„Polski obóz koncentracyjny”, czyli wojna o prawdę

Aberdeen, Szkocja, czwartek 31 stycznia 2013 roku.
Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Od kilku lat angażuję się we wszelkie inicjatywy mające na celu utrwalenie pamięci o Holokauście, uczę Szkotów, czym był Auschwitz, a w rozmowach z dziennikarzami wielokrotnie uświadamiałem ich, co grozi za użycie tej haniebnej frazy.
I wszystko na nic.
Przede mną leżało poniedziałkowe wydanie „Evening Express”, a w nim, w pierwszym zdaniu jednego z artykułów widniał tekst „Polish concentration camp”.
Oj, poleje się krew…

W Aberdeen ukazują się dwa główne dzienniki – „The Press and Journal” oraz „Evening Express”.
Ten pierwszy, zwany w skrócie P&J to najstarsza gazeta w Szkocji, ukazująca się od 1747 roku. Dość poważne, opiniotwórcze pismo o nakładzie około 70 tysięcy egzemplarzy.
Drugim pismem jest „Evening Express”, tabloid z aspiracjami. Skupia się na sprawach lokalnych, pisze o jakichś skandalikach itp. Nie jest to jednak typowy tabloid jak „The Sun”, czy nieświętej pamięci „News of the World”. Ma nakład około 50 tysięcy egzemplarzy. Obydwa pisma są wydawane przez tę samą spółkę – Aberdeen Journals Ltd.
Wielokrotnie miałem styczność z dziennikarzami obu gazet przy okazji Holocaust Memorial Day, naszej wystawy o polskich pilotach podczas pokazów lotniczych w bazie Leuchars, czy podczas eventów organizowanych przez Polskie Stowarzyszenie w Aberdeen. Podczas rozmów często poruszałem kwestię obraźliwego określenia „Polskie obozy koncentracyjne”. Mówiłem im, co za to grozi i jaka jest reakcja polskich władz.
Mniej więcej w połowie ubiegłego tygodnia pojawiły się pogłoski, że w jednej z tych gazet pojawiła się haniebna fraza „Polski obóz  koncentracyjny”. Rzadko czytuję te pisma (jeśli już to kupuję P&J), a nikt nie podawał żadnych konkretów. Na dodatek miałem bardzo intensywny okres w pracy i nie wychodziłem z biura przed godziną 20.
W czwartek moja żona Marta, która pełni funkcję prezesa Polskiego Stowarzyszenia w Aberdeen położyła przede mną poniedziałkowe wydanie „Evening Expressu”. Z trudem uwierzyłem w to, co przeczytałem. Opisując wizytę kilku aberdońskich uczennic w Auschwitz niedouczony pismak już w pierwszym zdaniu użył frazy „Polish concentration camp”.

Artykuł, który ukazał się 28 stycznia 2013 roku w „Evening Expressie”. Kliknij, aby powiększyć.

Szlag mnie jaśnisty trafił. Od razu wysmażyłem ostre oświadczenie, które Marta jako prezes Stowarzyszenia posłała do redakcji. Ich reakcja była natychmiastowa. Jeszcze w czwartek wieczorem Marta otrzymała maila od niejakiego Craiga – zastępcy redaktora naczelnego „Evening Express” z prośbą o pilny kontakt. Odpisała, że następnego dnia z redakcją skontaktuje się niejaki Matt Biskup, czyli moja skromna osoba.
Zostałem mianowany rzecznikiem prasowym Polskiego Stowarzyszenia w Aberdeen. Na jeden dzień.

Nasze oświadczenie. Zostało ono wysłane nie tylko do redakcji, ale także do Anne Begg – lokalnej posłanki do Parlamentu, Konsulatu Generalnego RP w Edynburgu oraz Aberdeen City Council. Jeśli ktoś chciałby skorzystać z tekstu w podobnej sytuacji – ma nasze zezwolenie i wsparcie.

Zadzwoniłem do Craiga w piątek rano i zostawiłem mu wiadomość na poczcie głosowej. Oddzwonił po kilkunastu minutach.
Przedstawiłem mu w skrócie dlaczego określenie „Polish concentration camp” jest absolutnie niedopuszczalne i bardzo obraźliwe. Tłumaczył się w sposób standardowy – że chodziło o geograficzną lokalizację Auschwitz, że ich intencją nie było urażenie kogokolwiek (w to akurat wierzę) itp. Przypomniałem mu więc historię z prezydentem Obamą, który w maju zeszłego roku podczas uroczystości na cześć słynnego „Kuriera z Warszawy” Jana Karskiego użył identycznego stwierdzenia, za które później przepraszał.
Craig obiecał, że skonsultuje się z naczalstwem i zadzwoni jeszcze raz. Oddzwonił po dwóch godzinach.
Zaproponował, bym napisał tekst w sprawie hańbiącego określenia, a oni wydrukują go w dziale „Listy od Czytelników”. Poza tym wydawca skieruje osobisty list z przeprosinami do Polskiego Stowarzyszenia. Powiedziałem mu, że się zastanowię i oddzwonię do niego.
Zadzwoniłem do Marty. Stwierdziliśmy, że pismaki próbują wykręcić się sianem – rubryki „Listy od Czytelników” prawie nikt nie czyta, a list z przeprosinami Marta będzie mogła co najwyżej oprawić w ramki i powiesić w siedzibie Stowarzyszenia. Tu chodziło o coś innego.
Zadzwoniłem do Craiga i przedstawiłem mu ustalone z Martą rozwiązanie, które nas usatysfakcjonuje.
Ja napiszę artykuł, w którym wyjaśnię dlaczego zwrot „Polskie obozy koncentracyjne” jest absolutnie niedopuszczalny i obraźliwy dla polskiej społeczności. Że przesuwa odpowiedzialność za Holokaust z Niemców na Polaków, że zafałszowuje historię, że z ofiar robi katów itp. Nad artykułem ma się ukazać tekst od redakcji wyjaśniający, że poniższy artykuł ukazuje się jako reakcja na poniedziałkowy tekst, w którym ukazało się niedopuszczalne stwierdzenie, za które redakcja przeprasza.
Po drugiej stronie słuchawki zapadło milczenie.
– A jeśli nie zamieścimy takiego artykułu? – padło w końcu pytanie.
– W takim wypadku poprosimy o interwencję polski Konsulat Generalny w Edynburgu, ambasadę w Londynie i Ministerstwo Spraw Zagranicznych. A mogę Pana zapewnić, że w takich wypadkach te instytucje ZAWSZE reagują i to ostro! – odpowiedziałem.
O tym chyba już wiedział. Poprzedniego dnia Marta posłała mu link do strony na Wikipedii, na której opisane są przypadki użycia tego hańbiącego stwierdzenia i reakcje, z jakimi się spotkały.
– I co one nam zrobią? – spytał Craig.
– A o tym to Pan i pańska redakcja przekonacie się na własnej skórze! – odparłem złowieszczo, a w myślach dodałem: „Zlituj się facet nad samym sobą, bo będziesz mierzył swoją pismacką karierę w mikronach!”.
Powiedział, że taką decyzję musi podjąć redaktor naczelny i że oddzwoni do mnie.
Potem miałem ważne spotkanie służbowe, które trochę się przeciągnęło. Po powrocie do biurka zadzwoniłem do redakcji.
– Dzień dobry, mówi Matt Biskup z Polskiego Stowa…..
– Taaaak, wiem kim Pan jest! – przerwała mi sekretarka – Właśnie trwa zebranie redakcji w Pana sprawie.
I rzuciła słuchawką.
„No, niezłego dymu narobiłem!” – pomyślałem z satysfakcją i otworzyłem skrzynkę mailową.
Wcześniej bowiem rozesłałem nasze oświadczenie do Aberdeen City Council oraz wszystkich oficjeli, których poznałem przy okazji prac nad organizacją Holocaust Memorial Day, w tym do Lorda Provosta (tutejszy odpowiednik prezydenta miasta). Odpisało kilkunastu z nich. Wszyscy bez wyjątku wsparli nasze stanowisko.
Bardzo zaskoczyła mnie reakcja moich współpracowników, którym w przerwie na lunch opowiedziałem całą sprawę. Większość z nich to inżynierowie spędzający pół życia na platformach wiertniczych. Sądziłem, że będę musiał im drobiazgowo tłumaczyć całą sprawę. A tymczasem oni natychmiast zrozumieli o co chodzi.
„Cooo??? Napisali „Polski obóz koncentracyjny”??? Matt, zaciągnij im tyłki do sądu i niech płacą!”.
Craig oddzwonił pod koniec dnia.
– Jutro w gazecie na jednej z głównych stron ukaże się odpowiednie sprostowanie z przeprosinami.
Zgodziłem się na to. Mojego artykułu, który zapewne byłby napisany równie ostrym językiem co oświadczenie (nie należę bowiem do ludzi owijających rzeczy w bawełnę) i tak by nie wydrukowali. Albo przeciągaliby publikację w nieskończoność. A na końcu wydrukowaliby go na dwudziestej którejś stronie. A czas również grał w tej sprawie istotną rolę.
Reakcja moich współpracowników: „Na pierwszej stronie niech przepraszają! I to przez tydzień!”.
Faktycznie, następnego dnia ukazało się sprostowanie. Robi na mnie wrażenie dość ogólnikowego, ale ważne, że znajduje się w nim słowo „przepraszam”. No i ukazało się na piątej stronie gazety, podczas, gdy artykuł z haniebnym stwierdzeniem ukazał się na stronie czternastej.
No i to by było na tyle. Szkoccy dziennikarze zrozumieli swój błąd, sprostowali i przeprosili. A po dymie, jakiego narobiliśmy jestem niemal pewien, że żaden z aberdońskich pismaków już więcej nie użyje tego sformułowania.
Szokująca była za to dla mnie reakcja pewnego didżeja (nazwiska litościwie nie wspomnę) prowadzącego polską audycję w radiu SHMU FM. To lokalna stacja radiowa, w której w każdą sobotę od godziny 8:00 do 10:00 rano trwa program „Śniadanie po polsku”. Ów didżej (Polak oczywiście) określił całą sprawę mianem niewartej poruszenia  „jakiejś tam niezgodności gramatycznej” oraz nazwał ją „wkładaniem patyka w mrowisko”, co okrasił głupkowatym śmiechem. Współprowadząca próbowała wytłumaczyć mu istotę całej sprawy, ale niewiele do niego docierało.
PS. Zamieściłem link do tej audycji, jednak po dwóch dniach została ona wykasowana z radiowego serwera.