Błyskawica – wymarzona broń powstańca

Warszawa, ulica Niska, 11 sierpnia 1944 roku, godzina 10:00.
Niewielki oddział powstańczy poruszał się skokami po obu stronach ulicy. Kilkadziesiąt metrów przed nim szedł zwiadowca, który co chwila wspinał się na gruzy piętrzące się po lewej stronie, uważnie lustrował otoczenie, po czym ręką dawał towarzyszom znak, że mogą posuwać się naprzód.
Na niebie nie było ani jednej chmurki, a słońce zaczynało już mocno przygrzewać. Powstaniec otarł pot z czoła rękawem niemieckiej kurtki mundurowej i zaczął się wspinać na wyjątkowo wysoką hałdę gruzów. Przystanął w jej połowie, bowiem zdawało mu się, że usłyszał jakiś gardłowy głos. Po chwili jednak kontynuował wspinaczkę. Kiedy dotarł do szczytu hałdy przed jego oczami rozpostarł się straszny widok – teren byłego getta żydowskiego, którego mieszkańcy przed ponad rokiem stanęli do beznadziejnej walki był teraz zagruzowaną pustynią.
Nagle drgnął.
U stóp hałdy stało kilku niskich żołnierzy o azjatyckich rysach twarzy. Mieli na sobie niemieckie mundury i byli obwieszeni taśmami nabojów do karabinów maszynowych. Na widok postaci, która pojawiła się na szczycie hałdy zamilkli i znieruchomieli.
„Kałmucy” – pomyślał powstaniec.
Istotnie, byli to członkowie 111. Azerbejdżańskiego Batalionu Polowego wchodzącego w skład brygady dowodzonej przez potwora w ludzkiej skórze Oskara Dirlewangera. Ludność Warszawy natychmiast obdarzyła ich mianem Kałmuków.
Byli nie mniej zaskoczeni, niż on. Na całe szczęście powstaniec nie miał na ramieniu biało-czerwonej opaski. Widząc człowieka w niemieckim hełmie, niemieckiej kurtce i trzymającego w ręku pistolet maszynowy do złudzenia przypominający MP-40 jeden z Kałmuków zapytał:
- Deutsche?
Powstaniec pewniej ujął w dłoniach pistolet.
- Ja, ja!  Deutsche! – odparł spokojnie i nacisnął spust.
Lufa „Błyskawicy” plunęła długą serią.

Uzbrojenie, jakim dysponowała Armia Krajowa tuż przed wybuchem Powstania pochodziło z kilku głównych źródeł. Jednym z nich były zapasy broni ukryte tuż po kampanii wrześniowej w 1939 roku. Pistolety, granaty i amunicja zakopane przez polskich żołnierzy w tamtym czasie wskutek kilkuletniego przebywania w ziemi rzadko jednak nadawały się do użytku. Były ukrywane w pośpiechu, bez właściwego zabezpieczenia i konserwacji i po kilku latach przedstawiały sobą żałosny widok.
Wrześniową broń często ukrywano w fałszywych grobach.
Próbowano oczywiście doprowadzić ją do stanu używalności, ale nie zawsze się to udawało. Często podczas próby użycia pistolet lub karabin eksplodowały raniąc strzelca. Zawilgocona amunicja równie rzadko nadawała się do użytku – na kilkanaście nabojów odpalało tylko kilka. Mimo tego wrześniowa broń i amunicja znalazła się w wyposażeniu powstańczych oddziałów. W końcu lepszy rydz, niż nic…
Inne źródło zaopatrzenia w broń stanowiły zrzuty lotnicze. Od 1942 do 1944 roku alianckie samoloty w sumie zrzuciły do Polski około 700 ton zaopatrzenia.
Francja ze swoim żałosnym ruchem oporu dostała ponad 10 tysięcy ton, a Jugosławia – około 80 tysięcy ton zaopatrzenia…
Kolejne źródło broni stanowił jej zakup od zdemoralizowanych żołnierzy Wehrmachtu oraz jednostek włoskich i węgierskich wycofywanych z frontu wschodniego. Ceny były bardzo różne i zależały od sprzedającego, typu broni i okoliczności jej nabycia. Na pewno jednak nie były to zakupy tanie…
Nieco broni udało się zdobyć podczas akcji dywersyjnych i likwidacyjnych. Pistolety zastrzelonych gestapowców i szmalcowników także trafiły do powstańców.
Jak zatem widać – nie było tego za dużo.
Już w 1940 roku Armia Krajowa rozpoczęła więc własną produkcję uzbrojenia. W niezliczonych warsztatach i zakonspirowanych fabryczkach wytwarzano broń domowej roboty w nadziei, że w końcu przyjdzie czas zapłaty…
Najłatwiejsze w produkcji były granaty i butelki zapalające – w ciągu kilku lat wyprodukowano ich kilkaset tysięcy. Na przełomie 1943 i 1944 roku rozpoczęto coś, co nie miało miejsca nigdzie indziej w okupowanej Europie – produkcję własnej broni strzeleckiej.
Cofnijmy się jednak w czasie o kilka lat.
Trudno w to może uwierzyć, ale jeszcze na początku II Wojny Światowej armia brytyjska nie dysponowała pistoletem maszynowym! Na przeszkodzie stanął bowiem konserwatyzm generałów, twierdzących, że „żołnierz Jego Królewskiej Mości nie może hańbić się używaniem broni gangsterskiej”.
Pistolety maszynowe w tamtym czasie kojarzyły się głównie z Alem Capone i strzelaninami bandytów z policją na ulicach amerykańskich miast…
Błyskawiczne sukcesy Niemców w kontynentalnej Europie, a zwłaszcza klęska Francji spowodowały, że Brytyjczycy na gwałt zaczęli szukać pistoletu maszynowego, z którym królewski wojak (już bez hańby…) mógłby ruszyć do walki. Rozważano zakup dużej partii amerykańskich Thompsonów, a w perspektywie także nabycie licencji na ich wytwarzanie. Pomysł jednak upadł, ponieważ były one bardzo drogie i skomplikowane w produkcji.
Postanowili więc stworzyć pistolet maszynowy od podstaw. W ciągu zaledwie kilku miesięcy Reginald Sheperd i Harold Turpin wyprodukowali broń, która od pierwszych liter ich nazwisk oraz miejscowości Enfield nazwana została stenem.
Powiedzieć, że była to prosta konstrukcja to nic nie powiedzieć. Była ona wręcz prostacka! Ot, kilka skręconych ze sobą rurek, sprężyna, prościutki mechanizm spustowy, kolba z kawałka wygiętego metalu i voila! W porównaniu z innymi pistoletami maszynowymi wyglądał jak kura oskubana z pierza. Jego twórcy zrezygnowali bowiem ze wszystkiego co uznali za zbędne skupiając się na najważniejszych elementach.
Zastosowali nietypowy, boczny magazynek. Decydując się na takie rozwiązanie bazowali na doświadczeniach z I Wojny Światowej, gdzie walczono głównie w okopach, których przedpiersia znacznie utrudniały użycie broni z magazynkiem skierowanym w dół.
Broń była koszmarnie niecelna i dość nieporęczna. Była za to bardzo prosta i tania w produkcji. Wyprodukowanie jednego egzemplarza kosztowało zaledwie… dwa funty!
Sten był także idealnym „prezentem” dla europejskich ruchów oporu. Używał amunicji 9 mm Parabellum – takiej samej jak niemieckie pistolety MP-40, co umożliwiało wykorzystanie nabojów zdobytych na okupancie. No i był bardzo prosty do skopiowania.
Na jesień 1943 roku alianci zapowiedzieli duże zrzuty broni do Polski, jednak słowa nie dotrzymali. Wskutek tego pod koniec roku dowództwo AK podjęło decyzję o rozpoczęciu konspiracyjnej produkcji stenów. Wytwarzano je w warsztatach w całym kraju – przede wszystkim oczywiście w Warszawie, ale także w Krakowie, Lublinie i Suchedniowie.
Podobno suchedniowskie steny jakością wykonania biły na głowę brytyjskie oryginały.
Sten znakomicie sprawdzał się w walce konspiracyjnej, ale miał też poważne wady. Przede wszystkim – nietypowe umiejscowienie magazynka powodowało, że żołnierze Podziemia podczas strzelania chwytali za niego lewą ręką. Był to straszny błąd, który prowadził do przekoszenia naboi w komorze i w konsekwencji do zacięcia się broni już po kilku strzałach. Stena należało ująć lewą ręką za osłonę lufy, opierając magazynek na przedramieniu. AK-owcy jednak często o tym zapominali. Na niezliczonych zdjęciach z okresu Powstania widać, że trzymają stena w nieprawidłowy sposób. Poza tym leworęczni żołnierze mieli spory problem z używaniem tego pistoletu.

Na zdjęciu Janusz Pawłowski ps. "Siódemka" z 1. Kompanii batalionu "Parasol". Przykład nieprawidłowego trzymania stena.

Na zdjęciu Janusz Pawłowski ps. „Siódemka” z 1. Kompanii batalionu „Parasol”. Przykład nieprawidłowego trzymania stena.

Na dodatek sten nie miał składanej kolby. Można ją było co prawda zdemontować, jednak wtedy strzelanie z pistoletu stawało się praktycznie niemożliwe. Poręczność tej broni pozostawiała więc wiele do życzenia, a przecież jest to jedna z najważniejszych cech broni konspiracyjnej.
Wyobraźcie sobie, że macie wykonać wyrok na jakimś szmalcowniku. Musicie nie zwracając na siebie uwagi przejść kilkoma ulicami z niemal metrowym kawałem żelastwa u boku. Nieskładalna kolba wbija się w ramię, gniazdo magazynka dźga w brzuch. Broń musicie ukryć pod płaszczem, a przecież jest lato! Żar leje się z nieba! Każdy osobnik ubrany w ten sposób natychmiast zwróci na siebie uwagę…
Między innymi te wady skłoniły inżynierów Wacława Zawrotnego i Seweryna Wielaniera do zaproponowania dowództwu AK stworzenia nowego pistoletu maszynowego, który mógłby być produkowany w konspiracji i w perspektywie stać się podstawową bronią żołnierzy Podziemia.
Nową broń oparto głównie na stenie, jednak projektując jej układ wzorowano się na niemieckim pistolecie MP-40 (często błędnie nazywanym „szmajserem”). Powstała broń jeszcze prostsza, niż sten, a jednocześnie nie powielająca jego wad.
Posiadała ona uchwyt pistoletowy (w przeciwieństwie do dziury na kciuk, jak w stenie), miała składaną kolbę (zapożyczoną z MP-40) i magazynek skierowany do dołu (też wzór z MP-40), który nie „kusił” strzelca, by za niego chwycić, jak poprzeczny w stenie.
Podobnie jak sten i MP-40 była zasilana nabojem 9 mm Parabellum. Umożliwiało to wykorzystanie amunicji zdobytej na Niemcach.
Broń nie posiadała selektora rodzaju ognia i strzelała wyłącznie ogniem ciągłym. Z jednej strony to zaleta (coś, czego nie ma nie może się zepsuć), ale z drugiej strony wada (większe zużycie amunicji).
Błyskawica (jak w listopadzie 1943 roku ochrzczono nową broń) posiadała prościutkie przyrządy celownicze wzięte żywcem ze stena – przeziernikowy celownik i niską muszkę.
Nawiasem mówiąc były one moim zdaniem kompletnie niepotrzebne. Była to broń do walki na krótkim dystansie, gdzie celowanie jest zbędne. Poza tym nie mogła strzelać ogniem pojedynczym, a celowanie przy ogniu ciągłym to czysta fikcja. No i była to przecież broń konspiracyjna, używana w zamachach. Po co zatem dodawać w niej elementy, które mogą np. zaczepić o połę płaszcza w momencie rozpoczęcia akcji?
Warunki, w jakich powstawała Błyskawica wymusiły jak najprostsze rozwiązania montażowe. Broń była więc oparta na gwintach i wkrętach. Jej krytycy zaliczają więc do wad bardzo drobny gwint sprężyny, podatny na zanieczyszczenia i uszkodzenia oraz konieczność wykręcania trzech wkrętów przy rozkładaniu pistoletu.

Sten (poniżej) i Błyskawica (w centrum) w zbiorach Muzeum Powstania Warszawskiego.

Sten (poniżej) i Błyskawica (w centrum) w zbiorach Muzeum Powstania Warszawskiego. Fot. Aszumila

Sten i Błyskawica miały porównywalną szybkostrzelność (około 550 strzałów na minutę) oraz skuteczny zasięg (około 150 metrów). Należy jednak zauważyć, że sten był produkowany poza strefą walk, w profesjonalnej fabryce, a Błyskawica powstawała w warunkach konspiracyjnych.
Do końca lipca 1944 roku żołnierze Podziemnej Polski otrzymali około 600 sztuk Błyskawicy. Dalsze sto sztuk zmontowano już podczas Powstania.
Powstańcy mieli różne opinie na temat tej broni. Jedni chętnie wymieniali Błyskawice na steny (chodziło zapewne o oszczędność amunicji), a inni nie zamieniliby jej nawet na zrzutowego Thompsona.
Dla ogromnej większości powstańców Błyskawica stanowiła broń marzeń.
Mimo wzmożonej konspiracyjnej produkcji nowej broni zaspokojenie potrzeb Armii Krajowej było absolutnie niemożliwe. Niecały miesiąc przed wybuchem Powstania generał „Bór” podjął decyzję o wysłaniu 900 stenów i Błyskawic do wschodnich okręgów AK. Mniej więcej w tym samym czasie Niemcy zlikwidowali kilka dużych magazynów broni. Aresztowano ludzi, którzy znali adresy lokali, w których przechowywano duże ilości pistoletów maszynowych. Na to wszystko nałożył się chaos organizacyjny w momencie wybuchu Powstania –  żołnierze nie dotarli do zakonspirowanych magazynów, które często odnajdywano dopiero po wojnie.
Dlatego 1 sierpnia 1944 roku ogromna liczba powstańców ruszyła do walki z gołymi (dosłownie) rękami…

Przeczytaj także:
…a na Tygrysy mają visy
Jaś, Kubuś, Chwat i inne
Brygada potworów
Krwawa niedziela
Szafa, czyli krowa
Zbrodnia i kara
Karabin Ur

Źródło:
Stanisław Kochański, Typy Broni i Uzbrojenia: Pistolet maszynowy Sten, Wydawnictwo MON, 1986.
Pistolet maszynowy Sten, http://pl.wikipedia.org, Dostęp 2.08.2014.
Pistolet maszynowy Błyskawica, http://pl.wikipedia.org, Dostęp 2.08.2014.
Uzbrojenie AK, Whatfor