Wojna integracyjna

Sajgon, maj 1968 roku.
Burdel „The Hall of Mirrors” był naprawdę imponujący. Zajmował obszerny budynek w centrum miasta, mieścił kilkaset osobnych pokoi na kilku piętrach i dawał zatrudnienie ponad 1200 prostytutkom. Bez wątpienia zasłużył na miano największego burdelu w Azji.
Na parterze tego przybytku rozkoszy znajdował się olbrzymi bar, gdzie panienki łowiły spragnionych miłości wojaków i po krótkiej pogawędce i ustaleniu ceny prowadziły ich na górę.
Burdel przeżywał właśnie swoje złote lata. Przybycie kilkuset tysięcy młodych Amerykanów nabuzowanych hormonami, pragnących odreagować stres bojowy, a przede wszystkim – płacących w dolarach, a nie w dongach NIE BYŁO żyłą złota. To była żyła czystej platyny.
Przy barze siedziało dwóch amerykańskich żołnierzy popijających piwo. Od czasu do czasu spoglądali na panienki, ale narazie bez większego zainteresowania. Na to przyjdzie czas później. Najpierw muszą się urżnąć i odreagować stres walki w tunelach Cu Chi. No i nacieszyć się nowym nabytkiem. Podwinęli rękawy, przyłożyli ramiona do siebie i porównywali czyj tatuaż wyglądał lepiej. Wyglądały jednak identycznie – na obu rysunkach widniał wyszczerzony w uśmiechu szczur z opuszczonymi gaciami wypinający tyłek w kierunku patrzącego. Napis biegnący dookoła głosił „Non gratum anus rodentum”. Mimo tego LeRoy zazdrościł Jamesowi. Na białej skórze tatuaż wyglądał jego zdaniem o wiele lepiej.
Nagle podeszło do nich kilku żołnierzy. Widać byli to znajomi Jamesa, bo wszyscy przybili z nim piątkę. Do LeRoya nikt ręki nie wyciągnął. Jeden z nowoprzybyłych spojrzał na niego z niechęcią i wycedził:
- A ty co tu robisz czarnuchu?

Afroamerykanie brali udział w każdej konfrontacji zbrojnej, w jaką zaangażowane były Stany Zjednoczone od czasów Wojny Secesyjnej. Walczyli za kraj, który aż do lat 60-tych ubiegłego wieku odmawiał im podstawowych praw obywatelskich.
Podczas I Wojny Światowej do służby w US Army zgłosiły się tysiące czarnoskórych ochotników. W tamtym czasie jednak w amerykańskich siłach zbrojnych panowało powszechne przekonanie, że Murzyni nie nadają się do walki – nie mają odpowiedniego charakteru i brak im odwagi. Ogromna większość Afroamerykanów została więc skierowana do służby na tyłach – jako sprzątacze i pomywacze. Bardzo niewielu doświadczyło walki z bronią w ręku.
Mimo tych rasowych uprzedzeń i stereotypów w czerwcu 1916 roku w Nowym Jorku utworzono 369. Pułk Piechoty złożony wyłącznie z Murzynów. Po wylądowaniu we Francji mimo kiepskiego wyszkolenia żołnierze Pułku zasłynęli z odwagi i dorobili się zaszczytnego nome de guerre „Harlem Hellfighters”. Francuzi odznaczyli całą jednostkę Krzyżem Wojennym, a 171 jej żołnierzy zostało kawalerami Legii Honorowej.

Żołnierze 369. Pułku Piechoty "Harlem Hellfighters" z czasów I Wojny Światowej.

W latach międzywojennych amerykańskie siły zbrojne podtrzymywały segregację rasową – biali i czarni służyli w osobnych jednostkach. Mimo dokonań Hellfighterów nadal uważano, że Murzyni się do wojny nie nadają i uczynienie z nich żołnierzy wymaga ogromnego wysiłku.
Olbrzymia zmiana dokonała się podczas II Wojny Światowej. Co prawda Murzyni nadal służyli w oddzielnych jednostkach dowodzonych przez czarnoskórych oficerów, ale ta sytuacja ulegała powolnej zmianie, a integracja rasowa w US Army stawała się faktem. Podczas ofensywy w Ardenach pod koniec wojny z Niemcami biły się już oddziały, w których na równych prawach służyli zarówno biali, jak i czarni. Inne rodzaje sił zbrojnych również rozluźniły swoją segregacyjną politykę. Pierwsi Murzyni rozpoczęli służbę w Siłach Powietrznych – wcześniej ten rodzaj wojsk nie przyjmował czarnoskórych w ogóle, ponieważ uważano, że potomkowie niewolników nie nadają się na pilotów.
W 1941 roku po raz pierwszy w historii US Air Force utworzono grupę lotnictwa złożoną wyłącznie z Afroamerykanów. Po przeszkoleniu w bazie Maxwell-Gunter w Alabamie czarnoskórzy piloci i mechanicy zostali wysłani do Tunezji, gdzie wzięli udział w śródziemnomorskim teatrze działań. Potem walczyli także we Włoszech, brali udział w misjach nad Austrią, Niemcami i Polską. Zaliczyli 110 pewnych zestrzeleń. Nazywano ich powszechnie „Czerwonymi Ogonami” od pomalowanych na czerwono stateczników pionowych ich Mustangów lub „Tuskegee Airmen”, ponieważ ważną rolę w ich rekrutacji odegrał uniwersytet w Tuskegee w stanie Alabama. Zyskali sławę jako doskonała osłona misji bombowych. W marcu 1945 roku towarzyszyli kilkuset Latającym Fortecom w rajdzie na Berlin. Z liczącej ponad 3000 kilometrów trasy wszystkie bombowce wróciły bezpiecznie, a Mustangi pilotowane przez „Czerwone Ogony” zestrzeliły m.in. trzy odrzutowe myśliwce Me-262.

Piloci 332. Grupy Myśliwskiej, czyli "Czerwone Ogony", czyli "Tuskegee Airmen".

Sukcesy czarnoskórych pilotów spowodowały, że w 1948 roku prezydent Truman podpisał Executive Order 9981, który oficjalnie kończył segregację rasową w amerykańskich siłach zbrojnych. Rozwiązano ostatnie oddziały złożone wyłącznie z czarnych. Na wojnę w Korei pojechały już tylko jednostki zintegrowane rasowo. Dwóch Afroamerykanów zdobyło tam najwyższe wojskowe odznaczenie – Medal Honoru.
Sytuacja nadal jednak była daleka od ideału. Czarnoskórzy najczęściej pełnili w koszarach najniższe i najgorzej płatne funkcje, a czarnych oficerów można było policzyć na palcach obu rąk.
W 1962 roku prezydent Kennedy odkurzył pomysł Trumana i powołał do życia Komitet Na Rzecz Równych Szans w Siłach Zbrojnych. Instytucja ta kierowana przez adwokata Gerharda Gesella (zwana stąd często Komitetem Gesella) śledziła przypadki dyskryminacji rasowej w armii amerykańskiej, a jednocześnie pracowała na rzecz rekrutacji jak największej liczby Afroamerykanów (zwłaszcza tych najlepiej wykształconych) do sił zbrojnych USA. Powstał obszerny raport opisujący niesprawiedliwe praktyki stosowane w bazach wojskowych, ale zanim Kongres zdążył się nim zająć sytuacja w Azji Południowo-Wschodniej uległa znacznemu pogorszeniu. Stany Zjednoczone zaangażowały się w nowy konflikt zbrojny.
W latach 60-tych czarni stanowili około 11% społeczeństwa amerykańskiego. Pobór do wojska mniej więcej odzwierciedlił te proporcje – w armii było ich 12%, a w siłach powietrznych około 10%. Najbardziej niechętnym wobec nich rodzajem sił zbrojnych pozostała US Navy. Tylko około 5% amerykańskich marynarzy miało ciemny kolor skóry.
Z pozoru wyglądało to więc całkiem nieźle, ale nie do końca tak było. Na miejscu, w Wietnamie Murzyni znacznie częściej brali udział w bezpośredniej walce, niż biali stanowiąc ponad 25% stanu osobowego oddziałów liniowych. Spowodowane to było głównie faktem, że większość wcielonych do wojska czarnoskórych pochodziła z najbiedniejszych warstw społeczeństwa. Nie mieli więc większych szans na pracę administracyjną na tyłach. Od razu trafiali do dżungli, gdzie służyli z białymi, którzy również najczęściej wywodzili się z biedoty. W oddziałach powietrzno-desantowych, które praktycznie non stop uczestniczyły w walce odsetek czarnoskórych sięgał 60%.
Następowała tam integracja na poziomie indywidualnym. Trudno jest dyskryminować kogoś z kim dzielisz dole i niedole wojskowego życia, z kim idziesz na patrol lub siedzisz w lisiej jamie czekając na atak wroga. Z kim żresz gówniane żarcie, przeklinasz tych dupków ze sztabu i kogo osłaniasz ogniem w czasie walki. Kolor skóry przestaje mieć wtedy jakiekolwiek znaczenie. To twój towarzysz broni. Nieważne, czy jest białym, Murzynem, czy Latynosem. Twoje życie często spoczywa w jego rękach, a jego życie w twoich. Kiedy będzie trzeba on wyniesie cię spod ognia w bezpieczne miejsce, a ty jego. Jak Forrest Gump swojego przyjaciela Bubbę (i przy okazji pół oddziału).
No i weź go tu dyskryminuj…

Wietnam, 1968 rok. Czarnoskóry żołnierz niesie rannego białego towarzysza broni.

Podczas walki w dżungli nie było więc mowy o jakimkolwiek rasiźmie. Ale po wycofaniu na tyły sprawy wyglądały różnie. Przedstawiciele obu ras najczęściej szli odrębnymi drogami. Nie była to może jawna dyskryminacja, ale coś w rodzaju nieoficjalnej segregacji. Często nie wynikała ona nawet z jakiejś wzajemnej niechęci, ale z różnic kulturowych – innego gustu kulinarnego, czy muzycznego. Czarni raczej trzymali się ze sobą, a biali ze sobą. Chodzili do różnych knajp, klubów, czy burdeli. Jeśli któryś zabłądził do niewłaściwego przybytku to w najlepszym razie czekały go chamskie odzywki.
Mimo to wojna w Wietnamie kruszyła rasizm. W domu, w Stanach nadal obowiązywały dyskryminacyjne „prawa Jima Crowa” – zabronione były międzyrasowe małżeństwa, głoszenie idei równouprawnienia Murzynów było zagrożone więzieniem, a białe i czarne dzieci chodziły do osobnych szkół. W Wietnamie sprawy wyglądały inaczej. Przedstawiciele obu ras znajdujący się w ekstremalnych sytuacjach poznali się nawzajem i nauczyli się sobie ufać. Po powrocie do domu trudno im było popierać rasową segregację.
Murzyni walczący w Wietnamie stanowili wyborny cel dla komunistycznej propagandy. Vietcong produkował ulotki w języku angielskim, w których namawiał Afroamerykanów do dezercji i przedstawiał wojnę w Wietnamie jako „wojnę białych, w której giną czarni”. Hasła te często podejmowali przeciwnicy wojny w Stanach. „Żaden Wietnamczyk nie nazwał mnie czarnuchem!” – głosiły hasła na transparentach czarnoskórych objectorów.
Ta krwawa i niepotrzebna wojna zrodziła więc jeden cenny owoc – doprowadziła do ostatecznej integracji amerykańskich sił zbrojnych i walnie przyczyniła się do zniesienia rasowej segregacji w Stanach Zjednoczonych.
W 1984 roku w centrum Waszyngtonu odsłonięto rzeźbę Fredericka Harta przedstawiającą trzech żołnierzy walczących w Wietnamie: białego, Latynosa i Afroamerykanina.

"Trzej żołnierze". Pomnik stojący na waszyngtońskim National Mall upamiętniający weteranów wojny wietnamskiej.

Przeczytaj także:
Hanoi Hilton
Szczury tunelowe
Fotografia, która przegrała wojnę

John Sibley Butler, David Coffey, African Americans in the Vietnam War, http://www.english.illinois.edu, Dostęp 24.06.2012.
African-Americans in Combat, http://www.pbs.org, Dostęp 24.06.2012.
Leo J. Daugherty, Gregory Louis Mattson, NAM: a photographic history, MetroBooks 2001