Procedura zabijania

Auschwitz-Birkenau, czerwiec 1944 roku.
Pisk hamującej lokomotywy wwiercił się w uszy. Skład złożony z kilkunastu wagonów stanął przy samym końcu rampy. Rozległo się szczekanie psów trzymanych na smyczy przez stojących w rzędzie esesmanów. Do wagonów podeszli więźniowie ubrani w pasiaki. Szczęknęły odryglowywane sztaby i rozległ się chrobot odsuwanych drzwi. Wokół rozszedł się straszny smród przepoconych, dawno nie mytych ciał. Stojący kilkanaście metrów dalej esesmani skrzywili się z obrzydzeniem. Na więźniach stojących przy otwartych drzwiach wagonów zapach nie robił najmniejszego wrażenia. Znali go aż zbyt dobrze.
Wewnątrz wagonów stało ściśniętych w ogromnym tłoku kilkuset mężczyzn, kobiet i dzieci. Mrużyli oczy od jaskrawego, czerwcowego słońca. Byli skrajnie wyczerpani wielodniową podróżą z Budapesztu. Mężczyźni w pasiakach podali im ręce i zaczęli po kolei wysadzać z wagonów. Wkrótce wszyscy stali na rampie. Do wagonów podeszli więźniowie z bosakami w rękach i za ich pomocą przyciągnęli do drzwi trupy tych, którzy nie wytrzymali koszmarnej podróży.
Kilkutysięczny tłum słaniających się na nogach postaci stał na rampie wyładowczej niepewny dalszego losu.

Po rozpoczęciu wojny Niemcy szybko zorientowali się, że mordowanie ludności cywilnej nie pozostaje bez wpływu na członków Einsatzgruppen – specjalnych grup operacyjnych dokonujących tych zbrodni. Szerzyły się wśród nich depresje, załamania nerwowe, alkoholizm, dochodziło do licznych samobójstw. Mając w planach zagładę narodu żydowskiego naziści musieli opracować sposób masowego zabijania, w którym czynnik ludzki byłby ograniczony do minimum.
Najpierw spróbowano dynamitu. W sierpniu 1941 roku w Mińsku zapędzono grupę Żydów do bunkra i wrzucono do środka materiały wybuchowe. Eksplozja rozerwała bunkier i porozrzucała szczątki ludzkie w promieniu wielu metrów. Stwierdzono, że dynamit nie nadaje się do masowego mordowania.
Dowódca Einsatzgruppe B Arthur Nebe rozpoczął eksperymenty ze spalinami samochodowymi.
W szpitalu psychiatrycznym w Mohylewie na Białorusi wyznaczono jedną z sal na prowizoryczną komorę gazową. Zamknięto w niej kilkudziesięciu chorych umysłowo pacjentów, zamurowano drzwi i okna pozostawiając niewielkie otwory, przez które wsunięto węże doprowadzające spaliny z rur wydechowych dwóch ciężarówek. Pacjenci zmarli w męczarniach po kilkunastu minutach.
To jeszcze nie było to. Naziści potrzebowali sposobu na zabicie jak największej liczby ludzi w jak najkrótszym czasie. Potrzebowali środka o wiele bardziej zabójczego niż spaliny. I znaleźli go.
Gaz Cyklon B został wynaleziony w latach 20-tych XX wieku przez niemieckiego naukowca żydowskiego pochodzenia Fritza Habera. W okresie międzywojennym był to popularny środek owadobójczy stosowany przede wszystkim do odwszawiania odzieży. Licencję na jego produkcję miała firma Degesch z Frankfurtu nad Menem, której większość udziałów przejął koncern chemiczny Degussa. Naukowcy koncernu opracowali proces produkcji Cyklonu B w formie wygodnych do użycia granulek ziemi okrzemkowej nasyconych cyjanowodorem. Dodawano do niego środek zapachowy ostrzegający o obecności niebezpiecznego gazu.
Naziści szybko doszli do wniosku, że Cyklon B działa na ludzi równie skutecznie jak na wszy. Zabójczy, błyskawicznie działający i tani (jeden kilogram kosztował zaledwie 5 marek) gaz był tym czego szukali. Wymogli na producentach zaprzestanie dodawania środka zapachowego i wkrótce zaczęli zamawiać olbrzymie ilości Cyklonu B.
Po raz pierwszy użyto go przeciwko ludziom w obozie koncentracyjnym w Buchenwaldzie na początku 1940 roku. Zamordowano nim grupę 250 cygańskich dzieci.
Największym odbiorcą i użytkownikiem śmiertelnego gazu stał się Auschwitz-Birkenau.
Próbne gazowanie wykonano 3 września 1941 roku. Do uszczelnionej piwnicy Bloku Śmierci (Blok nr 11) wprowadzono grupę 600 sowieckich jeńców wojennych i wrzucono pojemniki z gazem. Próbę uznano za nieudaną, ponieważ wskutek zbyt małej ilości gazu część więźniów przeżyła.
Powtórzono eksperyment w pomieszczeniu służącym za kostnicę. Wprowadzono tam grupę Rosjan, którym powiedziano, że to zabieg odwszawiania, po czym przez otwory w dachu wsypano granulki z gazem. Eksperyment uznano za sukces – w krótkim czasie wszyscy więźniowie zmarli.
W 1942 roku przystąpiono do budowy kompleksu czterech olbrzymich komór gazowych połączonych z krematoriami na terenie obozu Birkenau. Oddano je do użytku między marcem, a czerwcem roku następnego.
Największe z nich – komory zbudowane przy krematoriach nr 2 i 3 miały pojemność po 2 tysiące ludzi każda. Były one umieszczone pod ziemią. W krematoriach znajdujących się nad nimi można było spalić dziennie po 2500 zwłok.
Proces wyglądał następująco:
Kiedy skład bydlęcych wagonów zatrzymał się przy rampie wyładowczej do pociągu podchodzili więźniowie, otwierali drzwi i pomagali ludziom wyjść. W pewnej odległości stał kordon esesmanów zabezpieczający operację. Kiedy wszyscy opuścili już wagony formowano dwie grupy – do jednej trafiali mężczyźni oraz starsi chłopcy, a do drugiej kobiety z dziećmi obojga płci. Dochodziło przy tym do dantejskich scen, kiedy esesmani z psami rozdzielali rodziny, w których ojciec trafiał do jednej grupy, a matka z dziećmi do drugiej.

Selekcja na rampie

Bagaże przywiezione ze sobą kazano im zostawić na rampie tłumacząc, że zostaną one dowiezione do obozu  osobno i tam im zwrócone.
Następnie obie kolumny podchodziły do lekarza SS, który na podstawie wyglądu kierował ich w prawo lub w lewo.
Jednym z kryteriów selekcji był wiek. Do gazu automatycznie kierowano wszystkie dzieci poniżej 16 roku życia oraz ludzi w podeszłym wieku.
Ci skierowani na prawo trafiali do obozu – tatuowano im numer i przeznaczano do pracy. Ci skierowani na lewo szli do komory gazowej. Wtedy jednak jeszcze o tym nie wiedzieli.
Przeciętnie do obozu kierowano około 20% nowoprzybyłych z każdego transportu. Pozostali ginęli w komorze gazowej w przeciągu godziny.
Kolumna nieświadomych niczego, skazanych na straszną śmierć ludzi idzie powoli wzdłuż rampy kolejowej. Prowadzi ją kilku esesmanów, a po bokach idzie kilkudziesięciu więźniów z Sonderkommando. Ich zadaniem jest uspokajanie ludzi i udzielanie wyjaśnień – że idą pod prysznic, że to normalna procedura i że wkrótce zobaczą się ze swoimi bliskimi w obozie.
Za kolumną, w odległości kilkudziesieciu metrów jedzie samochód z emblematami Czerwonego Krzyża.
Podchodzą do schodów prowadzących w dół, do obszernego podziemnego pomieszczenia. W środku na ścianach wiszą ponumerowane haki, a pod nimi poustawiane są ławki. Wszędzie widać napisy w kilku językach: „Zapamiętaj numer swojego wieszaka!”, „Proszę związać buty sznurówkami!” i tym podobne. Pada rozkaz, by rozebrać się do naga. Ci, którzy weszli pierwsi wieszają odzież na hakach i kładą na ławkach. Ostatni kładą swoje ubranie na betonie. Potem z drugiej strony pomieszczenia otwierane są drzwi i kilku esesmanów kieruje tłum przez niewielką sień do położonego prostopadle dużego pomieszczenia z natryskami wyposażonego w ciężkie, hermetyczne drzwi. Polecają wchodzącym, by szli pod przeciwległą ścianę, tak, by zrobić miejsce dla wszystkich. Ludzie wchodzą bez protestów. Pomieszczenie naprawdę wygląda na salę prysznicową – na suficie wiją się setki rur, wiszą liczne natryski. W sali znajdują się cztery słupy zbudowane z kilku warstw siatki. Robią wrażenie jakichś wywietrzników albo innych części instalacji wentylacyjnej. Kiedy już wszyscy wejdą do sali esesmani zamykają i ryglują hermetyczne drzwi i przez małe okienko obserwują nagi tłum.
W tym samym czasie na powierzchni karetka ze znakami Czerwonego Krzyża podjeżdża bliżej i parkuje przy budynku z ogromnym kominem. Pochodzi do niej kilku esesmanów z maskami przeciwgazowymi na twarzach i wyjmuje z samochodu spore żelazne puszki, które niosą w stronę czterech wystających z ziemi wywietrzników. Specjalnym urządzeniem wybijają w wieczkach puszek okrągłe otwory, otwierają klapy wywietrzników i wsypują do środka zawartość w postaci białych grudek. Opadają one na stożki rozdzielcze, które wędrują w dół słupa znajdującego się w zatłoczonej komorze. Grudki dostają się między warstwy siatki i opadają równomiernie na sam dół uwalniając zabójczy gaz.
Do zabicia dwóch tysięcy ludzi potrzeba było około dziesięciu kilogramów Cyklonu B. Zimą oraz w deszczowe dni dodawano kilka kilogramów więcej.
Ludzie znajdujący się przy słupach natychmiast padają martwi. Reszta widząc co się dzieje napiera na hermetyczne drzwi. Salą wstrząsa potworny krzyk i płacz. Ludzie łapczywie próbują chwytać powietrze, ale to jedynie przyspiesza zgon. Po kilku minutach krzyk przechodzi w rzężenie. Na posadzkę upadają ostatnie osoby.
Po około dwudziestu minutach od wrzucenia gazu esesmani obserwujący zagładę przez wziernik w hermetycznych drzwiach komory włączają wentylatory, które usuwają trujący gaz.. Potem odryglowywane są drzwi i członkowie Sonderkommando biorą się za wynoszenie trupów.
Największa sterta ciał leży tuż przy drzwiach, którymi próbowali wydostać się ze śmiertelnej pułapki. Na szczycie leżą ciała najsilniejszych, na spodzie zalegają zmiażdżone zwłoki starców i dzieci. Wielu z nich ma rozwalone czaszki. Ciała pokryte są fekaliami, śliną, krwią menstruacyjną oraz wymiocinami. Mają połamane palce i zerwane paznokcie, ponieważ usiłowali wspinać się po ścianach. Ramiona powyciągane ze stawów są tak długie jak samo ciało. Niektóre są zczepione ze sobą tak mocno, że by je rozdzielić trzeba użyć łomów. Członkowie Sonderkommando ściągają ciała bosakami i  przeciągają do windy elektrycznej znajdującej się w rogu sieni  Zanim jednak zwłoki trafią do krematorium znajdującego się dokładnie nad komorą gazową są dokładnie sprawdzane. Więźniowie zdejmują z nich biżuterię, obcęgami odcinają palce z pierścionkami, wyrywają złote zęby, zaglądają w otwory ciała w poszukiwaniu ukrytych precjozów, obcinają kobietom włosy. Potem winda przenosi ciała do krematorium. Tam, w jednym z pięciu trzyretortowych pieców zwłoki są spalane na popiół.

Wnętrze krematorium nr 2

Prochy są zatapiane w pobliskich stawach, w rzekach Sole i Wiśle, rozsypywane po okolicznych polach jako nawóz oraz używane do wyrównywania zagłębień terenowych.
Najgorszą część pracy wykonywali członkowie Sonderkommando – specjalnej grupy więźniów zatrudnionej bezpośrednio w procesie ludobójstwa. To oni eskortowali nowoprzybyłych do komór gazowych, oni wyciągali z komór gazowych ich zwłoki, przeszukiwali je i transportowali do krematoriów. Dobierano ich pod względem narodowości – pochodzili oni z krajów, z których aktualnie przybywały transporty. Mieszkali w lepszych warunkach, niż reszta więźniów i dostawali lepsze jedzenie. Wiedzieli jednak, że jako naoczni świadkowie zbrodni wkrótce i oni zostaną unicestwieni.
Zdarzało się, że członkowie Sonderkomando widzieli na własne oczy śmierć najbliższych im osób.
Naziści co kilka miesięcy wymieniali skład komand specjalnych. Zdawali sobie sprawę z tego, że w razie przegranej wojny członkowie Sonderkommando będą najważniejszymi świadkami zagłady. Co trzy-cztery miesiące czlonkowie tych komand byli więc mordowani i zastępowani kolejnymi. Naziści pozostawiali przy życiu tylko fachowców – palaczy, mechaników i funkcyjnych.
Po wojnie zostali oni najważniejszymi oskarżycielami nazistów. Oczywiście tylko ci, którzy zdecydowali się zeznawać. Większość członków komand specjalnych, którzy przeżyli wojnę nie opowiadała o swoich losach nawet najbliższym. Bali się, że zostaną oskarżeni o współudział w zagładzie.
Okres od marca do lipca 1944 roku to czas, w którym komory gazowe i krematoria pracowały niemal 24 godziny na dobę. Codziennie do Auschwitz przyjeżdżały trzy-cztery pociągi wyładowane Żydami z Węgier. Niektóre były tak liczne, że esesmani zrezygnowali z prób zachowania pozorów, że skierowani do komory gazowej idą pod prysznic, a nie na śmierć. Kolbami karabinów upychali w komorze maksymalną ilość ludzi. Krematoria nie były w stanie nadążyć ze spalaniem takiej ilości ciał, więc zaczęto je palić w specjalnych dołach, z boku których wykopano metrowe rowy. Członkowie Sonderkomando polewali zwłoki benzyną i podpalali. W rowach wokół dołów paleniskowych gromadził się tłuszcz wytopiony z ciał. Więźniowie zbierali go i polewali nim zwłoki, by przyspieszyć spalanie.

Dół paleniskowy. Zdjęcie wykonane przez obozowy ruch oporu.

Po raz ostatni użyto komory gazowej w Auschwitz w dniu 28 listopada 1944 roku. Wkrótce potem naziści wysadzili komory i krematoria w powietrze, by zatrzeć ślady swoich zbrodni.
Cyklon B jest nadal produkowany przez zakłady chemiczne Draslovka w Kolinie w Czechach pod nazwą Uragan D2. Służy jako środek owadobójczy.

Ruiny krematorium nr 2 - stan obecny.

Przeczytaj także:
Romeo i Julia z Auschwitz
Życiorys wyryty na drzwiach

Dostęp:

Komory gazowe – wstęp, http://www.deathcamps.org, Dostęp 3.07.2011
Cyklon B, http://pl.wikipedia.org, Dostęp 3.07.2011
Franciszek Piper, Zagłada, http://pl.auschwitz.org, Dostęp 3.07.2011
Piotr Setkiewicz, Krematoria i komory gazowe Auschwitz, Głosy Pamięci 6, Międzynarodowe Centrum Edukacji o Auschwitz i Holokauście, 2011
Gedeon, Konzentrationslager Auschwitz-Birkenau, http://www.izrael.badacz.org, Dostęp 3.07.2011