Miasto porywaczy

Uwaga! Tekst jest wyjątkowo drastyczny!
Zachodni Bejrut, październik 1985 roku.
Kilkunastoletni chłopak ostrożnie niósł tekturowe pudło. Człowiek z Hezbollahu, który mu je wręczył kazał mu przysiąc, że za nic w świecie nie zajrzy do środka. Polecił mu dostarczyć pakunek pod wskazany adres, zapukać do drzwi w umówiony sposób i spieprzać ile sił w nogach. Po wygłoszeniu tych instrukcji wręczył mu dwudziestodolarowy banknot.
Chłopak zamierzał wypełnić zadanie co do joty, ale mimo wszystko korciło go, by zajrzeć co jest w środku. Chyba nie bomba, bo pakunek jest dość lekki…
W końcu znalazł właściwą ulicę. Była wąska, zawalona śmieciami i śmierdząca podobnie jak niemal wszystkie na przedmieściach Bejrutu. Kilka psów gryzło się między sobą w zaułku walcząc o kość wygrzebaną ze śmietnika.
Chłopak krzykiem odgonił psy i spojrzał na brudne drzwi w głębi zaułka. To tutaj.
Położył pudło na progu, zapukał w umówiony sposób i ruszył biegiem w kierunku wylotu ulicy.
Drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem. Zza nich wychylił się mężczyzna z twarzą owiniętą kraciastą chustką. Rozejrzał się po śmierdzącym zaułku i zauważył pudło. Podniósł je, wniósł do środka i zamknął drzwi.
W korytarzu minął kompana niosącego posiłek zakładnikom, których od miesiąca trzymali  w niewielkim składziku w piwnicy.
Wszedł do głównego pokoju i kiwnął głową do wysokiego mężczyzny, który polecił mu położyć pakunek na stole. Podszedł bliżej i zdecydowanym ruchem przeciął taśmę, którą owinięte było pudło. Odchylił połówki wieka i zajrzał do środka.
Jego twarz momentalnie zbladła i wykwitł na niej grymas niesamowitego przerażenia. Terrorysta oparł się o ścianę, a z jego ust wyrwało się przekleństwo.
Dotarło do niego, że zadarł z bardzo niewłaściwymi ludźmi…


Przez pierwsze dziesięciolecia po Drugiej Wojnie Światowej stolica Libanu była prawdziwą perłą Bliskiego Wschodu – bogata, kosmopolityczna, bezpieczna. Chrześcijanie i muzułmanie żyli w Bejrucie bez żadnych problemów, czy tarć. Libański system polityczny zapewniał przedstawicielom każdej religii proporcjonalny udział w rządach. System ten był jednak  oparty na powszechnym spisie ludności dokonanym we wczesnych latach 30-tych, kiedy większość mieszkańców Libanu stanowili chrześcijanie. Z biegiem lat sytuacja demograficzna się zmieniła i na początku lat 70-tych utracili oni swoją pozycję na rzecz muzułmanów, utrzymując jednak większościowy udział we władzach. Muzułmanie postulowali przeprowadzenie kolejnego spisu powszechnego i zmianę systemu w zależności od jego wyników. Na to jednak chrześcijanie nie chcieli się zgodzić.
Na domiar złego w kraju pojawiły się tysiące Palestyńczyków – uchodźców z Jordanii. W naturalny sposób stali się oni sprzymierzeńcami libańskich muzułmanów. Kraj zaczął przypominać beczkę prochu.
Iskra padła na tę beczkę 13 kwietniu 1975 roku kiedy Palestyńczycy ostrzelali chrześcijański kościół w Bejrucie. W odwecie członkowie Falangi – chrześcijańskiej milicji zabili kilkudziesięciu Palestyńczyków jadących autobusem. Walki szybko ogarnęły całe miasto, a następnie kraj, który pogrążył się w chaosie. Sytuację wykorzystała Syria, która wysłała do Libanu silny kontyngent wojskowy. Walki na chwilę przycichły. Kraj został podzielony – chrześcijanie osiedlili się na północy, a muzułmanie zajęli południe.
Wkrótce jednak wojna domowa rozgorzała na dobre. Wszyscy zaczęli walczyć ze wszystkimi – w konflikcie brało udział kilkadziesiąt różnych organizacji różniących się ze sobą pod względem religii, przynależności narodowościowej ich członków oraz poglądów politycznych. Chrześcijanie strzelali do muzułmanów, Palestyńczycy do chrześcijan, szyici do sunnitów, Libańczycy do Syryjczyków. Kraj ogarnął totalny chaos. W 1978 roku na krótki czas do południowego Libanu wkroczyły wojska izraelskie, ale to nie uspokoiło sytuacji.

Ulica Bejrutu podczas wojny domowej.

Późnym wieczorem 3 czerwca 1982 roku ambasador Izraela w Londynie Szlomo Argov wyszedł z hotelu Dorchester po skończonym bankiecie i podszedł do swojej limuzyny. W momencie, kiedy kamerdyner z hotelu otwierał przed nim drzwi samochodu podbiegło do niego trzech ludzi. Jeden z nich trzymał w ręku pistolet i strzelił ambasadorowi prosto w głowę. Chwilę potem trzej napastnicy zniknęli w głębi ulicy Park Lane.
Ambasador przeżył, ale wskutek zamachu został sparaliżowany do końca życia. Zamachowcy wywodzili się z grupy Abu Nidala luźno powiązanej z Organizacją Wyzwolenia Palestyny. W odwecie izraelskie myśliwce zniszczyły bazy OWP w południowym Libanie. Palestyńczycy z kolei wzmogli ostrzał izraelskich osiedli na północy Izraela. Spirala przemocy zaczęła się nakręcać w sposób niekontrolowany. 6 czerwca 1982 roku wojska izraelskie wkroczyły na teren południowego Libanu i po zaciętych walkach wyparły stamtąd bojowników OWP. Dwa miesiące później Izraelczycy wkroczyli do Bejrutu.
We wrześniu 1982 roku prezydent USA Ronald Reagan ogłosił w porozumieniu z rządami Francji i Włoch utworzenie międzynarodowego kontyngentu wojskowego, który miał przywrócić spokój w rozdartym wojną domową Libanie. Do Bejrutu przybyły silne oddziały Marines, spadochroniarze Legii Cudzoziemskiej oraz włoscy żołnierze. Przestrzeń powietrzną kontrolowały myśliwce F-14 Tomcat z lotniskowca USS „Eisenhower”, który zacumował niedaleko libańskiego wybrzeża.
Przybycie międzynarodowych sił nie uspokoiło sytuacji – wręcz ją zaogniło. Z inspiracji Iranu powstała radykalna organizacja islamskich szyitów Hezbollah (Partia Boga). Fanatycy Hezbollahu postawili sobie za cel przekształcenie Libanu w islamską republikę na wzór Iranu oraz zmuszenie wszelkich obcych wojsk do wycofania się z kraju. Uderzyli niemal natychmiast.
18 kwietnia 1983 roku o godzinie 13:00 do posterunku przy ambasadzie USA w Bejrucie podjechał niewielki van. Strażnik sprawdził papiery kierowcy i podniósł szlaban. Kiedy samochód zbliżał się do wejścia do budynku kierowca niespodziewanie dodał gazu, staranował przeszklone drzwi i wjechał do lobby. Sekundę później zdetonował ładunek wybuchowy o wadze niemal tony. Wybuch spowodował zawalenie się znacznej części budynku i śmierć 63 ludzi, w tym 17 Amerykanów.
Pół roku później doszło do jeszcze bardziej tragicznego zamachu. O godzinie 6:20 rano 23 października 1983 roku terrorysta-samobójca za kierownicą żółtego Mercedesa-cysterny staranował zasieki okalające koszary Marines na lotnisku w Bejrucie i zdetonował ładunek o mocy ponad pięciu ton trotylu. Koszary zostały zrównane z ziemią, a śmierć poniosło 241 Marines. Dwie minuty po tym ataku identyczny los spotkał nieodległe koszary francuskich spadochroniarzy. Tu eksplozja ciężarówki wyładowanej materiałami wybuchowymi spowodowała śmierć 58 Francuzów.

Koszary amerykańskiej piechoty morskiej w Bejrucie po zamachu 23 października 1983 roku.

Hezbollah zdawał sobie sprawę z tego, że tak potworne akty terroryzmu spowodują nieuchronną zemstę USA i Francji. Postanowił się przed tym zabezpieczyć sięgając po najbrudniejszą i najbardziej podłą formę walki – porwania.
Przy okazji chcieli wymusić na państwach zachodnich ustępstwa wobec Iranu – głównego sponsora Hezbollahu. Chodziło głównie o zaprzestanie wspierania Iraku, który toczył z Iranem wojnę.
Mieli już w tym „fachu” niejakie doświadczenie. W lipcu 1982 roku porwali Davida Dodge’a, rektora Uniwersytetu Amerykańskiego w Bejrucie. Dodge był drugim pod względem ważności Amerykaninem w Libanie, po ambasadorze. Terroryści mieli nadzieję, że w ten sposób skłonią USA do wywarcia nacisku na Izrael, by ten wycofał wojska z Libanu. Dodge’a przewieziono do Teheranu, gdzie został osadzony w osławionym więzieniu Evin. Został zwolniony dokładnie rok później wskutek interwencji syryjskiego prezydenta Asada.
Po atakach na ambasadę i koszary porwania wzmogły się. W marcu 1984 roku terroryści porwali Jeremiego Levina, szefa miejscowego biura CNN oraz Williama Buckleya – szefa libańskiej placówki CIA pracującego pod przykrywką dyplomaty. Levin zdołał uciec swoim oprawcom niemal rok później w Dolinie Beka, a Buckley został storturowany na śmierć. Jego szczątki znaleziono na jednej z bejruckich ulic w grudniu 1991 roku.
Miesiąc po porwaniu Levina i Buckleya ofiarą terrorystów padł Benjamin Weir – amerykański pastor mieszkający w Bejrucie od niemal ćwierć wieku. Został na szczęście uwolniony we wrześniu 1985 roku.
Takiego szczęścia nie miał Alec Collett – pracownik organizacji humanitarnej ONZ pomagającej palestyńskim uchodźcom. Porwany w marcu 1985 roku został powieszony przez swoich oprawców rok później. Terroryści wysłali stacjom telewizyjnym kasetę video z nagraniem egzekucji. Jego szczątki odnaleziono dopiero w listopadzie 2009 roku.
Kolejną ofiarą był francuski socjolog Michel Seurat porwany pod koniec 1985 roku i storturowany na śmierć.
Najbardziej znaną ofiarą Hezbollahu był pułkownik amerykańskiej piechoty morskiej William Higgins. Został porwany w lutym 1988 roku podczas pełnienia służby w siłach pokojowych ONZ w południowym Libanie. Półtora roku później terroryści ujawnili kasetę video z nagraniem jego powieszonego ciała.
To tylko niektóre z ofiar terrorystów. Ogółem ofiarami porywaczy padło około stu przedstawicieli różnych narodowości – głównie Amerykanów i Francuzów. Część została brutalnie zamordowana, kilku udało się uciec, reszta odzyskała wolność po przeciętnie 2-3 letnim uwięzieniu.
Aby doprowadzić do uwolnienia porwanych kraje zachodnie musiały zrezygnować z polityki nienegocjowania z porywaczami. Rozwiązanie siłowe również nie wchodziło w grę. Porwań dokonywały różne grupy fanatyków islamskich wywodzących się z Hezbollahu, ale występujące pod różnymi nazwami. Wyśledzenie ich w ogarniętym walkami Bejrucie było rzeczą niemal niemożliwą. Porywacze działali na swoim terenie, mogli liczyć na wsparcie miejscowej ludności i potrafili się doskonale maskować. Próba odbicia zakładników była więc z góry skazana na porażkę. Poza tym terroryści często przerzucali ich z miejsca na miejsce.
Administracja prezydenta Reagana rozpoczęła tajną operację sprzedaży broni do Iranu – państwa objętego embargiem. W zamian władze irańskie miały wpłynąć na terrorystów, by uwolnili porwanych. W 1986 roku do Teheranu dotarły transporty rakiet przeciwczołgowych i przeciwlotniczych wartości około 100 milionów dolarów. Wskutek tej operacji zwolniono kilku Amerykanów, ale zaraz potem terroryści porwali następnych. Na domiar złego w odwecie za amerykańskie naloty na Libię islamiści rozstrzelali kilku zakładników.
Fundusze uzyskane z nielegalnej sprzedaży broni do Iranu przeznaczono na wsparcie antykomunistycznej partyzantki Contras w Nikaragui. W listopadzie 1986 roku afera Iran-Contras ujrzała światło dzienne i wstrząsnęła administracją Reagana. Autorytet prezydenta bardzo ucierpiał.
Francuzi z kolei zdecydowali się na zapłacenie okupu w zamian za zwolnienie swoich porwanych. Oczywiście nigdy oficjalnie się do tego nie przyznali.
Była jednak jedna nacja, której terroryści nie tknęli. A raczej – tknęli raz, a później nie ważyli się dotknąć.
30 września 1985 roku terroryści Hezbollahu porwali w Bejrucie czterech sowieckich dyplomatów. Kilka dni później ciało jednego z nich, Arkadego Katkowa zostało znalezione na ulicy posiekane kulami. W zamian za zwolnienie pozostałych terroryści zażądali, by władze ZSRR wywarły nacisk na Syrię, by wycofała swoje wojska z północnego Libanu.
Radziecki ambasador nie zamierzał bawić się w negocjacje. Wysłał szyfrogram do Moskwy i po kilku dniach w Bejrucie zjawiło się kilku niepozornych mężczyzn w towarzystwie paru komandosów Specnazu po cywilnemu. Agenci KGB przy współpracy z Syryjczykami namierzyli rodzinę szefa grupy odpowiedzialnej za uwięzienie dyplomatów, porwali jego brata i oddali go w ręce specnazowców. Ci wykastrowali delikwenta, wyłupili mu oczy, a następnie obcięli głowę. Wycięte jądra umieścili w pustych oczodołach, a do ust wsadzili penisa. Tak spreparowaną głowę zapakowali w kartonowe pudełko, wsadzili do środka kartkę z napisem „Chcemy naszych ludzi z powrotem” i postarali się, by makabryczna przesyłka dotarła tam, gdzie trzeba. Dyplomaci zostali natychmiast uwolnieni. Przez następne 20 lat nikt na Bliskim Wschodzie nie śmiał nawet krzywo spojrzeć na Rosjanina.
Brutalna odpowiedź KGB spotkała się z uznaniem zachodnich mediów, zwłaszcza amerykańskich, które pisały „Sowieci przemówili terrorystom do rozumu jedynym językiem jaki ci bandyci rozumieją – językiem przemocy i okrucieństwa”.
Pod koniec lat 80-tych i na początku 90-tych porwania ustały. Zmieniła się konfiguracja na arenie międzynarodowej. Przestał istnieć Związek Radziecki, a wykończony wojną z Irakiem Iran potrzebował teraz zachodnich inwestycji i zakręcił terrorystom kurek z pieniędzmi. W podobnej sytuacji znalazła się Syria. Nie mogąc liczyć na wsparcie rozpadającego się Związku Radzieckiego postanowiła uporządkować swoje stosunki z Zachodem i zwróciła się przeciw terrorystom.
Hezbollah uzyskał obietnicę Stanów Zjednoczonych i Francji, że nie będą się mścić za śmierć swoich żołnierzy w zamachach z 1983 roku. Co więcej – zdołał wynegocjować utrzymanie swojego uzbrojenia.
Ostatni zachodni zakładnicy zostali zwolnieni w czerwcu 1992 roku.

Przeczytaj także:
Bezpieczna przystań w PRL

Źródło:
Maciej Nawrot, Wojna domowa w Libanie 1975-1991, http://www.psz.pl, Dostęp 3.06.2012.
Lebanon. The hostage crisis, http://www.country-data.com, Dostęp 3.06.2012.
Lebanon hostage crisis, http://en.wikipedia.org, Dostęp 3.06.2012.
KGB reportedly gave Arab terrorist a taste of brutality to free diplomats, Los Angeles Times, 7.01.1986.