcie, zasilanych osobnymi silnikami elektrycznymi.
Dla porównania – największe współczesne okręty, amerykańskie lotniskowce klasy Nimitz mają rozmiary 333 na 40 metrów, wyporność 100 tysięcy ton i zabierają na pokład 90 samolotów.
Ta pływająca forteca miała nosić nazwę HMS „Habbakuk” od imienia jednego ze starotestamentowych proroków, który w w swojej księdze napisał:
„Spójrzcie na ludy wokoło, a patrzcie
pełni zdumienia i trwogi;
gdyż Ja dokonuję za dni waszych dzieła –
nie dacie wiary, gdy wieść o nim przyjdzie”
Księga Habbakuka 1:5

Geoffrey Pyke nie był pierwszym, który wpadł na pomysł wybudowania pływającej lodowej wyspy, na której mogłyby lądować samoloty. W 1930 roku niemiecki naukowiec przeprowadził podobny eksperyment na Jeziorze Zuryskim w Szwajcarii. Brytyjscy admirałowie znali tę ideę, ale rozpatrywali ją raczej w kategoriach dowcipu.
A Geoffrey Pyke postanowił ten dowcip powołać do życia.
Szybko zorientował się, że lód nie jest aż tak dobrym budulcem, jak mu się wydawało. Aby zapewnić superlotniskowcowi ochronę przed niemieckimi torpedami potrzebował czegoś znacznie trwalszego.
Z pomocą przyszedł mu Max Perutz – austriacki naukowiec, który krótko przed wojną uciekł na Wyspy przed prześladowaniami. Stworzył on materiał złożony w 86% z lodu i 14% z trocin. Ta mieszanka miała wytrzymałość żelbetu. Była odporna na urazy mechaniczne, eksplozje materiałów wybuchowych oraz topnienie. Na cześć przyjaciela Perutz nazwał nowy materiał pykretem.
Blok pykretu zanurzony w wodzie pokrywał się warstwą drewnianej pulpy, która chroniła resztę przed topnieniem. Mimo tego HMS „Habbakuk” musiałby być wyposażony w skomplikowany system chłodzący, by zapobiec stopniowemu rozmiękaniu pykretu.
Zanim przystąpiono do budowy superlotniskowca postanowiono zbudować mniejszy model na jednym z kanadyjskich jezior. Model miał rozmiary 18 na 9 metrów, ważył tysiąc ton i był wyposażony w mały, jednokonny silnik, który napędzał aparaturę chłodzącą. Całość przykryto spadzistym dachem, by na osobach postronnych robił wrażenie pływającej przystani.
Testy wypadły pomyślnie. Model pływał bez problemu, okazał się być odporny na uszkodzenia i nie topniał nawet w lecie. W dodatku zbudowało go czternastu ludzi w osiem dni.
Przy budowie zatrudniono pacyfistów migających się od służby w wojsku. Oczywiście nie powiedziano im co budują.

 

Kanadyjczycy stwierdzili, że są w stanie wybudować „Habakkuka” tak, by był gotów już w roku następnym. Prace miały ruszyć lada dzień.
I w tym momencie zaczęły się pojawiać trudności. Okazało się, że aby uzyskać potrzebną ilość pykretu do budowy kolosa potrzeba będzie 300 tysięcy ton drewna, co poważnie nadwerężyłoby przemysł papierniczy. Ponadto mimo zastosowania pykretu jako głównego budulca niezbędne okazało się użycie 25 tysięcy ton płyt pilśniowych oraz 10 tysięcy ton stali. Bardzo kosztowny okazał się także skomplikowany system chłodzenia. Kanadyjczycy wycofali się z wcześniejszej obietnicy i stwierdzili, że żadnym sposobem nie wybudują go przed końcem 1944 roku.
Dokładne obliczenia wykazały, że maksymalna prędkość „Habbakuka” wynosiłaby zaledwie sześć węzłów, a na pokładzie musiałaby powstać mała elektrownia, by dostarczać prąd do silników elektrycznych napędzających śruby. Nie rozwiązano także do końca kwestii sterowania.
Churchill powoli tracił cierpliwość. Jego początkowy entuzjazm dla projektu wygasł i poważnie zastanawiał się nad jego wstrzymaniem.
Mniej więcej w tym samym czasie rząd Portugalii pozwolił aliantom na korzystanie z lotnisk na Azorach. HMS „Habbakuk” przestał być niezbędny dla zapewnienia transatlantyckim konwojom osłony lotniczej. Projekt zawieszono ostatecznie w grudniu 1943 roku.
W tym przypadku przepowiednia starotestamentowego proroka nie sprawdziła się.

Źródło:

Francis E. McMurtrie, Strange story of HMS Habbakuk, The War Illustrated, 12.04.1946.
Project Habbakuk, http://en.wikipedia.org Dostęp 11.01.2011
Jason Bellows, England’s Armed Iceberg of War, http://www.damninteresting.com Dostęp 11.01.2011