Odbicie „Wani”
Pińsk, 18 stycznia 1943 roku, godzina 17:30.
Ciężkie żelazne drzwi zazgrzytały przeraźliwie. Do środka wbiegło pięciu ludzi. Za nimi wszedł dowódca – wysoki mężczyzna w futrzanej czapce.
W więziennym korytarzu straszliwie śmierdziało. W nikłym świetle żarówki po obu stronach widać było masywne drzwi cel.
- „Bocian”, „Ryś”, „Wania”, „Azor”! Odezwijcie się! – partyzanci biegali od jednych drzwi do drugich wykrzykując pseudonimy kolegów.
Odpowiedział im wrzask z kilkudziesięciu gardeł zmieszany z odgłosem walenia pięściami i butami w drzwi. Hałas zrobił się okropny.
Mężczyzna w czapce wyszarpnął rewolwer i strzelił w sufit.
- Cisza, do cholery!
Więźniowie umilkli.
- Jest! Są tutaj! – jeden z partyzantów znalazł wreszcie uwięzionych towarzyszy.
Zachrobotały zamki i po chwili z cel wyprowadzono trzech ludzi. Jaki pierwszy szedł podtrzymywany przez dwóch partyzantów olbrzymi mężczyzna. Widać było, że przeszedł ciężkie śledztwo. Słaniał się na nogach, a na twarzy miał zaschniętą krew.
Dowódca akcji szybko podszedł do nich. Spojrzał w wymęczoną twarz uwolnionego.
- Cześć „Wania”! – powiedział
Storturowany olbrzym uśmiechnął się słabo. On też poznał.
Sporo czasu minęło od czasu, kiedy widzieli się w Szkocji.
Kapitan Alfred Paczkowski „Wania” był chyba największym pechowcem wśród Cichociemnych, a jednocześnie – największym szczęściarzem.
Ten lekarz 9. Pułku Ułanów Mazowieckich walczył przez całą kampanię wrześniową, na początku 1940 roku przez Węgry, Jugosławię i Francję dotarł do Wielkiej Brytanii, gdzie dostał przydział do Samodzielnej Brygady Spadochronowej generała Sosabowskiego. Przeszedł szkolenie Cichociemnych i w nocy z 27 na 28 grudnia 1941 roku został zrzucony do Polski.
Operacja lotnicza nosiła kryptonim „Jacket” i była trzecią z kolei mającą na celu przerzut Cichociemnych do okupowanej Polski. Razem z „Wanią” na pokład bombowca stojącego na podlondyńskim lotnisku weszli rotmistrz Marian Jurecki „Orawa”, kapitan Andrzej Świątkowski „Amurat”, major Maciej Kalenkiewicz „Kotwicz” (jeden z twórców idei Cichociemnych) oraz dwaj kurierzy Delegatury Rządu na Kraj – podporucznik Tadeusz Chciuk „Celt” i kapral Wiktor Strzelecki „Buka”. Halifax ma ich zrzucić między Sochaczewem, a Bolimowem. Niestety, dowódca operacji porucznik nawigator Mariusz Wodzicki gubi drogę i zrzut następuje w odległości 20 kilometrów na północ od Łowicza. To najgorsze miejsce z możliwych – na terenach włączonych do Rzeszy, zaledwie kilka kilometrów od granicy z Generalną Gubernią. Roi się tu od patroli niemieckich. Wkrótce po wylądowaniu skoczkowie natykają się na taki patrol. „Amurat” i „Orawa” polegli – otoczeni przez Niemców bronili się do ostatniego naboju. W beznadziejnej sytuacji „Amurat” zastrzelił ciężko rannego „Orawę”, po czym włożył lufę pistoletu do ust i nacisnął spust.
„Kotwicz”, „Wania”, „Buka” i „Celt” zostali aresztowani i doprowadzeni na niemiecki posterunek. Strażnicy, którzy ich złapali zapomnieli ich zrewidować. Kiedy na wartowni jeden z nich podszedł do „Wani” ten bez namysłu uderzył go dłonią w szyję, wyszarpnął pistolet i dwukrotnie wypalił niemal przystawiając Niemcowi lufę do piersi.
Po wojnie wspominał, że kiedy strzelił to poczuł podmuch powietrza, które wydostało się z przestrzelonych płuc strażnika.
„Kotwicz” również nie próżnował. Ze swojego pistoletu położył trupem dwóch Niemców. Wartownik przed posterunkiem spanikował, rzucił karabin na ziemię i zaczął uciekać. „Wania” wziął broń do ręki, starannie wycelował i nacisnął spust.
W końcu cała czwórka dociera do Warszawy. „Wania” zostaje wyznaczony dowódcą jednego z odcinków organizacji zbrojnej „Wachlarz”, której zadaniem jest wspieranie partyzantki na terenach na wschód od Warszawy oraz sabotaż niemieckich szlaków komunikacyjnych na front wschodni. Ma stacjonować w Brzesku, który stanie się jego bazą wypadową.
„Wania” i jego ludzie wysadzają w powietrze, zrywają linie telefoniczne, rozrzucają na drogach specjalne kolce, które dziurawią opony niemieckich ciężarówek oraz dokonują zamachów na okupacyjnych oficjeli.
Dobra passa kończy się po roku.
W grudniu 1942 roku wraz z dwoma towarzyszami przekracza rzekę koło Horynia. „Wania” to wielki chłop i swoje waży. Cienki lód załamuje się pod jego ciężarem, a na domiar złego Cichociemny łamie nogę. Towarzysze – „Azor” i „Bocian” (również Cichociemny) z trudem wyciagają go na brzeg. Ukryli rannego „Wanię” w napotkanej szopie i ruszyli do Dawidgródka, by poinformować podporucznika Mariana Czarneckiego „Rysia” – zastępcę „Wani” i znaleźć pomoc.
Pech znowu dał o sobie znać.
W miasteczku weszli prosto w wielką łapankę. Obydwaj zostali aresztowani. W ręce Gestapo wpadł także „Ryś”. Przedtem jednak zdążył przekazać swoim ludziom rozkaz ewakuacji i poinformować dowództwo w Warszawie.
W tym samym czasie Niemcy schwytali także „Wanię”, który oczekiwał powrotu swoich towarzyszy w opuszczonej szopie. Na widok żandarmów uniósł rękę w hitlerowskim pozdrowieniu i łamaną niemczyzną wyjaśnił przybyłym, że jest… włoskim arystokratą, który przebywa w tych stronach, by objąć majątek za Horyniem nadany mu przez komisarza Rzeszy Ericha Kocha. Pokazał przy tym papiery, które potwierdzały jego legendę.
Niemcy początkowo uwierzyli mu, ale na wszelki wypadek odstawili pod eskortą do miasteczka, gdzie trafił… do więzienia.
Cała trójka – „Wania”, „Ryś” i „Azor” trafiła do więzienia w Pińsku. Gestapowcy jako pierwszym zajęli się „Wanią”.
Czwarty z aresztowanych „Bocian” zaginął. Nikt więcej nie zobaczył go już żywego. Prawdopodobnie popełnił samobójstwo podczas śledztwa.
Gestapowcy już od dawna tropili grupę, która dokonywała aktów sabotażu. Podejrzewali, że rzekomy Włoch może być jej szefem. „Wania” uparcie obstawał przy swoim. Niemcy wkrótce stracili cierpliwość i zaczęli stosować bardziej nieprzyjemne środki perswazji. Mimo tortur „Wania” nie poddawał się. A bili go strasznie. W końcu zaczął sam nadstawiać głowę tak, by jak najczęściej tracić przytomność. Wtedy cucili go wiadrem zimnej wody. Był twardy i cały czas trzymał się swojej wersji. Pytanie brzmiało – na ile jeszcze starczy mu sił…
Wiadomość o wpadce szybko dotarła do Warszawy, gdzie generał Stefan Rowecki „Grot” zwołał naradę kryzysową. Zdecydowano, że uwięzionych należy natychmiast odbić – jeżeli Gestapo uda się ich złamać wówczas skutki będą katastrofalne.
Zadanie ataku na więzienie w Pińsku przekazano innemu Cichociemnemu – majorowi Janowi Piwnikowi „Ponuremu”.
„Ponury” wyznaczył do tej akcji szesnastu ludzi, w tym trzech Cichociemnych – porucznika Jana Rogowskiego „Czarkę”, porucznika Michała Fijałkę „Kawę” oraz porucznika Wacława Kopistę „Krę”.
Rezultaty rozpoznania nastrajały pesymistycznie – co prawda więzienie leżało na peryferiach Pińska, ale było otoczone kilkumetrowym murem u szczytu którego wiła się spirala drutu kolczastego, a żeby przedostać się do budynku, gdzie przebywali uwięzieni AK-owcy należało pokonać trzy duże bramy pilnowane przez uzbrojonych wartowników.
Należało się śpieszyć. „Wania” trzymał się już tylko siłą woli. Wielodniowe tortury zaczynały łamać nawet takiego twardziela. Niemcy zdawali sobie sprawę, że mają w ręku wielką konspiracyjną szyszkę i że muszą wydobyć z niego wszystkie informacje.
Na szczęście wśród strażników więziennych był żołnierz AK, który podrzucił mu gryps, w którym „Ponury” prosił go, by wytrzymał jeszcze trzy dni…
18 stycznia 1943 roku pod bramę podjeżdża policyjny samochód. Strażnik bez słowa otworzył ciężkie wrota. Pierwsza brama została sforsowana. Nikt nie zauważa, że tuż za samochodem na teren więzienia wnikają dwie, kryjące się w cieniu postaci. Wóz zatrzymuje się na podwórku i wysiada z niego grający esesmana „Ponury”. Zza kierownicy wysiada jeden z jego żołnierzy i po rosyjsku każe białorusińskiemu strażnikowi otworzyć drugą bramę. Strażnik nabiera podejrzeń i odmawia. Wówczas „Motor” zabija go strzałem z rewolweru. Dwaj bojowcy, którzy przedostali się do więzienia niepostrzeżenie za samochodem terroryzują bronią dwóch pozostałych wartowników.
W tym samym czasie kilkumetrowy mur pokonują dwie inne grupy AK-owców dowodzone przez Cichociemnych „Czarkę” i „Kawę”, którzy opanowują budynki administracyjny i mieszkalny. Po krótkiej strzelaninie likwidują tam kilku Niemców, w tym komendanta więzienia Hellingera i jego zastępcę.
„Ponury” znów wsiada do samochodu, jego kierowca wskakuje za kierownicę i podjeżdżają pod drugą bramę. Podstęp znów się udaje. Strażnicy widząc policyjne auto bez słowa otwierają bramę, by po chwili leżeć na ziemi pod lufami stenów AK-owców.
Do sforsowania pozostaje trzecia brama. Jej strażnicy są jednak zaalarmowani strzałami dochodzącymi z budynku administracyjnego i nie otwierają jej spodziewając się podstępu.
„Kmicic” i „Kawa” – dwaj z ekipy, która zajęła budynek wspinają się na wieżyczkę obserwacyjną i za pomocą liny schodzą na trzeci dziedziniec. Są teraz za plecami strażników. „Kawa” rzuca cichy rozkaz i strażnicy posłusznie odkładają broń i otwierają bramę. Na dziedziniec wjeżdża samochód z „Ponurym”. Cel został osiągnięty – są przy budynku, w którym więzieni są ich towarzysze.
Otworzyli żelazne drzwi kluczem zdobytym w budynku administracyjnym i wbiegli do korytarza wykrzykując pseudonimy kolegów.
Więźniowie odpowiedzieli łomotaniem w drzwi i wrzaskami. „Ponury” uspokoił ich strzałem w sufit i obietnicą, że wkrótce wszyscy będą wolni.
Wreszcie z cel wyprowadzono „Wanię”, „Rysia” i „Azora”. Brakowało tylko „Bociana”. „Ponury z troską spojrzał w twarz zmaltretowanego „Wani”. Znali się obaj jeszcze z czasów szkolenia Cichociemnych w Szkocji.
Bojowcy wsiedli do samochodów i odjechali z miejsca akcji. Siedemdziesiąt kilometrów za Pińskiem „Wania”, „Ryś” i „Azor” wsiedli na ciężarówkę, na której pace wyładowanej deskami urządzono przemyślną kryjówkę dla oswobodzonej trójki. Bez przeszkód dotarli do Warszawy.
Trzy dni później w odwecie za akcje hitlerowcy rozstrzelali w Pińsku trzydziestu Polaków.
Źródła:
Sebastian Miernik&Gdański Dom Wydawniczy, Tobie Ojczyzno – Cichociemni, http://www.grom.mil.pl, Dostęp 13.01.2012
Mariusz Gruszczyński, Jak Ponury więzienie w Pińsku rozbijał, http://www.skarzysko24.pl, Dostęp 13.01.2012
Roman Daszczyński, Wania – bohater ze skazą, Gazeta Wyborcza, 5.10.2010
Jędrzej Tucholski, Cichociemni, Wydawnictwo Dolnośląskie, 2010