Stracona szansa

Zatoka Gdańska, 1 września 1939 roku, godzina 23:30.
Dym na mostku polskiego niszczyciela był tak gęsty, że można go było rąbać rzeźnickim toporem. Komandor Stefan de Walden, dowódca ORP „Wicher” odpalał nerwowo jednego papierosa od drugiego. Stojący obok niego oficerowie dusili się, ale nie mówili ani słowa. Wszyscy w olbrzymim napięciu wpatrywali się w horyzont. No szybciej!!! Gdzie ta odpowiedź z dowództwa???!!!!
W odległości kilku kilometrów przed polskim okrętem majestatycznie przepływały dwa niemieckie niszczyciele.

Władze przedwojennej Polski zdawały sobie doskonale sprawę z tego, że potrzeba będzie wielu lat, by Polska Marynarka Wojenna dorównała flotom Niemiec, czy Związku Radzieckiego. Na wypadek wojny opracowano więc plany działań defensywnych, w których główną rolę odgrywały baterie nabrzeżne oraz zapory minowe. W polskich stoczniach powstało sześć nowych stawiaczy min. Były to udane konstrukcje, jednak ze względu na swoje rozmiary każda z nich mogła wziąć na pokład zaledwie 20 min. Było to o wiele za mało, by postawić skuteczną zaporę minową na Zatoce Gdańskiej.
Podjęto decyzję o budowie olbrzymiego, nowoczesnego stawiacza min. 29 listopada 1936 roku z pochylni stoczni w Le Havre zjechał ORP „Gryf” – ponadstumetrowy, silnie uzbrojony stawiacz min, największy okręt przedwojennej Marynarki Wojennej. Do służby wszedł niemal półtora roku później.
Miał wiele wad – był koszmarnie powolny (prędkość 20 węzłów), miał słabą sterowność, a wysokie burty czyniły go bardzo podatnym na podmuchy wiatru. Mógł za to wziąć na pokład 300 min morskich i był zdolny do samodzielnego postawienia skutecznej zapory.

 

 

Stawiacz min ORP „Gryf” – największy okręt przedwojennej Polskiej Marynarki Wojennej.

30 sierpnia 1939 roku marszałek Edward Śmigły-Rydz podjął decyzję o realizacji planu „Pekin” – operacji wycofania z Bałtyku trzech najnowszych niszczycieli „Błyskawica”, „Grom” i „Burza”. W obliczu nieuchronnej wojny było bardzo prawdopodobne, że okręty te zostaną zniszczone przez niemieckie lotnictwo. Były to duże jednostki i stanowiłyby łatwe cele dla samolotów Luftwaffe. Załogi trzech niszczycieli otrzymały rozkaz natychmiastowego udania się do Wielkiej Brytanii.
W Gdyni pozostał ORP „Wicher”, wspomniany już „Gryf” oraz kilkanaście mniejszych jednostek.
1 września rano dowódca „Gryfa” komandor Stefan Kwiatkowski przewidująco skierował okręt ku Jamie Kuźnickiej, by z zakotwiczonych tam kryp minowych pobrać śmiercionośny ładunek trzystu min morskich wz. 08/39. Potem popłynął ku Oksywiu, gdzie stała potężna bateria przeciwlotnicza. Około godziny 16:00 nadszedł zaszyfrowany radiogram z rozkazem przystąpienia do realizacji planu „Rurka” – postawienia zapory minowej od Helu po Sopot. Na pokładzie „Wichra” podobną depeszę odebrał komandor Stefan de Walden. Jego zadaniem będzie osłona stawiacza min podczas całej operacji.
„Gryf” miał przystąpić do stawiania zapory tuż po zapadnięciu zmroku, czyli około godziny 22:00. Tuż przed operacją okręty miały skoncentrować się w okolicy helskiego portu.
O godzinie 17:30 zespół polskich okrętów ruszył w kierunku Helu. Na przedzie płynął „Wicher”, za nim podążał „Gryf” otoczony przez mniejsze jednostki. Około godziny 18:00 nad konwojem rozległ się złowrogi warkot silników, który zamienił się w potworny ryk „trąb jerychońskich” zamontowanych na nurkujących Stukasach. Zespół polskich okrętów zaatakowały 33 samoloty, które za główny cel obrały sobie największą jednostkę w grupie – „Gryfa”. Obok stawiacza min spadło ponad 30 bomb. Ich odłamki zabiły pięciu marynarzy, w tym komandora Kwiatkowskiego. Eksplozje uszkodziły także ster, podnośniki minowe, żyrokompas i radiostację. Załoga musiała  sterować okrętem za pomocą manewrowania śrubami.
Straty były także na innych jednostkach. Na trałowcu „Mewa” zginęło dziewięciu marynarzy, a na kanonierce „Generał Haller” dwóch. Niszczyciel ORP „Wicher” zręcznie manewrując uniknął bomb i zgodnie z planem udał się w rejon dozoru niedaleko niemieckiej bazy morskiej w Pilau (obecnie Bałtijsk). Zgodnie z rozkazem miał zakaz otwierania ognia za wyjątkiem sytuacji, w której zagrożone byłoby bezpieczeństwo stawiającego miny „Gryfa”.
Około godziny 23:00 zza chmur wysunął się księżyc i oświetlił horyzont, na którym ukazały się sylwetki dwóch niemieckich niszczycieli. Załoga ukrytego w cieniu polskiego niszczyciela miała je jak na dłoni. Komandor de Walden natychmiast wysłał do dowództwa depeszę z prośbą o pozwolenie na otwarcie ognia. Kiedy nie otrzymał odpowiedzi wysłał następną. I jeszcze jedną. Dowództwo milczało.

Niszczyciel (według przedwojennej nomenklatury - kontrtorpedowiec) ORP "Wicher".

Niemieckie niszczyciele nie zauważywszy polskiego okrętu spokojnie odpłynęły na zachód. Komandor de Walden próbował pocieszyć się myślą, że operacja stawiania min przez „Gryfa” jest daleko ważniejsza, niż atak na oba niszczyciele i że niemieckie okręty wkrótce połamią sobie zęby na zaporze.
Dwie godziny po niszczycielach przed dziobem polskiego okrętu pojawiła się sylwetka niemieckiego krążownika. Komandor de Walden ustawił „Wichra” do ataku torpedowego. Napięcie na mostku polskiego niszczyciela sięga zenitu. Wystarczy jeden rozkaz i salwa torpedowa pośle krążownik na dno.
Dowództwo nadal milczy.
Niemiecki krążownik pięknie oświetlony księżycowym światłem mija „Wichra” w odległości kilku kilometrów i płynie na zachód.
Dochodzi druga w nocy. „Gryf” już na pewno postawił zaporę. Czas wracać do bazy. Zbliżając się do portu wojennego na Helu komandor de Walden zauważył stojącego tam „Gryfa”. Polecił sygnaliście nadać pytanie „Jak powiodła się akcja?”. Odpowiedź z „Gryfa” dosłownie ścina komandora z nóg.
Operacja „Rurka” została odwołana.
Wściekły dowódca polskiego niszczyciela zrywa z głowy czapkę i ciska nią o pokład.
Jak to???!!! Dlaczego???!!! I nikt nas o tym nie powiadomił???!!! Mieliśmy trzy niemieckie okręty na widelcu!!!
Okazało się, że tuż po tragicznym nalocie, w którym zginął dowódca „Gryfa” komandor Kwiatkowski dowodzenie przejął jego zastępca kapitan Wiktor Łomidze. Nakazał on natychmiastowe wyrzucenie za burtę wszystkich trzystu min w stanie nieuzbrojonym.
Decyzja ta była potem uważana za pochopną i wielu historyków zarzuca kapitanowi Łomidze tchórzostwo, jednak w tamtym momencie miał on pewne podstawy do jej podjęcia.
Komory minowe „Gryfa” nie posiadały żadnego opancerzenia i jedna celna bomba mogła doprowadzić do zagłady okrętu. Kapitan Łomidze przypuszczał również, że delikatne urządzenia nastawcze, w jakie wyposażone były miny uległy rozregulowaniu wskutek bliskich eksplozji bomb.
Jeden nalot się skończył, ale w każdej chwili mógł nastapić kolejny. Uszkodzony, powolny okręt stanowiłby cel, w który trudno byłoby nie trafić.
Niewątpliwym błędem kapitana Łomidze było niepowiadomienie komandora Stefana de Waldena o odwołaniu operacji stawiania min.
Oba okręty otrzymały rozkaz wejścia do portu na Helu, wygaszenia kotłów i wyładowania broni podwodnej: torped i bomb głębinowych. Miały teraz służyć jako nieruchome baterie artyleryjskie.
Komandor Stefan de Walden bezskutecznie próbował nakłonić dowództwo Marynarki Wojennej do wydania rozkazu, by ORP „Wicher” podjął próbę przedarcia się przez cieśniny duńskie do Wielkiej Brytanii śladem trzech poprzednich niszczycieli.
Niemieckie lotnictwo bezustannie atakowało helski port. Naloty trwały przez całą noc z 2 na 3 września. Rankiem wyczerpane całonocnym czuwaniem załogi „Gryfa” i „Wichra” musiały stawić czoła dwóm niemieckim niszczycielom, które około godziny 7:00 rozpoczęły ostrzał z dużej odległości.
Niemcy strzelali bardzo niecelnie. Zaledwie jedna z ich salw niegroźnie uszkodziła stojącego w głębi portu „Gryfa”. Artylerzyści z „Wichra” odpowiedzieli ogniem i stało się jasne dlaczego przed wojną zbierali wszystkie nagrody podczas ćwiczeń strzeleckich. Już pierwsza salwa była celna. Działa „Gryfa” i baterii nabrzeżnej również nie próżnowały. Po kilkunastominutowej walce Niemcy postawili zasłonę dymną i wycofali się poza zasięg polskich dział.
Wskutek fiaska ataku z morza Niemcy zintensyfikowali bombardowania. Już o godzinie 9:00 nad Hel nadleciało 11 Stukasów, które z dużej wysokości zrzuciły bomby na „Gryfa”. Jedna z nich trafiła w rufę okrętu, a inne, eksplodując na nabrzeżu podziurawiły jego burtę. Polscy artylerzyści zdołali zestrzelić jedną maszynę.
Kolejny nalot nastapił około godziny 15:00. Część niemieckich maszyn upozorowała atak z dużej wysokości, co zaabsorbowało polskich artylerzystów, podczas gdy pozostałe lotem koszącym zaatakowały „Wichra” i „Gryfa”.
Atak był zabójczo skuteczny. „Wicher” dostał dwiema bombami, które eksplodowały na dziobie i śródokręciu. Niszczyciel położył się na burtę i zatonął. Marynarze ratowali się skokiem do wody. Według relacji świadków niemieckie samoloty otworzyły wtedy do nich ogień.
„Gryf” przeżył swojego towarzysza tylko o kilka godzin. Wskutek nalotów o godzinie 16:00 i 17:25 większą część okrętu objął pożar, który trwał dwa dni. „Gryf” osiadł na dnie basenu portowego.
Większość załogi obydwu okrętów weszła w skład obrony lądowej Półwyspu Helskiego i walczyła aż do kapitulacji, która nastąpiła 2 października 1939 roku.
Jednym z nich był komandor Stefan de Walden. W nocy z 1 na 2 października dowodząc grupą oficerów i marynarzy podjął desperacką próbę przedarcia się do Szwecji na kutrze Hel-117. Udało im się przedrzeć przez niemieckie blokady i pola minowe. Dopiero na pełnym morzu dopadły ich niemieckie ścigacze.
Komandor de Walden resztę wojny spędził w oflagu. Zmarł w 1976 roku.

Przeczytaj także:
Historia braci Sullivan
Pływająca forteca

Źródło:

Barbara Szczepuła, Ile życie jest warte, gdy honor stracony, http://www.polskatimes.pl, Dostęp 25.05.2011
Tomasz Zaczeniuk, Działania sił nawodnych na Zatoce Gdańskiej, http://www.moje-morze.pl, Dostęp 25.05.2011
Stefan de Walden, http://pl.wikipedia.org, Dostęp 25.05.2011
Jerzy Pertek, Wielkie dni małej floty, Wydawnictwo Poznańskie, 1990