Messerschmitt z biało-czerwoną szachownicą

Lotnisko w Jesi, środkowe Włochy, maj 1945 roku.
- Hej, kolego!
Mężczyzna opalający się na skrzydle Fairchilda podniósł głowę i zamrugał oczami, by przyzwyczaić je do blasku słońca. Przed samolotem stało dwóch amerykańskich żołnierzy.
- O co chodzi?
- Jest interes do zrobienia. Nie chciałbyś czasami kupić samolotu?
Propozycja była tak absurdalna, że mężczyzna roześmiał się w głos. Po chwili jednak spoważniał i zamyślił się. Miał przed sobą co najmniej dwie godziny czekania zanim dowódca wróci z odprawy. A niech tam! „Jaja sobie robią, czy co? Ale w końcu – co mi szkodzi zobaczyć…” – pomyślał i zeskoczył ze skrzydła Fairchilda.
- No dobra, pokażcie co tam macie.
Poprowadzili go do pobliskiego hangaru. W rogu wielkiej hali stały dwa zakurzone samoloty. Jednym z nich był dwupłatowy Bucker – podstawowy samolot treningowy niemieckiej Luftwaffe. Zaś ten drugi… Mężczyzna natychmiast poznał sylwetkę samolotu, który wielokrotnie widział w akcji.
- Przecież to Messerschmitt 109! – krzyknął.
- Zgadza się kolego. Stoi tu już od miesiąca – odpowiedział jeden z Amerykanów.
- Ile za niego chcecie? – spytał się Polak
- Dasz butelkę whisky i jest twój!

318. Dywizjon Myśliwsko-Rozpoznawczy „Gdański” został sformowany stosunkowo późno. Utworzono go w marcu 1943 roku w Maidstone ze świeżo przeszkolonych ochotników i personelu naziemnego innych dywizjonów. Pięć miesięcy później przetransportowano go na Bliski Wschód, gdzie polscy piloci wykonywali zadania rozpoznawcze współpracując z oddziałami brytyjskimi, egipskimi i greckimi. W roku następnym przeniesiono go do Włoch, gdzie wszedł w skład 285. Skrzydła Rozpoznawczego RAF-u wspierając oddziały 2. Korpusu Polskiego atakującego w tym czasie broniony przez Niemców klasztor na wzgórzu Monte Cassino. Podczas ofensywy w północnych Włoszech piloci 318. Dywizjonu atakowali cele naziemne zadając Niemcom ciężkie straty.
Koniec wojny zastał ich na lotnisku Risano niedaleko Udine w północnych Włoszech. Wojenny stres ustąpił miejsca odprężeniu. Piloci i personel naziemny rozlokowani w wygodnych kwaterach większość czasu spędzali we włoskich knajpach pijąc wino i podrywając co ładniejsze Włoszki.
Pewnego dnia pełniący obowiązki dowódcy dywizjonu kapitan Włodzimierz Bereżecki otrzymał rozkaz udania się na odprawę do Jesi. Poleciał tam treningowym Fairchildem ze swoim przyjacielem kapitanem Preihsem. Kiedy wylądowali do samolotu podjechał jeep, który zabrał kapitana Bereżeckiego do pobliskiego hotelu na spotkanie dowódców. Kapitan Preihs z braku innych zajęć położył się na skrzydle samolotu i zaczął się opalać. Wtedy podeszło do niego dwóch Amerykanów z niezwykłą propozycją.
Okazało się, że obydwaj byli oddelegowani do pilnowania opuszczonego lotniska. Miesiąc wcześniej przed ich skromną kwaterę zajechał ciągnik z dwoma niemieckimi samolotami na platformie – Messerschmittem 109 i dwupłatowym Buckerem. Kierowca i jego pomocnik nie byli zbyt rozmowni. Postawili obie maszyny w kącie hangaru, podetknęli żołnierzom jakiś kwit do podpisania i tyle ich widziano. Nazajutrz obaj Amerykanie mieli wracać do macierzystej jednostki, więc postanowili wcisnąć oba graty pierwszemu lepszemu klientowi i ubić przy okazji interes.
Messerschmitt miał na sobie chorwackie oznakowania. Należał do jednostki myśliwskiej walczącej po stronie Niemców. Jego pilot kilka tygodni wcześniej wystartował do lotu rozpoznawczego z chorwackiego lotniska Lucko. Zamiast wykonać zadanie postanowił zdezerterować i poleciał do Włoch lądując na pierwszym napotkanym lotnisku, gdzie oddał się w ręce Amerykanów.
Kapitan Preihs patrzył na Messerchmitta nie mogąc wydobyć z siebie słowa. Oto symbol potęgi Luftwaffe, najgroźniejszy przeciwnik polskich lotników, morderca cywili podczas kampanii wrześniowej stał przed nim pokryty kurzem na zapomnianym przez Boga i ludzi prowincjonalnym lotnisku wart zaledwie jedną butelkę whisky…
Obejrzał maszynę dokładnie i stwierdził, że jest niemal zupełnie nowa i nieuszkodzona. Wyszedł przed hangar i zobaczył, jak od strony miasta nadjeżdża jeep. Okazało się, że kapitan Bereżecki zostawił w samolocie teczkę z dokumentami i wysłał po nią jakiegoś żołnierza. Kapitan Preihs pobiegł do Fairchilda, wziął teczkę i wskoczył do samochodu. Już miał w głowie gotowy plan działania. Kiedy przybyli do hotelu, gdzie odbywała się odprawa dowódców szybko przedstawił całą sprawę przyjacielowi. Uzyskawszy jego zgodę pobiegł do najbliższego baru celem zakupienia butelki whisky.
Kiedy barman zobaczył polski mundur natychmiast otworzył szeroko ramiona i piwniczkę. Był Polonusem z Chicago. Wyściskał rodaka i dał mu dwie butelki burbona nie biorąc za nie ani centa.
Preihs natychmiast wrócił na lotnisko, wsiadł do Fairchilda i wrócił do Risano. Tam złapał za kołnierz pierwszego lepszego pilota, wciągnął go do samolotu i wrócił na lotnisko w Jesi, gdzie czekał na niego Bereżecki, który właśnie skończył odprawę.
Dwaj Amerykanie zajęli się opróżnianiem butelek burbona, a Polacy studiowaniem instrukcji obsługi znalezionej w kabinie Messerschmitta. Była oczywiście po niemiecku, a żaden z nich nie znał tego języka. Po pewnym czasie udało im się jednak wykoncypować który przełącznik do czego służy. Amerykanie uzupełnili paliwo we wszystkich trzech samolotach. Za sterami niemieckiego myśliwca zasiadł bezceremonialnie zwerbowany przez Preihsa porucznik pilot Bolesław Stramnik. Wcisnął rozrusznik i z rur wydechowych Messerschmitta wyleciały olbrzymie kłęby sadzy.
Messerschmitty tankowały benzynę syntetyczną, a Amerykanie mieli na lotnisku tylko 100-oktanową…
Silnik myśliwca dymił więc niemiłosiernie, ale pracował bez zarzutu. Po chwili wszystkie trzy samoloty pokołowały na pas startowy. Stramnik prowadził Messerschmitta, Preihs Buckera, a Bereżecki Fairchilda.
Widok nadlatującego niemieckiego myśliwca ciągnącego za sobą ogon gęstego dymu wywołał na lotnisku w Risano alarm. Na pas startowy wyjechały samochody strażackie i karetki. Porucznik Stramnik posadził więc Messerschmitta na trawie obok pasa, po czym wygramolił się z kabiny czarny od sadzy jak diabeł.  Wokół niemieckiego myśliwca wkrótce zgromadziły się tłumy. Przyjechali nawet jacyś lokalni dygnitarze z pobliskiego miasteczka.

"Polski" Messerschmitt 109 z biało-czerwoną szachownicą.

Messeschmitt został przemalowany – dostał taki sam kamuflaż, jak inne samoloty dywizjonu, a na jego nosie umieszczono biało-czerwoną szachownicę. Niewiele wiadomo o jego służbie. Prawdopodobnie wykonywał rutynowe loty patrolowe. W lipcu 1946 roku 318. Dywizjon Myśliwsko-Rozpoznawczy został przeniesiony do Anglii na lotnisko Coltishall, gdzie został rozwiązany 18 sierpnia. Kilka miesięcy wcześniej piloci zdali wszystkie samoloty. „Polski” Messerschmitt prawdopodobnie niedługo potem trafił do huty.

Dziękuję Czytelnikowi o nicku Wot za namiar na tę ciekawą historię.

Źródło:

Wojciech Zmyślony, „Polski” Messerschmitt Bf 109, http://www.polishairforce.pl, Dostęp 26.09.2011