Krwawa „Maczuga”

Okolice Chambois, Francja, 19 sierpnia 1944 roku, godzina 12:30.
Sherman plutonu dowodzenia zatrzymał się przy zrujnowanym niewielkim dworku myśliwskim stojącym na szczycie wzgórza. Właz otworzył się ze zgrzytem i z wnętrza pojazdu wyłonił się wysoki mężczyzna w szarym kombinezonie czołgisty z lornetką zawieszoną na szyi. Zeskoczył z pancerza i uważnie rozejrzał się dookoła. Kilkanaście metrów od niego strzelcy podhalańscy wyprowadzali z dworku resztę Niemców i gromadzili ich na polanie. Na wzgórze nadciągały kolejne polskie czołgi. Jechały gęsiego wąską ścieżką prowadzącą na szczyt. Kiedy pierwszy z nich dołączył do Shermana plutonu dowodzenia maszyny zaczęły się zatrzymywać. Zgasły silniki, a czołgiści z ulgą opuścili duszne wnętrza stalowych żółwi. Łapczywie chwytali świeże powietrze w płuca i wystawiali twarze ku słońcu.
Major Aleksander Stefanowicz uważnie lustrował okolicą przez lornetkę. Nagle znieruchomiał. Na drodze prowadzącej z Chambois do Vimoutiers i biegnącej u stóp wzgórza pojawiła się niemiecka kolumna pancerna prowadzona przez czołgi typu Panther. Za nimi jechały samochody pancerne ciągnące działa 88 i 105mm, furmanki ciągnione przez konie, ciężarówki wypełnione SS-manami i inne pojazdy. Poboczem w dwuszeregu maszerowali (a raczej – powłóczyli nogami) żołnierze Wehrmachtu wykończeni walką w piekielnym kotle Falaise. Trzykilometrowy konwój zamykały transportery opancerzone ciągnące za sobą sześciolufowe moździerze Nebelwerfer – takie same jak te, które pod nazwą „krów” i „szaf” właśnie masakrują warszawskich powstańców.
Major Stefanowicz nie mógł uwierzyć własnym oczom.
- Do wozów!
Polscy czołgiści rzucili niedopalone papierosy i niedopite manierki w trawę i natychmiast wskoczyli do czołgów.
Lufy kilkudziesięciu polskich Shermanów zaczęły obracać się w kierunku nieprzyjaciela.

W połowie lipca 1944 roku aliancka ofensywa w Normandii wytraciła impet i front ustabilizował się na linii od Lessay do Caen. Niemcy zdążyli się przegrupować i stawili zdecydowany opór. Alianci mieli teraz naprzeciw siebie zaprawionych w bojach żołnierzy, z których wielu było weteranami walk na froncie wschodnim. W porównaniu z tamtym koszmarem walki w Normandii były dla nich zabawą dla grzecznych dzieci. Skutecznie powstrzymywali ataki aliantów nie pozwalając im wychylić się poza normandzki półwysep.
Pod koniec miesiąca Amerykanie zajmujący pozycje na południowym odcinku frontu przeprowadzili operację „Cobra” mającą na celu przerwanie tego wyniszczającego impasu.
Najpierw pozycje niemieckie były przez trzy godziny bombardowane przez 1500 „Latających Fortec”. Kiedy tylko dym opadł do ataku ruszyła 1. Armia generała Omara Bradleya. Po złamaniu początkowego oporu Niemców Amerykanie zdołali przełamać front i wdarli się wgłąb Francji. W ten sposób w dość równej dotychczas linii frontu powstało spore wybrzuszenie. Niemcy próbowali odpowiedzieć kontratakiem, który przeszedł do historii pod nazwą operacji „Luttich”. Nie wiedzieli jednak, że dzięki polskim matematykom alianci już od dawna mogli odczytywać depesze zaszyfrowane za pomocą ENIGMY. W rezultacie kontratak spalił na panewce, a operacja „Luttich” zakończyła się klęską.
Na północnym odcinku normandzkiego frontu znajdowały się pozycje 1. Armii Kanadyjskiej, w której skład wchodziła 1. Dywizja Pancerna generała Stanisława Maczka. Widząc efekty amerykańskiej ofensywy Kanadyjczycy i Polacy rozpoczęli w dniu 14 sierpnia operację „Tractable” mającą na celu przełamanie frontu na ich odcinku.
Tuż przed jej rozpoczęciem miał miejsce niebezpieczny incydent. Jeden z kanadyjskich oficerów jadący willysem z jednego sztabu dywizji do drugiego pomylił drogę i wjechał prosto na Niemców. Ci natychmiast go zabili, a przy trupie znaleźli cenne dokumenty dotyczące planowanej operacji, co pozwoliło im się do niej właściwie przygotować.
Mimo tego aliantom udało się osiągnąć cel. Przełamali front, wdarli się wgłąb terenu, a 16 sierpnia kanadyjska piechota opanowała Falaise. W olbrzymim kotle znalazło się ponad 300 tysięcy niemieckich żołnierzy. Byli w strasznej sytuacji – z trzech stron ostrzeliwała ich artyleria, a w powietrzu rządziły alianckie myśliwce bezkarnie masakrujące stłoczonych żołnierzy. Szczególną grozę budziły brytyjskie Typhoony wyposażone w rakiety.
Ten kocioł nie był jednak domknięty. Na jego wschodniej stronie znajdował się korytarz o szerokości 30 kilometrów, przez który Niemcy mogli się ewakuować. W ich rękach znajdowały się także dwa ważne węzły komunikacyjne w miejscowościach Trun i Chambois.
Feldmarszałek Gunther von Kluge zwlekał jednak z rozkazem o ewakuacji. Powstrzymywał go kategoryczny zakaz Hitlera, którego paranoję pogłębił niedawny zamach w Wilczym Szańcu. Dopiero 16 sierpnia von Kluge, nie mogąc się doczekać instrukcji z dowództwa rozpoczął ewakuację lżej opancerzonych pojazdów i taborów konnych.
Wbrew hitlerowskiej propagandzie, która przedstawiała niemieckie siły zbrojne jako armię całkowicie zmechanizowaną znaczna część jej siły pociągowej spoczywała w koniach.
Następnego dnia korytarz ewakuacyjny znacznie się zawęził. Na południu Amerykanie zdobyli miejscowość Argentan, a od północy daleki wypad polskich zwiadowców z 10. Pułku Strzelców Konnych, wchodzącego w skład 1. Dywizji Pancernej dotarł do miasteczka Trun. Dowódca kanadyjskiego korpusu gen. Simonds wydał rozkaz, by Polacy uderzyli na Chambois i połączyli się z amerykańską 90. Dywizją Piechoty. W ten sposób kocioł zostanie domknięty.
Zadanie zdobycia Chambois generał Maczek powierzył podpułkownikowi Stanisławowi Koszutskiemu, dowódcy 2. Pułku Pancernego. Jako desant pojadą z nim żołnierze 8. Batalionu Strzelców zwani „Krwawymi Koszulami” od pokrytej czerwonymi plamami bluzy ich dowódcy ppłka Aleksandra Nowaczyńskiego, który kilka dni wcześniej został lekko ranny.
W nocy z 18 na 19 sierpnia polskie Shermany ruszają w drogę. Jadą w całkowitych ciemnościach, polnymi drogami i na przełaj przez pola. Wkrótce zagłębiły się w las. Na jego przeciwległym skraju polskie czołgi wyjechały na asfaltową szosę. Doszło tam do niezwykłego spotkania z… niemiecką kolumną pancerną.
Niemiecka kolumna zatrzymała się, a na jej czoło wyszedł żołnierz z chorągiewkami w dłoniach, który zaczął… popędzać polskie czołgi, by jak najszybciej wjeżdżały na szosę. Polacy skwapliwie skorzystali z tego osobliwego pierwszeństwa przejazdu.
Wskutek pomyłki zamiast do Chambois dotarli do miejscowości Champeaux. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło – schwytali kilkuset jeńców i zdobyli sztab 2. Dywizji Pancernej SS.
Generał Maczek nie mając kontaktu radiowego ze zgrupowaniem ppłka Koszutskiego zdecydował się powierzyć zadanie zdobycia Chambois ułanom i dragonom pod dowództwem majora Władysława Zgorzelskiego. Jednocześnie studiując uważnie mapę zwrócił uwagę na wzgórze Mont Ormel położone w pobliżu tej miejscowości. Wyglądało ono jak maczuga i górowało nad głównymi drogami ewakuacyjnymi z kotła Falaise. Uznał, że jego zdobycie jest sprawą kluczową.
Zadanie zdobycia „Maczugi” (wymyślona przez generała nazwa została natychmiast zaadaptowana przez żołnierzy i zastąpiła oficjalną nazwę „Wzgórze 262″) powierzył majorowi Aleksandrowi Stefanowiczowi, dowódcy 1. Pułku Pancernego i dał mu jako wsparcie dywizjon przeciwpancerny oraz dwie kompanie z Batalionu Strzelców Podhalańskich.
Rankiem 19 sierpnia podhalańczycy wspierani przez Shermany 1. Pułku wdarli się na wzgórze i wyparli z niego Niemców stawiających stosunkowo słaby opór. Około południa dotarli do północnego szczytu „Maczugi”, na którym stał niewielki dworek myśliwski zwany Farmą Boisjos. Wyprowadzili z niego kilkudziesięciu Niemców.
Około godziny 12:30 na drodze u stóp świeżo zdobytego wzgórza ukazała się ogromna niemiecka kolumna najwidoczniej ewakuująca się z zabójczego kotła. Niemcy przejeżdżali w odległości kilkudziesięciu metrów od polskich Shermanów znajdujących się na zboczu „Maczugi”.
To tak, jakby stado zajęcy wykicało z lasu na polanę i usiadło tuż przy wylotach luf strzelb myśliwych...
Polacy natychmiast wskoczyli do czołgów, obrócili i pochylili ich lufy. Na znak dany przez majora Stefanowicza polskie czołgi otworzyły ogień ze wszystkich dział i karabinów maszynowych. Jako pierwsze zniszczone zostały dwie Pantery jadące na czele kolumny. Płonące wraki utworzyły śmiertelną pułapkę. Wśród stłoczonych niemieckich pojazdów zaczęły rozrywać się setki czołgowych pocisków kalibru 75mm. Żołnierze maszerujący poboczem próbowali szukać schronienia w płytkim rowie, ale tam dopadały ich kule karabinów maszynowych Browninga. Eksplozje rozrywały Niemców na strzępy, tak, że fragmenty ciał dolatywały do polskich pozycji. Wycofanie się było niemożliwe – płonące transportery opancerzone ciągnące Nebelwerfery blokują drogę. Jeden z tych sześciolufowych moździerzy, które w tym samym czasie 1500 kilometrów dalej na wschód sieją grozę wśród powstańców podrzucony eksplozją ląduje daleko w polu. Wybuchająca niemiecka amunicja powoduje dodatkowe zniszczenia.
Na domiar złego na niebie pojawiają się brytyjskie Typhoony, częstując Niemców niekierowanymi pociskami rakietowymi. Swoje trzy grosze dokłada też kanadyjska artyleria kierowana przez  oddelegowanego do 1. Dywizji Pancernej kapitana Pierre’a Sevigny.
Otrzymał później order Virtuti Militari, a po wojnie został jednym z najbardziej znanych kanadyjskich polityków. Zmarł w 2004 roku.
Masakra trwała tak długo, aż w Shermanach zabrakło amunicji. Po kilkunastu minutach droga z Chambois do Vimoutiers przypominała płonące złomowisko podlane sporą ilością ketchupu.

Niemiecka kolumna ewakuacyjna rozbita przez polskie czołgi pod „Maczugą”.

Polacy nie mieli litości, ponieważ dokładnie wiedzieli z relacji BBC co w tym samym czasie dzieje się w powstańczej Warszawie.
Radiostacja czołgu typu Sherman nie była co prawda przystosowana do odbioru cywilnych radiostacji, ale od czego polski pomyślunek? Po paru manipulacjach zazwyczaj udawało się złapać BBC. Radiowe depesze przynosiły polskim czołgistom informacje o pożarze stolicy, o ciężkich walkach ulicznych, o bohaterstwie młodzieży i niemieckich zbrodniach na ludności cywilnej.
Trudno oszacować nawet w przybliżeniu ilu Niemców straciło życie w wyniku polskiego ostrzału. Najprawdopodobniej jest to liczba w okolicach 2-3 tysięcy. Masakrę przeżyło zaledwie kilkunastu.
Według świadków trzykilometrowy odcinek drogi z  Chambois do Vimoutiers prowadzący wzdłuż „Maczugi” był tak usłany trupami ludzkimi i końskimi, że można go było przejść stąpając po fragmentach ciał i nie dotykając ziemi. Zdumiewająca była liczba nagich ludzkich trupów – to efekt działania rakiet wystrzelonych przez Typhoony. Polacy nazwali to pobojowisko „Psim Polem 2″.
Wieczorem tego samego dnia do „Maczugi” dotarło zgrupowanie ppłka Koszutskiego. Polskie jednostki rozpoczęły przygotowania do obrony wzgórza przed spodziewanym kontratakiem niemieckim.
W tym samym czasie ułani i dragoni majora Zgorzelskiego opanowali Chambois i połączyli się z oddziałami amerykańskimi.
Na „Maczudze” nie było czasu na odpoczynek. Jej „rękojeść” obsadziły dwa szwadrony pancerne wspierane przez „Krwawe Koszule”, a na „głowicy” okopali się podhalańczycy oraz czołgi 3. szwadronu. Sam szczyt wzgórza ze zrujnowanym dworkiem myśliwskim zajęli żołnierze 9. Batalionu Strzelców. Generał Maczek powierzył dowództwo nad całością polskich sił na „Maczudze” podpułkownikowi Zdzisławowi Szydłowskiemu.
Niemcy oczywiście zdawali sobie sprawę ze strategicznego położenia „Maczugi” i zdecydowali się ją odbić za wszelka cenę. Na polskie jednostki zaczęły nacierać nie tylko niemieckie oddziały uwięzione w kotle, ale także czołgi 2. Dywizji Pancernej SS atakujące od wschodu, pragnące za wszelką cenę uwolnić swoich towarzyszy uwięzionych w kotle.
Polacy na „Maczudze” byli odcięci zarówno od oddziałów własnej dywizji, jak i od jednostek sprzymierzonych. Byli aliancką wyspą zalewaną przez fale niemieckich ataków.
Pierwszy z nich nastąpił jeszcze przed północą 19 sierpnia. Został odparty, ale wzmocnił izolację polskich oddziałów na Mont Ormel. Tej samej nocy Niemcom udało się uchwycić południowy kraniec „Maczugi”. Polskie natarcie przeprowadzone rankiem następnego dnia nie przyniosło rezultatów – Shermany nie mogły przedrzeć się przez drogę zasłaną wrakami niemieckich pojazdów, które zniszczyły 24 godziny wcześniej.
Polakom zaczęło brakować amunicji. Konwój ciężarówek z kompanii zaopatrzeniowej 1. Pułku Pancernego podjął ryzyko przedostania się na północny kraniec wzgórza, ale przypłacił to ciężkimi stratami. Zaledwie jedna ciężarówka z wodą, amunicją i paliwem dotarła w okolice dworku myśliwskiego.
Niemcy przypuścili generalny szturm na wzgórze. W kilku miejscach doszło do walki wręcz. Wynik tych starć był zazwyczaj tragiczny dla Polaków – żołnierze Waffen SS byli bodaj najlepiej wyszkolonymi w walce wręcz żołnierzami II Wojny Światowej… Jednak obecność polskich Shermanów przesądziła sprawę – Niemcy zostali odrzuceni.
Udało im się natomiast opanować sąsiadujące z „Maczugą” Wzgórze 239. Niemieckie czołgi operujące stamtąd miały w polu ostrzału polskie Shermany okopane na „Maczudze”. Udało im się zniszczyć kilka z nich.
W tym samym czasie Niemcom udało się odblokować drogi prowadzące wzdłuż „Maczugi”. Z kotła Falaise natychmiast ewakuowało się kilka tysięcy ludzi, kilkadziesiąt czołgów i dział.
Niemcy atakowali ze wszystkich stron. Około południa pogoda zaczęła się pogarszać, co zintensyfikowało natarcie – teraz Niemcy nie musieli obawiać się ataków alianckiego lotnictwa.
Korzystając z tego podprowadzili pod „Maczugę” ciężkie działa i z ich wsparciem przeprowadzili kolejne ataki. Po południu kilka niemieckich czołgów zdołało wedrzeć się na środkową część wzgórza, w pobliże miejsca, gdzie Polacy przetrzymywali niemieckich jeńców. Doszło do chaotycznej strzelaniny, w której część jeńców zginęła.
Sytuacja stała się krytyczna. Niemiecka piechota wdarła się na wzgórze i dopadła polskie czołgi pozbawione wsparcia desantu. Niemcy zaczęli wdrapywać się na Shermany, by wrzucić do środka granaty. W ostatniej chwili zostali zlikwidowani przez przybywających z odsieczą podhalańczyków.
Kryzys został przełamany. Polska i kanadyjska artyleria powstrzymały dalsze ataki Niemców, jednak pojedyncze próby wdarcia się na wzgórze trwały aż do późnego wieczora.

Polska piechota na „Maczudze”.

Dzień 20 sierpnia był dniem iście piekielnym – praktycznie przez 24 godziny Polacy odpierali niemieckie ataki na „Maczugę”. Brakowało im wody, amunicji, paliwa, a mimo to trwali i walczyli. Wieczorem tego dnia zdali sobie sprawę, że kolejnego natarcia nie przetrzymają.
Generał Maczek wiedział o tym i stanowczo zażądał od swojego kanadyjskiego zwierzchnika gen. Simondsa wsparcia swoich żołnierzy. Kanadyjczycy podjęli próby przebicia się do „Maczugi”, były one jednak nieudane.
Związani walką Polacy nie mogli blokować ogniem dróg wiodących wzdłuż „Maczugi” i z kotła Falaise umknęło kilkadziesiąt tysięcy Niemców, którzy później wzięli udział w walkach z polskimi spadochroniarzami podczas operacji „Market-Garden” oraz w ofensywie w Ardenach.
Walki na „Maczudze” trwały przez całą noc z 20 na 21 sierpnia. Podpułkownik Koszutski i major Stefanowicz bezustannie apelowali o jak najszybszą pomoc zdając sobie sprawę, że losy wzgórza wiszą na włosku.
Wsparcia Polakom próbowała udzielić 4 Kanadyjska Dywizja Pancerna, która wieczorem 20 sierpnia podjechała pod „Maczugę” i nawiązała kontakt wzrokowy z Polakami, jednak kontrnatarcie Niemców zatrzymało ją na miejscu. Polacy również podjęli próby połączenia się z Kanadyjczykami, ale zostały one powstrzymane przez nieprzyjaciela.
O godzinie 7 rano na szczyt wzgórza dotarło kilka niemieckich czołgów typu Pantera oraz oddział piechoty. Czołgi zostały zniszczone pociskami z Shermanów, a piechota odparta ogniem ciężkich karabinów maszynowych.
Pierwsi kanadyjscy zwiadowcy dotarli na szczyt „Maczugi” 21 sierpnia około godziny 11. Ich oczom ukazał się straszliwy widok. Teren wokół zniszczonego dworku myśliwskiego pokryty był trupami polskich i niemieckich żołnierzy oraz płonącymi wrakami czołgów. W niektórych polskich kompaniach strzelców broniących wzgórza  pozostało zaledwie kilkunastu ludzi zdolnych do walki. Wielu z nich na widok kanadyjskich czołgów zaczęło płakać z radości.
Polacy wytrzymali 48 godzin ciągłych ataków ze wszystkich stron. Z zachodu nacierały na nich oddziały pragnące za wszelką cenę wydostać się ze śmiertelnego kotła, a ze wschodu atakowały niemieckie czołgi 2 Dywizji Pancernej SS. Niemieccy piechurzy wdzierali się na polskie pozycje od północy i południa nie dając zmordowanym obrońcom ani chwili wytchnienia. W momencie kiedy Kanadyjczycy dotarli na Mont Ormel większość ocalałych polskich „Shermanów” nie miała już czym strzelać, a żołnierze piechoty zużywali swoje ostatnie magazynki.
Po bitwie marszałek Montgomery porównał całą bitwę pod Falaise do gigantycznej butelki, w której zamknięci byli Niemcy i której Polacy byli korkiem.
Trzeba przyznać, że nie był to korek zbyt szczelny. Atakowani ze wszystkich stron i walczący na śmierć i życie Polacy nie zdołali zapobiec ewakuacji kilkudziesięciu tysięcy Niemców z kotła Falaise. Ale mimo wszystko wytrwali. Droga na Paryż stała otworem.

UWAGA! Za tydzień – rarytas! Relacja ze spotkania z Panem Kazimierzem Smoleńskim – sierżantem Dywizjonu Przeciwpancernego 1. Dywizji Pancernej, kawalerem orderu Virtuti Militari i uczestnikiem bitwy o „Maczugę”.

Przeczytaj także:
Ostatni z wielkich
Witajcie w Maczkowie!

Źródła:
Bitwa o Mont Ormel, http://pl.wikipedia.org, Dostęp 1.12.2012.
Włodzimierz Kalicki, Polacy mają pierwszeństwo, Gazeta Wyborcza, 16.08.2010.
Ken Ford, Falaise 1944. Death of an army, Osprey Publishing Ltd, 2005.