Izraelski piorun

Siedziba Ministerstwa Obrony, Tel Awiw, Izrael, 27 czerwca 1976 roku, godzina 14:00.
Ogromny bunkier rozciągający się pod kompleksem budynków izraelskiego Ministerstwa Obrony powszechnie znany był jako „Dziura”. Ta położona głęboko pod ziemią, odporna na atak atomowy, chemiczny i biologiczny konstrukcja wzorowana była na analogicznym obiekcie znajdującym się pod waszyngtońskim Pentagonem. To było serce Izraelskich Sił Obronnych czynne 24 godziny na dobę, które w razie niespodziewanego ataku mogło przechować cały personel znajdujących się nad nim budynków. Miało własne ujęcia wody, ogromne zapasy żywności i wszystko co potrzebne do normalnego funkcjonowania ministerstwa podczas wojny.
Tego dnia jednym z ludzi pełniących służbę w „Dziurze” był podpułkownik Muki Betzer – jeden z dowódców jednostki specjalnej Sayeret Matkal, czyli dosłownie „Grupy Zwiadowczej Sztabu Generalnego”.
Jeden z telefonów na jego biurku zadzwonił głośno.
- Betzer przy telefonie, słucham!
Natychmiast rozpoznał głos rozmówcy. Odruchowo wstał i przez dłuższą chwilę słuchał uważnie.
- Tak jest, panie premierze! Natychmiast go powiadomię!
Odłożył słuchawkę i wykręcił numer, który znał na pamięć.
- Yonni? Właśnie dostałem wiadomość od szefa. Porwano samolot Air France z Tel Awiwu do Paryża. Zbieraj chłopaków.

„Dekada terroru”, czyli lata siedemdziesiąte ubiegłego stulecia to okres największej aktywności europejskich i bliskowschodnich ugrupowań terrorystycznych. To wtedy szalały Czerwone Brygady, Frakcja Czerwonej Armii, Ludowy Front Wyzwolenia Palestyny, OWP, Czarny Wrzesień i inne, których nie sposób wymienić. Korzystając z dyskretnego wsparcia państw komunistycznych rozpętały na zachodzie Europy trudny do wyobrażenia terror.
Niektóre z tych organizacji walczyły ze sobą, inne łączyły siły. Na szczególną uwagę zasługuje współpraca terrorystów zachodnioniemieckich z palestyńskimi. Połączył ich wspólny wróg – Izrael. Państwo żydowskie istniejące zaledwie od dwudziestu paru lat, nie dość, że było otoczone przez zaprzysięgłych wrogów, to jeszcze musiało stawić czoła zdeterminowanym terrorystom gotowym na wszystko, by rzucić Izrael na kolana.
Taka sytuacja spowodowała, że Izrael stworzył najlepsze jednostki antyterrorystyczne ówczesnego świata. Operacja odbicia zakładników, którą przeprowadziły w pierwszych dniach lipca 1976 roku do dzisiaj stawiana jest za wzór wszystkim jednostkom specjalnym na świecie.
Jest niedziela, 27 czerwca 1976 roku, godzina 10:50. Na lotnisku w Atenach ląduje Airbus linii Air France. To rejs numer 139 z Tel Awiwu do Paryża, z międzylądowaniem w stolicy Grecji, gdzie ma dosiąść się 58 pasażerów. Czterech z nich nie ma jednak zamiaru lecieć do Francji, a ich paszporty są fałszywe. To trzej mężczyźni i kobieta legitymujący się paszportami Ekwadoru, Peru, Kuwejtu i Bahrajnu. Na lotnisku trwa strajk i okrojona obsługa nie przykłada się zbytnio do swoich obowiązków. Fałszywe dokumenty nie budzą najmniejszych wątpliwości, a ukryta w bagażach broń i materiały wybuchowe pozostają niezauważone i bez przeszkód wniesione na pokład samolotu.
Kobieta siada na fotelu w przedziale dla pierwszej klasy, a trzej mężczyźni zajmują miejsca w klasie ekonomicznej. Ona jest Niemką, podobnie jak jeden z mężczyzn. To Brigitte Kuhlmann i Wilfried Bose – członkowie Komórek Rewolucyjnych, skrajnie lewicowej, antysyjonistycznej organizacji terrorystycznej uznanej przez niemieckie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych za najbardziej niebezpieczną grupę na terenie RFN. Dwaj pozostali mężczyźni to Palestyńczycy – członkowie Ludowego Frontu Wyzwolenia Palestyny.
Na pokładzie Airbusa jest teraz 246 pasażerów i 12 członków załogi. Kapitan Michel Bacos kołuje na pas startowy i po otrzymaniu zgody na start rozpędza Airbusa i podrywa go w powietrze. Osiem minut później samolot osiąga wysokość przelotową, a w kabinie pasażerów nad siedzeniami gaśnie napis „Zapiąć pasy”.
To wcześniej uzgodniony sygnał dla czwórki terrorystów. Podrywają się z siedzeń z pistoletami w rękach i wrzeszczą coś po arabsku i niemiecku. Jeden z nich wpada do kokpitu, przykłada kapitanowi Bacosowi pistolet do głowy, każe mu natychmiast wyłączyć radio i zawrócić samolot na południe. Pilot posłusznie wykonuje polecenia terrorysty.
Łączność z Airbusem urywa się. Kontrolerzy lotu z Paryża na próżno próbują skontaktować się z załogą. Natychmiast powiadamiają władze izraelskie, że samolot prawdopodobnie został porwany.
Właśnie trwa posiedzenie Knesetu – izraelskiego parlamentu. Do premiera Icchaka Rabina podchodzi asystent i kładzie przed nim depeszę. Premier czyta ją z niedowierzaniem. Zdejmuje okulary i myśli przez chwilę. Bez słowa opuszcza salę parlamentu.
Powiadomione zostaje dowództwo jednostki specjalnej Sayeret Matkal. To prawdopodobnie najlepsi spece od odbijania porwanych samolotów na świecie. Informacja trafia także do władz telawiwskiego lotniska Ben Guriona – w przeszłości nieraz zdarzało się, że porwane samoloty lądowały właśnie tam. Terroryści formułowali swoje żądania (zazwyczaj żądali wypuszczenia swoich kumpli z izraelskich więzień), grożąc wysadzeniem samolotu wraz z pasażerami w przypadku ich niespełnienia. Potem do akcji przystępował zespół operatorów Sayeret Matkal i w mało delikatny sposób wyjaśniał terrorystom niewłaściwość ich postępku.
Niestety, tym razem porwany samolot nie kieruje się do Izraela.
Porywacze każą pasażerom oddać paszporty. Około stu z nich to paszporty izraelskie. Na ich widok terrorystka Brigitte Kuhlmann bluzga antysemickimi wyzwiskami.
„Dokończę to, czego nie zrobili z wami moi rodzice!!!”
Terrorysta Wilfried Bose jest inny. Nie używa antysemickiej retoryki. Kiedy jeden z pasażerów pokazuje mu wytatuowany numer z Auschwitz patrzy się na niego przez chwilę i mówi:
„Nie jestem nazistą. Jestem idealistą.”
O godzinie 15:00 porwany Airbus dotyka kołami pasa startowego na lotnisku w libijskim Benghazi. Dyktator Muammar Kadafi jest sympatykiem sprawy palestyńskiej, ale nie ma zamiaru udzielać terrorystom azylu. Zgadza się na zatankowanie samolotu pod warunkiem, że zaraz potem opuści on Libię.
Jedna z pasażerek okłamuje terrorystów mówiąc, że jest w ciąży. Ci zgadzają się ją wypuścić.
Po siedmiogodzinnym postoju w Benghazi Airbus ponownie startuje kierując się wgłąb Afryki.
Jest już po północy. Pasażerowie nie mają zielonego pojęcia gdzie lecą. Trzy godziny później, tuż po trzeciej nad ranem 28 czerwca 1976 roku Airbus ląduje w Entebbe – głównym porcie lotniczym Ugandy.
W południe tego dnia, 24 godziny po porwaniu pasażerowie wreszcie mogą wyjść z samolotu. Ugandyjscy żołnierze kierują ich do starego terminala lotniskowego. Widząc napis na nim zdają sobie sprawę, że są kilka tysięcy kilometrów od domu. Nie ma mowy, by ktoś przyszedł im z pomocą.
Ugandą rządzi w tym czasie Idi Amin Dada – szaleniec i paranoik, jeden z największych zbrodniarzy, jakich widziała skąpana we krwi Afryka.
Miał on pewne sympatyczne hobby – mianowicie uwielbiał Szkocję i wszystko, co szkockie. Jako młody chłopak zaciągnął się do regimentu King’s African Rifles stanowiącego część brytyjskich wojsk kolonialnych. Jego bezpośrednimi przełożonymi (kapralami i sierżantami) byli Szkoci, którzy traktowali go bardzo dobrze, jak kumpla. Wyższymi oficerami (kapitanami, pułkownikami) byli zaś Anglicy, którzy traktowali go jak śmiecia. Idi Amin pokochał więc Szkotów i znienawidził Anglików. Kiedy obaliwszy prezydenta Miltona Obote zyskał pełną władzę w Ugandzie kilkukrotnie odwiedził Szkocję. Mało tego –  grał na dudach i paradował w kiltach, które zamawiał u najlepszych krawców w Edynburgu. Jego postać doskonale przedstawił amerykański aktor Forest Whitaker w oskarowym filmie pt. „Ostatni król Szkocji”.
Fakt wylądowania porwanego samolotu w Ugandzie zostaje w Izraelu przyjęty z niedowierzaniem i zadowoleniem. Kilka lat wcześniej więzy łączące Izrael z tym afrykańskim krajem były bowiem dość silne. Izraelscy inżynierowie pomagali w tworzeniu ugandyjskiej infrastruktury, a tamtejsi oficerowie przechodzili szkolenie w Izraelu. Sam Idi Amin zdobył uprawnienia spadochroniarskie skacząc nad pustynią Negew. Jednym z jego najbliższych przyjaciół został izraelski oficer Burka Bar-Lev.
Teraz wydzwania on do starego kumpla i przekonuje go, by zwolnił zakładników.
Przekonywał go, że w wypadku zwolnienia zakładników może otrzymać nawet… Pokojową Nagrodę Nobla. Było to skrytym marzeniem ugandyjskiego dyktatora.
Izraelskie służby dyplomatyczne również nie próżnują. Nakłaniają Amerykanów, by skłoniły egipskiego prezydenta Sadata, by również nacisnął Amina.
Amin częściowo się ugina. Jedzie na lotnisko w Entebbe, gdzie jest entuzjastycznie witany przez zakładników widzących w nim wybawiciela.
Ani oni, ani władze Izraela nie wiedzą jednak, że Amin w międzyczasie stracił sporo sympatii dla żydowskiego państwa. Kiedy na początku lat 70-tych planował uderzyć na sąsiednią Kenię premier Golda Meir odmówiła mu wsparcia wojskowego. Amin zapamiętał to sobie.
Podczas kiedy dyplomaci rozgrzewają linie telefoniczne do czerwoności jednostka specjalna Sayeret Matkal przygotowuje się do siłowego rozwiązania konfliktu. Mają dokładne dane na temat ugandyjskiej armii – niedawno przecież sami szkolili jej oficerów. Co więcej – izraelska firma budowlana Solel Boneh rozbudowywała lotnisko w Entebbe. Dokładne plany terminala trafiają natychmiast do sztabu operacji.
W międzyczasie terroryści (w Entebbe do czwórki porywaczy dołączyło kilku kolejnych) formułują swoje żądania. Chcą zwolnienia z więzień 53 odsiadujących długoletnie wyroki terrorystów przetrzymywanych we Francji, Niemczech, Szwajcarii, Izraelu i Kenii. Oświadczają, że będą czekać do czwartku 1 lipca, do godziny 2:00 po południu. Potem zaczną zabijać zakładników.
Segregują ich. Ci z izraelskimi paszportami mają pozostać w sali przylotów. Obywatele innych krajów zostają przeprowadzeni do sąsiedniego pomieszczenia.
W tej samej chwili, ponad 3000 kilometrów dalej na północ izraelscy operatorzy ćwiczą szturm na dokładnej makiecie terminala lotniskowego w Entebbe wybudowanej w jednej z baz wojskowych.
Jest już czwartek 1 lipca, czwarty dzień kryzysu. Emocje sięgają zenitu. Rodziny zakładników demonstrują przed siedzibą premiera w Tel Awiwie żądając spełnienia żądań terrorystów. Ale przecież państwo Izrael nie negocjuje z terrorystami…
Czyżby?
Ku zdumieniu całego świata rząd izraelski wydaje zaskakujące oświadczenie.
Spełni żądania terrorystów.
To rzecz bez precedensu. Kto jak kto, ale Żydzi NIGDY nie negocjują z terrorystami! A tu taka wolta…
Idi Amin jest w siódmym niebie. Uważa, że to on jest architektem tego porozumienia. Przekonuje terrorystów, by dali Izraelczykom trzy dni czasu. Ci zgadzają się zaczekać do niedzieli 4 lipca do godziny 13:00. Izraelskie siły specjalne zyskują w ten sposób 72 godziny na przygotowanie operacji.
Jest kolejna dobra wiadomość. Terroryści zgadzają się zwolnić wszystkich nie-Izraelczyków. Do Entebbe leci z Paryża specjalny samolot Air France.
Kapitan Bacos i jego załoga odmawiają opuszczenia Entebbe. Tłumaczą, że są odpowiedzialni za wszystkich pasażerów i dobrowolnie zostają na miejscu, razem z resztą zakładników. Taka postawa budzi wielkie uznanie na całym świecie z wyjątkiem… kierownictwa linii Air France. Po powrocie do domu kapitan Bacos zostanie za karę na pewien czas zawieszony. Niedługo później jednak otrzyma Legię Honorową z rąk prezydenta Francji oraz order za bohaterstwo od władz Izraela.
Po przylocie do Francji wszyscy zwolnieni zostają skrupulatnie przesłuchani przez izraelskich agentów. Szczególnie pomocny jest oficer armii francuskiej obdarzony niezwykłą pamięcią. Z wielką dokładnością opisuje porywaczy, ich uzbrojenie, rozmieszczenie oraz obyczaje.
Izraelczycy mają trzy dni na przygotowanie odbicia pozostałych 106 zakładników.
Dowództwo decyduje, że w operacji „Thunderbolt”, czyli „Piorun” wezmą udział cztery potężne transportowe Herculesy C-130 i dwa Boeingi 707. Trzon grupy uderzeniowej stanowić będzie 29 operatorów jednostki specjalnej Sayeret Matkal pod dowództwem podpułkownika Jonathana „Yonniego” Netanjahu (brata obecnego premiera Benjamina Netanjahu, który też zresztą służył w Sayeret Matkal) wspartych oddziałem spadochroniarzy z 35 Brygady Spadochronowej dowodzonych przez pułkownika Matana Vilnai oraz grupą żołnierzy elitarnej Brygady Piechoty Golani pod dowództwem pułkownika Uri Sagi. Ogółem będzie to około 100 żołnierzy. Dodatkowo w szturmie weźmie udział kilka pojazdów, w tym dwa transportery opancerzone.
Początkowo rozpatrywano także inne scenariusze operacji. Planowano desant spadochroniarzy na lotnisko w Entebbe oraz atak na pontonach od strony Jeziora Wiktorii,nad brzegiem którego ono leży. Po jego opanowaniu i odbiciu zakładników należałoby jednak negocjować z Idi Aminem, by ten umożliwił żołnierzom i zakładnikom odlot do Izraela. Na to władze państwa żydowskiego nie zgodziły się. Rezultat negocjacji z afrykańskim szaleńcem był zbyt niepewny. Poza tym dowiódł on już, że pośrednio wspiera terrorystów.
Jest sobota 3 lipca 1976 roku, godzina 13:00. Na lotnisku w bazie Ophir na półwyspie Synaj, będącym wówczas pod izraelską okupacją technicy kończą tankowanie ogromnych Herculesów, które jeden po drugim kołują na pas startowy i po kolei dźwigają się w powietrze. Pierwszą maszynę wiozącą na pokładzie operatorów Sayeret Matkal pilotuje podpułkownik Joshua Shani. Przed nimi prawie dziesięć godzin lotu do Entebbe.
Zgodnie z planem atak na terminal, gdzie przetrzymywani są zakładnicy ma się rozpocząć krótko po północy. Z zeznań ludzi zwolnionych przez terrorystów wynika, że punktualnie o północy każą oni wszystkim położyć się spać na prowizorycznych materacach. Oznacza to, że jest spora szansa, że jedynymi, którzy pozostaną „na nogach” będą terroryści, co ułatwi ich likwidację.
Transportowce lecą bardzo nisko – zaledwie 30 metrów ponad falami Morza Czerwonego. Taka ostrożność jest jednak konieczna, by nie wykryły ich radary z Egiptu, Sudanu i Arabii Saudyjskiej – zaprzysięgłych wrogów Izraela.
Podpułkownik Betzer odchyla głowę do tyłu i próbuje zasnąć. Nie może. Koszmar sprzed dwóch lat uporczywie do niego wraca.
Dwa lata wcześniej trzech palestyńskich terrorystów zajęło szkołę w mieście Ma’alot na północy Izraela. Szturm operatorów Sayeret Matkal zakończył się masakrą. Zginęło 26 dzieci. Betzer brał udział w tej tragicznej operacji. Czy tym razem będzie tak samo?
Inni żołnierze są w znacznie lepszych humorach. By dodać sobie animuszu zaczynają śpiewać po hebrajsku jakąś wojskową pieśń.
Z tyłu Herculesa siedzi jeden żołnierz, który nie śpiewa razem z innymi. To pułkownik Ulrich Wegener – dowódca zachodnioniemieckiej jednostki specjalnej GSG-9 utworzonej niedługo po tragicznych zajściach podczas Olimpiady w Monachium, gdzie komando palestyńskich terrorystów uprowadziło izraelskich sportowców, a próba ich odbicia przez „zwykłych” policjantów zakończyła się masakrą.
Słyszycie ten rechot Historii? Niemiecki oficer, wcielony siłą jako 15-letni chłopak do nazistowskiej Luftwaffe pod koniec II Wojny Światowej leci teraz z izraelskimi żołnierzami odbijać żydowskich zakładników z rąk niemiecko-palestyńskiej grupy terrorystycznej.
Nie wie, że za rok ponownie wróci do Afryki, by odbijać samolot Lufthansy uprowadzony do Mogadiszu. Doświadczenia zdobyte w Entebbe bardzo mu się wtedy przydadzą.
Nad Etiopią samoloty z sześcioramiennymi gwiazdami na skrzydłach skręcają na południowy zachód. Potem nad Kenią skręcają na zachód i kierują się nad Jezioro Wiktorii. Lotnisko w Entebbe leży na jego północnym brzegu.
Nad jeziorem Herculesy skręcają na północ. Podpułkownik Shani pilotujący pierwszą maszynę mocniej zaciska ręce na sterach. Wie, że najprawdopodobniej światła na pasie startowym są wygaszone. Będzie musiał lądować „na ślepo”.
Dwa Boeingi 707 wystartowały z bazy na Synaju z pewnym opóźnieniem. Jeden z nich, zamieniony w latający szpital kieruje się do Kenii, która dyskretnie wspiera Izrael w tej szaleńczej operacji. Drugi Boeing będzie służył jako centrum dowodzenia. Na jego pokładzie leci generał Yekutiel „Kuti” Adam, który krążąc nad Entebbe będzie koordynował całą akcję.
Jest kilka minut przed północą. Podpułkownik Shani przeciera zmęczone oczy i uważnie wpatruje się w ciemność. Nagle… widzi rzędy świateł! Pas startowy jest oświetlony!
Potężny Hercules dotyka kołami pasa i zatrzymuje się na samym jego końcu. Tam skręca w prawo i obraca się o 180 stopni. Pozostałe maszyny wylądują dopiero za kilka minut.
Lotnisko jest bardzo rozległe. Zakładnicy przetrzymywani są w starym, nieużywanym budynku terminala, który jest oddalony o ponad dwa kilometry od pasa startowego. W jaki sposób więc żołnierze mają się dostać niepostrzeżenie w jego pobliże? Element zaskoczenia jest tutaj najważniejszy – oprócz terrorystów w okolicy terminala znajduje się kilkudziesięciu ugandyjskich żołnierzy.
Ano, należy użyć podstępu.
Tylna rampa Herculesa opada i z wnętrza maszyny wyjeżdża kawalkada trzech pojazdów – dwa wojskowe Land Rovery i długi, czarny Mercedes – identyczny z tym, którego używa Idi Amin. Jest spora szansa na to, że widząc pojazdy ugandyjscy żołnierze pomyślą, że to ich ekscentryczny prezydent przyjechał odwiedzić zakładników w środku nocy. W każdym z nich siedzi kilku operatorów Sayeret Matkal. Mają na sobie mundury armii ugandyjskiej, a w rękach trzymają kałasznikowy.
Land Rovery i jadący między nimi Mercedes toczą się nieśpiesznie w kierunku starego terminala. W tym czasie z Herculesa wyskakuje kilku innych żołnierzy. Biegną na pas startowy i układają na nim przenośne reflektory, które mają ułatwić lądowanie kolejnym trzem transportowcom. Trzeba się przecież liczyć z tym, że oświetlenie pasa za chwilę zgaśnie.
Kiedy fałszywa prezydencka kawalkada jest w odległości kilkudziesięciu metrów od terminala nagle próbuje ją zatrzymać dwóch ugandyjskich żołnierzy. Obydwaj unoszą lufy kałasznikowów. Ki czort?
Izraelczycy nie wiedzą bowiem, że niedawno Idi Amin wymienił swojego czarnego Mercedesa na nowszy model w kolorze białym…
Nie ma czasu na dywagacje. Dowódca operacji Jonathan Netanjahu wraz z innym żołnierzem jadącym Mercedesem opuszczają szyby pojazdu i strzelają do Ugandyjczyków z pistoletów z tłumikami. Ci padają na ziemię.
Strzały oddane z jadącego pojazdu nie są celne. Żołnierze są ranni, ale ciągle żywi. Usiłują się podnieść z ziemi i lada chwila otworzą ogień do Izraelczyków.
Nie zdążą. Operator jadący w jednym z Land Rowerów zabija ich serią ze swojego kałasznikowa. Odgłos wystrzałów niesie się po całym lotnisku.
Element zaskoczenia szlag więc trafił.
Z wieży kontroli lotów na kawalkadę sypią się serie pocisków. Izraelczycy wyskakują z pojazdów i dzielą się na dwie grupy. Jedna odpowiada ogniem Ugandyjczykom na wieży kontrolnej, a druga biegnie co sił ku terminalowi. Muszą zdążyć zanim terroryści zaczną zabijać zakładników.
Wpadają do środka dwoma wejściami. Jeden z żołnierzy krzyczy przez miniaturowy megafon po hebrajsku i angielsku:
„Armia Izraela! Wszyscy na ziemię!!!”
Wnętrze sali przylotów wypełnia się hukiem wystrzałów, gazem prochowym i krzykami przerażonych ludzi. Czterej terroryści zostają zlikwidowani w ciągu kilku sekund. Niestety, są też ofiary wśród zakładników. Jeden z nich, 19-letni Jean-Jacques Maimoni w momencie szturmu podrywa się na równe nogi. Operatorzy nie mają czasu na identyfikację celów. Seria z kałasznikowa zabija go na miejscu. W krzyżowym ogniu giną także 52-letni biznesmen Pasco Cohen i 56-letnia emigrantka z ZSRR Ida Borochowicz.
Kilku żołnierzy wpada do salonu dla VIPów używanego przez terrorystów jako sypialnia. Zastają tam kilku odpoczywających ugandyjskich żołnierzy i dwóch terrorystów. Natychmiast ich zabijają.
Na zewnątrz terminala ciągle trwa strzelanina. Z wieży kontrolnej sypią się serie pocisków. Ugandyjski snajper unosi karabin, przykłada oko do lunety i starannie celując powoli naciska spust.
Jeden z operatorów Sayeret Matkal śmiertelnie raniony pada na ziemię. To podpułkownik Jonathan „Yonni” Netanjahu – dowódca całej akcji. Jego żołnierze nie mogą mu pomóc – cały czas prują z kałasznikowów do wieży kontrolnej. Jest on jedyną ofiarą śmiertelną wśród uczestników operacji.

Podpułkownik Jonathan "Yonni" Netanjahu - dowódca operacji "Piorun". Zdjęcie wykonane na krótko przed rajdem.

Podpułkownik Jonathan „Yonni” Netanjahu – dowódca operacji „Piorun”. Zdjęcie wykonane na krótko przed rajdem.

Lądują trzy pozostałe Herculesy. Z dwóch wysypują się spadochroniarze i żołnierze Brygady Golani. Siła ognia Izraelczyków jest teraz porażająca. Ku wieży kontrolnej lecą serie z kilkudziesięciu kałasznikowów. Dzieła zniszczenia dopełnia kilka pocisków z granatników. Ogień z wieży milknie.
Z jednego z Herculesów wyjeżdżają dwa transportery opancerzone i na pełnym gazie ruszają w stronę odległej części lotniska. Stoją tam w rzędzie ugandyjskie myśliwce – MIGi-17 i MIGi-21. Łącznie jedenaście maszyn – jedna czwarta całych Sił Powietrznych Ugandy. Izraelczycy rozwalają je jeden po drugim seriami z karabinów maszynowych i pociskami z granatników. Po paru minutach wszystkie MIGi płoną. Groźba ewentualnego pościgu zostaje zlikwidowana.
Pod wejście do terminala kołuje czwarty, pusty Hercules, którego zadaniem jest ewakuacja zakładników. Operatorzy Sayeret Matkal po gruntownym przeszukaniu budynku i zlikwidowaniu kilku ugandyjskich żołnierzy formują szpaler między drzwiami terminala, a opuszczoną rampą Herculesa. Chodzi o to, by żaden ze zszokowanych zakładników nie zabłądził i nie pobiegł gdzie nie trzeba. Ewakuacja trwa dokładnie siedem minut.
Ogromną tragedię przeżywa jeden z zakładników Ilan Hartuw. Dzień wcześniej jego matka, 74-letnia Dora Bloch źle się poczuła i została odwieziona do szpitala w Kampali. Chciał jej towarzyszyć, ale terroryści kazali mu zostać na miejscu. Co ma teraz zrobić?
Nie ma czasu na wahanie. Żołnierze wpychają go do wnętrza maszyny, która natychmiast kołuje na pas startowy.
Dora Bloch została kilka dni później zamordowana przez siepaczy Amina jako zemsta za śmiały rajd i upokorzenie jego armii. Jej szczątki wróciły do Izraela dopiero kilka lat później, po upadku reżimu Amina.
Dokładnie godzinę po tym, kiedy maszyna podpułkownika Shaniego dotknęła kołami pasa startowego w Entebbe cztery Herculesy podrywają się w powietrze zostawiając za sobą zgliszcza ugandyjskich myśliwców i trupy sześciu terrorystów i kilkudziesięciu Ugandyjczyków. Lecą do Nairobi w Kenii, gdzie zostają błyskawicznie zatankowane, a ranni przeniesieni na pokład szpitalnego Boeinga. Zaraz potem startują w drogę powrotną do Izraela.

Hercules C-130 przy budynku starego terminala w Entebbe. Zdjęcie wykonane w 1994 roku. Na wieży kontrolnej widać ślady po pociskach.

Hercules C-130 przy budynku starego terminala w Entebbe. Zdjęcie wykonane w 1994 roku. Na wieży kontrolnej widać ślady po pociskach. Fot. SRA Andy Dunaway

Jeszcze kiedy maszyny są w powietrzu informacja o sukcesie operacji dociera do największych agencji prasowych.
W Izraelu samoloty lądują najpierw w bazie wojskowej. Potem do Tel Awiwu leci już tylko jeden Hercules z uwolnionymi zakładnikami na pokładzie. Na lotnisku Ben Guriona witają ich nieprzebrane tłumy.
Ludzie wylegają na ulice Tel Awiwu, Jerozolimy, Hajfy i innych miast. W całym kraju trwa radosny festiwal, ludzie tańczą i śpiewają z radości, strzelają korki od szampanów. Bo i jest się z czego cieszyć. Tak śmiałej operacji nie przeprowadzono nigdy wcześniej, ani nigdy potem.
Operacja „Thunderbolt” zwana jest często także operacją „Entebbe”. W Izraelu mówi się o niej używając jeszcze innej nazwy – operacji „Jonathan” od imienia jej poległego dowódcy.
Z całego świata popłynęły gratulacje dla izraelskich sił specjalnych. Nawet prasa krajów komunistycznych, nieprzychylnych wówczas Izraelowi pisała o akcji ze sporym uznaniem.
Izraelczycy dowiedli bowiem, że są w stanie uratować swoich współobywateli nawet na drugim końcu świata, w skrajnie niesprzyjających warunkach.
I że ich porywanie to dla terrorystów bardzo drogi i nieopłacalny biznes.
Bo izraelski piorun może ich dopaść wszędzie.

Przeczytaj także:
Faceci w bieli
Złamany Szpon
Upiorna odyseja
Operacja „Nimrod”
Operacja „Pewna Śmierć”
Bezpieczna przystań w PRL
Wojna w Święto Pojednania
Operacja „Opera”, czyli rajd na reaktor

Źródło:
Simon Dunstan, Israel’s Lightning Strike: The Raid on Entebbe 1976, Osprey Publishing Company, 2009.
Operation Entebbe, http://en.wikipedia.org, Dostęp 14.12.2013.
Tomasz Gajewski, Operacja Thunderbolt, http://www.konflikty.pl, Dostęp 14.12.2013.