Tunel 57

Berlin Zachodni, Bernauer Strasse 97, 3 października 1964 roku, godzina 22:00.
Trzech młodych mężczyzn stało w piwnicy opuszczonego domu i wpatrywało się w otwór ziejący w podłodze. Po dnie kilkunastometrowej studni błąkało się nikłe światło. Z czeluści dało się słyszeć odgłosy szurania i stłumione szepty. Najpierw bardzo ciche, ledwo słyszalne, ale z każdą chwilą coraz głośniejsze. Mężczyźni cofnęli się kilka kroków od otworu, by zrobić miejsce.
Z dziury wyłoniła się umorusana twarz dwudziestoparoletniego chłopaka. Rozejrzał się po piwnicy, po czym uśmiechnął, wygramolił ze studni i podszedł do trzyosobowego „komitetu powitalnego”. Długo im dziękował i ściskał dłonie. Z otworu tymczasem wyłaniały się kolejne postaci. Młoda dziewczyna, mężczyzna w sile wieku, kilkuletnia dziewczynka… Łącznie 29 osób.
Jeden z oczekującej trójki sięgnął do torby, gdzie trzymał butelki z szampanem.
W niewielkiej piwnicy rozległy się okrzyki radości.

Od chwili kiedy niesławny mur podzielił miasto berlińczycy, którzy pozostali we wschodniej części imali się przeróżnych sposobów, by dostać się do wolnego świata. Jedni podrabiali dokumenty i w biały dzień próbowali przekroczyć granicę przez jeden z checkpointów. Inni konstruowali przemyślne skrytki w samochodach o zachodnioniemieckich rejestracjach i skuleni w pozycji embrionalnej przejeżdżali do wolnej części miasta. Kilku studentów obłożyło trabanta płytami pancernymi i na bezczelnego staranowali posterunek wschodnioniemieckiej policji. Posiekany kulami wehikuł przewiózł ich na drugą stronę. Jeszcze inni próbowali przelecieć granicę balonami lub samolotami. Był też i taki magik, który własnymi rękoma zbudował jednoosobową łódź podwodną, zwodował ją na Bałtyku i bezpiecznie przepłynął do Danii.
Ryzykowali bardzo wiele. Wschodnioniemiecka straż graniczna strzelała do uciekinierów bez ostrzeżenia, a złapani żywcem otrzymywali wyroki średnio po osiem lat więzienia.
Jednym ze sposobów ucieczki na Zachód były podziemne tunele. W Berlinie wykopano ich około czterdziestu.
Kopano je przeważnie od strony zachodniej. Dostęp do muru od strony Berlina Wschodniego był bardzo utrudniony – wzdłuż niego rozciągała się strefa specjalna o szerokości kilkuset metrów. Przebywanie w niej było możliwe tylko za pozwoleniem VOPO – Policji Ludowej. Strefa była regularnie przeczesywana przez policjantów i agentów STASI.
Najsłynniejsza ucieczka tunelem miała miejsce 3 i 4 października 1964 roku. Wolność uzyskało wtedy 57 osób.
Organizatorem przedsięwzięcia był dwudziestopięcioletni optyk z Berlina Zachodniego Wolfgang Fuchs. Pochodził z NRD, którą opuścił w 1957 roku, na cztery lata przed wybudowaniem muru i osiedlił się w Berlinie Zachodnim.
W latach 1945 – 1961 ucieczka na Zachód nie była wielkim problemem. Wystarczyło pojechać do Berlina i po prostu przejść na jego zachodnią stronę. Sytuacja uległa zmianie w nocy z 12 na 13 sierpnia 1961 roku, kiedy miasto podzielono niesławnym murem.
Pracując i mieszkając w wolnej części miasta Wolfgang dołączył do grupy studentów, która budowała podziemne tunele w celu szmuglowania ludzi z Berlina Wschodniego. Wielu z nich miało członków rodziny, przyjaciół i znajomych mieszkających po drugiej stronie muru.
W kwietniu 1964 roku Wolfgang wynajął piwnicę domu usytuowanym w bezpośrednim sąsiedztwie muru przy ulicy Bernauer Strasse 97 w Berlinie Zachodnim. W budynku dawniej mieściła się piekarnia, ale od kilku lat stał on pusty. Właścicielowi powiedział, że jest fotografem i zamierza w piwnicy urządzić ciemnię. Do przedsięwzięcia wybrał najbliższych przyjaciół, którzy mieli swoich bliskich w Berlinie Wschodnim. Wkrótce w piwnicy rozpoczęło się żmudne kopanie.
Dom przy Bernauer Strasse 97 był doskonale widoczny z pobliskiej wieży strażniczej, gdzie 24 godziny na dobę czuwali wschodnioniemieccy żołnierze. Wolfgang i reszta konspiratorów musieli zachować najdalej posuniętą ostrożność. Nie było mowy o wynoszeniu ziemi z budynku – upychano ją po wszystkich dostępnych pomieszczeniach w piwnicy. Wchodzenie i wychodzenie z budynku było możliwe tylko w godzinach od ósmej rano do piątej po południu. Chciano w ten sposób przekonać wschodnioniemieckich strażników, że funkcjonuje tam zwykły zakład fotograficzny. A robota w piwnicy trwała non stop…
Kopano głęboko, by nie zawadzić o rury kanalizacji, czy fundamenty domów. Wykopano studnię o głębokości kilkunastu metrów i zaczęto fedrować poziomy korytarz. Kilku konspiratorów – studentów politechniki dyskretnie wykonało niezbędne pomiary kierunku i długości powstającego tunelu. Jego wylot miał się znajdować w opuszczonym budynku przy Strelitzer Strasse 55 po wschodniej stronie miasta. Okazało się, że korytarz musi mieć długość 145 metrów.
Praca była mordercza. Studenci spędzali w wykopie po kilka-kilkanaście godzin, kopiąc bez przerwy w potwornym zaduchu. Wychodząc na powierzchnię nie mogli ustać na nogach. Nikt się jednak nie skarżył – stawką była wolność ich bliskich.
Mogli też liczyć na wsparcie zachodnich berlińczyków. Politycy CDU dyskretnie przekazali im sumę 30 tysięcy marek, a dziennikarze dorzucili kolejne 15 tysięcy w zamian za prawo do opisania całej historii. Pieniądze poszły na budowę systemu wentylacyjnego i oświetlenia powstającego tunelu.
Korytarz trzeba było obudować i ostemplować, by nie zawalił się konspiratorom na głowy. By nie zwrócić na siebie uwagi strażników studenci udając klientów zakładu fotograficznego przemycali do piwnicy po jednej desce.

Po sześciu miesiącach nieprzerwanej pracy tunel był gotowy. Fedrujący na przodku konspirator poczuł, że łopata przebija cienką warstwę ziemi i do środka wlatuje chłodne, nocne powietrze. Wylot tunelu znajdował się dokładnie tam, gdzie zaplanowali – w piwnicy opuszczonego domu przy Strelitzer Strasse 55 w Berlinie Wschodnim. Starannie go zamaskowano i wycofano się do Berlina Zachodniego.
2 października 1964 roku konspiratorzy wysłali niewinnie brzmiące telegramy do swoich bliskich po wschodniej stronie muru. Następnego dnia późnym wieczorem przez tunel przeczołgało się trzech konspiratorów. Wyszli po wschodniej stronie i zaczęli wypatrywać uciekinierów. Po zachodniej stronie, na dachu budynku przy Bernauer Strasse 97 czuwał z lornetką Wolfgang Fuchs. Obserwował, jak do domu, w piwnicy którego znajdował się wylot tunelu zmierzają po cichu kilkuosobowe grupki postaci rozglądających się na wszystkie strony. Wchodząc do piwnicy każdy z uciekinierów podawał hasło, które brzmiało „Pancernik Potiomkin”. Przed wejściem do tunelu jeden z trzech konspiratorów instruował ich jak mają się zachowywać w korytarzu.
Niektórzy uciekinierzy mieli ze sobą plecaki i worki z dobytkiem. Czekało ich spore rozczarowanie – przed wejściem do tunelu musieli zostawić klamoty, które mogłyby zablokować drogę.
Tej nocy wolność zyskało 29 osób. Przerzut kolejnej grupy zaplanowano na dzień następny.
4 października sytuacja wyglądała identycznie. Przez tunel przeczołgało się trzech studentów, by pomóc kolejnej grupie uciekinierów.
Jednym z tej trójki był Reinhard Furrer, przyszły zachodnioniemiecki astronauta. W październiku 1985 roku poleciał w kosmos na pokładzie wahadłowca „Challenger”.
Podobnie jak poprzedniego wieczoru do piwnicy domu przy Strelitzer Strasse 55 zaczęły wchodzić kilkuosobowe grupy ludzi. Na samym końcu weszło dwóch mężczyzn.
Nie znali hasła, ale Furrer przepuścił ich myśląc, że zapomnieli je wskutek zdenerwowania. Zatrzymali się przed wejściem do tunelu, wymienili ze sobą kilka słów, po czym jeden zwrócił się do Furrera.
- Niech pan poczeka jeszcze chwilkę, Nasz znajomy chyba zgubił drogę. Wyjdę na ulicę i go poszukam.
Furrer zgodził się. Drugi z mężczyzn stanął przy wylocie korytarza i powiedział, że poczeka na kolegów.
W tym momencie Wolfgang Fuchs obserwujący ulicę z dachu domu po zachodniej stronie zobaczył, jak nagle pojawia się na niej kilkunastu uzbrojonych w kałasznikowy żołnierzy, a do domu przy Strelitzer Strasse 55 prowadzi ich jakiś cywil. Próbował ostrzec kolegów przez walkie-talkie, ale grube ściany piwnicy stłumiły sygnał.
W piwnicy zaroiło się od ubranych w zielone mundury postaci krzyczących „Stój!”, „Ręce do góry!” i celujących do trzech studentów. Ci jednak nie stracili głowy. Furrer odepchnął tajniaka od wylotu i dał nura do środka. Jeden z pozostałych studentów wyciągnął pistolet, strzelił do nadbiegającego żołnierza i wskoczył do tunelu. Jego kolega podążył za nim.
Chwilę potem w małej piwnicy doszło do tragedii. Żołnierz postrzelony przez jednego z konspiratorów upadł ranny na ziemię. Kiedy inni wpadli do ciemnego pomieszczenia uznali go za uciekiniera i bez ostrzeżenia wpakowali w niego kilka kul z kałasznikowa. Kiedy zorientowali się o strasznej pomyłce wezwali karetkę. Nic to jednak nie dało. Szeregowy Egon Schultz skonał w drodze do szpitala.
Wschodnioniemiecka propaganda wykreowała go później na bohatera, który został „zdradziecko zastrzelony przez imperialistycznych agentów”. Jego imieniem nazwano ulice, parki i szkoły.
Tej nocy udało się wyprowadzić na wolność 28 osób. Kiedy Reinhard Furrer i jego dwaj koledzy wyszli z tunelu po zachodniej stronie został on natychmiast zasypany.
Akcja spotkała się z mieszanymi opiniami na Zachodzie. Niektórzy krytykowali konspiratorów za narażanie uciekinierów na śmieć i niepotrzebną strzelaninę. Kilku z nich stanęło za to przed sądem, który skazał ich na grzywnę za nielegalne posiadanie broni.
Dla uciekinierów byli jednak bohaterami, którzy wyprowadzili ich na wolność.
W ciągu tamtych dwóch nocy do Berlina Zachodniego przedostało się 57 osób. Ta liczba znalazła się  później w nieoficjalnej nazwie tunelu.

Źródło:

Eric Pace, Wolfgang Fuchs, 62, Helped East Germans Escape to West, The New York Times, 23.06.2001
Lee Hall, Rudolph Chelminski, Berlin: The Great Tunnel Thriller, Life, 16.10.1964