Przedarcie

Bałtyk, niedaleko wyspy Naissaar, 18 września 1939 roku, godzina 10:00.
ORP „Orzeł” leżał na dnie morza w pobliżu estońskiej wyspy jak odyniec, który podczas polowania zgubił psy gończe i zarył się w leśnym jarze. Leżał i nasłuchiwał.
Kapitan Jan Grudziński wszedł na mostek i podszedł do bosmana Henryka Koteckiego, który z wyrazem niezwykłego skupienia na twarzy przyciskał do uszu słuchawki szumonamiernika. Spojrzał na kapitana, ściągnął słuchawki z uszu i bez słowa podał je dowódcy. Ten założył je i przez dłuższą chwilę słuchał w milczeniu.
- Słyszę śrubę…. Nie! Co najmniej dwie śruby… Prawie dokładnie nad nami…
- Ma pan rację, kapitanie. Szukają nas. Co najmniej dwie jednostki. Kiedy te cholery dadzą nam spokój?!
Kapitan spojrzał za zegarek.
- Za jakieś dziesięć godzin, kiedy się ściemni. Wyjdziemy na powierzchnię i rozejrzymy się. Tymczasem proszę prowadzić nasłuch.
- Tak jest!
Z mostka kapitan przeszedł do mesy. Przebywało tam dwóch porwanych Estończyków. Siedzieli przy stole w towarzystwie kilku polskich marynarzy, którzy traktowali ich jak gości honorowych. Bosman Stelmaszyk trzymający olbrzymią butelkę w dłoni co chwila napełniał stojące na stole kubki. Marynarze trącali się z gośćmi i wychylali zawartość do dna.
- Co wy im tam polewacie?
Na widok dowódcy marynarze poderwali się na równe nogi.
- Hmm… No wie pan… W końcu goście… Chcieliśmy im jakoś wynagrodzić…
- Pytałem się co tam polewacie?!
- Pan kapitan pamięta ten spirytus, co go jeszcze w Gdyni załadowałem, by nim torpedy omywać? Torped teraz mamy mniej, a żal, by się spirytus zmarnował…
- No dobra, dobra, ale zbastujcie już, bo jeszcze chwila, a obaj wykitują od tej waszej gościnności – kapitan Grudziński wskazał ruchem głowy dwóch Estończyków, którzy wyglądali, jakby właśnie przechodzili w inny wymiar.
- Tak jest panie kapitanie! – powiedział Stelmaszyk i schował butelkę do szafki.

Ten artykuł jest kontynuacją tekstu pt. „Ucieczka”, który dostępny jest TUTAJ.

Po brawurowej ucieczce z Tallina polski okręt podwodny ORP „Orzeł” przyczaił się na dnie Bałtyku niedaleko estońskiej wyspy Naissaar. Jego ucieczka została natychmiast zauważona i estońskie jednostki rzuciły się w pościg. Na szczęście był on nieskuteczny. Ścigacze miotały się wokół wyspy rzucając na chybił-trafił bomby głębinowe, z których żadna nie uczyniła krzywdy polskiemu okrętowi.
Załoga wykorzystała ten czas na odpoczynek po dramatycznych przejściach. Wszyscy marynarze poza służbą wyciągnęli się na kojach i zapadli w głęboki sen.
Około godziny 20:00 komenda „Na stanowiska manewrowe!” poderwała ich na równe nogi. Zerwali się wypoczęci i gotowi do działania. „Orzeł” powoli wyszedł na głębokość peryskopową.
Niestety – niebezpieczeństwo nie minęło. Kapitan Grudziński zauważył trzy jednostki pilnujące wyjścia z Zatoki Fińskiej. Okręt znów się zanurzył i ostrożnie je minął. Prawdopodobnie były to jednostki fińskie, ale kapitan Grudziński wolał nie ryzykować spotkania.
„Orzeł” miał paliwo i żywność. Nie miał większych uszkodzeń, a żyrokompas działał prawidłowo. Miał za to pazury – sześć torped uratowanych podstępem w Tallinie. Estończycy zabrali jednak całą amunicję do działa – od tej pory będzie mogło ono służyć tylko jako straszak.

Szpony „Orła”, czyli dziobowe wyrzutnie torped kalibru 550 mm. Okręt miał w sumie dwanaście wyrzutni torpedowych, w tym cztery obracalne umieszczone na śródokręciu. Mógł więc strzelać w dowolnym kierunku. Po bokach widoczne są składane koje załogi.

Na pokładzie nie było map. Szczęśliwym trafem porucznik Marian Mokrski znalazł spis latarni morskich Bałtyku zawierający charakterystykę świecenia każdej latarni. Podjął się sporządzenia mapy Bałtyku na odwrocie innej z map, również szczęśliwie przeoczonej przez intruzów.
Okręt ruszył na północny zachód, w kierunku Wysp Alandzkich. Zatrzymał się u wejścia do Zatoki Botnickiej – wpływanie na ten zamknięty akwen nie miało sensu. Kapitan Grudziński miał inny pomysł – postanowił operować na Bałtyku jak długo będzie to możliwe i zapolować na niemieckie okręty. „Orzeł” skierował się więc na południowy zachód, ku Gotlandii.
Porucznik Mokrski miał niesamowitą pamięć. Wyrysował na swojej prowizorycznej mapie profesjonalną siatkę obejmującą cały Bałtyk i powoli zapełniał ją szczegółami przywołanymi z pamięci. Dał również upust swojej wyobraźni i nadał wielu punktom wymyślone przez siebie nazwy, mające niewiele wspólnego z geograficznymi. Dla przykładu – miejsce, do którego dotarł „Orzeł” u wejścia do Zatoki Botnickiej (w rzeczywistości wysepka Uto) nazwane zostało przez niego Kamiennym Kresem Północnych Szlaków.

Porucznik Marian Tadeusz Mokrski

Bosman Kotecki zaś całe godziny spędzał ze słuchawkami na uszach słuchając doniesień rozgłośni niemieckich i szwedzkich. Polskie bowiem zamilkły…
Wieczorem 19 września złapał jakąś szwedzką stację nadającą wiadomości w języku angielskim. Zaczął uważnie słuchać…
– Kurrrrwa mać!!!!!
Przekleństwo w ustach niezwykle opanowanego i spokojnego Koteckiego było czymś niezwykłym. Kapitan Grudziński podszedł do niego i wziął słuchawki. Po chwili sam z trudem stłumił przekleństwo.
„…Według wiadomości nadchodzących z Estonii polski okręt podwodny „Orzeł” opuścił Tallin porywając ze sobą dwóch żołnierzy estońskich. Żołnierze ci zostali następnie w bestialski sposób zamordowani. Straszliwie okaleczone zwłoki obu ofiar zostały wyłowione w pobliżu wyspy Naissaar…” – czytał spokojnym głosem lektor rozgłośni.
Kapitan Grudziński podjął decyzję o wyokrętowaniu obu Estończyków. Załoga próbowała negocjować z dowódcą – marynarze zdążyli się bowiem zaprzyjaźnić z obydwoma przymusowymi gośćmi. Kapitan jednak zdołał im wytłumaczyć, że to konieczność. Jeżeli „Orła” spotka tragiczna przygoda i obaj Estończycy zginą razem z załogą wówczas odium pozostanie nad okrętem po wsze czasy. Trzeba zadać kłam niemieckiej propagandzie i udowodnić, że Polacy, w przeciwieństwie do Niemców postępują po rycersku. Do okrętowej łodzi złożono obfite zapasy – suchary, puszki szynki, butelki wina i spirytusu. Dowódca „Orła” wręczył każdemu z Estończyków po 50 dolarów pobranych z kasy okrętowej i poradził, by do Estonii wracali pierwszą klasą. W końcu wracali z zaświatów…
W nocy z 20 na 21 września „Orzeł” wyszedł na powierzchnię około półtorej mili od brzegu szwedzkiej wyspy Gotlandii. Zanim obydwaj Estończycy wsiedli do łodzi porucznik Piasecki wręczył im napisany po angielsku list do dowódcy estońskiej floty, w którym pisał m.in.:
„…Obydwaj marynarze stawiali zacięty opór, który z trudem udało się nam przełamać dzięki przewadze liczebnej. Podczas pobytu na pokładzie naszego okrętu dali liczne przykłady patriotyzmu i poświęcenia. Uznajemy, że ich obecność stanowi zagrożenie dla naszego bezpieczeństwa, dlatego wysadzamy ich na ląd wyrażając jednocześnie uznanie dla tych dzielnych żołnierzy. My Polacy potrafimy bowiem docenić męstwo szlachetnego przeciwnika…”.
Obaj Estończycy – Roland Kirikmaa i Boris Mahlstein wsiedli do łodzi i chwycili za wiosła. Jeden z nich krzyknął jeszcze w stronę polskiego okrętu „Dzzienkuuuje!!!”.
Na mapie porucznika Mokrskiego przybył nowy punkt nazwany Zatoką Dwóch Estończyków (w rzeczywistości to Zatoka Katthammar na wschodnim wybrzeżu Gotlandii).
„Orzeł” odczekał, aż łódź dobije do brzegu, po czym zanurzył się i obrał kurs na południowy zachód.
By polować na niemieckie okręty, jak postanowił jego dowódca „Orzeł” potrzebował profesjonalnych map. Dzieło porucznika Mokrskiego, mimo, że niezwykle dokładne jak na mapę rysowaną z pamięci, nie mogło ich zastąpić. Kapitan postanowił więc zdobyć mapy na pierwszym napotkanym statku. W tym celu na „Orle” utworzono „oddział abordażowy” złożony z największych gabarytowo członków załogi i uzbrojony w noże i rewolwer.
Okręt zaczął patrolować akwen między Gotlandią, a Bornholmem. Po kilku dniach zauważono przez peryskop uzbrojony statek niemiecki płynący w kierunku Libawy. „Orzeł” zaczął manewrować, by zająć pozycję dogodną do wystrzelenia torped, kiedy nagle… zarył dziobem w piasku mielizny. Kapitan Grudziński kazał zwiększyć obroty silników mając nadzieję, że okręt przeszoruje brzuchem po piasku i dotrze do głębszej wody. Był to błąd. Każdy obrót śrub wpychał „Orła” coraz głębiej w piasek. Na domiar złego kiosk okrętu wysunął się nad powierzchnię morza. Kapitan rozkazał wywiesić kod sygnałowy nakazujący niemieckiej jednostce zatrzymanie się. Ta wykonała polecenie, lecz jednocześnie radiotelegrafista „Orła” usłyszał w słuchawkach ostry szum – to niemiecki statek nadawał szyfrem depeszę prosząc o pomoc.
Na niebie od strony południowej zamajaczył mały, czarny punkt, który zwiększał się z każdą minutą. To niemiecki wodnosamolot nadlatywał prosto na szamoczącego się na mieliźnie „Orła”. Silniki wyły na najwyższych obrotach, aż wreszcie stalowe cielsko zaczęło powoli zsuwać się z łachy. Samolot obniżył pułap i zrzucił bomby. Wybuchły w piasku mielizny, w miejscu, gdzie przed chwilą znajdował się „Orzeł”. Okręt szczęśliwie dotarł do głębszej wody i zanurzył się całkowicie. Jego niedoszła ofiara uciekła.
Fatalna mielizna otrzymała na mapie porucznika Mokrskiego nazwę Ławicy Strachu.
Przez następne dni „Orzeł” kontynuował patrolowanie Bałtyku, jednak bez żadnych rezultatów. Morale załogi zaczęło się poważnie obniżać. Szwankowały destylatory, skutkiem czego na okręcie zaczynało brakować słodkiej wody. Część załogi chorowała. Dalsze pozostawanie na Bałtyku było niemożliwe.
7 października 1939 roku kapitan Grudziński podjął decyzję o przedarciu się przez cieśniny duńskie na Morze Północne.
„Orzeł” przepłynął obok Bornholmu i zbliżył się do brzegu szwedzkiego. Wieczorem tego samego dnia płynąc na zachód minął Ystad i wziął namiar na latarnię Smyge Huk. Około północy okręt położył się na dnie. Rankiem 8 października wynurzył się na wysokości miejscowości Tralleborg i rozpoczął ładowanie akumulatorów. Załoga zaś miała okazję odetchnąć świeżym powietrzem.
Kiedy baterie były już naładowane „Orzeł” ponownie zszedł pod wodę i przeczekał dzień na dnie.
O zmierzchu stalowe cygaro ponownie wynurzyło się na powierzchnię i ruszyło ku duńskim cieśninom. O godzinie 21:00 okręt minął przylądek Falsterbo oraz zacumowany w jego pobliżu latarniowiec „Falsterborev” i wpłynął do Cieśniny Oresund. Trzymając przed sobą spis latarni porucznik Mokrski starannie zaznaczał trasę „Orła” na swojej mapie.
Nazwał ją własnym imieniem – tak powstał Szlak Mariana.
Załoga zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Aby je zminimalizować kapitan Grudziński postanowił, że wewnątrz okrętu zostanie tylko kilku ochotników. Reszta ma założyć kapoki i zgromadzić się na pokładzie. W razie prób zatrzymania lub zaatakowania „Orła” na sygnał klaksonu wszyscy mają skakać do wody i płynąć w stronę neutralnego brzegu szwedzkiego.
Jako ochotnicy zgłosili się bosmat Jan Piegza, mat Feliks Prządak, bosman Stanisław Mucha, bosman Jan Brzęczka, oraz starsi marynarze Roman Jasiński, Józef Jarmuż i Alojzy Gettka.
„Orzeł” płynął bezszelestnie po spokojnym morzu okrytym całunem bezksiężycowej nocy trzymając się świateł jakiegoś frachtowca zmierzającego w konwoju na północ. Porucznik Mokrski brał namiary na kolejne latarnie morskie – Skanor, Bredgrund, Drogden, Dragor Fort… Nieco przed godziną 23:00 „Orzeł” przeszedł między wyspami Amager i Saltholm obok latarni Norde Rose i zgromadzona na pokładzie załoga zobaczyła po lewej stronie światła Kopenhagi.
Kilka reflektorów zainstalowanych na brzegu leniwie omiata burty przepływających okrętów. Polscy marynarze uważnie obserwują ich świetlne smugi. Znajdą ich, czy nie?
Nie znajdą. Ledwo wynurzony „Orzeł” jest bardzo niski i reflektory świecą ponad nim.
Godzinę później mijają Landskronę położoną na brzegu szwedzkim i zbliżają się do wysepki Ven. Tam widzą przed sobą kilka okrętów wojennych i kapitan Grudziński wydaje rozkaz zanurzenia.  „Orzeł” schodzi pod wodę, by przeczekać resztę nocy i cały następny dzień na dnie na wschód od Ven.
Przejście między wyspą Ven, a lądem szwedzkim zyskało na mapie porucznika Mokrskiego nazwę Przesmyku Niedźwiedziego.

Mapa ukazująca przedarcie się ORP „Orzeł” przez cieśniny duńskie. Źródło: Jerzy Pertek „Dzieje ORP „Orzeł””.

9 października o godzinie 20:30 okręt ponownie się wynurza i rusza w dalszą drogę. Przed nim najtrudniejszy odcinek – wąziutki przesmyk między duńskim Helsingorem, a szwedzkim Helsingborgiem. To północne wejście do Cieśniny Oresund, miejsce gdzie oba lądy niemal się dotykają.
Podobnie jak poprzedniego dnia załoga „Orła” gromadzi się na pokładzie, a na dole zostają ochotnicy. Kiedy rozbrzmi klakson – wszyscy mają płynąć w kierunku Szwecji. Marynarze poprawiają kapoki i sprawdzają, czy mają ze sobą najcenniejsze rzeczy – zdjęcia żon, medaliki, dokumenty itp.
Przejście jest jednak bardzo spokojne. „Orzeł” majestatycznie przepływa pomiędzy dwoma rozświetlonymi miastami, mija dwa kolejne statki latarniowe i przepływa obok przylądka Kullen, który porucznik Mokrski na swojej mapie nazywa Przylądkiem Dobrej Nadziei. Jest już na wodach Cieśniny Kattegat. Załoga czuje powiew wolności. Wszystkich ogarnia animusz.
Kapitan Grudziński postanawia pokręcić się trochę po Kattegacie. A nuż znajdzie się jakiś cel dla torped…
Przez cały dzień 10 października „Orzeł” krąży między przylądkiem Kullen, a wyspą Anholt. Nie spotyka jednak żadnej jednostki godnej jego szponów. Kapitan kieruje więc okręt ku Skagerrakowi.
Pogoda się psuje – wieje silny wiatr, morze marszczy się wysoką falą i zaczyna padać deszcz. Dłuższe patrolowanie tych wód nie ma sensu. Rankiem 12 października „Orzeł” rusza na zachód – ku Szkocji.

Niezwykła mapa porucznika Mokrskiego przetrwała do dzisiaj. Stanowi ona jeden z eksponatów Muzeum Sikorskiego w Londynie.

Ciąg dalszy nastąpi.

Przeczytaj także:
Ucieczka
Rozbitek
Polowanie
Stracona szansa
O krok od wojny

Źródło:
Jerzy Pertek, Dzieje ORP „Orzeł”, Gdański Dom Wydawniczy, 1998.
Stanisław Biskupski, ORP „Orzeł” zaginął, Nasza Księgarnia, 1969.
Tomasz Grzanka, Przejście przez Sund, http://orzelorp.republika.pl/talin.htm, Dostęp 14.04.2013.
Ucieczka okrętu podwodnego ORP „Orzeł”, http://www.1939.pl, Dostęp 14.04.2013.
ORP „Orzeł” (1939), http://pl.wikipedia.org, Dostęp 14.04.2013.