Norweski sabotaż

Hydroelektrownia Vemork, Norwegia, 28 lutego 1943 roku, godzina 1:00.

Snop światła z latarki padł na masywne, żelazne drzwi. „ADGANG FORBUDT” głosił napis na nich. Byli u celu.
Jeden z mężczyzn ostrożnie nacisnął klamkę. Drzwi otworzyły się z lekkim skrzypnięciem. Obaj zajrzeli do wnętrza. Wzdłuż długiej sali ciągnęły się dwa rzędy podłużnych kolumn oplecionych kablami i rurami. Między nimi, na samym końcu pomieszczenia stało biurko, przy którym siedział jakiś człowiek i w świetle małej lampki czytał gazetę. Bezszelestnie jak duchy zaczęli posuwać się w jego stronę.
- Ręce do góry – powiedział po norwesku jeden z żołnierzy przytknąwszy lufę rewolweru do pleców siedzącego. Mężczyzna powoli uniósł oba ramiona wysoko w górę. Żołnierz kazał mu wstać i oprzeć ręce o ścianę.
- Nie rób nic głupiego to nic ci się nie stanie. Jesteśmy Brytyjczykami – powiedział żołnierz specjalnie kalecząc swój ojczysty język. Stanął tak, by zakładnik mógł zobaczyć jego brytyjski mundur.
Jego towarzysz w tym czasie rozkładał na podłodze ładunki wybuchowe i mocował w nich lonty. Po chwili obaj dywersanci uwijali się jak w ukropie przymocowując je do komór gromadzących ciężką wodę. Zakładnik ostrożnie odwrócił głowę i zerknął na nich.
- Z jednej z tych komór wycieka ług. Niech pan uważa, żeby się nie poparzyć – powiedział łamanym angielskim.


Wszystko zaczęło się w kwietniu 1939 roku, kiedy to Irena i Frederic Joliot-Curie (córka i zięć naszej Marii Skłodowskiej-Curie) opublikowali w naukowym magazynie „Nature” artykuł, w którym stwierdzili, że rozszczepienie jądra atomowego jest możliwe. Argumentowali, że nie tylko wytworzy to olbrzymią energię, ale może także posłużyć do wyprodukowania niesłychanie potężnej broni. Te tezy bardzo zainteresowały nazistów, którzy rozpoczęli intensywne prace nad stworzeniem reaktora nuklearnego. Szybko doszli do wniosku, że stworzenie bomby atomowej będzie wymagało użycia olbrzymiej ilości moderatora – materiału, który spowolni neutrony i umożliwi rozszczepienie jąder.
Takim moderatorem była ciężka woda (tlenek deuteru) – substancja po raz pierwszy uzyskana na początku lat 30-tych i różniąca się od zwykłej wody tym, że jej atom wodoru oprócz protonu posiada także neutron. Występuje ona w wodzie w minimalnym stężeniu i można ją wyizolować za pomocą kosztownej i czasochłonnej elektrolizy.
Największym wytwórcą ciężkiej wody na świecie była norweska hydroelektrownia Vemork wybudowana w 1911 roku przez koncern Norsk Hydro, która oprócz energii elektrycznej produkowała także nawozy sztuczne. W 1934 roku norwescy naukowcy zauważyli, że produktem ubocznym syntezy amoniaku jest właśnie ciężka woda. Zaczęli ją gromadzić, od czasu do czasu wysyłając próbki do laboratoriów na całym świecie.
W styczniu 1940 roku niemiecki koncern IG Farben złożył zamówienie u Norwegów na 100 kg ciężkiej wody miesięcznie. Ci nie chcieli i nie mogli im sprzedać takiej ilości – hydroelektrownia produkowała zaledwie 10 kg tej substancji miesięcznie. To zamówienie zwróciło uwagę francuskiego wywiadu.
Deuxieme Bureau – francuski wywiad wojskowy wysłał do Norwegii trójkę agentów, którzy przekonali dyrektora Norsk Hydro Axela Auberta, by przekazał wyprodukowaną ciężką wodę do Francji na czas trwania wojny. Z Vemork woda trafiła do Oslo, stamtąd do Szkocji, by w końcu znaleźć się we Francji. Po wkroczeniu nazistów Frederic Joliot-Curie najpierw ukrył ją w skarbcu Banku Francji, a potem przetransportował do Bordeaux, skąd na pokładzie statku „Broompark” trafiła z powrotem do Wielkiej Brytanii.
Zapasy ciężkiej wody zostały usunięte, ale hydroelektrownia nadal była w stanie ją wytwarzać. Po zajęciu Norwegii w kwietniu 1940 roku hitlerowcy natychmiast wznowili produkcję.
Brytyjczycy zorientowali się w sytuacji dopiero w połowie 1942 roku. Podjęto decyzję o zniszczeniu hydroelektrowni i zaczęto rozpatrywać możliwe scenariusze akcji.

Hydroelektrownia Vemork

Odrzucono opcję bombardowania – hydroelektrownię często skrywały mgły, a poza tym chciano uniknąć niepotrzebnych ofiar wśród ludności cywilnej. Nie wzięto także początkowo pod uwagę akcji norweskich komandosów zrzuconych na spadochronach lub przetransportowanych za pomocą latających łodzi. Uznano, że największe szanse ma duży oddział wojska przerzucony do Norwegii za pomocą szybowców ciągniętych przez bombowce.
W marcu 1942 roku Brytyjczycy zwerbowali i przeszkolili Einara Skinnarlanda – norweskiego inżyniera, który przez kilka lat pracował w Vemork. Zrzucony na spadochronie natychmiast wtopił się w lokalną społeczność i przekazał do Londynu informacje o liczebności niemieckich wojsk w rejonie oraz zabezpieczeniach, jakie naziści wprowadzili na terenie hydroelektrowni. Brytyjczycy przystapili do realizacji kolejnej części planu – operacji „Grouse”.
Dowództwo Operacji Specjalnych wybrało czterech Norwegów – Jensa Antona Poulssona, Knuta Hauglanda, Clausa Helberga i Arne Kjelstrupa i rozpoczęło ich intensywne szkolenie. Wszyscy czterej, podobnie jak Skinnarland pochodzili z rejonu Vemork, byli niezwykle sprawni fizycznie, świetnie jeździli na nartach i znali techniki survivalu. Podczas szkolenia w Szkocji nauczyli się walki wręcz, obsługi radiostacji, zakładania ładunków wybuchowych i innych umiejętności niezbędnych sabotażystom.
18 października 1942 roku czwórka norweskich dywersantów została zrzucona z brytyjskiego bombowca nad pustkowiem Hardanger. Stamtąd wyruszyli w okolice hydroelektrowni, dokąd dotarli po dwóch tygodniach marszu. Natychmiast po przybyciu nawiązali kontakt z Londynem i rozpoczęli przygotowania do przyjęcia oddziału saperów. Jako miejsce lądowania szybowców wybrali w miarę płaski teren położony około pięciu kilometrów od celu i przekazali jego współrzędne Brytyjczykom. Przyszła pora na następną fazę całego przedsięwzięcia – operację „Freshman”.
19 listopada 1942 roku na lotnisku Skitten w Szkocji na pokłady dwóch ciężkich szybowców wojskowych Horsa weszło 34 saperów z 1. Brytyjskiej Dywizji Powietrzno-Desantowej. Mieli za sobą intensywne szkolenie w surowym klimacie Szkocji i Walii. Według planu bowiem po wykonaniu zadania mieli pojedynczo wycofać się w stronę granicy z neutralną Szwecją. Nauczono ich więc sztuki przetrwania w ciężkich, arktycznych warunkach. Zapoznano ich z budową hydroelektrowni, którą mieli zniszczyć i nauczono podstawowych słów po norwesku. Każdy z nich musiał zapuścić włosy, by upodobnić się do Skandynawów. Mieli na sobie cywilne ubrania, w których zaszyto mapy i spore sumy norweskich koron.
Późnym popołudniem dwa bombowce typu Halifax wystartowały w odstępie 20 minut ciągnąc za sobą ciężkie szybowce z saperami.
Pierwszy zespół z trudem osiągnął wybrzeże Norwegii i walcząc z fatalną pogodą skierował się do celu. Niestety, na pokładzie Halifaxa zepsuł się odbiornik Rebecca, którego zadaniem było odebranie sygnału od komandosów oczekujących na ziemi. Załoga musiała zlokalizować miejsce zrzutu wyłącznie przy użyciu mapy, jednak w gęstej mgle okazało się to niemożliwe. Piloci zgubili drogę i zespół znalazł się 40 mil na północny zachód od hydroelektrowni. Podczas lotu w gęstych chmurach na bombowcu i szybowcu zaczęła się formować warstwa lodu. Oba zaczęły tracić wysokość i w pewnym momencie łącząca je lina pękła. Bombowiec natychmiast zawrócił do Szkocji informując dowództwo, że szybowiec najprawdopodobniej wodował.
Tak się nie stało. Szybowiec rozbił się w okolicach Stavanger niedaleko Lysefjord. Spośród 17 ludzi na pokładzie ośmiu zginęło na miejscu, czterech było ciężko rannych, a pozostałych pięciu wyszło z katastrofy bez szwanku. Na miejsce zbiegli się okoliczni mieszkańcy. Ocalałym saperom trudno było się z nimi porozumieć – żaden z Norwegów nie znał angielskiego. Zdołali ich jednak przekonać, by nie zawiadamiali Niemców. Norwedzy opatrzyli rannych i spalili wszystkie mapy i dokumenty znalezione we wraku. Katastrofy nie udało się zbyt długo utrzymać w tajemnicy. Już następnego dna zjawili się Niemcy.
Załogę drugiego szybowca spotkał podobny los. Bombowiec, który go ciągnął, krótko po zwolnieniu liny rozbił się o wzgórze Hestadfjell. Piloci szybowca musieli awaryjnie lądować w górzystym terenie między Helleland, a Bjerkreim. W katastrofie zginęło siedmiu saperów, a pozostali odnieśli rany. Dwóch najlżej rannych poszło szukac pomocy. W wiosce Helleland spotkali farmera, któremu opowiedzieli co się stało i poprosili o jak najszybsze sprowadzenie lekarza. Farmer odparł, że najbliższy medyk mieszka kilkanaście kilometrów dalej. Ranni i wyczerpani Brytyjczycy postanowili dobrowolnie oddać się do niewoli. Operacja „Freshman” zakończyła się całkowitą porażką.
Niemcy poddali wszystkich schwytanych saperów torturom, po czym rozstrzelali ich.
W jednym z wraków znaleźli strzęp mapy z zaznaczoną hydroelektrownią Vemork. To oraz zeznania torturowanych jeńców nie pozostawiały żadnych wątpliwości co do celu operacji. Natychmiast wzmocniono obronę obiektu i zaminowano wszystkie kanały doprowadzające wodę do elektrowni. Całą okolicę zaczęły przeczesywać regularne patrole.
Czterej komandosi, którzy oczekiwali przybycia oddziału saperów uniknęli aresztowania. Wycofali się w góry i przez trzy zimowe miesiące żyli w niezwykle trudnych warunkach żywiąc się mchami, porostami i mięsem upolowanych reniferów. Czekali cierpliwie.
Brytyjczycy nie mogli odpuścić. Ich wywiad nie wiedział, jak bardzo zaawansowane są prace nad niemiecką bombą atomową, jednak nikt nie miał wątpliwości, że pierwszym jej celem będzie Londyn. Dlatego zniszczenie norweskich zapasów ciężkiej wody stało się sprawą najwyższej wagi.
Natychmiast rozpoczęli szkolenie sześciu kolejnych sabotażystów. Nocą 16 lutego 1943 roku zostali oni zrzuceni na spadochronach w ramach operacji „Gunnerside”. Wylądowali bezpiecznie niedaleko miejsca, gdzie biwakowali komandosi przerzuceni do Norwegii trzy miesiące wcześniej. Nawiązali z nimi kontakt i całą grupą zaczęli przedzierać się w stronę hydroelektrowni. Od tych dziesięciu komandosów zależały teraz losy całego świata.
Cel był znakomicie pilnowany, ale dywersantom udało się znaleźć drogę do niego. Dolinę, w której znajdowała się hydroelektrownia zamykała pionowa ściana skalna o wysokości niemal 200 metrów. Niemcy nie pilnowali jej, gdyż doszli do wniosku, że jej sforsowanie jest niemożliwe.
W nocy z 27 na 28 lutego dziesięciu Norwegów zaczęło ostrożnie schodzić po pionowej skale w dolinę. Pół godziny po północy wycinają nożycami dziury w podwójnym płocie i wkradają się na teren elektrowni. Ostrożnie zbliżają się do budynku elektroliz. Wygląda on jak ogromna, czarna bryła. Wszystkie jego okna zostały zamalowane na czarno i z wewątrz nie wydostaje się nawet najmniejszy promyk światła. Czterej komandosi zajmują pozycje wokół budynku – mają ubezpieczać kolegów. Dwóch z nich nie spuszcza oczu z baraku, w którym śpią niemieccy strażnicy.
Dowódca grupy Joachim Roenneberg wraz z jeszcze jednym komandosem zaczynają obchodzić gmach dookoła. Szukają kanału, którym do wnętrza budynku biegną przewody wysokiego napięcia. W końcu go znajdują. Otwór ma zaledwie 50 centymetrów średnicy. Gołymi rękami rozkopują śnieg, by powiększyć wejście, po czym z trudem przeciskają się do środka. Są teraz w niewielkim pomieszczeniu o powierzchni kilku metrów kwadratowych. Po prawej stronie i na wprost widać drzwi. Kable, obok których się przecisnęli biegną teraz po suficie i dochodzą do ściany obok drzwi na wprost. Na nich widać napis „ADGANG FORBUDT”. A więc to tutaj.
Wchodzą do sali elektroliz i terroryzują dozorcę. Nie jest to jednak potrzebne – pełniący dyżur Gustaw Johansen nie darzy Niemców sympatią i udziela rad sabotażystom jak rozmieścić ładunki, by wyrządziły największe szkody. Ostrzega przed wyciekiem żrącej substancji z jednej z komór i informuje o rozmieszczeniu niemieckich straży.
Komandosi przylepiają do każdej z komór ładunek nitrocelulozy wyposażony w lont. Dołącza do nich dwóch kolegów, którzy dostali się do budynku przez okno. Kiedy wszystko jest gotowe każą Johansenowi uciekać, po czym podpalają lonty. Tuż przed opuszczeniem sali jeden z nich kładzie na podłodze swojego stena. Chodzi o to, by dać Niemcom do zrozumienia, że to robota brytyjskich sabotażystów. Dzięki temu może uda się ochronić ludność cywilną przed represjami.
Lonty płoną, a komandosi po zamknięciu drzwi od zewnątrz kluczem odebranym dozorcy biegną w stronę pionowej ściany skalnej i rozpoczynają mozolną wspinaczkę. W oddali słyszą serię głuchych wybuchów.
O dziwo! Niemcy wcale nie są zaalarmowani. Z sali elektroliz często dochodzą podobne odgłosy i strażnicy zdążyli się już do nich przyzwyczaić. Dopiero po długim czasie orientują się w sytuacji i wszczynają alarm.
Straty są ogromne. Wszystkie komory z ciężką wodą zostały rozerwane, a zwykła woda wypływająca z przerwanych rur zmyła ją do piwnic. Niemcy utracili ponad pół tony cennej substancji.
Komandosi tymczasem docierają do szczytu skalnej ściany i pędzą na nartach przez zaśnieżony płaskowyż. Wszystkim uda się uciec. Pięciu z nich przejedzie na nartach ponad 400 kilometrów i dotrze do neutralnej Szwecji, dwóch pojedzie do Oslo, gdzie wstąpią w szeregi ruchu oporu, a trzech pozostanie w okolicy, by na bieżąco informować Londyn o sytuacji w hydroelektrowni.
Akcja norweskich komandosów jest dzisiaj określana jako najbardziej udany sabotaż podczas II Wojny Światowej.

Ośmiu z dziesięciu norweskich komandosów tuż po wojnie. Pierwszy z prawej siedzi Joachim Roenneberg.

To jednak nie był koniec „bitwy o ciężką wodę”.
Niemcy w ciagu dwóch miesięcy naprawili uszkodzenia i wznowili produkcję. Knut Haukelid – jeden z komandosów, którzy pozostali na miejscu natychmiast powiadomił o tym fakcie Brytyjczyków. Kolejna akcja sabotażystów nie wchodziła w grę, rozpoczęto więc serię bombardowań. W listopadzie 1943 roku dywanowy nalot 143 amerykańskich „latających fortec” poważnie uszkodził hydroelektrownię. Po tym wydarzeniu Niemcy postanowili zdemontować urządzenia i przewieźć na teren Rzeszy. W lutym 1944 roku zdemontowane komory elektrolizy oraz beczki z wyprodukowaną ciężką wodą załadowano na pokład promu MS „Hydro”, który miał je przewieźć na drugą stronę jeziora Tinnsjo. Haukelid postanowił działać. Razem z trzema towarzyszami zakradli się do portu. Jeden z nich zagadał marynarza stojącego na nabrzeżu, a pozostała trójka niepostrzeżenie dostała się na prom. Na najniższym pokładzie rozmieścili dwa ładunki plastiku o łącznej wadze ośmiu kilogramów wyposażone w zapalniki czasowe po czym  opuścili statek. Prom wypłynął o północy 20 lutego 1944 roku. W momencie, kiedy znajdował się kilka kilometrów od brzegu targnęły nim dwie potężne eksplozje. Zatonął w ciągu kilku minut. Wraz z nim na dnie norweskiego jeziora spoczęły hitlerowskie marzenia o broni atomowej.

Źródło:

Włodzimierz Kalicki, 28 II 1943. Wysadzenie Norsk Hydro, fabryki produkującej ciężką wodę, Gazeta Wyborcza, 28.02.2005
Norwegian heavy water sabotage, http://en.wikipedia.org, Dostęp 20.10.2011
Hasso Grabner, Tajna sprawa Norsk Hydro, Książka i Wiedza, 1971