Niezłomny

Wietnam Północny, okolice strefy zdemilitaryzowanej, wrzesień 1967 roku.
Ubłocony i bosonogi mężczyzna oparł się o drzewo i zwymiotował. Otarł usta rękawem czarnej pidżamy, którą dali mu Wietnamczycy zamiast zarekwirowanego kombinezonu pilota.
Który już dzień uciekał przez dżunglę? Piąty? Szósty? Trudno powiedzieć…
Trawiła go gorączka, widział tylko na jedno oko, szrapnel w nodze sprawiał coraz większy ból, a teraz to wstrząśnienie mózgu…
Zataczając się ruszył naprzód w kierunku, który wydawał mu się południem. Szedł tak bez ustanku kolejne parę godzin, po czym padł bez sił u stóp ogromnego drzewa. Gorączka nasiliła się.
„…Look at me, I’m as helpless as a kitten up a tree,
And I feel like I’m clinging to a cloud, I can’t understand…”*
Majacząc zaczął rwącym głosem śpiewać swoją ulubioną piosenkę.
Stop! Nagły przebłysk świadomości zamknął mu usta. Jeśli chce przeżyć musi być cicho!
Z trudem dźwignął się na nogi. Rozejrzał się dookoła. Niedaleko drzewa rosły krzaki z ogromnymi, rozłożystymi liśćmi, na których zebrało się trochę wody po wczorajszym deszczu.
Mężczyzna pochylił się i zaczął spijać z każdego z nich krople wilgoci.

George Everett Day urodził się w lutym 1925 roku w niewielkim miasteczku Sioux City w stanie Iowa. W 1942 roku, tuż po swoich siedemnastych urodzinach, ku wielkiej złości rodziców porzucił naukę w liceum, by wstąpić do Piechoty Morskiej. Było to tuż po ataku na Pearl Harbor i słynnym rajdzie Doolittle’a. Młodzi Amerykanie w patriotycznym zrywie masowo zgłaszali się do punktów werbunkowych. George Day był jednym z nich.
Po przeszkoleniu otrzymał przydział do artylerii i został wysłany na Johnston Island – niewielki atol na środkowym Pacyfiku, gdzie spędził kolejne trzy lata.
Ku jego rozczarowaniu służba minęła bez większych przygód. Po powrocie do domu skorzystał z dobrodziejstw G.I. Bill – przepisu prawa amerykańskiego udostępniającego weteranom sił zbrojnych szereg atrakcyjnych benefitów, między innymi zwolnienie z czesnego za naukę na wyższej uczelni. Ukończył Morningside College w Sioux City, po czym studiował prawo na University of South Dakota. Egzamin adwokacki zdał w 1949 roku. W tym samym roku ożenił się z Doris Marlene Sorensen. Potem zawsze mówił, że to najmądrzejsza rzecz, jaką uczynił w życiu.
Podczas nauki służył w Armii Rezerwowej, a w maju 1950 roku został powołany jako podporucznik do Sił Powietrznych Gwardii Narodowej. Niecały rok później przeniósł się do US Air Force i rozpoczął szkolenie w bazie Webb w Teksasie, gdzie zdobył upragnione lotnicze skrzydła.
W latach 1953-1955 służył w Korei jako pilot myśliwsko bombowy latając na F-84 Thunderjet. Po powrocie do kraju postanowił związać się na stałe z Siłami Powietrznymi. Został promowany na kapitana i przydzielony do 55 Dywizjonu Myśliwsko-Bombowego, gdzie przeszedł szkolenie na samolotach F-100 Super Sabre.
Dwa lata spędził w Wielkiej Brytanii służąc w bazie RAF Wethersfield w Essex. Miał tam miejsce niezwykły wypadek. Podczas jednego z lotów treningowych George („Bud”, jak nazywali go koledzy) musiał się katapultować z maszyny. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że Bud… nie miał na sobie spadochronu. Mimo tego jakimś cudem udało mu się przeżyć upadek.
Po powrocie do Stanów zrobił magisterium z nauk politycznych na St. Louis University w Missouri i kontynuował służbę w kolejnych bazach lotniczych.
W tym czasie powiększyła się rodzina – George i Doris adoptowali czwórkę dzieci: dwóch synów i dwie córki.
Jak widać – poza tym wypadkiem w Anglii jego dotychczasowa służba przebiegała bardzo spokojnie i nie obfitowała w nadzwyczajne wydarzenia. Wkrótce miało się to zmienić…
W kwietniu 1967 roku George „Bud” Day zgłosił się na ochotnika do służby w Wietnamie planując przejście na emeryturę w roku następnym. Dostał przydział do 31 Taktycznego Skrzydła Myśliwskiego stacjonującego w bazie w Tuy Hoa.
W tamtym czasie Amerykanie nieustannie nękający komunistów nalotami na cele wojskowe w Wietnamie Północnym rozwinęli taktykę użycia tzw. Forward Air Controllers (FAC). Były to niewielkie samoloty śmigłowe, często nawet awionetki typu Cessna, które lecąc na niewielkiej wysokości wynajdywały cele i naprowadzały na nie bombowce i myśliwce bombardujące.
Wietnamczycy szybko odpowiedzieli na to przesuwając na południe działa przeciwlotnicze oraz baterie rakiet ziemia-powietrze.
Do tamtej pory koncentrowali je wokół największych miast.
Straty Amerykanów zaczęły rosnąć. Opracowali więc tajny projekt o kryptonimie „Commando Sabre”. Miał on za zadanie przetestować i wprowadzić do służby zwiadowczej odrzutowe myśliwce F-100 w wersji dwumiejscowej. Uznano bowiem, że odrzutowiec służący jako Forward Air Controller będzie miał w krytycznej sytuacji o wiele większe szanse przeżycia, niż powolna Cessna, czy Skyraider.
Major George „Bud” Day z ponad czterema tysiącami godzin nalotu na F-100 był idealnym kandydatem na szefa jednej z eskadr biorących udział w programie. Jego jednostka przyjęła kryptonim „Misty” od ulubionej piosenki dowódcy. Pod koniec czerwca 1967 roku został mianowany dowódcą całego projektu.
Służba w programie „Commando Sabre” była skrajnie niebezpieczna, dlatego wybierano do niej tylko najbardziej doświadczonych pilotów. Zazwyczaj po odsłużeniu czterech miesięcy w programie lub wykonaniu 50-60 misji pilot wracał do macierzystej jednostki i „normalnej” służby bojowej.
By wykonać misję i właściwie rozpoznać potencjalne cele piloci musieli lecieć z minimalną prędkością na wysokości około tysiąca metrów. Stanowili więc wymarzony cel dla wietnamskich artylerzystów i operatorów wyrzutni rakiet przeciwlotniczych.

Samolot myśliwski F-100F Super Sabre wykorzystywany w tajnym programie "Commando Sabre".

Samolot myśliwski F-100F Super Sabre wykorzystywany w tajnym programie „Commando Sabre”.

26 sierpnia 1967 roku dwumiejscowy F-100F Super Sabre pilotowany przez majora George’a „Buda” Daya oraz kapitana Corwina Kippenhana poderwał się w powietrze z pasa startowego w bazie Phu Cat. Ich celem było namierzenie stanowisk rakiet przeciwlotniczych na zachód od Dong Hoi w Wietnamie Północnym. Major „Bud” Day był już starym wyjadaczem – była to jego dwudziesta szósta misja w programie „Commando Sabre” i sześćdziesiąta piąta misja nad Wietnam Północny. Kapitan „Kipp” Kippenhan był żółtodziobem – to miała być jego pierwsza misja w tajnym programie.
Lecąc na niskim pułapie około 20 mil na północ od strefy zdemilitaryzowanej ich F-100F Super Sabre został trafiony serią pocisków z działa przeciwlotniczego kalibru 37mm. Systemy hydrauliczne myśliwca zostały zniszczone i samolot wpadł w korkociąg. Obaj piloci natychmiast katapultowali się.
Na nieszczęście podczas tej operacji major Day uderzył ramieniem w kadłub maszyny łamiąc je w kilku miejscach. Na dodatek eksplozja miniaturowego ładunku wybuchowego, która odrzuciła osłonę kabiny uszkodziła mu oko. Lądując wybił sobie kolano.
Kapitan „Kipp” Kippenhan opadł na ziemię nie doznając przy lądowaniu żadnych ran. Wylądował nieco dalej na południe od Daya i wkrótce został podjęty przez śmigłowiec ratunkowy.
Major „Bud” Day nie miał takiego szczęścia. Kilka minut po wylądowaniu pilota otoczyła grupka wieśniaków z pobliskiej osady, którzy wzięli go do niewoli.
Po zaprowadzeniu do wioski kazano mu się rozebrać i zamiast kombinezonu dano mu czarną pidżamę – typowy strój wietnamskiego wieśniaka. Straż przy związanym jeńcu objęli członkowie miejscowej milicji – kiepsko wyszkoleni 16- i 17-latkowie.
Próbowali go przesłuchać, ale Day konsekwentnie odmawiał odpowiedzi albo udawał, że nie rozumie pytania. Został pobity, po czym zawieszony na cały dzień stopami do góry.
Umieszczono go w podziemnym bunkrze, a jego strażnikami zostali kilkunastoletni miejscowi milicjanci. Day szybko zorientował się, że ucieczka nie sprawi mu większego problemu.
Młodzi strażnicy lekceważąco podchodzili do swoich obowiązków zostawiając go samego na długie godziny lub wręcz zostawiając broń w jego pobliżu. Prawdopodobnie uznali, że ranny jeniec nie będzie próbował uciekać. Day nie wyprowadzał ich z błędu.
Na noc wiązano mu nogi. Kiedy Day zobaczył w jaki sposób robią to jego oprawcy o mało nie wybuchnął śmiechem. Wietnamczycy po prostu owijali mu wokół stóp sznurek od bielizny wiążąc go na kilkanaście „babskich” węzłów. Day bez problemu mógł się oswobodzić w ciągu kilku minut.
Zdawał sobie sprawę z tego, że taka sytuacja nie będzie trwać wiecznie. Wkrótce w wiosce zjawi się patrol Armii Północnego Wietnamu, który go przejmie i przewiezie do prawdziwego więzienia, gdzie już nie będzie tak wesoło. Uznał, że musi uciekać póki czas.
Piątej nocy rozluźnił więzy i wymknął się z wioski. Znał mniej więcej okolicę – przelatywał wielokrotnie nad nią i poznał topografię terenu. Skierował się na południe, ku strefie zdemilitaryzowanej, która oddzielała Wietnam Północny od Południowego. By zyskać jak najwięcej na czasie narzucił sobie duże tempo marszu ignorując uporczywy ból kolana. Trawestując między polami ryżowymi dotarł w teren porośnięty dżunglą. Trwała jeszcze pora deszczowa, więc znalezienie wody nie stanowiło problemu. Wypijał ją z kałuż lub spijał z roślin. Dokuczał mu jednak straszny głód, który próbował oszukać jakimiś jagodami i żabami.
Pierwszej nocy pokonał prawie dwadzieścia mil. Zapamiętał z kursu przetrwania, że w miarę możliwości należy kierować się ku górom lub wzniesieniom. Problem w tym, że nieprzebyta ściana dżungli uniemożliwiała jakąkolwiek orientację. A mgła unosząca się po obfitych opadach nie ułatwiała sprawy. Major Day kierował się po prostu w stronę, która wydawała się mu południem.
Zaczął gorączkować i zwolnił tempo marszu. Po kilku dniach wędrówki natknął się na stanowisko północnowietnamskiej artylerii. Oddalił się od niego czym prędzej.
W pewnej chwili bardzo blisko niego eksplodował pocisk artyleryjski. Odłamek wbił mu się w nogę, a podmuch przyprawił go o wstrząs mózgu. Walcząc z gorączką, zawrotami głowy, bólem połamanego ramienia i nogi, w której tkwił szrapnel szedł dalej na południe.
Majaczył, mówił do siebie, wymiotował, chwilami czołgał się. Stracił kompletnie rachubę czasu. W końcu dotarł do granicznej rzeki Ben Hai, przez którą przepłynął resztką sił uczepiony bambusowego pnia.
Dotarłszy do drugiego brzegu był już prawie w domu – w odległości dwóch mil od rzeki znajdowała się baza amerykańskiej Piechoty Morskiej w Con Thien. Wtedy jednak jego szczęście się skończyło.
Będąc na skraju świadomości major Day pomylił kierunki i wszedł prosto na patrol Vietcongu. Otrzymał postrzał w nogę i ramię i ponownie znalazł się w rękach nieprzyjaciela.
Jak się później okazało – uciekał przez ponad dwa tygodnie. Był jedynym jeńcem, który zdołał wyrwać się (chociaż na krótko) z Północnego Wietnamu.
Przewieziono go z powrotem do wioski, z której uciekł i poddano torturom, podczas których m.in. połamano mu ramię, które już zaczęło się zrastać. Potem przewieziono go do innego więzienia, potem do jeszcze jednego. W grudniu 1967 roku znalazł się w straszliwym więzieniu Hoa Lo zwanym przewrotnie Hanoi Hilton.
Dzielił celę z dwoma towarzyszami niedoli – majorem Norrisem Overly oraz porucznikiem Johnem McCainem.
Porucznik McCain – późniejszy senator i kandydat na prezydenta USA został zestrzelony nad Hanoi 26 października 1967 roku. Jego Skyhawk wpadł do jeziora Truc Bach, skąd Wietnamczycy wyłowili połamanego i ledwo żywego pilota.
Major Overly był w nieco lepszej kondycji, więc zajął się towarzyszami. Wspólnie z McCainem zmajstrowali prowizoryczną szynę, w której unieruchomili połamane ramię Daya.
Pod koniec 1967 roku Wietnamczycy mieli już metody przesłuchań opanowane do perfekcji. I wkrótce zaprezentowali je nowemu pensjonariuszowi.
Był bity całymi dniami, ale mimo tego odmawiał swoim oprawcom udzielenia jakichkolwiek informacji ponad to, co zgodnie z regulaminem mógł im powiedzieć – imię, nazwisko, stopień, data urodzenia, rodzaj sił zbrojnych, numer służbowy. Wietnamczycy oczywiście domagali się znacznie więcej.
Upór więźnia doprowadzał ich do szału. Wbijali mu pod paznokcie drzazgi bambusa, inscenizowali egzekucje, razili prądem. Wszystko na nic. Major Day milczał jak grób. Wieszali go u sufitu za wykręcone z tyłu ręce. Mimo potwornego bólu major nadal nic nie mówił.
Zaczęli go regularnie bić. Przywiązywano go nagiego do stołu, a Wietnamczyk okładał go skórzanym pasem po całym ciele. Major próbował liczyć razy, ale tracił rachubę po trzystu.
Wiele razy poddano go torturze nazwanej przez jeńców „rope treatment”. Siedzącemu na ziemi jeńcowi wiązano ciasno stopy, krępowano z tyłu ręce, które następnie były wykręcane nad głową w ten sposób, że dotykały stóp. W tej pozycji jeniec był pozostawiany na kilkanaście godzin. Więzy odcinały dopływ krwi do dłoni i stóp. Major Day wskutek tej tortury stracił w nich władzę. Skurczone palce musiał rozprostowywać pojedynczo zębami, a następnie opierając je o ścianę i naciskając całym ciałem.
Tortury Wietnamczyków potrafiły złamać każdego. Doprowadzały jeńców do prób samobójczych i sprawiały, że w końcu podpisywali oni dokumenty, w których potępiali Amerykę i przyznawali się do niepopełnionych zbrodni. W końcu każdy ma jakiś punkt krytyczny. Każdy, ale nie major George „Bud” Day…
Jego opór, który doprowadzał oprawców do furii zaskarbił mu ogromny szacunek wśród towarzyszy niedoli. Po pewnym czasie został nieformalnym przywódcą wszystkich jeńców przetrzymywanych w Hanoi Hilton i okolicznych obozach jenieckich. Używając ograniczonych metod komunikacji wydawał współosadzonym rozkazy, podtrzymywał na duchu, przekazywał informacje o metodach oporu wobec oprawców i przede wszystkim – zapamiętywał imiona, nazwiska i stopnie współwięźniów. Służył jako symbol oporu i niezłomności, czym uratował od załamania i śmierci trudną do ustalenia liczbę Amerykanów.
Za to wszystko otrzymywał dodatkowe porcje tortur od Wietnamczyków.
W styczniu 1973 roku Wietnamczycy podpisali z Amerykanami układ w Paryżu i rozpoczęło się zwalnianie jeńców. Po ponad pięciu latach i siedmiu miesiącach niewoli, 17 marca 1973 roku w bazie lotniczej March w Kalifornii pułkownik George „Bud” Day (promocję na pułkownika otrzymał będąc w niewoli) uściskał swoją żonę i czworo dzieci.
Trzy lata później, w marcu 1976 roku prezydent Gerald Ford odznaczył go Medalem Honoru za niezłomną postawę w wietnamskim więzieniu.
Ogromna większość żołnierzy odznaczonych Medalem Honoru otrzymała je za czyny niezwykłego męstwa na polu walki. Jedynie trzech otrzymało Medal za postawę w niewoli.

Pułkownik George Everett "Bud" Day

Pułkownik George Everett „Bud” Day. Fot. US Government

Przez pewien czas służył jeszcze w Siłach Powietrznych, po czym w 1977 roku przeszedł na emeryturę i założył kancelarię prawną na Florydzie. Aktywnie wspierał swojego dawnego towarzysza niedoli Johna McCaina podczas prezydenckiej kampanii i publicznie potępił innego kandydata na prezydenta – Johna Kerry’ego za działalność po służbie w Wietnamie.
John Kerry – kandydat na prezydenta z ramienia Partii Demokratycznej w 2004 roku oraz obecny Sekretarz Stanu USA zgłosił się na ochotnika do służby w Wietnamie, gdzie został odznaczony za męstwo. Po powrocie do Stanów dołączył do radykalnej organizacji antywojennej, publicznie podeptał swoje medale i działał ramię w ramię z przeklętą Jane Fondą – „Suką z Hanoi”, o której haniebnych i zdradzieckich dokonaniach pisałem TUTAJ.
Niezłomny pułkownik George „Bud” Day zmarł w otoczeniu rodziny w swoim domu w Shalimar na Florydzie 27 lipca 2013 roku.

—————————
* „Misty” – standard jazzowy napisany w 1954 roku przez Errolla Garnera

Przeczytaj także:
Hanoi Jane
Hanoi Hilton
Czarna ściana
Szalony manewr
Uciekinier z Laosu
Zapomniani sojusznicy

Źródło:
Day, George Everett, http://www.pownetwork.org, Dostęp 15.02.2014.
Peter Collier, George E. „Bud” Day, www.military.com, Dostęp 15.02.2014.
George E. Day, http://www.veterantributes.org, Dostęp 15.02.2014.
Bud Day, http://en.wikipedia.org, Dostęp 15.02.2014.