Upiorna odyseja

Mogadiszu, 17 października 1977 roku, godzina 16:00.
Osiemdziesięciu pięciu ludzi siedziało skulonych w tylnej części Boeinga. Właśnie mijał czwarty dzień ich męczarni. Temperatura wewnątrz samolotu stojącego na rozpalonym lotnisku sięgała pięćdziesięciu stopni. Klimatyzacja już dawno przestała działać. Wielu pasażerów, w tym wszystkie dzieci zemdlało z pragnienia i wyczerpania. Reszta patrzyła na swoich oprawców beznamiętnym wzrokiem. Nie mieli już żadnej nadziei.
Jeden z porywaczy wziął do ręki butelkę wódki i zaczął polewać alkoholem skulone postaci, podczas gdy drugi mocował na oparciach siedzeń ładunki wybuchowe i wtykał w nie zapalniki. Kiedy butelka była już pusta porywacz chwycił kolejną i dalej polewał udręczonych pasażerów.
- Będziecie się lepiej palić – powiedział rzucając butelkę na podłogę.
Jego towarzyszka – Palestynka w koszulce z wizerunkiem Che Guevary roześmiała się głośno.

Na początku lat 70-tych przez Niemcy Zachodnie przelała się fala zabójstw politycznych dokonanych przez Frakcję Czerwonej Armii – radykalną lewicową organizację, która wyrosła na fali niepokojów społecznych i sprzeciwu wobec wojnie w Wietnamie. Wskutek zdecydowanych działań policji wkrótce cała wierchuszka organizacji (w tym najbardziej znane postaci – Andreas Baader i Ulrike Meinhof) znalazła się w więzieniu. Terror jednak nie ustał. Pałeczkę przejęła druga generacja terrorystów, która wzięła na celownik przedstawicieli niemieckiego biznesu i jako główny cel postawiła sobie uwolnienie więzionych towarzyszy.
W kwietniu 1977 roku w Karlsruhe od kul terrorystów zginął Siegfried Buback – prokurator nadzorujący śledztwo w sprawie liderów Frakcji Czerwonej Armii. Cztery miesiące później we Frankfurcie zamordowany został Jurgen Ponto – prezes Dresdner Bank.
5 września 1977 roku pięcioosobowe komando lewicowych terrorystów przygotowało w Kolonii pułapkę na Hannsa-Martina Schleyera – prezesa Niemieckiego Związku Pracodawców i jednego z dyrektorów Mercedesa. W strzelaninie zginęło czterech jego ochroniarzy i kierowca. Schleyer został uprowadzony i trafił do jednej z kryjówek terrorystów. W zamian za jego zwolnienie bandyci zażądali zwolnienia swoich liderów z więzienia.

Porwany Hanns-Martin Schleyer

Przez cały wrzesień niemiecka policja stawała na głowie, by odnaleźć porwanego biznesmena. Na próżno. Rząd federalny przedłużał negocjacje z terrorystami, aż ci się w końcu zdenerwowali i postanowili podbić stawkę. Skontaktowali się ze swoimi przyjaciółmi z najbardziej niebezpiecznej organizacji terrorystycznej lat 70-tych – Ludowego Frontu Wyzwolenia Palestyny.
Obie organizacje łączyły silne więzi. Terroryści z Frakcji Czerwonej Armii byli szkoleni w palestyńskich obozach na Bliskim Wschodzie, a bojownicy LFWP korzystali ze wsparcia niemieckich lewicowców podczas operacji w Europie.
W czwartek 13 października 1977 roku osiemdziesięciu sześciu niemieckich turystów weszło na pokład samolotu Lufthansy w Palma de Mallorca po spędzeniu wakacji na pięknej wyspie. Boeing 737 noszący nazwę „Landshut” od jednego z bawarskich miast wzbił się w powietrze około godziny 11:00.  Po około 45 minutach lotu, kiedy samolot znajdował się nad Marsylią z siedzeń poderwało się czworo śniadych ludzi – dwóch mężczyzn i dwie kobiety. Sterroryzowali pasażerów wymachując pistoletami i wrzeszcząc coś po arabsku. Jeden z nich wpadł do kokpitu i zmusił drugiego pilota Jurgena Vietora do przejścia do kabiny pasażerskiej. Sam usiadł na jego miejscu, wycelował pistolet w głowę kapitana Jurgena Schumanna i rozkazał mu wziąć kurs na Larnakę na Cyprze.
Porywaczami było dwoje Palestyńczyków – Zohair Youssif Akache (ich przywódca, który przybrał imię Kapitan Mahmoud) i Souhaila Andrawes i dwoje Libańczyków – Wabil Harb i Hind Alameh.
Wszyscy ubrani byli w T-shirty z wizerunkiem Che Guevary, w rękach trzymali pistolety i granaty. Mieli także ze sobą pokaźny zapas materiałów wybuchowych i zapalników. Niemieckie władze nie miały jednak pojęcia o liczbie porywaczy, ani o ich uzbrojeniu.
Porywacze zmusili wszystkich pasażerów do przejścia na tył samolotu opróżniając całkowicie przedział pierwszej klasy i pierwsze rzędy klasy ekonomicznej. W kokpicie razem z pilotem przebywał ich przywódca – Kapitan Mahmoud, a pozostała trójka pilnowała pasażerów. Obie kobiety-porywaczki były szczególnie brutalne wobec nich.
Kapitan Jurgen Schumann powiedział porywaczowi, że nie mają szans dolecieć do Larnaki z powodu braku paliwa. Muszą najpierw wylądować w Rzymie.
Około godziny 14:00 Boeing wylądował na rzymskim lotnisku. Kapitan Mahmoud przedstawił swoje żądania – zwolnienie z niemieckich więzień jedenastu terrorystów Frakcji Czerwonej Armii, uwolnienie dwóch Palestyńczyków przetrzymywanych w Turcji oraz 15 milionów dolarów okupu.
Obiecywał, że jeśli te żądania zostaną spełnione on uwolni wszystkich pasażerów, a terroryści z Frakcji Czerwonej Armii zwolnią przetrzymywanego Hannsa-Martina Schleyera.
Niemiecki minister spraw wewnętrznych Werner Maihofer skontaktował się ze swoim włoskim odpowiednikiem Francesco Cossigą i starał się go przekonać, by za wszelką cenę zatrzymał samolot w Rzymie.
Sugerował przestrzelenie opon Boeinga, co uniemożliwiłoby start.
Włosi postanowili jednak pozbyć się problemu. Samolot został zatankowany i późnym popołudniem odleciał do cypryjskiej Larnaki.
W tym czasie w Niemczech kanclerz Helmut Schmidt zwołał nadzwyczajne zebranie członków swojego gabinetu. Na nogi postawiono jednostkę specjalną GSG-9 wyspecjalizowaną w odbijaniu zakładników.
Jednostka GSG-9 (Grenzschutzgruppe 9), czyli Oddział Straży Granicznej nr 9 powstała zaledwie pięć lat wcześniej, w dwa tygodnie po masakrze izraelskich sportowców podczas olimpiady w Monachium. Jej żołnierze przeszli niezwykle intensywny trening w Wielkiej Brytanii i Izraelu. Dowódcą jednostki został pułkownik Ulrich Wegener, który spędził wiele czasu szkoląc się z komandosami SAS i Sayeret Matkal.
Podobno razem z izraelskimi komandosami brał udział w odbiciu zakładników na lotnisku Entebbe w Ugandzie, gdzie został lekko ranny.
Trzydziestu komandosów GSG-9 wsiadło na pokład cywilnego Boeinga 707 i wyruszyło w ślad za porwanym samolotem.
Boeinga z komandosami pilotował Rudiger von Lutzau – narzeczony stewardessy Gabrielle Dillmann, która jedną z zakładniczek porwanych przez Palestyńczyków.
To była pierwsza „zagraniczna wycieczka” oddziału szturmowego pułkownika Wegenera. Dotychczas komandosi brali udział w akcjach antyterrorystycznych na terenie Niemiec. To co ich czekało było nieporównanie trudniejsze.
Porwany samolot wylądował w Larnace około godziny 20:30. Na lotnisko przyjechał lokalny przedstawiciel Organizacji Wyzwolenia Palestyny i starał się przekonać Kapitana Mahmouda do uwolnienia zakładników. Bezskutecznie – herszt porywaczy wpadł we wściekłość, zaczął wymachiwać pistoletem i wrzeszczeć do mikrofonu po arabsku. Samolot został zatankowany i przed godziną 23:00 wystartował kierując się na wschód. Kapitana Mahmouda czekało srogie rozczarowanie.
Zamiast zgotować terrorystom serdeczne powitanie, kolejne kraje Bliskiego Wschodu odmawiały porwanej maszynie prawa do lądowania. Najpierw odmówił Bejrut, co było dla porywaczy szokiem (dwoje z nich było Libańczykami), potem identycznie postąpiły Damaszek, Bagdad i Kuwejt. Kapitan Jurgen Schumann za wszelką cenę musiał znaleźć jakieś lotnisko zanim skończy się paliwo i samolot się rozbije. Zdecydował się lecieć do Bahrajnu. Od załogi przelatującego nieopodal samolotu linii Qantas dowiedział się, że lotnisko w Manamie jest zamknięte. Mimo tego połączył się z wieżą kontroli lotów i powiedział, że musi lądować, z pozwoleniem czy bez. 14 października około godziny 2:00 nad ranem Boeing wylądował na lotnisku w Manamie.
Komandosi GSG-9 lecący w ślad za porwanym samolotem znajdowali się około dwóch godzin lotu od Bahrajnu. Niemiecki minister stanu Hans Jurgen Wischnewski próbował przekonać władze tego kraju, by za wszelką cenę zatrzymały samolot na ziemi. Prawie mu się udało.
Żołnierze bahrajnscy otoczyli porwanego Boeinga, a pas startowy zablokowały pojazdy wojskowe. Kapitan Mahmoud zagroził jednak, że będzie co minutę zabijał któregoś z zakładników, aż nie umożliwią mu startu. Władze Bahrajnu ugięły się. Żołnierze wycofali się, a pas startowy został zwolniony. Po zatankowaniu niewielkiej ilości paliwa samolot rozpoczął kolejny etap upiornej odysei.
O świcie porwany Boeing znajdował się nad Dubajem. Paliwo zatankowane w Bahrajnie kończyło się i Jurgen Schumann poprosił wieżę kontroli lotów na dubajskim lotnisku o pozwolenie na lądowanie. Odpowiedź była odmowna. Przelatując nisko nad lotniskiem Schumann zobaczył, że na pas startowy wyjechały ciężarówki i samochody straży pożarnej. Skontaktował się ponownie z wieżą i zapowiedział, że tak czy inaczej będzie lądował, ponieważ nie ma innego wyjścia. Przelatując ponownie nad lotniskiem zobaczył, że pas startowy został odblokowany. O godzinie 5:40 rano porwany Boeing z umęczonymi pasażerami wylądował w Dubaju.
W samolocie skończyła się już żywność i woda. Klimatyzacja zaczynała szwankować i temperatura wewnątrz kabiny rosła z minuty na minutę.
Kapitan Mahmoud zażadał od władz Dubaju dostarczenia żywności i wody. Nie dokończywszy rozmowy wyszedł z kabiny zostawiając mikrofon w rękach Jurgena Schumanna. Ten wykorzystał sytuację i powiadomił wieżę, że porywaczy jest czworo. Wskutek niedyskrecji ministra obrony Dubaju szejka Mohammeda ta informacja szybko przeciekła do mediów. Porywacze wkrótce dowiedzieli się o przecieku. Kapitan Mahmoud wpadł we wściekłość i o mało nie zabił Schumanna.
Samolot wiozący komandosów niemieckiej jednostki specjalnej wylądował w Dubaju kilka godzin później. Do Emiratów przyleciał także niemiecki minister Hans Jurgen Wischnewski.
W międzyczasie rząd Republiki Federalnej zwrócił się do rządu Wielkiej Brytanii z prośbą o wypożyczenie kilku żołnierzy SAS wyspecjalizowanych w odbijaniu samolotów. Do Dubaju wkrótce przybyli major Alistair Morrison i sierżant Barry Davies. Przywieźli ze sobą opracowane przez SAS specjalne granaty ogłuszające, które miały odegrać ważną rolę w planowanym szturmie.
Brytyjscy i niemieccy komandosi zaczęli wspólnie planować akcję odbicia samolotu na lotnisku w Dubaju.
W tym czasie minister Wischnewski starał się nakłonić władze emiratu do wydania zgody na operację. Arabowie ciagle się wahali.
Do samolotu podjechała ciężarówka z zapasami żywności i wody. Porywacze otworzyli drzwi i na krótki moment ich przywódca wystawił twarz na zewnątrz. Kilometr dalej, na tarasie obserwacyjnym lotniska trzasnęły migawki kilkunastu aparatów fotograficznych zaopatrzonych w długie teleobiektywy. Wykonane zdjęcia przesłano do centrali niemieckiego wywiadu, który nie miał trudności z ustaleniem tożsamości porywacza. Okazało się, że mają do czynienia z bezlitosnym zabójcą o międzynarodowej sławie, który nie cofnie się przed niczym.
Rok wcześniej Kapitan Mahmoud, czyli Zohair Youssif Akache zamordował w Londynie premiera Jemenu Północnego Kadhi Abdullaha al-Hagri.
Porwany Boeing stał w pełnym słońcu. Akumulatory samolotu były na wyczerpaniu i klimatyzacja przestała pracować. Temperatura w kabinie pasażerskiej sięgnęła pięćdziesięciu stopni i pierwsi pasażerowie zaczęli tracić przytomność. Kapitan Mahmoud zgodził się na dostarczenie generatora prądu, by można było ponownie uruchomić klimatyzację.
W kierunku porwanego samolotu ruszyła półciężarówka z generatorem prądotwórczym i dwoma technikami Lufthansy. Kapitan Mahmoud uważnie przyglądał się jej z kokpitu. Kiedy samochód znalazł się około 100 metrów od samolotu ogarnięty paranoją herszt porywaczy wypadł z kokpitu, otworzył drzwi i zaczął strzelać. Po chwili dołączył do niego inny porywacz i również otworzył ogień w kierunku półciężarówki.
Okazało się, że Kapitan Mahmoud uznał siedzących w samochodzie techników Lufthansy za żołnierzy, a całą operację dostarczenia generatora za początek szturmu.
Samochód natychmiast zawrócił. Pułkownik Wegener przesłuchał obu techników. Jeden z nich, były żołnierz, stwierdził, że strzelano do nich wyłącznie z broni krótkiej. Była to bardzo dobra wiadomość dla oddziału szturmowego. Oznaczała, że porywacze dysponują ograniczoną siłą ognia i nie mają broni maszynowej ani długiej.
Wściekły przywódca porywaczy zdecydował o natychmiastowym starcie maszyny. By wymusić zatankowanie Boeinga otworzył drzwi samolotu, ustawił w nich drugiego pilota Jurgena Vietora i przystawił mu pistolet do głowy.

Władze Dubaju w końcu się ugięły. Samolot został zatankowany i dwadzieścia minut po północy 17 października 1977 roku, po dwóch dniach spędzonych na lotnisku w Dubaju kontynuował koszmarną podróż.
Gotowi do akcji komandosi SAS i GSG-9 patrzyli bezsilnie, jak porwany Boeing kołuje na pas startowy.
Wkrótce samolot przekroczył granicę Omanu i skierował się na lotnisko w Salalah, którego władze odmówiły zgody na lądowanie. Jurgen Schumann zdecydował się więc lecieć do Adenu w Jemenie. To było najdalsze lotnisko, do którego mógł dotrzeć.
Władze Jemenu również zabroniły lądowania. Na pasy startowe adeńskiego lotniska wyjechały czołgi. Po raz kolejny piloci porwanego samolotu nie mieli wyboru i wskutek braku paliwa musieli posadzić maszynę. Boeing wylądował awaryjnie na pokrytym piaskiem kawałku lotniska obok zablokowanego pasa startowego.
Stewardessa Gabrielle Dillmann przygotowała pasażerów do awaryjnego lądowania. Zresztą przez cały czas tej koszmarnej gehenny wspierała ich na duchu i pocieszała. Ta postawa skupiła na niej szczególną nienawiść obu kobiet-porywaczek. Terrorystka Souhaila Andrawes powiedziała jej w pewnym momencie, że jeśli władze nie spełnią ich żądań wówczas ona na jej oczach zastrzeli wszystkie znajdujące się na pokładzie dzieci, a potem zabije ją.
Lądowanie miało dramatyczny przebieg. Kiedy Boeing uderzył kołami o ziemię na głowy pasażerów posypały się bagaże i części wyposażenia samolotu.
Porywacze byli pewni, że władze Jemenu przyjmą ich życzliwie. Po raz kolejny czekał ich zawód. Nakazano im jak najszybciej wystartować i opuścić przestrzeń powietrzną kraju.
Łatwiej powiedzieć, niż wykonać. Po awaryjnym lądowaniu na piaszczystym skrawku lotniska nalezało sprawdzić, czy samolot jest w stanie oderwać się od ziemi. Kapitan Jurgen Schumann uzyskał od przywódcy terrorystów pozwolenie na wyjście na zewnątrz i sprawdzenie podwozia samolotu.
Taka inspekcja powinna zająć maksymalnie kilkanaście minut, jednak kapitan Schumann mimo ponawianych wezwań nie wracał do samolotu przez ponad godzinę. Do dzisiaj nie wiadomo co robił w tym czasie. Najprawdopodobniej próbował skontaktować się z władzami lotniska w Adenie i przekonać je, by za wszelką cenę zatrzymały samolot na ziemi.
Kiedy w końcu Jurgen Schumann wrócił do samolotu wściekły przywódca terrorystów zaprowadził go do kabiny pasażerskiej, kazał klęknąć między zakładnikami, po czym na ich oczach zabił go strzałem w głowę.
Jedna z pasażerek doskonale zapamiętała moment egzekucji. Kiedy Palestyńczyk naciskał spust spojrzała na obie kobiety-porywaczki. Przyglądały się tej scenie bez jakichkolwiek uczuć. Jedna z nich spokojnie jadła jabłko.
Ciało kapitana Jurgena Schumanna odciągnięto na tył samolotu. Jedynym człowiekiem zdolnym do pilotowania samolotu był teraz Jurgen Vietor.
– Lecimy do Mogadiszu w Somalii – powiedział do pilota herszt terrorystów.
O godzinie 6:00 rano 17 października Jurgen Vietor z trudem dźwignął samolot z piachu, wjechał na pas startowy i wystartował.
Półtorej godziny później maszyna wylądowała w Mogadiszu, ponurej stolicy Somalii. Ciało kapitana Schumanna zostało wyrzucone z samolotu na pas startowy. Porywacze skontaktowali się z wieżą kontroli lotów i zapowiedzieli, że jeżeli do godziny 16:00 ich żądania nie zostaną spełnione wówczas wysadzą samolot w powietrze, a porwany w Kolonii Hanns-Martin Schleyer zostanie zamordowany.

 

W ślad za porwanym Boeingiem cały czas leciał samolot z komandosami GSG-9 na pokładzie. Teraz, po egzekucji kapitana Schumanna było jasne, że negocjacje się skończyły. Będą musieli odbić samolot siłą. Samolot z komandosami wygasił wszystkie światła i nadleciał od strony morza na minimalnej wysokości. Wylądował poza zasięgiem wzroku terrorystów.
Nieco wcześniej, na pokładzie innego samolotu do Mogadiszu dotarł niemiecki minister Hans Jurgen Wischnewski i uzyskał od władz Somalii zgodę na lądowanie maszyny z komandosami.
Na krótko przed upływem terminu ultimatum terroryści oblali zakładników alkoholem i zamocowali w kabinie pasażerskiej ładunki plastiku. Pasażerowie zrozumieli, że koszmarna podróż dobiegła końca. Albo zostaną odbici, albo wszyscy skończą w wielkiej kuli ognia.
Minister Wischnewski wykorzystał cały swój talent dyplomatyczny, by uzyskać zgodę Somalijczyków na akcję komandosów. W końcu dopiął swego. Skontaktował się z szefem porywaczy i zablefował, że samolot z uwolnionymi terrorystami Frakcji Czerwonej Armii właśnie wystartował z Niemiec i jest w drodze do Somalii, dokąd dotrze za około osiem godzin. Kapitan Mahmoud przedłużył termin ultimatum do godziny 2:30 nad ranem 18 października.
Przed godziną 2:00 nad ranem snajperzy GSG-9 zajęli pozycje na wieży kontroli lotów i skierowali karabiny wyposażone w noktowizory na kokpit porwanego samolotu. W tym samym czasie trzydziestu pozostałych komandosów ustawiło się w dwuszeregu kilkadziesiąt metrów za ogonem Boeinga. Mieli ze sobą aluminiowe, pokryte gumą drabinki szturmowe, za pomocą których zamierzali dostać się do drzwi i na skrzydła samolotu.
Około stu metrów przed samolotem stał wrak ciężarówki. Pod osłoną nocy podkradło się do niego dwóch somalijskich żołnierzy i oblało go kilkudziesięcioma litrami benzyny.
W tym samym czasie minister Wischnewski cały czas dyskutował z szefem porywaczy przez radio. Chodziło o to, by jak najdłużej utrzymać Kapitana Mahmouda w kokpicie.
Grupa uderzeniowa dotarła wreszcie do samolotu. Sześć zespołów po pięciu komandosów każdy zajęło pozycje przy każdym z wyjść z samolotu. Dwa z przodu, tuż za kokpitem, dwa na skrzydłach i dwa przy ogonie Boeinga. Pod sam kokpit podkradło się dwóch komandosów SAS z granatami hukowymi w rękach.
Szczęśliwym zbiegiem okoliczności w tym samym czasie ocalały pilot Jurgen Vietor opuścił kokpit i dołączył do zmaltretowanych pasażerów. Snajperzy GSG-9 natychmiast powiadomili o tym pułkownika Wegenera, który znajdował się tuż przy frontowych drzwiach samolotu. Dał on znak do rozpoczęcia akcji.
Somalijscy żołnierze podpalili wrak ciężarówki stojący sto metrów przed samolotem. Płomień przyciągnął uwagę porywaczy. W tym momencie komandosi SAS wrzucili do kokpitu granaty ogłuszające. Wybuch i blask obezwładniły dwóch terrorystów. Ekipy GSG-9 natychmiast wdarły się do środka samolotu krzycząc po niemiecku „Wszyscy na ziemię!”.
Jako pierwsza ginie terrorystka Hind Alameh. Seria z MP-5 dosłownie przecina ją na pół. Druga z kobiet-porywaczek Souhaila Andrawes ucieka do toalety i strzela przez zamknięte drzwi raniąc niegroźnie jednego z żołnierzy. Komandosi sieją pociskami po drzwiach toalety. Ciężko ranna Andrawes pada na podłogę.
Oddział dowodzony przez pułkownika Wegenera wdziera się do samolotu przez drzwi znajdujące się tuż za kokpitem. Ogłuszony granatami hukowymi Kapitan Mahmoud vel Zohair Akache odbezpiecza granat i rzuca w kierunku komandosów. Sekundę później pada na ziemię ścięty serią z pistoletu maszynowego. Granat toczy się pod puste siedzenia pierwszej klasy i wybucha nie robiąc nikomu krzywdy. Do zlikwidowania pozostaje już tylko jeden z terrorystów – Walib Harb. Pułkownik Wegener doskakuje do niego i strzela z przystawienia w głowę. Akcja jest zakończona.
Komandosi natychmiast ewakuują pasażerów z samolotu. Ładunki wybuchowe założone przez porywaczy mogą eksplodować w każdej chwili. Na płycie lotniska pasażerami zajmują się niemieccy lekarze.

Tą akcją jednostka GSG-9 udowodniła, że można ją smiało zaliczyć do grona najlepszych oddziałów specjalnych na świecie. Zaledwie pięć lat po powstaniu dowiodła, że jest w stanie przeprowadzać akcje ratowania zakładników nawet w najtrudniejszych warunkach. Po powrocie do Niemiec kanclerz Helmut Schmitt udekorował komandosów medalami.
Wiadomość o sukcesie akcji w Mogadiszu rozeszła się po całym świecie. Dotarła także do terrorystów Frakcji Czerwonej Armii przebywających w niemieckich więzieniach. W ciągu następnych 24 godzin troje z nich popełniło samobójstwo.

Sukces w Mogadiszu miał jednak swoją cenę. Dzień później ciało niemieckiego biznesmena Hannsa-Martina Schleyera zostało znalezione w bagażniku zielonego Audi 100  porzuconego koło Miluzy we Francji. Został zamordowany trzema strzałami w głowę.

Kapitan Jurgen Schumann został pochowany z honorami wojskowymi na cmentarzu w Babenhausen i odznaczony pośmiertnie Krzyżem Zasługi Republiki Federalnej. Główny budynek Szkoły Pilotów Lufthansy w Bremen oraz ulica w bawarskim mieście Landshut noszą jego imię.
Pilot Jurgen Vietor również został odznaczony Krzyżem Zasługi. Powrócił do pracy w Lufthansie po sześciu tygodniach od wydarzen w Mogadiszu. Przeszedł na emeryturę w 1999 roku. Dziewięć lat później zwrócił swój Krzyż Zasługi w proteście przeciwko przedterminowemu zwolnieniu z więzienia Christiana Klara – terrorysty Frakcji Czerwonej Armii, który brał czynny udział w porwaniu i zamordowaniu Hannsa-Martina Schleyera.
Stewardessa Gabrielle Dillmann w uznaniu swojej niezłomnej postawy została okrzyknięta „Aniołem z Mogadiszu” i udekorowana Krzyżem Zasługi. Wyszła za mąż za Rudigera von Lutzau. Dzisiaj jest cenioną rzeźbiarką o międzynarodowej sławie.
Pułkownik Ulrich Wegener za akcje w Mogadiszu otrzymał Wielki Krzyż Zasługi. Po przejściu na emeryturę pomagał tworzyć jednostki antyterrorystyczne w różnych krajach. Dzisiaj pracuje jako doradca do spraw bezpieczeństwa.
Hans Jurgen Wischnewski stracił pracę w rządzie po przegranych wyborach w 1982 roku. Został doradcą rządów kilkunastu krajów borykających się z problemem terroryzmu.
Souhaila Andrawes to jedyna terrorystka, która przeżyła atak komandosów w Mogadiszu. Została skazana w Somalii na 20 lat więzienia, jednak zwolniono ją po roku ze względu na stan zdrowia. Wyjechała do Bejrutu. W 1991 roku razem z mężem i córką przeniosła się do Oslo. Aresztowana przez norweską policję została wydalona do Niemiec, gdzie skazano ją na 12 lat więzienia, z których odsiedziała trzy. Dzisiaj mieszka w Oslo z córką i mężem Ahmadem Abu Matarem – obrońcą praw człowieka.

Porwany Boeing 737 „Landshut” po generalnym remoncie powrócił do służby w Lufthansie. W 1985 roku został sprzedany do Brazylii, gdzie latał w barwach linii TAF Linhas Aereas. W 2008 roku sprzedano go na złom.

Przeczytaj także:
Bezpieczna przystań w PRL
Operacja „Pewna Śmierć”
Rajd na Son Tay
Rambo 1.0

Źródło:

Włodzimierz Kalicki, 18.10.1977. Odbicie samolotu Lufthansy z rąk porywaczy, Gazeta Wyborcza, 18.10.2004
Lufthansa Flight 181, http://en.wikipedia.org, Dostęp 5.05.2011
SAS Heroes Lufthansa Flight hijacked, www.youtube.com, Dostęp 5.05.2011
Ireneusz Chloupek. Cztery związane papierosy… (Operacja „Magiczny Ogień”), Komandos 1994. 10(11)