Spadkobiercy Cichociemnych

Aberdeen, biuro Polskiego Stowarzyszenia, 29 września 2012 roku, godzina 14:00.
W biurze Polish Association Aberdeen był tłum ludzi – jak zwykle podczas dyżurów konsularnych.
Wszedłem do jednego z gabinetów. Za biurkiem siedziała doskonale znana mi Pani Konsul Anna Dzięciołowska. Właśnie miała przerwę w przyjmowaniu interesantów.
- Dzień dobry panie Mateuszu. Mam pewną sprawę. W przyszłym tygodniu do Szkocji przyjeżdża grupa żołnierzy z Jednostki GROM. Czy zechciałby pan odwiedzić z nimi Largo House i opowiedzieć co nieco o Cichociemnych?
Dosłownie wbiło mnie w fotel. W jednej sekundzie uwierzyłem w Świętego Mikołaja, Zajączka Wielkanocnego, Złotą Rybkę i Zębową Wróżkę.
A jednak marzenia się spełniają!

Ten weekend zaliczę do najbardziej niezwykłych w moim życiu. Gdyby w piątek zadzwonił do mnie Książę William i powiedział „Biszop! Bierz Martę i przyjeżdżajcie do nas w sobotę na imprezę do Balmoral Castle!” nie byłbym dzisiaj nawet w połowie tak szczęśliwy.
Stali Czytelnicy mojego bloga na pewno zauważyli, że w moich artykułach pisałem o wielu jednostkach specjalnych – o SAS, GSG-9, Delta Force… Nigdy jednak nie pisałem o naszym GROMie. Czyżby jakiś uraz?
Bynajmniej!
Zawsze darzyłem operatorów naszej jednostki specjalnej olbrzymim szacunkiem, jednak powstrzymywałem się od pisania o niej. Dziennikarze wszelkiej maści zapełnili drukiem niezliczone strony książek, gazet i magazynów wypisując o GROMie najprzeróżniejsze głupstwa. Po prostu nie chciałem ich powielać z szacunku dla żołnierzy.
Propozycja Pani Konsul spadła na mnie jak (nomen omen) grom z jasnego nieba. Przez ostatni tydzień z wrażenia ledwo spałem.
Żołnierze przyjechali do Szkocji na wycieczkę śladami Cichociemnych. Przywiózł ich Pan Krzysztof Alwast – człowiek niezwykle zasłużony dla popularyzacji historii słynnych spadochroniarzy Armii Krajowej.
Jak wiadomo – Jednostka GROM kontynuuje ich tradycję.
Czekałem na sygnał i nieco więcej szczegółów dotyczących mojej roli w tym cennym przedsięwzięciu.
W czwartek będąc w pracy otrzymałem telefon od przesympatycznej Pani mjr Renaty Zych – rzeczniczki GROMu. Dzwoniła do mnie z autokaru – okazało się, że właśnie są w drodze do Largo House – miejsca, gdzie ćwiczyli Cichociemni oraz spadochroniarze generała Sosabowskiego i które udało mi się odnaleźć i odwiedzić trzy lata temu. Mimo najszczerszych chęci nie mogłem do nich dołączyć – w pracy czekały na mnie dwa ważne spotkania.
No trudno. Nie pokazałem GROMowcom Largo House, ale za to umówiliśmy się na sobotę w polskim Konsulacie Generalnym w Edynburgu.
Na mojej nieobecności niewiele stracili – Pan Krzysztof Alwast jest chodzącą skarbnicą wiedzy na temat legendarnych skoczków i przedstawicielem rodziny ppłka Macieja Kalenkiewicza ps. „Kotwicz” – jednego z twórców idei Cichociemnych, który również został zrzucony do kraju i poległ w walce z NKWD 21 sierpnia 1944 roku.
Razem z Martą „sprzedaliśmy” naszą córę na weekend przyjaciołom, zarezerwowaliśmy nocleg w Edynburgu i w sobotę rano ruszyliśmy w drogę. Zjawiliśmy się w Konsulacie, wypiliśmy kawę i poczekaliśmy na przyjazd gości specjalnych.
Długo nie czekaliśmy. Wkrótce koło Konsulatu zaparkował autokar, z którego wysiadła grupa 24 GROMowców obydwu płci.
Tak, tak – w GROMie służą także kobiety! Chociaż nie w sekcjach bojowych.
Uważnie przyglądałem się żołnierzom tej elitarnej jednostki stwierdzając ze zdumieniem, że część z nich jest podobnej postury, co ja (no dobra, oprócz brzucha :-)). Mimo tego za nic w świecie nie chciałbym testować ich wyszkolenia na własnej skórze.
Ci, którzy to zrobili właśnie obrabiają hurysy w mahometańskim raju. O ile oczywiście Prorok nie zrobił ich w ciula z tymi przyobiecanymi dziewicami :-).
Po przywitaniu i krótkich przemówieniach Pani Konsul i moim (głos mi się łamał i chyba z wrażenia mówiłem dość nieskładnie) wsiedliśmy razem do autokaru i pojechaliśmy pod dom, w którym mieszkał generał Stanisław Maczek – ostatni z wyższych dowódców wojskowych z okresu II Wojny Światowej i jedyny, który doczekał wolnej Polski. Przedstawiciele GROMu złożyli tam kwiaty.
W autokarze zauważyłem, że kilku żołnierzy uważnie mi się przygląda.
– Czy ma Pan brata-bliźniaka? – padło pytanie.
– Nie… – odpowiedziałem zaskoczony. A przynajmniej nic o takowym nie wiem :-).
– Jeden z naszych kolegów z Jednostki wygląda identycznie jak Pan!
Niniejszym serdecznie pozdrawiam mojego sobowtóra w GROMie! :-)))

W drodze do domu generała Maczka. Twarze GROMowców muszą pozostać zakryte – to operatorzy w służbie czynnej.

Złożenie kwiatów pod tablicą upamiętniającą generała Stanisława Maczka.

W drodze powrotnej Pan Krzysztof Alwast wręczył mi mikrofon i poprosił, bym opowiedział co nieco o naszych lokalnych działaniach na rzecz utrwalania pamięci o polskich żołnierzach. W pierwszej chwili zmartwiałem – byłem przygotowany na opowiedzenie o Largo House, ale nie opracowałem jakiejś szerszej przemowy na temat naszych działań. Chwyciłem jednak mikrofon i opowiedziałem o naszej corocznej wystawie podczas pokazów lotniczych w bazie RAF Leuchars, wykładach z okazji Dnia Holocaustu oraz opiece nad grobami polskich żołnierzy.
Autokar zatrzymał się w centrum Edynburga. Zgodnie z programem wycieczki jej uczestnicy mieli teraz czas wolny. Razem z Martą dołączyliśmy do grupy czterech szturmowców i ruszyliśmy w miasto.
Najpierw zaszliśmy do sklepu z militariami. Jeden z żołnierzy jest bowiem szczególnie zaangażowany w kontynuację tradycji Jednostki i postanowił zaproponować dowództwu zmianę obecnego nakrycia głowy operatorów GROMu na szary beret – identyczny, jak ten noszony przez Cichociemnych. Od dłuższego czasu szukał takiego, który mógłby służyć za wzór.
Przyznam się, że nie wiedziałem o tym, że legendarni skoczkowie nosili takie berety. Ale to prawda – przejęli je od 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej, z której zresztą wielu Cichociemnych się wywodziło.
Przebywanie w sklepie z militariami w towarzystwie operatorów GROMu – to chyba marzenie każdego miłośnika wojskowości :-).
Poszukiwania zakończyły się sukcesem – żołnierz znalazł beret PRAWIE taki, jakiego szukał. Żartowaliśmy z Martą, że oto jesteśmy świadkami historycznej chwili – narodzin nowego nakrycia głowy żołnierzy GROMu :-).
Następnie odwiedziliśmy sklep z motocyklami – nasi goście to bowiem miłośnicy jednośladów.
Wszyscy już nieco zgłodnieli, więc poszliśmy szukać jakiegoś przyzwoitego pubu.
Niestety – to Edynburg, a nie prowincjonalne Aberdeen. W pubach i restauracjach były tłumy turystów i znalezienie miejsca dla sześciu osób graniczyło z cudem. Jednak moja żona poszła na zwiad i po krótkim czasie dostałem telefon, że udało się jej znaleźć stolik w pubie Rose&Crown.
Nie wiem jakie jest Wasze wyobrażenie o żołnierzach GROMu. Myśleliście, że to napakowani ramboidzi, którzy piją napalm i zagryzają drutem kolczastym? Przyznam się bez bicia, że tak kiedyś myślałem… Nic bardziej błędnego.
Siedziało z nami czterech normalnych, sympatycznych facetów, z którymi świetnie się rozmawiało. Opowiadali o swojej pracy bez cienia zadęcia, czy chełpliwości. Przypuszczam, że niektóre moje pytania raziły ich naiwnością, ale nie dali tego po sobie poznać. Robili na mnie wrażenie wyluzowanych, pewnych swojej wartości i umiejętności. To stara gwardia GROMu, szturmowcy z sekcji bojowej, którzy przyszli do Jednostki jeszcze za czasów generała Petelickiego. Po prostu elita elit.
Uwaga! GROMowcy bardzo nie lubią, kiedy nazywa się ich „komandosami”. Komandosi to ci z Pułku Specjalnego z Lublińca, z którymi GROMowcy nie chcą być myleni. Sami siebie określają mianem operatorów, szturmowców (nie szturmanów!) lub najczęściej po prostu – żołnierzy.
Widać było, że to ludzie z pasją. „Ja nie spędziłem w pracy ani jednego dnia – to moja pasja.” – stwierdził jeden z nich.
Jak ogromna musi być ta pasja skoro wykonują swoją arcytrudną robotę mimo polityków rzucających im kłody pod nogi, generalskiej wierchuszki, która patrzy na nich spode łba (nasza tradycyjna, polska zawiść…) oraz dowódcy (na szczęście byłego), który zamiast dbać o rozwój Jednostki brylował u Kuby Wojewódzkiego i prowadził głupawy reality show!
Ujął mnie bardzo sposób, w jaki mówili o Odznace Honorowej zwanej przez nich „gromikiem”. Widać było jak wiele ona dla nich znaczy i jak boli ich fakt, że jeden z ich dowódców (na szczęście były) sam sobie ją nadał, mimo, że mu nie przysługiwała.

W pubie Rose&Crown spędziliśmy niezapomniane kilka godzin i osuszyliśmy wiele kufli ze złocistym napojem :-).

Nawet Marta, która niewiele do tej pory interesowała się wojskowością słuchała ich z wielką uwagą. Ja zaś chłonąłem każde ich zdanie jak gąbka. To, czego się nasłuchaliśmy spokojnie starczyłoby na scenariusze kilku filmów sensacyjnych. Opowiadali nam o swoich akcjach w Iraku, Afganistanie i Kosowie, o współpracy z innymi jednostkami specjalnymi i o szkoleniu.
Wyobraźcie sobie trzy tarcze stojące obok siebie. Żołnierz uzbrojony w pistolet maszynowy HK MP5 staje w odległości 10 metrów. Ma trafić w nie w następującej kolejności: jeden pocisk w tarczę nr 1, dwa pociski w tarczę nr 2, trzy pociski w tarczę nr 3, następnie cztery pociski w nr 2 i pięć pocisków w nr 1. Łącznie piętnaście strzałów. Oczywiście wszystkie pociski muszą trafić w cel. Czas na wykonanie zadania to 4 (słownie: cztery) sekundy.
W GROMie są ludzie, którzy schodzą poniżej trzech sekund…
Rozmawialiśmy też o obecności GROMu w mediach i o wizerunku Jednostki, jaki one kreują bardziej jej szkodząc, niż pomagając.
Jednostki specjalne działają w ciszy. Brytyjski pismak, który przyjechałby do koszar w Hereford, by przeprowadzić wywiad z dowódcą SAS dostałby kopa w zadek i radę, by zajął się pisaniem o celebrytach, a nie o poważnych ludziach i sprawach, które go przerastają.
Rozmawialiśmy o rodzinach, o życiu w Szkocji i sprawach pozawojskowych. Opowiadali nam o swoich zainteresowaniach, podróżach i imprezach z SEALsami w Warszawie (moje pytanie: To ile knajp roznieśliście w drebiezgi? ;-)).
Okazało się też, że mamy wspólnych znajomych – jeden z byłych dowódców GROMu to serdeczny kolega mojego Ojca…

Z rąk Pani major Renaty Zych otrzymałem pamiątkową monetę GROMu. To rzecz absolutnie unikatowa, wybita przez Mennicę Polską specjalnie dla Jednostki. Lista najcenniejszych rzeczy będących w moim posiadaniu uległa automatycznej rewizji :-).

Szturmowcy, z którymi wypiliśmy w pubie kilka litrów piwa reprezentowali zupełnie różne typy charakterów. Widać jednak było, że łączy ich wspomniana już ogromna pasja, z którą wykonują swoją niezwykle trudną i niebezpieczną pracę. I to mimo wszelkich, absurdalnych czasem przeciwności.
Mój szacunek do tych niezwykłych żołnierzy wzrósł niepomiernie.
To godni spadkobiercy Cichociemnych – ludzie, dla których Honor to nie puste hasło, a życiowy drogowskaz.
Bardzo się cieszę, że ich poznałem.

Mirku, Romku, Pawle i Arku – wracajcie z każdej misji szczęśliwie! Cali, zdrowi i w jednym kawałku! Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze się spotkamy!

Bardzo dziękuję Pani Konsul Annie Dzięciołowskiej za umożliwienie mi poznania tak niezwykłych ludzi!

Szczególne podziękowania dla Pani mjr Renaty Zych, Pana Krzysztofa Alwasta oraz wszystkich żołnierzy Jednostki Wojskowej GROM im. Cichociemnych Spadochroniarzy Armii Krajowej, których mieliśmy okazję spotkać. Zaszczytem było Was poznać!